Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=30706)

bukowski 26.11.2017 13:29

Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017
 
5 Załącznik(ów)
- Jedziesz sam?

Tak, sam. Nie, nie boję się. Tak, może nie być zasięgu, ale w razie czego dostaniecie maila, że trzeba mnie skądś pozbierać. Jadę, bo marzę o tej podróży od kilku lat. Nie, motocykl się nie zepsuje, a nawet jeśli, to jakoś sobie poradzę, to nie koniec świata. (pamiętałem o tych słowach ilekroć znalazłem się na faktycznym końcu świata: bez zasięgu telefonu, bez ludzi, bez roślin, z przewróconym motocyklem).

Odpowiadałem różnie, ale odpowiedź "dlaczego" jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. "Sam" to co innego niż "samotnie" - a powiedziałbym nawet, że mniej samotnie jest podróżować samemu. Bo raz - poznaje się dużo więcej ludzi miejscowych, i oni są śmielsi, i człowiek chętniej nawiązuje kontakt. No a poza tym, po paru dniach względnej samotności nawiązuje się głębszą niż na co dzień relację z samym sobą. A potrzebowałem tego bardzo - choć był dopiero czerwiec, wydarzyło się chyba więcej niż przez poprzednie czterdzieści parę lat. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Plan narysowałem sobie na kuchennej ścianie.

Załącznik 83573


Tak sobie umyśliłem i już. Choć parę osób nie dowierzało, to udało mi się zrobić większość, mimo że już na starcie wyjazd z 21 dni skurczył się do 16.

Doposażenie motocykla kończyłem za pięć dwunasta. Tydzień przed wyjazdem dotarły sakwy, trzy dni potem dotarły gmole i płyta pod silnik, dwa dni przed montowałem rotopaxa, pakowanie na kilka godzin przed oddaniem motocykla do transportu. Spot, mapa azji centralnej, dorabianie jakiegoś żelastwa, zakupy - dętki, karimata, kuchenka i inny szpej - to wszystko w ciągu jednego tygodnia.

No to się spakowałem:

Załącznik 83574
Załącznik 83575

Do Biszkeku lecę z przygodami - zamiast kulturalnie sączyć drinki w Turkish Airlines, lecę przez Pragę i Stambuł. Uzbekistan i Kazachstan z powietrza wygląda niesamowicie - księżycowy krajobraz nietknięty ręką człowieka. Raz na pół godziny jakaś droga i linia elektryczna. Przysypiam, budzi mnie dopiero uderzenie kół samolotu o beton. Jest świt, za oknem stoi Ił-76 a za nim ośnieżone góry.

Załącznik 83576

Odbieram motocykl, tankuję, zanim wyjeżdżam z miasta robi się dobrze po 11. Już jest 39 stopni. Nie czuję zmęczenia ani upału, gęba mi się śmieje od ucha do ucha.

Załącznik 83577

Na dziś mam plan przez Kara Bałta i dolinę Susamyru dotrzeć do jeziorka Besh-Tash.

Jac 26.11.2017 13:57

Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo
 
Nie bój nic, nie tylko Tobie się śmieje gęba. Dawaj!

sizyrk 26.11.2017 13:58

Dobre :lukacz:
Czekam na dalszy przebieg

bukowski 26.11.2017 15:35

13 Załącznik(ów)
Biszkek-Besh-Tash

Już po opuszczeniu Biszkeku przekonuję się, że nie ma to jak papierowa mapa. Garmin 64s ze zbyt dokładną mapą nie radzi sobie z routingiem. Zajmie mi kilka dni, żeby zrozumieć, że wyznaczanie działa, ale w zasięgu jakichś 10 kilometrów. Tymczasem wyciągam papierową mapę i kierują się na Tałas. Z zatłoczonej drogi skręcam w góry i już jadę obłędnie piękną drogą wijącą się wzdłuż rzeki Kara Bałta. Jest już dobrze po południu, kiedy asfalt otwiera się na dolinę Susamyru. Znów skręcam, zaczynają się szutry, na horyzoncie góry.

Załącznik 83582


Zaczynam rozglądać się za paliwem, w rotopaxie wciąż 7,5 litra, ale wolę zawczasu zatankować. Zatrzymuję się obok motocyklisty w moro z wędkami, chyba na deerzecie. Lokales.
- Zdrastwuj, kuda jediesz?
- Na Tałas - odpowiadam
- Ty darogu patierał - pokazuje palcem w odwrotnym kierunku. Atkuda?
- Z Polszy.
- A, z Polszy. Kristofa ty znajesz?
- Nużna, znaju. On priwiez maju maszinu iz Polszy.
- Nu kak priwiez?
- Gruzawikom - odpowiadam i śmiejemy się. Fajny gość. W chałupie obok dziesięciolatek pieczołowicie tankuje mi motocykl z dwulitrowych butelek. Zarzeka się, że to 91, ale cholera go wie.

Zawracam i odnajduję właściwą drogę, wygodny i pusty szuter. W Tałas dotankowuję, wyciągam z bankomatu pieniądze i kieruję się w stronę gór. Jest już dobrze po południu, zastanawiam się, czy przypadkiem gdzieś po drodze nie złapię śniegu.

Załącznik 83583
Po około 10 kilometrach trafiam na bramę do parku narodowego. Lżejszy o 220 somów cisnę jakieś 30 kilometrów fajną szutrówką, zakończoną zieloną łąką.
To lepiej pokazać, niż opisać.

Załącznik 83585
Załącznik 83586
Załącznik 83587
Załącznik 83588
Załącznik 83589
Do samego jeziorka nie sposób podjechać, ale łąka i strumień poniżej wydaje się być idealna na biwak. Nie ma nikogo, nawet konie zostały parę kilometrów poniżej. Rozbijam namiot przy samym potoku, miejsce jest absolutnie genialne.

Załącznik 83590
Nabieram do czarnego bukłaka lodowatą wodę i wystawiam do mocnego wciąż słońca. Gdy po godzinie kąpię się, na łączkę podjeżdżają dwa busy wypełnione Kirgizami. Mają ze sobą samowar, pół obdartego ze skóry barana, liepioszki, lodówkę z wódką, tadżin wielkości sporej miednicy i drewno na opał. Raz, dwa rozścielili dywany, nastawili samowar, wykroili szaszłyki, resztę barana wrzucili do tadżina. Pierwsza flaszka pękła zanim były szaszłyki się upiekły, druga chwilę później, zanim doszło mięso w tadżinie już nie było co pić. Pożegnałem się w myślach z 70% śliwowicą, którą miałem na wszelki wypadek.

Załącznik 83591
Załącznik 83592
Litr później na dywan wjechała herbata i zawartość tadżina.

Załącznik 83593
Wtedy jednego z dentystów (bo byli to dentyści i celnicy) nieopatrznie zapytałem o zwyczaj goszczenia przybyszów okiem z barana. Ten z kamienną twarzą wydłubał palcem oko z czaszki owego stworzenia i podał mi do zjedzenia, na palcu oczywiście. W sumie nic szczególnego...smakowało jak chrząstka. Nie pozostałem mu dłużny, polałem śliwowicy i odsunąłem butelkę z popitką:
- Nu, my w Polszy nie zapiwajem.
W sumie chyba gorzej przeżył tę pięćdziesiątkę, niż ja jego oko.

Chłopaki zaraz po zmroku pozbierali się i pojechali. Zostałem sam. Żadnego zasięgu, huk potoku, temperatura spadła do 12 stopni. Jak już zasypiałem, usłyszałem chłeptanie wody, ale pomyślałem, że może lepiej nie wychodzić - bo a nuż to wilcy i się w gacie zesram?

Załącznik 83594

Mech&Ścioła 26.11.2017 15:43

:)Czyta się! Po ostatnim zdaniu - jakbym tam z Wami biesiadował:Thumbs_Up:

machoni 26.11.2017 16:51

:Thumbs_Up: dobre pióro, czyta się :)

jacoo 26.11.2017 19:56

Ognia!!
Luuubieto!

chemik 26.11.2017 20:37

Oj, obrodziło w tym roku o dobre relacje. Pisz i zdjęcia pokazuj.

pantufl 27.11.2017 11:15

:) Piękne widoczki i klimat relacji taki jak lubię. Od razy czuję że szybciej się zrasta miednica i rośnie motywacja do jazdy :at:

Nynek 27.11.2017 11:29

Ale smakowitości. Fajny klimat. Dawaj dalej.

Mhv 27.11.2017 11:49

Zdjęcia zabijają..

stopa-uć 27.11.2017 12:56

NA TAKIE RELACJE CZEKAMY
SUPER

Ciał

bukowski 27.11.2017 12:58

3 Załącznik(ów)
Besh-Tash - Osz

W zasadzie to nie mialem planu jechac do Osz. Dzień wcześniej pożegnałem się z myślą, że może da się przebić z Besh-Tash w strone Toktogul przez góry. Obudziłem się wypoczęty, pogadałem z wędkarzem, który łowił w potoku pstrągi i sturlałem się na dół.

http://africatwin.com.pl/attachment....1&d=1538739614

Było przyjemne 20 stopni gdy wjechałem na asfalt. Nim dojechałem do M41 zdążyło mnie trochę zmoczyć, po wjechaniu na Taldy Bulak nawet lekko zmarzłem, bo nie chciało mi się podpinki wpinać - wiało solidnie, a temperatura na 2 tys. metrów spadła do 8 stopni. M41 objeżdża jezioro Toktogul niemal dookoła, jezioro całkiem przyjemne, ale po dwóch godzinach zaczęło się już nudzić.
Załącznik 83631
Niepostrzeżenie zrobiło się gorąco, ale południe już za mną, więc pocieszam się, że potem będzie lepiej. O, naiwny. Wtedy na zegarach termometr pokazywał ledwie 30 stopni.
Góry, serpentyny, tunele, obskurne miasteczka nie zachęcające do zatrzymania choćby na chwilę. Gdy jadę wzdłuż rzeki - malowniczej skądinąd, choć całkowicie niedostępnej, gdyż płynie w głębokim, skalistym kanionie, robi się 35, zaraz 38, 39 stopni. Zatrzymuję się za tunelem i wsadzam głowę w lodowaty strumień tryskający z rury. Piję litr wody, zakładam kurtkę i jadę dalej. "Co do cholery" myślę, patrząc na wskazania temperatury: 41 stopni. Gorąco, ale jadę, mysląc o tym, czy człowiek ma świadomość, gdy dopada go udar. Liczę po cichu, że teraz to już musi zacząć spadać, jest już po szesnastej.
Słońce praży. Nie dowierzam wskaźnikowi, który rośnie do 42, 43, 44...przez jakieś pół godziny pokazuje 46 stopni!
Przesilenie następuje gdzieś za Jalal-Abad. Niewiele z tego dnia co prawda pamiętam, ale gdy temperatura spadła do 40 stopni poczułem taką ulgę, że dociągnąłem jeszcze dwie godziny do Osz, gdzie wylądowałem w Orient-Asia, lokalnym spa. Mocno wyczerpany i odwodniony wdreptałem do holu i...możecie sobie wyobrazić, jak smakowało zimne piwo po tych 700 kilometrach w skwarze. Jeszcze wieczorem termometr w Osh wskazywał 38 stopni a Kirgizi z recepcji mówili, że tego dnia padł wieloletni rekord temperatury. Hotel drogi, za pokój half-luxury trzeba wyskoczyć z 4000 somów. Gdy zdejmuję ciuchy robię sobie pierwsze w życiu selfie - bo z lustra patrzy na mnie jakiś obcy gość.
Załącznik 83632
Dość powiedzieć, że po wypiciu jakichś czterech piw sikać mi się zachciało dopiero na drugi dzień koło południa.

I, a propos samotności, w tymże hotelu spotykam wspinaczy z Katowic, których poznałem w samolocie do Biszkeku. Jechali na Pik Lenina. Byłem zszokowany, ile waży taki ogromny plecak. Chyba wolę podnosić afrykę raz na jakiś czas, niż targać taką cholerę pod górę.

Na koniec Leninek :) Załącznik 83633

redrobo 27.11.2017 13:21

Tuba

Droga przez góry do Toktogula jest ale powinieneś cofnąć się bardziej na zachód. Początek tej drogi jest nawet na Twojej mapce.

bukowski 27.11.2017 13:51

Cytat:

Napisał redrobo (Post 558958)
Tuba

Droga przez góry do Toktogula jest ale powinieneś cofnąć się bardziej na zachód. Początek tej drogi jest nawet na Twojej mapce.

Nawet pytałem o tę drogę przed wyjazdem, ale wszyscy mi ją z głowy wybijali - a to, że sam, a to że śnieg, a to że motor za ciężki. Pewnie bym przejechał, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, jaki jest poziom akceptowalnego ryzyka* na FAT :)


* jest za wysoki. na szczęście zdążyłem się zorientować i dzięki temu zrobiłem A364 :)

redrobo 27.11.2017 14:29

Tuba

Zawsze można przejechać drogę, której nie ma w terenie ale jest... na mapie... :D
Na jej temat (A364) jest wystarczająco info w necie, by wiedzieć, że tam nie ma po co jechać :) Aczkolwiek okolice Kara Say i dojazdu do Inylczek są warte grzechu.
Pozdro.

P.S.
Mirmil ten toktogulski kawałek zrobił na czterech kołach dziwią więc trochę te opinie.

bukowski 27.11.2017 14:35

Cytat:

Napisał redrobo (Post 558968)
Tuba

Zawsze można przejechać drogę, której nie ma w terenie ale jest... na mapie... :D
Na jej temat (A364) jest wystarczająco info w necie, by wiedzieć, że tam nie ma po co jechać :) Aczkolwiek okolice Kara Say i dojazdu do Inylczek są warte grzechu.
Pozdro.

Na temat a364 czytalem sporo i glownie o tym, ze tej drogi nie ma i przejechac sie nie da.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

redrobo 27.11.2017 14:37

Tuba

Cytat:

Napisał sneer (Post 558963)

* jest za wysoki. na szczęście zdążyłem się zorientować i dzięki temu zrobiłem A364 :)

Aaa... to nie skumałem żartu.
Pozdro.

Lakrua 28.11.2017 09:29

Na jakich oponach pomykasz mistrzu ?

bukowski 28.11.2017 12:36

Cytat:

Napisał Lakrua (Post 559045)
Na jakich oponach pomykasz mistrzu ?

Tyl mitas 09, przod pirelli mt 21. Teraz motoz tractionator.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

redrobo 28.11.2017 13:38

Tuba

Sneer, nie ociągaj się kurde mol.

bukowski 28.11.2017 15:43

Cytat:

Napisał redrobo (Post 559084)
Tuba

Sneer, nie ociągaj się kurde mol.

Moze dzisiaj. Reke mialem szytą wczoraj, palce spuchniete :/

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

marcinos11 28.11.2017 20:03

nie ma że boli !! Ludziska czekają ;)

Rychu72 30.11.2017 10:42

Pisz kolego, bo śnieg za oknem i trzeba się czymś zająć ;)

bukowski 30.11.2017 23:17

11 Załącznik(ów)
Opuszczam rano Osz i kieruję się na południe. W kieszeni mam jakieś 700 somów i 20 dolarów, ale liczę na bankomat w Sary Tash. Po trzech godzinach przyjemnego, krętego asfaltu mijam bez zatrzymywania się przełęcz Tałdyk (3 615 m. n.p.m) . Jurty, kumys, owce, konie i wszechobecny smród dymu z krowich placków.
Załącznik 83634
Załącznik 83635
Wjeżdżam do Sary Tash i mierzę się z własną naiwnością: żadnych szans na bankomat. Nawet na jedynej stacji nie można zapłacić kartą, tylko cash. No cash in Sary Tash. Mam jeszcze pół baku, więc olewam stację. Robi się zimno i zaczyna padać, na horyzoncie ledwie widać pasmo górskie. Wpinam ocieplacz i walcząc z silnym, bocznym wiatrem jadę w stronę Sary Mogul. Wzdłuż drogi, w pewnym oddaleniu, płynie kawowa, szeroka na 10 metrów i mocno wezbrana rzeka. Zaczynam rozumieć, że trzeba szukać mostu. Wjeżdżam w Sary Mogul, pytam lokalesów, ale kręcą głową i mówią, żeby dalej jechać. Prawdę mówiąc dziwi mnie, że taka atrakcja nie dość że nie jest oznakowana, to najwyraźniej nie funkcjonuje w społecznej świadomości.
Jakiś kilometr czy dwa za miejscowością widzę jakby zarys mostka: jest! Wysokościomierz pokazuje 2 792 m n.p.m. To znaczy, że trzeba zrobić kilometr w pionie!
Załącznik 83636

Rzeczka rzeczywiście wygląda groźnie. Deszcz zamienił się w kapuśniaczek, droga za mostkiem okazała się przyjemnym szutrem, trochę zbłądziłem i musiałem zawracać, trafiło się koryto innej ale tym razem płytkiej rzeczki, dość powiedzieć, że jechało się bardzo przyjemnie no i na gładszych odcinkach zacząłem sobie trochę dokazywać. Gdzieś po 20 kilometrach od asfaltu trzask/prask i był pierwszy paciak:
Załącznik 83637
Straty żadne, kierownica na półkach się trochę wykrzywiła, oberwałem lekko w łydkę od jakiegoś żelastwa, ale ogólni, jak na paciaka przy 50 km/h - nic. Nawet lakier z gmola się nie zarysował.
Trzeba się było zmierzyć z podnoszeniem obładowanej Afryk. Bez szans. Ale zanim odpiąłem bagaże, zobaczyłem na horyzoncie jakiś gruzawik. Za 10 minut byli koło mnie, z troską zapytali się, czy nic mi się nie stało i zaraz Papryka stała na kołach.
Załącznik 83638
Na horyzoncie gęstniały chmury. Niby deszcz się skończył, ale góry nie zachęcały zbytnio. Równina, samotna jurta, przed jurtą człowiek i pies. Niesamowite, że to miejsce 1000 lat temu wyglądało pewnie tak samo.
Załącznik 83639
Załącznik 83640
Załącznik 83641

Gdy zaczynam wjeżdżać z równiny w górę, pogoda się poprawia i robi się całkiem ciepło. Z jakichś 10 stopni na dole robi się przyjemne 18.
Jest i pierwszy bród. Nie było trudno, ale na dnie dość luźny żwir nie pozwalał na zbyt mocne odkręcanie. Już po chwili chlupotało mi w butach, ale co tam: wreszcie coś się zaczyna dziać.
Załącznik 83642
Droga pnie się w górę i zaczyna być bajkowo; mam uczucie jazdy po pluszowym, miękkim czymś. Po łące biegają żółte świstaki, zanim wyciągam aparat, znikają w norach. Wychodzi słońce i dzieje się magia: wyblakłe zielenie stepu ostro zarysowane na tle bordowej, gliniastej ziemi zmieniają się soczystą zieleń.
Załącznik 83643
Znów zaczyna się robić trochę zimno, po raz pierwszy czuję skutki wysokości. Po kolejnym spionizowaniu motocykla dyszę ciężko przez minutę czy dwie. Mijam kolejne brody, jakby głębsze: myślę o tym, że jak się wypierdaczę, to zaleję silnik. No ale co robić: napieram. Gdy wyjeżdżam na rozległą polanę, gdzie stoi kilka skupisk jurt i namiotów, zaczynam rozpytywać o Polaków. Miałem na myśli tych, których spotkałem w hotelu w Osz. Nikt nic nie wiedział, ale w końcu trafiłem na ludzi, którzy powiedzieli, że cała jurta rodaków jest…po drugiej stronie rzeki, która rozdziela wzmiankowaną polanę na pół. I tu następuje moment, kiedy nie ma zdjęć, bo jest ostra walka. Stumetrowej szerokości rzekę przejeżdżałem chyba z 20 minut, dysząc ze zmęczenia, stojąc po pas w lodowatej wodzie i starać się utrzymać kloca z bagażem w pionie, wybierać trajektorię kolejnego przejazdu. Uff, udało się.
Załącznik 83644
Potem jest już dobrze. Faktycznie w ogromnej jurcie jest z 20 osób z Polski, w tym komercyjna wyprawa, jakaś mniejsza ekipa, wieczorem dojechała jakaś gwiazda z Dolnego Śląska. Wywołała z jednej strony heheszki, ale z drugiej - dotarła tam sama i chciała zaatakować szczyt. Zresztą towarzystwo z jednej strony sympatyczne, bliskie mi w tym sensie, że kiedyś trochę wspinałem się w Tatrach; ale z drugiej, patrząc na komercjalizację tego sportu, przeciążone osiołki i śmieci - poczułem ogromną niechęć do tego całego zjawiska. Coś to nie po mojemu jest. Co prawda, namawiali mnie bardzo, żebym wjechał do Base Camp II, 900 metrów wyżej. Mówili, że powinienem dać radę, a motocykla to tam nikt więcej nie widział.
Załącznik 83645
W mniejszej jurcie buzuje piec, tłuściutka azjatka ugniata liepioszki. Zaglądam z ciekawości, pytam, czy mogę popatrzeć. Uśmiecha się i zaprasza na kocyk. Trochę kucharzę, lubię robić chleb i inne drożdżowe cuda, ale to, jak ta dziewczyna wyrabiała ciasto, zawstydziło mnie. Pytam, czy mogę jej zapłacić za nocleg.
- Da, tri evra
- U mienia niet evra, somy magut byt'?
- Da
- Kolko nada somow?
Patrzy się na mnie, marszczy czoło. Uświadamiam sobie, że to analfabetka.
Na koniec ciekawostka. Noc była deszczowa i koszmarnie zimna. Z jurty słyszałem wzrastający wciąż grzmot rzeki i pomyślałem, że jeśli ta rzeka będzie większa, niż po południu, to zostanę tam pewnie cały tydzień. Spora wysokość, zimno i zmęczenie wywołało bezsenność. Coś tam czytam na kundelku, sąsiedzi też się co chwilę budzą. Dzielę się z moimi wątpliwościami na temat jutra, na co ten mi odpowiada, że rzeka nie huczy przez deszcz, tylko dlatego, że stopiony przez słońce śnieg wypełnia rzekę właśnie po południu i na wieczór. I że rano tę rzekę będzie można przejść suchą stopą, bo w nocy woda zamarza i płynie tyle, co nic.
Załącznik 83646
Budzę się rano. Wspinacze obarczyli już dwa osiołki i klacz jakąś toną bagaży. Nie mogę na to patrzeć, zwierzaki widząc stertę plecaków zapierają się na sam ich widok. Ogromne kulbaki wypełniają się plecakami i sprzętem, nogi konia uginają się od ciężaru. Wtedy dzieje się coś, co mnie przerasta: na tak obciążonego konia wsiada jeszcze Kirgiz. Ruszają, kilometr w górę.
Postanawiam nie atakować Base Camp 2. Chcę znów być sam. Pogoda jest obłędna, ruszam w dół. Rzeczywiście w rzekach wody ledwie po kostki.
Załącznik 83648
Załącznik 83647

RonDell 30.11.2017 23:34

Pięknie!!!!!

Gilu 01.12.2017 06:41

Te ośnieżone szczyty z tą zielenią tworzą bajkowy klimat,jesienią trawa jest spalona od słońca i krajobraz wygląda inaczej

fiecia 01.12.2017 16:21

Klimat! :Thumbs_Up:

madafakinges 06.12.2017 13:19

Ileż można czekać...

bukowski 06.12.2017 13:30

11 Załącznik(ów)
Pik Lenina-Xorog

To był bardzo długi dzień, pełen pomyłek i złych decyzji. Ale po kolei.
Wyjeżdżam spod Piku Lenina zaraz po śniadaniu. W nocy zmarzłem i prawie nie spałem, więc cieszy mnie śniadanie w pełnym słońcu. Liofilizowana owsianka, podwójna kawa instant i świeża lepioszka, którą za jeden uśmiech dostałem od pyzatej kirgizki.

Załącznik 83954

Pomny opowieści o niskim stanie wody rano ruszam bez zwłoki. Faktycznie, rzeki przejeżdżam bez zatrzymywania się, mocząc ledwie cholewę buta. Podróż po miękkiej wersji google maps trwa raptem półtora godziny (w przeciwnym kierunku trwało to 4h, był paciak i walka w trzech rzekach). Radość z jazdy, widoki, świadomość bycia daleko: wszystko to składa się na poczucie szczęścia, które ze mnie wprost kipi.
Udało mi się też złapać te cholerne świstaki. Są pocieszne.
Załącznik 83955
Dojeżdżam do asfaltu i kieruję się w stronę Sary Tash. Od rana kombinuję, skąd wziąć gotówkę, w kieszeni mam 700 somów i 20 dolarów. Gdy staję na skrzyżowaniu - tym z którego widać dwie ogromne kule - podejmuję decyzję, że jadę na południe. Że w Murgab będzie bankomat, tak mówią, tak mówi wujek google. Paliwa mam łącznie na jakieś 450 km. Będzie dobrze.
Załącznik 83956

Na granicy pierwszy zonk: zaproszony do odwiedzenia na bosaka budynku zostaję oskubany z 500 somów. Kwitancja jest, podatek ekologiczny. Rzecz w tym, że motocykle wjeżdżały do Kirgistanu w ciężarówce jako towary. Nic to. Odprawa przebiegła sprawnie, zaopatrzony we wriemiennyj wwoz i ekołogiczieska kwitancję wjeżdzam na ziemię niczyją. To chyba on, ten Pamir. Pięknie!
Załącznik 83957
Pogoda robi się w kratkę, wspinam się na Kyzył Art.
Załącznik 83958
Na granicy jest wesoło. Najpierw Tadżycy chca 20 USD za wriemiennyj wwoz. Policjant chce jeszcze trochę - dość, że pozbywam się ostatnich 200 somów i 20 dolarów i wychodzi na to, że jest za mało. Kręcą głową, że nie mogą puścić. Mówię im, że muszą, bo do Osz nie dojadę, a do Murgabu owszem, i mogę im przywieźć. Uśmiecham się, oni kręcą głową że nie wolno. Rozmawiamy o życiu w Polsce i Tadżykistanie, częstuję ich kieliszeczkiem śliwowicy...i odpuszczają. Dowódca mówi mi, żebym jechał, ale on jest na posterunku jeszcze 6 dni i jak nie wrócę, to on będzie musiał z własnej kieszeni dopłacić. Otwierają szlaban - i bez grosza przy duszy, bezgranicznie szczęśliwy wjeżdżam do Tadżykistanu.
Załącznik 83959
Nieśmiało zaczyna się asfalt. Dziury jak cholera, ale można jechać 100 km/h. Jedynie od czasu do czasu trafia się seria fal pofalowań, na których rozbujany motocykl ważący w sumie z 400 kilo ze dwa razy wzbija się w powietrze. Jako że mało ze strachu nie popuściłem w gacie, zwalniam.
Załącznik 83961
Przełęcz Ak Baital (4655 m n.p.m) wygląda jak z innej planety. Do tego zimno jak cholera, wiatr, w płucach brakuje powietrza, a pionizowanie motocykla powoduje zadyszkę.
Załącznik 83962
Uświadamiam sobie, że od dobrych dwóch godzin nie widziałem śladu człowieka, żadnego budynku ani śladu po czymś takim. Nie ma roślin, zwierząt. Niesamowite.
Załącznik 83963
Zaraz potem mijam z daleka Kara-kol. Fakt, że jest to ślad po ogromnym impakcie sprzed 5 milionów lat budzi pierdylion nihilistycznych refleksji. Patrzę na scenę teatru i jakby nie patrzeć, nie ogarniam.
Załącznik 83964
Tu kończy się fotorelacja z tego dnia, choć było dopiero południe, a dzień skończył się po 22. Chciałem zostać w Murgab, ale ani nie było tam miejsc, ani nie przyjmowali kart płatniczych. Bankomat owszem, jest, ale bank zbankrutował. W drugim banku nie ma szans na wypłatę pieniędzy. Mam paliwa na jakieś 200-220 km, ZERO gotówki i 310 km do przejechania w górskich warunkach. Do Osz nie było jak wrócić - raz, za daleko, dwa - tadżycki pogranicznik czekał na hajsy. Jest 14. Liczę, że w 6 godzin dojadę. Rusza. Afryka stabilizuje minimalne spalanie na 4.4 litra przy prędkości 65 km/h na czwartym biegu. Nic niżej nie udaje mi się wycisnąć, pewnie głównie z powodu średniej wysokości w okolicach 4 tys. m n.p.m. Po drodze porywisty wiatr, tarka, deszcz i temperatura w okolicach 10 stopni. Gdy wlewam do pustego niemal baku zawartość rotapaxa - 7.5 litra, GPS pokazuje 200 km do Chorog.
Wjeżdżam po ciemku do miasta. Na dzień dobry, a raczej dobry wieczór, zatrzymuje mnie 12 policjantów na raz. Stali na ulicy i tak normalnie, grupowo mnie wylegitymowali. Luzik. Chwila miłej rozmowy skąd-dokąd. Widzę bankomaty, morze bankomatów.
10 minut później, pytając dlaczego w żadnym nie ma kasy, dowiaduję się, że będzie rano. Taki lokalny folklor. Myślę sobie, piździec. Montuję się w hotelu. Nie mam pieniędzy, ale jak prawdziwy Janusz zamawiam obiad z zimnym piwem. Jest dobrze.

chemik 06.12.2017 13:44

Cytat:

Napisał sneer (Post 560391)
Nie mam pieniędzy, ale zamawiam obiad z zimnym piwem. Jest dobrze.

Wyrwane z kontekstu brzmi jak tekst jakiegoś Janusza na wakacjach w Egipcie. Ale patrząc przez pryzmat dwóch ostatnich odcinków stanowi dobre posumowanie wydarzeń.
Leć dalej w tym stylu. Mi się podoba. Czyta się. ;)

bukowski 06.12.2017 19:49

Cytat:

Napisał chemik (Post 560394)
Wyrwane z kontekstu brzmi jak tekst jakiegoś Janusza na wakacjach w Egipcie. Ale patrząc przez pryzmat dwóch ostatnich odcinków stanowi dobre posumowanie wydarzeń.
Leć dalej w tym stylu. Mi się podoba. Czyta się. ;)

I jeszcze dwie refleksje z tego dnia.
Po pierwsze, ten wieczór spedzilem z grubsza samotnie. To byl...pierwszy i ostatni samotny wieczor tego szesnastodniowego wyjazdu.
Po drugie, gdybym jechal w grupie, caly dzien wygladalby inaczej. I pewnie nie dotarlbym do Chorog.

Gilu 06.12.2017 20:03

To byl...pierwszy i ostatni samotny wieczor tego szesnastodniowego wyjazdu.
Po drugie, gdybym jechal w grupie, caly dzien wygladalby inaczej. I pewnie nie dotarlbym do Chorog.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka[/QUOTE]


Sam wybrałeś,chyba utwierdziłeś się w tym wyborze

apex 06.12.2017 20:09

Jest super, pisz dalej :)

Wilk96 06.12.2017 22:16

Super się czyta, wspomnienia wracają.
Małe sprostowanie, miejsce pod Leninem gdzie dojechałeś to nie była base camp1 która się znajduje na wysokości 4400mnpm. Byłeś w tak zwanej bazie głównej Aczik Tasz (Ługowa Polana) na wysokości 3800, całe szczęście nie dałeś się namówić aby próbować wjazdu do Camp 1, wszystko zależy od pogody ale nawet jak świeci słońce i nie ma śniegu to nawet osły na czterech nogach maja problem. Jak ja tam wchodziłem to w przeciągu godziny (jak to w górach) nasypało śniegu po kolana a widoczność spadła do kilku metrów.
Nie mogę doczekać się dalszej części :)

Rychu72 07.12.2017 07:34

Cytat:

Napisał sneer (Post 560455)
I jeszcze dwie refleksje z tego dnia.
Po pierwsze, tego wieczora, wyjąwszy pogaduszki - spedzilem z grubsza samotnie. To byl...pierwszy i ostatni samotny wieczor tego szesnastodniowego wyjazdu.
Po drugie, gdybym jechal w grupie, caly dzien wygladalby inaczej. I pewnie nie dotarlbym do Chorog.

Z doświadczenia wiem, że podróż w dużej grupie, w małej grupie lub samemu to różne podróże.
Preferuje te dwie ostatnie formy, bo w dużej grupie nie zawsze mogę robić, to co mi pasuje w danym momencie. Trzeba się dostosowywać do większości.

bukowski 07.12.2017 11:45

Cytat:

Napisał Wilk96 (Post 560492)
Małe sprostowanie, miejsce pod Leninem gdzie dojechałeś to nie była base camp1 która się znajduje na wysokości 4400mnpm. Byłeś w tak zwanej bazie głównej Aczik Tasz (Ługowa Polana) na wysokości 3800,

Dzięki, zaraz poprawię, żeby potomności w błąd nie wprowadzać.

Pirania 07.12.2017 12:13

Fajnie się czyta, dawaj dalej! ;)

redrobo 07.12.2017 12:43

Tuba (fałszywy).

No i warto stosować prawidłową terminologię dla określenia miejscowości, nazw geograficznych itp.
Co to jest Xorog? Nigdy nie był w zasięgu chińskiej jurysdykcji, by można było takiego zwrotu użyć (i nie powołuj się na wiki ;) )
Skoro piszesz Murgab, to pisz Charog. To rosyjska wymowa Pamirskiego Postu i obecnej stolicy administracyjnej GBAO.

Wojteak 07.12.2017 15:51

W uzupełnieniu...

Po rosyjsku: Хорог i Мургаб, po tadżycku: Xopyf i Mypfoб.

Pozdrawiam

bukowski 07.12.2017 16:59

Cytat:

Napisał Wojteak (Post 560617)
W uzupełnieniu...

Po rosyjsku: Хорог i Мургаб, po tadżycku: Xopyf i Mypfoб.

Pozdrawiam

Stad mi sie moja transkrypcja wziela. A uscislajac, to Chorog powinno byc w ktoryms lokalnym jezyku, jest ich tam kilka, wszystkie zagrozone. Tlumaczyli mi to lokalesi z Bartangu; dla nich to pamirski jazyk, ale sami mowili ze z tymi z Iszkaszim to po rosyjsku muszą. A to raptem 100 km. Po tadzycku mowili tylko dlatego, ze zmuszali ich do nauki w szkole.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

redrobo 08.12.2017 11:47

Tuba (fałszywy).

Charog nie ma historycznego rodowodu. Podobnie jak Murgab, założony przez Rosjan w 1896r. pod nazwą Pamirski Post.
Ten drugi wziął pamirską nazwę od rzeki przezeń płynącej - czyli Murg ob i ta została zruszczona. Murgob to jest nazwa pamirska, dokładniej Szugnańców zamieszkujących Sarez przed zalaniem (1911r.).
Ciekawostka.
W dzisiejszym Bartangu, w miejscu, gdzie Murg-ob (Murgab) wpadał do rzeki o tej nazwie w trzech sąsiadujących wioskach mówiono trzema dialektami Oszori (Roszorw) i tak jest do dzisiaj.

Doliny w Pamirze były hermetyczne. Do póki nie było zasięgu telefonii komórkowej - niemal w każdej dzisiaj (miałem tę przyjemność i satysfakcję podróżować po Pamirze kiedy nie było tej formy łączności), nacje zamieszkujące te doliny niewiele o sobie wiedziały.
Stąd taka różnorodność języków.

A w temacie - pisanie przez X (rosyjskie "ch" również pisze się inaczej) to przykład skrajnej indolencji. Wojteak powołuje się na wiki, które w tym przypadku jest beznadziejnym źródłem.

Warto też wiedzieć, że płaskowyż Pamiru do dzisiaj zamieszkują Kirgizi, nie mający z pamirskimi narodami żadnego wspólnego mianownika.
Jak niedostępny był to obszar, wynika to z topografii terenu i świadomości, że do 1929r (data rozpoczęcia budowy Pamirskiego Traktu) dało się dojechać na kołach tylko do Pamirskiego Postu. Droga na przełęcz Kyzyłart, nie zmieniła się praktycznie od 100 lat.
Te "X" można by było ostatecznie przypisać jakimś nazwom z płaskowyżu Pamiru, bo przez wieki całe, były obszarem jurysdykcji chińskiej, do póki do Wielkiej Gry nie wszedł całkowicie niemal zapomniany, wielki polski podróżnik Bronisław Grąbczewski.
Dokładnie to dzięki niemu oglądacie ten słynny płot, który towarzyszy wam jadąc z Karakulu do Rangkulu w Pamirze.

Postać (tragiczną w sumie) Bronisława Grąbczewskiego przybliżył obecnie współautor książki Podróże nieodkryte - Adam Pleskaczyński. To od niego dostałem komplet, niepublikowanych dotąd nigdzie map z podróży Grąbczewskiego w latach 1885-1890. Zawierają one blisko 700 pozycji nazw i punktów geograficznych, nad rozkminieniem których Adam pracował przez ostatnie 3 lata.
Etap pamirskich podróży Grąbczewskiego obejmujących Pamir i Hindukusz (rozkminkę) dokonałem równolegle wcześniej, z podobną systematyką, stąd taki prezent dla mnie od Adama.

bukowski 08.12.2017 14:23

Ciekawe rzeczy piszesz, ale przyp...lasz się jak indolent.
W swoim krótkim wywodzie masz kilka błędów typograficznych, kilka interpunkcyjnych, ze trzy gramatyczne i dwukrotnie powtórzonego orta.
Chorog, Xorog, Khorog, Charog -wszyscy wiemy, o co chodzi i nie ma sensu kopii o to kruszyć.
Pax, pax. A swoją drogą, podziel się szerzej wiedzą o tamtym zakątku, bo wygląda na to, że wiesz więcej. Mnie to bardzo interesuje.

Jarczoq 08.12.2017 21:03

Nie tylko Ciebie.

myku 08.12.2017 21:45

Przegapilem watek,ale juz nadrabiam :Thumbs_Up:

redrobo 09.12.2017 09:18

Tuba

Cytat:

Napisał sneer (Post 560761)
Ciekawe rzeczy piszesz, ale przyp...lasz się jak indolent.
W swoim krótkim wywodzie masz kilka błędów typograficznych, kilka interpunkcyjnych, ze trzy gramatyczne i dwukrotnie powtórzonego orta.
Chorog, Xorog, Khorog, Charog -wszyscy wiemy, o co chodzi i nie ma sensu kopii o to kruszyć.
Pax, pax. A swoją drogą, podziel się szerzej wiedzą o tamtym zakątku, bo wygląda na to, że wiesz więcej. Mnie to bardzo interesuje.

Teraz "wszyscy" może zwrócą uwagę na coś więcej.
Dziękuję za uwagi sneer. Masz rację. Wątek jest o interpunkcji.

bukowski 10.12.2017 11:19

9 Załącznik(ów)
Chorog- Bartang

W Chorogu zakotwiczam się na 2 dni w hotelu, po lewej stronie na wylocie w stronę Rushan. Tanio, 20 dolarów, taras knajpy wychodzi wprost na Pjandż. Poprzedniego wieczora po kolacji i dwóch piwach zasypiam gdzieś między drzwiami pokoju hotelowego a łóżkiem. Kolejnego poranka, wyspany, biorę kask i ruszam polować na pieniądze. Otóż, nie jest to trywialne, nawet rano. Bankomaty odmawiają wypłaty, master card mimo naklejek po prostu nie działa, mam na szczęście jeszcze jedną Visę. Trafiam w końcu na jakichś Czechów, którzy wskazują mi bankomat na uboczu. Ten działa, choć wypłaca po równowartości stu złotych; stoję tam z dwadzieścia minut, kolejka pomrukuje z niezadowolenia, ale ostatecznie jest sukces. Tankuję do pełna, Afryka dojechała na stację już chyba siłą woli. Po drodze mały dżołk, patrzcie uważnie:
Załącznik 85298

Wracam do hotelu i pakuję się na lekko. Plan miałem dość luźny - wbić się tak daleko, jak się da, w dolinę Bartang i wrócić. Jeśli uda się dojechać do Barchidiv, to spróbuję zaatakować jezioro Sareskie. Nie mam permitu, ale liczę na urok osobisty. Mój plan ma jednak i drugie dno, wiąże się w pewnym sensie z zeszłoroczną wycieczką po Norwegii. Obiecałem stamtąd przywieźć kamyk dla przyjaciela. Przyjaciela, który musiał zapomnieć już o jakichkolwiek podróżach, ledwie trzymając się życia, wysłuchującego łapczywie, niczym dziecko, opowieści z dalekich stron. Obiecałem - i zapomniałem. Postanowiłem sobie więc, że tym razem w miejscu, gdzie będę musiał zawrócić, wyszukam najładniejszy kamyk i przywiozę.

W piękną pogodę jadę w stronę Rushan. Po godzinie docieram do mostu. Milicjant na poście wskazuje mi drogę w prawo, gdy mówię, że chcę do Barchidiv, mówi „maładiec” i życzy dobrego dnia.

Załącznik 85299

Bardzo szybko znika zieleń, asfalt przechodzi w szutrówkę, z obu stron wąskiej doliny sterczą groźne skały, rzeka płynąca wzdłuż drogi (w zasadzie to droga biegnie wzdłuż rzeki, ekhem) jest wezbrana, kawowa i rwąca.

Załącznik 85300

Co kilka kilometrów wdziera się na drogę. Przejeżdżam kilka razy i dopiero po czasie dotarła do mnie moja lekkomyślność: gdybym się tam wypieprzył i zalał motocykl, byłoby słabo. Nie ma zasięgu, nie ma ludzi a do cywilizacji kilkadziesiąt kilometrów.

Załącznik 85301

Papryka w tamaryszkach:

Załącznik 85302

Kakaja strana, takije barnfajndy:

Załącznik 85303

Mijam wesołą ekipę naprawiającą w tej głuszy zalaną drogę: mają wielką koparkę Volvo i uśmiechają się przyjaźnie. Z naprzeciwka jedzie terenówka, jak się okazało chwilę potem - starsze małżeństwo Niemców w wypożyczonym chyba nowoczesnym uazie. Stoję przed takim zalanym zakolem i czekam, aż przejadą. Ruszają i - €dupa. Wpadają w jakiś podwodny lej i topią sprzęta. Robi mi się ciepło na myśl, że gdybym ich nie spotkał w tym właśnie momencie, sam bym właśnie wyciągał nieżywą afrykę z wody.

Załącznik 85304

Starsi państwo przechodzą na tył, krzyczę do nich, że jadę po pomoc. Zawracam; za zakrętem stoi ta koparka i z 10 facetów. Tłumaczę co i jak i ogromny monster rusza. Mają stalową linę, ale nikt nie ma pojęcia, o co ją zaczepić. Rozbieram się i wchodzę do wody, jest jej dobrze powyżej pasa. Na szczęście wymacuję jakiś hak. Po chwili samochód jest po drugiej stronie. Co ciekawe, w puszcze filtra było sucho: auto zaciągnęło wodę przez wydech i nie było w stanie kręcić rozrusznikiem, żeby odpalić. Strasznie żałuję, że nie mam z tej akcji zdjęć, ale ganiałem tam w samych gaciach tłumacząc z niemieckiego na rosyjski i nazad, odpalając samochód, przenosząc mokre rzeczy tych ludzi i tak dalej. Samochód w końcu zagadał, Niemcy zmarznięci – pojechali.

Pytam, czy przy samej ścianie nie dam rady przejechać, ale najstarszy majster kręci głową:
- Nichuja.
Śmieję się z tego słowa, gdy dowiadują się, że w Polsce tak samo się mówi, śmiejemy się wszyscy.
Tadżycy nie dali się zbyć: wyciągnęli z krzaków tadżina, lepioszki, wódeczkę. W sumie musiałem się pożegnać z moją wycieczką do Barchidev, więc spędziłem z nimi dobre 2 godziny. Dowiedziałem się, że nie są żadnymi Tadżykami, tylko Pamircami. Gdy polewają mi drugi kieliszek, mówię „nichuja” i pokazuję na motocykl. Gacie mi już przeschły, czas się zbierać. Wychodzę na rumowisko i szukam kamienia dobre pół godziny. W końcu jest. Mogę wracać.

Załącznik 85305

Wieczorem docieram do hotelu, porządkuję bagaże, w końcu montuję się w knajpie. W środku żarcia na taras wychodzi tadżyk i pokazuje ten szczególny gest pt. "pięćdziesiątkę?". No, namówił mnie. Ale, jak widać na poniższym obrazku, nie wyszło mu to na zdrowie. A w zasadzie to im...jeden gadał trzy po trzy, drugi ledwie trafił do drzwi a trzeci zasnął na stole.

Załącznik 85306

trolik1 10.12.2017 12:05

Byliśmy w Chorog w sierpniu i spotkaliśmy tam dwóch chłopaków z Łodzi na dużych GS. Przejechali Bartang i mówili, że brody były spokojnie do zrobienia. Zeszli z motorków tylko dwa razy żeby sprawdzić na wszelki wypadek. Niestety moi kolesie nie bardzo chcieli jechać... Wygląda na to, że sierpień jest lepszym miesiącem na przejazd tej doliny. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie mi to dane...
pozdrawiam trolik

bukowski 14.12.2017 16:03

11 Załącznik(ów)
Khorog - Murghab (hahaha)

Jestem trochę przesądny. Nie, żebym się jakoś obawiał, ale gdy w piątek trzynastego lipca 2001 roku przebiegł mi drogę czarny kot - parę godzin później miałem poważny wypadek i otarłem się o absolut, więc co tam będę się z ciemnymi mocami próbował?
No więc znów mamy trzynastego lipca i radosny plan przejechania wzdłuż Pjandżu/Pamiru aż do korytarza Wakhańskiego i potem jakoś w górę, może Bibi Fatima czy jak tam się te gorące źródła nazywały. Siłą rzeczy myśli błądzą mi co rusz wokół Iziego: za parę godzin będę przejeżdżał obok miejsca, gdzie zginął, jest lipiec, mam w kieszeni świeczkę zabraną jeszcze z Polski i słodycze dla dzieciaków. Jest piękna pogoda, droga wzdłuż rzeki przyjemna. Jadę dość ostrożnie, raz - trzynastego, dwa - jakieś święto lokalne, trzy - sporo lawirujących wśród dziur busików o mało przewidywalnej trajektorii ruchu. Na jednym z mostków wpadam tylnym kołem w podłużną dziurę, kładę się na prawo i nadrywam sakwę o wystający obok słupek. Na szczęście to nic poważnego i już za chwilę szukam srebrnej tabliczki na murku.
Zapalam świeczkę. Straciłem w tym roku kogoś bliskiego i robi mi się cholernie smutno.

Załącznik 85317

Ruszam w drogę. Żeby się zbytnio w tych moich smutkach nie zatracić, zamiast pojechać jak człowiek do Bibi Fatima, odbijam w góry drogą, która wypatrzyłem na GPS (edit: nie wiedziałem wtedy, że pojechałem w drugą stronę i wjechałem w dolinę Rotszkali. Stąd na ciąg dalszy odcinka należy nałożyć filtr pt. nie wiem gdzie jestem, ale jakoś się przemieszczam). Z mapy wynika, że powinno dać się tam przebić na północ do M41, ale liczę, że będzie można też wrócić na drogę w stronę Wakhanu. Zaczyna się dzicz; mijam jedyną miejscowość Rubot.

Załącznik 85318

Tam jak we wschodnim Maroku, kobiety zakutane w czadory od stóp do głów. Droga przez długi płaskowyż jest kompletnie pusta; mijam samotne ruiny i zaczynam wspinać się w górę.

Załącznik 85319

Na podjeździe pod pasmo za którym jest już M41 robi się tak sobie. Droga się zwęża, szuter przechodzi w kamienie. Jestem już z 2 godziny od Iszkaszim i niekoniecznie chciałbym wracać. Co więcej, w Rubot nie mieli benzyny, a zostało mi jej tyle, co w kanistrze, czyli na 200 km w tych warunkach.

Załącznik 85320

Po kolejnej godzinie zaczynam być trochę zmęczony, ale przejeżdżam jakąś przełęcz i mam wrażenie, że zaczynam powoli zjeżdżać w stronę drogi. Spora wysokość, powyżej 4200 metrów i wysiłek dają się we znaki: jestem zmęczony. Na każdym postoju żuję po kawałku suszonej wołowiny i jakoś idzie.

Załącznik 85321

Wreszcie trafiam na rzekę. Piękna, zielona woda, bród widoczny, wjeżdżam. Wody po krok, więc uważam. Niestety kamienie na dnie są ogromne i strasznie śliskie; gdybym pomyślał, zdjąłbym bagaże i przeniósł je osobno, a motocykl przeprowadził. Ale siedzę okrakiem i walczę o to, żeby się nie przewrócić. Kamień po kamieniu, pot mi cieknie z czoła. Te 10 metrów zajmuje mi dobre 15 minut, zanim odkręcam manetkę po drugiej stronie i wyjeżdżam z jaru ciężko dysząc.

Załącznik 85322


Kilometr czy dwa dalej widzę metę: droga schodzi zakosami, potem rzeka i na koniec nitka M41. W linii prostej jakieś 3 kilometry. Wzywam moce nieczyste, żeby rzeka przy M41 miała most, bo widać z daleka, ze jest dość szeroka i wzburzona. Gdybym miał wracać, byłoby słabo. Raz - cholerna rzeczka, którą tyle co przejechałem, dwa - 4-5 godzin jazdy po kamieniach.
Jadę. Cały czas z góry widzę rzekę; widzę też, że jest coraz szersza, i coraz bardziej nie widać na niej mostu. Dojeżdżam do rzeki; bez szans na przejechanie motocyklem. Głęboko i silny prąd. Decyduję na podróż wzdłuż rzeki, po piaszczystym jakby rozlewisku. Ciężko: piach jest często podmoknięty i grząski, co chwilę trafiają się ostre wyrwy; w końcu robię bęc.

Załącznik 85323

Zmęczony i trochę zrezygnowany zdejmuję bagaże, podnoszę motocykl, wciągam plaster wołowiny, pakuję bagaże z powrotem, ruszam. Chyba wszyscy znają ten dość trudny psychicznie stan, kiedy wypieprzasz się drugi i trzeci raz na odcinku 100 metrów i powtarzasz nudną procedurę. Robi mi się zimno, jestem trochę przemoczony dołem i prawdę mówiąc, najchętniej zaległbym przy kominku i poczytał coś. Rozważam przez chwilę biwak, ale pogoda robi się mocno taka sobie. Podnoszę motor jeszcze raz i w końcu wyjeżdżam na twardszą ścieżkę. Za skałą ścieżka skręca i - tak! Widze przyczółek małego mostu!
Uważajcie teraz.
Trzynastego.
Otóż.
Przyczółki były, ale belki z mostu zmyło do rzeki. Zostały dwie, okrągłe, po dwóch stronach. Za mostem drogi nie ma, trzeba wracać. Grr. Brr. Wrr. Burczę ze złości i śmieję się sam z siebie.
Schodzę niżej w poszukiwaniu brodu. Jak na złość, nawet śladu. Wtedy na zakręcie rzeczki widzę deski z mostu, wyniesione przez wodę na brzeg. Decha dobre 4 cm grubości, 20 cm szerokości, 6-7 metrów długości. Namoknięte były i przez to ciężkie jak zaraza. Przeciągnąłem trzy po brzegu do mostu. Narzuciłem na przyczółek, wlazłem do wody z belką na ramionach, wylazłem z drugiej strony, wciągnąłem. I tak trzy razy. Ledwie żywy i cały mokry (bo się oczywiście w tej wodzie wypieprzyłem) wróciłem do motocykla. Zdjąłem bagaże, odpaliłem, podjechałem do przyczółka i - spękałem. Do deski prowadził dobry metr grubych otoczaków wielkości głowy dziecka, potem jeszcze trzeba było trafić centralnie w deskę. Złażę z motoru i pcham go przez te kamulce. Jakoś trafiam na deskę, ale że cały pomost ma 60 cm, to zaczynam rozumieć, że tak się nie da. Unieruchamiam motor w pionie i idę odsunąć jedną z desek. Po chwili idę tą deską, pchając motocykl po dwóch innych. Sram po gaciach, bo deski leżały trochę w wodzie i są śliskie jak cholera.
Po chwili jestem po drugiej stronie.

Załącznik 85324

Wow.
Nie mam siły na nic. Wsiadam jak zombie na motor i jadę do Murghab. Jest późne popołudnie a światło...sami popatrzcie:

Załącznik 85325

Załącznik 85326


Na szczęście w hotelu Pamir jest miejsce; zostawiam przemoczone buty i spodnie na zewnątrz. Gdy ściągam rękawiczkę wzdrygam sie na widok mojej własnej dłoni.

http://africatwin.com.pl/attachment....1&d=1544878275

jamcio 14.12.2017 18:01

Bagaży zapomniałeś :)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:46.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.