Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.02.2012, 14:32   #32
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

DZIEŃ X 31.08.2011r 560km
Oczywiście jak co rano budzi nas głos z rakiety. Zwlekamy się, pakujemy, kawa, przyjemne brrrruuuu ruszamy. Droga dwupasmowa, gładka, szeroka, można pogonić. Idziemy non stop 110. Przy tej prędkości skwar tak nie doskwiera, można oddychać. Mijane miasta wszystkie czyste, ładne, kolorowe, ale to po pewnym czasie zaczyna już nudzić. Po jakimś czasie niestety mama natura daje znać o sobie i nasze kichy domagają się zapchania. Trzeba kupić świeże pieczywko, a pieczywko w Turcji jest naprawdę przepyszne. Najbardziej smakują mi płaskie placki, wyglądające jak spody do pizzy i chleb wielkości koła do malucha, który po tygodniu walania się po naszych sakwach był jeszcze zjadliwy. Rozglądamy się za sklepikiem z pieczywem. Pieczywo w Turcji kupić można praktycznie tylko w specjalnych sklepach, które na zapleczu z reguły mają piekarnie, wielki plus bo pieczywo zawsze jest świeże a zapachy mocno kuszące.
344.JPG
Oprócz wielkiego bochna chleba, zanabyliśmy jeszcze świeży słony, owczy ser i naturalny jogurt. Śniadanie więc jak się patrzy. Jeszcze tylko przemeblowanie w naszych bagażach aby upchać jeszcze wielką resztę naszego chlebka i dalej na przód. Wreszcie docieramy do Sarp czyli granica Turecko – Gruzińska. Niestety, że granica to dało się zauważyć dość wyraźnie. Wielka kolejka aut, mrowie ludzi i jakby jedna wielka zadyma. Tureccy naganiacze i szmuglerzy wszystkiego, biegają we wszystkie strony więc trzeba było się mieć mocno na baczności, żeby któryś przez pomyłkę nie odbiegł z naszym sprzętem. Nie próbowałem nawet starym zwyczajem wcisnąć się między autami jak na innych granicach, więc grzecznie ustawiliśmy się na końcu bardzo sporej kolejki. Aura też nie była dla nas przyjazna bo z nieba lał się istny żar. Po chwili otoczył nas wianuszek zaciekawionych i bardzo sympatycznych Gruzinów i zapomnieliśmy o kolejce i temperaturze zagłębiając się w dyskusji. Generalna większość biegle rozmawia po rusku, a gdy usłyszeli, że jesteśmy z Polski rozmawiać z nami chcieli wszyscy. W pewnym momencie, zagadani nie zauważyliśmy, że kolejka przesunęła się do przodu i oczywiście w powstałą lukę wcisnął się operatywny Turek. Nasi rozmówcy widząc to rzucili się na biedaka, wymownie dając mu do zrozumienia, że tu stoją Polacy i krótko mówiąc won, co natychmiast uczynił. To było nasze pierwsze spotkanie z sympatią, jaką darzą nas Gruzini, a jest ona wielka i prawdziwa. Po trzech godzinach doczołgaliśmy się do miejsca gdzie tureccy policjanci wpuszczali na „peron”. Odprawa poszła szybko i sprawnie. Na wyjazdówce trach, pach trzy pieczątki i jesteśmy już w Gruzji. Po stronie Gruzińskiej na „peronach” spokój, wszystko poukładane. Podjeżdżam do okienka, pani policjantka, ładna zresztą, wita mnie szerokim uśmiechem. Dałem paszport, i dowód rejestracyjny i zapytałem Pani gdzie mogę kupić Strachówkę na Gruzję? Zdziwiona odparła, że przecież jestem z Polski i nie muszę kupować gruzińskiego ubezpieczenia. Trochę mnie to zdziwiło bo na naszej zielonej karcie nie ma Gruzji ale może jest jakaś umowa międzynarodowa. Wymieniłem z Panią parę grzeczności, w paszport wpadł stempel i byłem w Gruzji. Za peronami stajemy jeszcze na papieroska. Podchodzi do nas policjant, rozmawiamy serdecznie, w koło wianuszek ciekawskich. Pstrykają z nami foty, zagadują a przez wianuszek ciekawskich przepływa – bajkery z Polszy, ot maładcy, piat tysjac kilometrow – każdy chce nas zagadnąć, coś doradzić. Już mi się tu podoba. Ci ludzie są naprawdę serdeczni. Żegnamy się, szczasliwo, ruszamy. Jedziemy do Batumi. Po lewej stronie ciągnie się plaża i spokojne wody Morza Czarnego. Droga wreszcie wąska, dziurawa, auta głównie poradzieckie choć azjatyckich też sporo i oczywiście krowy, które łażą jak i gdzie chcą, a i często na sjestę wybierają sobie środek jezdni albo wyjście z winkla.
386.jpg
Na szczęście tutejsze krasule są przyzwyczajone do komunikacji i nie płoszą się podczas przejeżdżania przed ich sympatycznymi pyskami, a spotkanie Afryki z górą wołowiny nie wyszłoby raczej tej pierwszej na dobre. Dojeżdżamy do Batumi. Klimat przeklęty. Cholernie gorąco i potężna wilgotność, dosłownie leje się nam po dupach. Miasto ładne, architektura zdecydowanie poradziecka, ruch spory a i filozofia ulicznego ruchu też rodem z kraju Rad. Obserwuję ruch na rondzie. Ci, którzy mają „ustąp” trąbią i jadą, a Ci z pierwszeństwem im ustępują. Postępuję jak lokalesi i w miarę sprawnie posuwamy się do przodu. Najpierw jednak trzeba ogarnąć logistykę czyli znaleźć bankomat. Zatrzymuję się przy grupce dziewczyn – „skaży mnienia pażałsta mnie nada iskat wasze diengi, gdie możet byt bankomat”? Jedna pokazuje w oddali wysoki, okrągły budynek (cholera myślałem, że to wieża ciśnień) i tłumaczy, że to „biznes center” a tam na „wtarym etaże jest bankomat”. Dziękuję z uśmiechem (niestety nie chciała ze mną jechać, widać mocno śmierdziałam) i za chwilę parkujemy pod szklanym budynkiem. Przed wejściem grupka wymuskanych panów w białych koszulach i spodniach na kant mocno wciągających dym z wałków tytoniowych zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem, faktycznie chyba nie pasowałem do otoczenia ale co tam – misja kasa. Schody, wtaryj etaż, jest ściana z bankomatami. Wciskam kartę, pyta czy gadam po angielsku czy po gruzińsku, z dwojga złego wybieram angielski, wbijam PIN, wbijam, że chcę 200 a on pyta: Lari, Cash? No kurde pewnie, że chcę Cash (to po angielskiemu jeszcze kumam) trrrrrrr, żżżżżżżżż, yyyyyyyyy, i wypluwa – wyciągam………. O ku…… na cholerę mi 200 dolców Stałem tak zamurowany z idiotyczną miną i wpatrywałem się w trzymane dwa razy po sto dolarów. Musiałem faktycznie wyglądać idiotycznie bo zainteresował się mną przechodzący (biała koszula, krawat, spodnie na kant i lśniące lakierki) pracownik szklanej wieży i grzecznie spytał czy w czymś pomóc. Więc wyjaśniłem mu czystą angielszczyzną: „Pan ja chtieł Wasze diengi a on mnie dał doljar”. Pan uśmiechnął się, wziął moją kartę, kazał wprowadzić PIN, wyskoczyło Lari i Cash więc tłumaczy. Cash – bankomat wypłaca dolary, Lari – to gruzińska waluta więc NALEŻY KLIKNĄĆ LARI i maszyna daje piękne gruzińskie banknoty. Podziękowałem panu i grzecznie spytałem gdzie mogę zamienić dolce na Lari. Na szczęście kantory też nie są tu rzadkością. Siadamy na Afry. Trzeba znaleźć nocleg. Jedziemy w stronę morza. Hotele i motele w koło ale wolimy jednak nie pytać o cenę tychże. Potrzebujemy kamping. Jeden z naszych rozmówców na granicy radził nam: jak masz jakiś problem pytaj policjanta, on Ci pomoże. Na poboczu stoi piękna policyjna FJRa a obok jej kierownik. Zatrzymujemy się. Po wymianie zdań a skąd? a jak to daleko? a jak tam u was? a jak sprawują się sprzęty? pytamy pana władzę (był bardzo sympatyczny jak i inni napotkani przez nas ludzie) gdzie tu jest kemping? Zdziwiony odpowiada, że w Gruzji nie ma kempingów,
- no dobra dla gdzie możemy rozłożyć namioty
- gdzie chcecie
- jak to gdzie chcemy? Przecież tu jest miasto
- no tak, ale możecie gdzie chcecie
- kurde a tutaj na trawniku?
- możesz
- a tam przed delfinarium?
- możesz tylko żeby nie śmiecić
O kurde ale cyrk. Wolna amerykanka a właściwie Gruzinka. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nie bardzo miałem ochotę rozkładać się w centrum miasta. Odpalamy Afry i spacerkiem jedziemy wzdłuż nadmorskiego deptaku. Pięknie tu, ludzie z dziećmi spacerują bulwarem wzdłuż morza pośród gęsto rosnących tu palm, a obok ciągnie się dwupasmowa ulica. Zresztą poza centrum ruch jest senny. Dojeżdżamy do ronda, wysadzonego kwiatami i ze zdziwieniem wczytuję się w tablicę z nazwą ulicy
375.JPG
Choć nie popieram tej opcji politycznej zrobiło mi się bardzo przyjemnie na sercu. Mamy tu kawałek ojczyzny. Na końcu ulicy stał budynek, w nim sklep spożywczy, w nim nalewak z zimnym browarem a obok zaniedbany ogród. No tu właśnie jest to miejsce gdzie chciałbym położyć się na noc. Stawiamy Afry, idę do sklepu. Za ladą pani po pięćdziesiątce.
- dzień dobry, ale tu u Was ładnie!
- a skąd Wy? O z Polszy?
- chciałbym rozłożyć namiot, a u Was taki ładny ogród i kupiłbym u Was coś do jedzenia i piwa byśmy wypili
Pani popatrzyła na mnie i prowadzi nas w chaszcze ogrodu, - chcecie tu? Pewnie, że chcieliśmy. Przecisnęliśmy się przez chaszcze, obok chałupy i po błyskawicznym rozłożeniu namiotów raczyliśmy się pod sklepowymi parasolami zimnym browarkiem, przegryzając warkoczami twardego i mocno słonego wędzonego owczego sera na ulicy Marii i Lecha Kaczyńskich, obok szumiącego morza pięć tysięcy km od domu. Im głębiej w noc stoliki pod parasolami zapełniały się i nocne życie zaczęło tętnić gwarem wielu gardeł podlewanych zimnym piwkiem, a temperatura wreszcie nadawała się do życia.
„Gdy pan Bóg tworzył świat, wszystkie narody świata kłóciły się, walczyły między sobą o lepsze miejsce na ziemi do życia, a Gruzini w tym czasie - znudzeni czekaniem – rozłożyli na ziemi kobierce i zaczęli biesiadę. Nie zauważyli nawet kiedy zapadł zmrok. Strudzony Bóg udawał się właśnie na spoczynek i dojrzawszy rozśpiewanych Gruzinów, przemówił do nich: Kiedy inni kłócili się i walczyli ze sobą o ziemię , wyście bawili się i pili wino. Podzieliłem już cały świat. Został mi tylko mały ale najpiękniejszy zakątek. Chciałem go zostawić dla siebie, ale spodobaliście się mi i Wam go oddaję.”
CDN...
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem