Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.03.2012, 21:35   #54
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Dzień 13, 18 luty

Noc. Leżymy w namiocie na pustkowiu o romantycznej nazwie La Cebolla. W wąwozie górskim na wysokości 2000 m. A tu pada. Zbierać szybko manatki i spadać? No dobra, nie siejmy paniki. Jest sucho jak pieprz, może wsiąknie? Ustalamy, że dopóki nie leje, śpimy dalej.
Po jakimś czasie, kiedy słyszę, że chwilowo przestało, wychodzę z namiotu za potrzebą. Dobrze, że mam czołówkę, bo chyba namiotu bym z powrotem nie znalazła… Stoję przez chwilę na dworze. I rozumiem już, co znaczy „cisza aż dzwoniła w uszach”. Nie ma dookoła nic. Nawet szumu wiatru…
Na ziemi ciężko znaleźć ślady po deszczu – wszystko pięknie wsiąka. Czyli możemy spokojnie spać do rana…

Rano sprzątamy butelki z wczorajszego wieczora, śniadanko i ruszamy w głąb parku. Nie dam sobie dziś odebrać kierownicy Przy śniadaniu mijają nas dwie cysterny z wodą i aż trąbią ze zdziwienia, co my tu robimy


Mamy według Garmina ok. 40 km do przełęczy. Za nią jest małe jeziorko i (podobno) schronisko. Droga prowadzi wąwozem. Szuter, raczej szeroki, choć po raz pierwszy trafia się tarka i telepie nami przez 10 km. Po drodze widzimy ekipę z namiotami i pickupem – to jedyni ludzie, jakich spotkamy.
Niestety pogoda nie za ładna, pochmurno i szaro.




Ale i tak droga robi wrażenie.

Tak mniej więcej do 3500 m n.p.m. droga łagodnie idzie do góry, mijamy czasem strumyczki i nawet zielono dookoła nich jest (głównie trawa pampasowa, widać ją na zdjęciu poniżej). Przy jednym ze strumyczków widzimy cysterny, które rano nas mijały. Pompują wodę. Ciekawe, gdzie ją wiozą…



Przed nami widać szczyty i przełęcz, na którą mamy wjechać:


W końcu zaczynają się serpentyny. Zapinam 4x4 i dalej przed siebie. Patrzę i patrzę na GPSa i oczom nie dowierzam: linia prosta , jak w mordę strzelił. No właśnie. Od pewno czasu się cicho zastanawiam, jak to jest: jedziemy i jedziemy, a do celu nieustannie 15 km.
Serpentynki fajne. Ostro pod górę, momentami zakręty po 180 stopni, a poniżej przepaść. Tak jakby czasem tył w uślizgu szedł, ale co tam. Fajnie się jedzie. Gorzej, że wskaźnik paliwa zaczął opadać w dół z prędkością światła prawie.
Nomade znów brakuje powietrza, trzeba często redukować...
Dojeżdżamy na przełęcz:


zatrzymuję auto i patrzę na milczącego od pewnego czasu Krzycha. Może wysokość mu dolega, to w końcu ponad 4100 m n.p.m.? I minę ma jakąś dziwną… Więc pytam: „Krzychu? Coś się stało? Źle się poczułeś?”
Jego odpowiedz (po lekkiej cenzurze) brzmiała mniej więcej tak: „Aga!!!! K…wa mać!!!!! Jak ty jechałaś!!!!!!! Przecież prawie cały czas w poślizgu szłaś!!!! Hołowczyc jesteś czy co!! Serpentyny, przepaście, a ty 80 na godz. zapierdalasz na trójce !!!!”

Oj tam. Sześćdziesiąt najwyżej…

No przecież piękna droga była:


A Nomade w końcu wygląda fachowo:


Tu już Krzychu po odzyskaniu normalnej barwy twarzy:


Oraz ja już po totalnym opieprzu:


widok na drugą stronę i jezioro:


Po drugiej stronie znów serpenty o nieznanej długości (wg Garmina mamy 4 km PROSTO). Analizując zawartość baku stwierdzamy, że jezioro doskonale widać stąd i nie mamy potrzeby zjeżdżać w dół. Zrobiliśmy już ze 60 km, a jeszcze trzeba wrócić co Copiapó, gdzie jest najbliższa stacja.
Udaję , że bardzo się przejęłam Krzychowym ochrzanem i oddaję kierownicę
No faktycznie, z boku droga wygląda bardziej stromo:



Pierwszych kilkaset metrów Krzychu zjeżdża na jedynce. Ja profilaktycznie już nic nie mówię…

Ale za to wychodzi słońce i widoki zaczynają zwalać z nóg. Przynajmniej mnie







Z boku szczyty jakby piaskiem pokryte:


Czasem znów trochę zielonego:






Fajne jest to, że na drodze, gdzie nie ma NIKOGO i prowadzi do żadnej miejscowości, są znaki i drogowskazy:


Ale np. La Puerta z tego drogowskazu to tylko kropka na mapie. Punkt charakterystyczny z własną nazwą. Asfalt będzie za 90 km w Copiapó

Droga podoba mi się niesamowicie. Droga, góry, pustka, cisza… I jak to wytłumaczyć – co się tu podoba?





Znów góry w paski kolorowe:


No i jesteśmy z powrotem w „cywilizacji” czyli na Ruta 31. Jeszcze nie asfalt, ale można jechać dużo szybciej. Krzychu nadal nie chce oddać kierownicy Hm. Wczoraj, jak spał to jakoś mu nie przeszkadzało jak tu jechałam 120 km/h

Dojeżdżamy do Copiapó, które poprzednim razem nam się bardzo spodobało. Przebieranie (znów ponad 30 stopni), tankowanie, jedzenie, zakupy, jest już po południu, dzień był pełen wrażeń Szczególnie dla Krzycha

W parku spotkamy lokalny zespół grający coś w pobliżu reggae i kupujemy kolejne CD. Chilijskiej muzyce ludowej mówimy chwilowo „starczy”.

Czas poszukać fajnej plaży na nocleg. W „Lonely Planet” ładny opis Parque National Llanos de Challe, jakieś 100 km na południe od Copiapó. Odbijamy z Panamericany w stronę Pacyfiku. 60 km szutrem. Patrzę pytająco na Krzycha. „No masz, tu jest płasko, może nas nie zabijesz”. I znów kierownica moja

Park słynie głównie z kaktusów:






Szuterek momentami uklepany na maxa:


Wbijamy się na plażę w okolicy Carrizal Bajo. Wjeżdżając na plażę przez skały zaczepiamy pięknie podwoziem. Może nie będą go zbyt dokładnie oglądać w wypożyczalni…



Taki fajny dzień trzeba odpowiednio zakończyć. Wino, oliwki, pomarańcze…


Kolejny zachód słońca nad Pacyfikiem:




I kolejne podziwianie nieba. Tu krzyż południa nad górami przed obróbką:


oraz po:


cdn..
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem