Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=30706)

bukowski 07.12.2017 16:59

Cytat:

Napisał Wojteak (Post 560617)
W uzupełnieniu...

Po rosyjsku: Хорог i Мургаб, po tadżycku: Xopyf i Mypfoб.

Pozdrawiam

Stad mi sie moja transkrypcja wziela. A uscislajac, to Chorog powinno byc w ktoryms lokalnym jezyku, jest ich tam kilka, wszystkie zagrozone. Tlumaczyli mi to lokalesi z Bartangu; dla nich to pamirski jazyk, ale sami mowili ze z tymi z Iszkaszim to po rosyjsku muszą. A to raptem 100 km. Po tadzycku mowili tylko dlatego, ze zmuszali ich do nauki w szkole.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

redrobo 08.12.2017 11:47

Tuba (fałszywy).

Charog nie ma historycznego rodowodu. Podobnie jak Murgab, założony przez Rosjan w 1896r. pod nazwą Pamirski Post.
Ten drugi wziął pamirską nazwę od rzeki przezeń płynącej - czyli Murg ob i ta została zruszczona. Murgob to jest nazwa pamirska, dokładniej Szugnańców zamieszkujących Sarez przed zalaniem (1911r.).
Ciekawostka.
W dzisiejszym Bartangu, w miejscu, gdzie Murg-ob (Murgab) wpadał do rzeki o tej nazwie w trzech sąsiadujących wioskach mówiono trzema dialektami Oszori (Roszorw) i tak jest do dzisiaj.

Doliny w Pamirze były hermetyczne. Do póki nie było zasięgu telefonii komórkowej - niemal w każdej dzisiaj (miałem tę przyjemność i satysfakcję podróżować po Pamirze kiedy nie było tej formy łączności), nacje zamieszkujące te doliny niewiele o sobie wiedziały.
Stąd taka różnorodność języków.

A w temacie - pisanie przez X (rosyjskie "ch" również pisze się inaczej) to przykład skrajnej indolencji. Wojteak powołuje się na wiki, które w tym przypadku jest beznadziejnym źródłem.

Warto też wiedzieć, że płaskowyż Pamiru do dzisiaj zamieszkują Kirgizi, nie mający z pamirskimi narodami żadnego wspólnego mianownika.
Jak niedostępny był to obszar, wynika to z topografii terenu i świadomości, że do 1929r (data rozpoczęcia budowy Pamirskiego Traktu) dało się dojechać na kołach tylko do Pamirskiego Postu. Droga na przełęcz Kyzyłart, nie zmieniła się praktycznie od 100 lat.
Te "X" można by było ostatecznie przypisać jakimś nazwom z płaskowyżu Pamiru, bo przez wieki całe, były obszarem jurysdykcji chińskiej, do póki do Wielkiej Gry nie wszedł całkowicie niemal zapomniany, wielki polski podróżnik Bronisław Grąbczewski.
Dokładnie to dzięki niemu oglądacie ten słynny płot, który towarzyszy wam jadąc z Karakulu do Rangkulu w Pamirze.

Postać (tragiczną w sumie) Bronisława Grąbczewskiego przybliżył obecnie współautor książki Podróże nieodkryte - Adam Pleskaczyński. To od niego dostałem komplet, niepublikowanych dotąd nigdzie map z podróży Grąbczewskiego w latach 1885-1890. Zawierają one blisko 700 pozycji nazw i punktów geograficznych, nad rozkminieniem których Adam pracował przez ostatnie 3 lata.
Etap pamirskich podróży Grąbczewskiego obejmujących Pamir i Hindukusz (rozkminkę) dokonałem równolegle wcześniej, z podobną systematyką, stąd taki prezent dla mnie od Adama.

bukowski 08.12.2017 14:23

Ciekawe rzeczy piszesz, ale przyp...lasz się jak indolent.
W swoim krótkim wywodzie masz kilka błędów typograficznych, kilka interpunkcyjnych, ze trzy gramatyczne i dwukrotnie powtórzonego orta.
Chorog, Xorog, Khorog, Charog -wszyscy wiemy, o co chodzi i nie ma sensu kopii o to kruszyć.
Pax, pax. A swoją drogą, podziel się szerzej wiedzą o tamtym zakątku, bo wygląda na to, że wiesz więcej. Mnie to bardzo interesuje.

Jarczoq 08.12.2017 21:03

Nie tylko Ciebie.

myku 08.12.2017 21:45

Przegapilem watek,ale juz nadrabiam :Thumbs_Up:

redrobo 09.12.2017 09:18

Tuba

Cytat:

Napisał sneer (Post 560761)
Ciekawe rzeczy piszesz, ale przyp...lasz się jak indolent.
W swoim krótkim wywodzie masz kilka błędów typograficznych, kilka interpunkcyjnych, ze trzy gramatyczne i dwukrotnie powtórzonego orta.
Chorog, Xorog, Khorog, Charog -wszyscy wiemy, o co chodzi i nie ma sensu kopii o to kruszyć.
Pax, pax. A swoją drogą, podziel się szerzej wiedzą o tamtym zakątku, bo wygląda na to, że wiesz więcej. Mnie to bardzo interesuje.

Teraz "wszyscy" może zwrócą uwagę na coś więcej.
Dziękuję za uwagi sneer. Masz rację. Wątek jest o interpunkcji.

bukowski 10.12.2017 11:19

9 Załącznik(ów)
Chorog- Bartang

W Chorogu zakotwiczam się na 2 dni w hotelu, po lewej stronie na wylocie w stronę Rushan. Tanio, 20 dolarów, taras knajpy wychodzi wprost na Pjandż. Poprzedniego wieczora po kolacji i dwóch piwach zasypiam gdzieś między drzwiami pokoju hotelowego a łóżkiem. Kolejnego poranka, wyspany, biorę kask i ruszam polować na pieniądze. Otóż, nie jest to trywialne, nawet rano. Bankomaty odmawiają wypłaty, master card mimo naklejek po prostu nie działa, mam na szczęście jeszcze jedną Visę. Trafiam w końcu na jakichś Czechów, którzy wskazują mi bankomat na uboczu. Ten działa, choć wypłaca po równowartości stu złotych; stoję tam z dwadzieścia minut, kolejka pomrukuje z niezadowolenia, ale ostatecznie jest sukces. Tankuję do pełna, Afryka dojechała na stację już chyba siłą woli. Po drodze mały dżołk, patrzcie uważnie:
Załącznik 85298

Wracam do hotelu i pakuję się na lekko. Plan miałem dość luźny - wbić się tak daleko, jak się da, w dolinę Bartang i wrócić. Jeśli uda się dojechać do Barchidiv, to spróbuję zaatakować jezioro Sareskie. Nie mam permitu, ale liczę na urok osobisty. Mój plan ma jednak i drugie dno, wiąże się w pewnym sensie z zeszłoroczną wycieczką po Norwegii. Obiecałem stamtąd przywieźć kamyk dla przyjaciela. Przyjaciela, który musiał zapomnieć już o jakichkolwiek podróżach, ledwie trzymając się życia, wysłuchującego łapczywie, niczym dziecko, opowieści z dalekich stron. Obiecałem - i zapomniałem. Postanowiłem sobie więc, że tym razem w miejscu, gdzie będę musiał zawrócić, wyszukam najładniejszy kamyk i przywiozę.

W piękną pogodę jadę w stronę Rushan. Po godzinie docieram do mostu. Milicjant na poście wskazuje mi drogę w prawo, gdy mówię, że chcę do Barchidiv, mówi „maładiec” i życzy dobrego dnia.

Załącznik 85299

Bardzo szybko znika zieleń, asfalt przechodzi w szutrówkę, z obu stron wąskiej doliny sterczą groźne skały, rzeka płynąca wzdłuż drogi (w zasadzie to droga biegnie wzdłuż rzeki, ekhem) jest wezbrana, kawowa i rwąca.

Załącznik 85300

Co kilka kilometrów wdziera się na drogę. Przejeżdżam kilka razy i dopiero po czasie dotarła do mnie moja lekkomyślność: gdybym się tam wypieprzył i zalał motocykl, byłoby słabo. Nie ma zasięgu, nie ma ludzi a do cywilizacji kilkadziesiąt kilometrów.

Załącznik 85301

Papryka w tamaryszkach:

Załącznik 85302

Kakaja strana, takije barnfajndy:

Załącznik 85303

Mijam wesołą ekipę naprawiającą w tej głuszy zalaną drogę: mają wielką koparkę Volvo i uśmiechają się przyjaźnie. Z naprzeciwka jedzie terenówka, jak się okazało chwilę potem - starsze małżeństwo Niemców w wypożyczonym chyba nowoczesnym uazie. Stoję przed takim zalanym zakolem i czekam, aż przejadą. Ruszają i - €dupa. Wpadają w jakiś podwodny lej i topią sprzęta. Robi mi się ciepło na myśl, że gdybym ich nie spotkał w tym właśnie momencie, sam bym właśnie wyciągał nieżywą afrykę z wody.

Załącznik 85304

Starsi państwo przechodzą na tył, krzyczę do nich, że jadę po pomoc. Zawracam; za zakrętem stoi ta koparka i z 10 facetów. Tłumaczę co i jak i ogromny monster rusza. Mają stalową linę, ale nikt nie ma pojęcia, o co ją zaczepić. Rozbieram się i wchodzę do wody, jest jej dobrze powyżej pasa. Na szczęście wymacuję jakiś hak. Po chwili samochód jest po drugiej stronie. Co ciekawe, w puszcze filtra było sucho: auto zaciągnęło wodę przez wydech i nie było w stanie kręcić rozrusznikiem, żeby odpalić. Strasznie żałuję, że nie mam z tej akcji zdjęć, ale ganiałem tam w samych gaciach tłumacząc z niemieckiego na rosyjski i nazad, odpalając samochód, przenosząc mokre rzeczy tych ludzi i tak dalej. Samochód w końcu zagadał, Niemcy zmarznięci – pojechali.

Pytam, czy przy samej ścianie nie dam rady przejechać, ale najstarszy majster kręci głową:
- Nichuja.
Śmieję się z tego słowa, gdy dowiadują się, że w Polsce tak samo się mówi, śmiejemy się wszyscy.
Tadżycy nie dali się zbyć: wyciągnęli z krzaków tadżina, lepioszki, wódeczkę. W sumie musiałem się pożegnać z moją wycieczką do Barchidev, więc spędziłem z nimi dobre 2 godziny. Dowiedziałem się, że nie są żadnymi Tadżykami, tylko Pamircami. Gdy polewają mi drugi kieliszek, mówię „nichuja” i pokazuję na motocykl. Gacie mi już przeschły, czas się zbierać. Wychodzę na rumowisko i szukam kamienia dobre pół godziny. W końcu jest. Mogę wracać.

Załącznik 85305

Wieczorem docieram do hotelu, porządkuję bagaże, w końcu montuję się w knajpie. W środku żarcia na taras wychodzi tadżyk i pokazuje ten szczególny gest pt. "pięćdziesiątkę?". No, namówił mnie. Ale, jak widać na poniższym obrazku, nie wyszło mu to na zdrowie. A w zasadzie to im...jeden gadał trzy po trzy, drugi ledwie trafił do drzwi a trzeci zasnął na stole.

Załącznik 85306

trolik1 10.12.2017 12:05

Byliśmy w Chorog w sierpniu i spotkaliśmy tam dwóch chłopaków z Łodzi na dużych GS. Przejechali Bartang i mówili, że brody były spokojnie do zrobienia. Zeszli z motorków tylko dwa razy żeby sprawdzić na wszelki wypadek. Niestety moi kolesie nie bardzo chcieli jechać... Wygląda na to, że sierpień jest lepszym miesiącem na przejazd tej doliny. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie mi to dane...
pozdrawiam trolik

bukowski 14.12.2017 16:03

11 Załącznik(ów)
Khorog - Murghab (hahaha)

Jestem trochę przesądny. Nie, żebym się jakoś obawiał, ale gdy w piątek trzynastego lipca 2001 roku przebiegł mi drogę czarny kot - parę godzin później miałem poważny wypadek i otarłem się o absolut, więc co tam będę się z ciemnymi mocami próbował?
No więc znów mamy trzynastego lipca i radosny plan przejechania wzdłuż Pjandżu/Pamiru aż do korytarza Wakhańskiego i potem jakoś w górę, może Bibi Fatima czy jak tam się te gorące źródła nazywały. Siłą rzeczy myśli błądzą mi co rusz wokół Iziego: za parę godzin będę przejeżdżał obok miejsca, gdzie zginął, jest lipiec, mam w kieszeni świeczkę zabraną jeszcze z Polski i słodycze dla dzieciaków. Jest piękna pogoda, droga wzdłuż rzeki przyjemna. Jadę dość ostrożnie, raz - trzynastego, dwa - jakieś święto lokalne, trzy - sporo lawirujących wśród dziur busików o mało przewidywalnej trajektorii ruchu. Na jednym z mostków wpadam tylnym kołem w podłużną dziurę, kładę się na prawo i nadrywam sakwę o wystający obok słupek. Na szczęście to nic poważnego i już za chwilę szukam srebrnej tabliczki na murku.
Zapalam świeczkę. Straciłem w tym roku kogoś bliskiego i robi mi się cholernie smutno.

Załącznik 85317

Ruszam w drogę. Żeby się zbytnio w tych moich smutkach nie zatracić, zamiast pojechać jak człowiek do Bibi Fatima, odbijam w góry drogą, która wypatrzyłem na GPS (edit: nie wiedziałem wtedy, że pojechałem w drugą stronę i wjechałem w dolinę Rotszkali. Stąd na ciąg dalszy odcinka należy nałożyć filtr pt. nie wiem gdzie jestem, ale jakoś się przemieszczam). Z mapy wynika, że powinno dać się tam przebić na północ do M41, ale liczę, że będzie można też wrócić na drogę w stronę Wakhanu. Zaczyna się dzicz; mijam jedyną miejscowość Rubot.

Załącznik 85318

Tam jak we wschodnim Maroku, kobiety zakutane w czadory od stóp do głów. Droga przez długi płaskowyż jest kompletnie pusta; mijam samotne ruiny i zaczynam wspinać się w górę.

Załącznik 85319

Na podjeździe pod pasmo za którym jest już M41 robi się tak sobie. Droga się zwęża, szuter przechodzi w kamienie. Jestem już z 2 godziny od Iszkaszim i niekoniecznie chciałbym wracać. Co więcej, w Rubot nie mieli benzyny, a zostało mi jej tyle, co w kanistrze, czyli na 200 km w tych warunkach.

Załącznik 85320

Po kolejnej godzinie zaczynam być trochę zmęczony, ale przejeżdżam jakąś przełęcz i mam wrażenie, że zaczynam powoli zjeżdżać w stronę drogi. Spora wysokość, powyżej 4200 metrów i wysiłek dają się we znaki: jestem zmęczony. Na każdym postoju żuję po kawałku suszonej wołowiny i jakoś idzie.

Załącznik 85321

Wreszcie trafiam na rzekę. Piękna, zielona woda, bród widoczny, wjeżdżam. Wody po krok, więc uważam. Niestety kamienie na dnie są ogromne i strasznie śliskie; gdybym pomyślał, zdjąłbym bagaże i przeniósł je osobno, a motocykl przeprowadził. Ale siedzę okrakiem i walczę o to, żeby się nie przewrócić. Kamień po kamieniu, pot mi cieknie z czoła. Te 10 metrów zajmuje mi dobre 15 minut, zanim odkręcam manetkę po drugiej stronie i wyjeżdżam z jaru ciężko dysząc.

Załącznik 85322


Kilometr czy dwa dalej widzę metę: droga schodzi zakosami, potem rzeka i na koniec nitka M41. W linii prostej jakieś 3 kilometry. Wzywam moce nieczyste, żeby rzeka przy M41 miała most, bo widać z daleka, ze jest dość szeroka i wzburzona. Gdybym miał wracać, byłoby słabo. Raz - cholerna rzeczka, którą tyle co przejechałem, dwa - 4-5 godzin jazdy po kamieniach.
Jadę. Cały czas z góry widzę rzekę; widzę też, że jest coraz szersza, i coraz bardziej nie widać na niej mostu. Dojeżdżam do rzeki; bez szans na przejechanie motocyklem. Głęboko i silny prąd. Decyduję na podróż wzdłuż rzeki, po piaszczystym jakby rozlewisku. Ciężko: piach jest często podmoknięty i grząski, co chwilę trafiają się ostre wyrwy; w końcu robię bęc.

Załącznik 85323

Zmęczony i trochę zrezygnowany zdejmuję bagaże, podnoszę motocykl, wciągam plaster wołowiny, pakuję bagaże z powrotem, ruszam. Chyba wszyscy znają ten dość trudny psychicznie stan, kiedy wypieprzasz się drugi i trzeci raz na odcinku 100 metrów i powtarzasz nudną procedurę. Robi mi się zimno, jestem trochę przemoczony dołem i prawdę mówiąc, najchętniej zaległbym przy kominku i poczytał coś. Rozważam przez chwilę biwak, ale pogoda robi się mocno taka sobie. Podnoszę motor jeszcze raz i w końcu wyjeżdżam na twardszą ścieżkę. Za skałą ścieżka skręca i - tak! Widze przyczółek małego mostu!
Uważajcie teraz.
Trzynastego.
Otóż.
Przyczółki były, ale belki z mostu zmyło do rzeki. Zostały dwie, okrągłe, po dwóch stronach. Za mostem drogi nie ma, trzeba wracać. Grr. Brr. Wrr. Burczę ze złości i śmieję się sam z siebie.
Schodzę niżej w poszukiwaniu brodu. Jak na złość, nawet śladu. Wtedy na zakręcie rzeczki widzę deski z mostu, wyniesione przez wodę na brzeg. Decha dobre 4 cm grubości, 20 cm szerokości, 6-7 metrów długości. Namoknięte były i przez to ciężkie jak zaraza. Przeciągnąłem trzy po brzegu do mostu. Narzuciłem na przyczółek, wlazłem do wody z belką na ramionach, wylazłem z drugiej strony, wciągnąłem. I tak trzy razy. Ledwie żywy i cały mokry (bo się oczywiście w tej wodzie wypieprzyłem) wróciłem do motocykla. Zdjąłem bagaże, odpaliłem, podjechałem do przyczółka i - spękałem. Do deski prowadził dobry metr grubych otoczaków wielkości głowy dziecka, potem jeszcze trzeba było trafić centralnie w deskę. Złażę z motoru i pcham go przez te kamulce. Jakoś trafiam na deskę, ale że cały pomost ma 60 cm, to zaczynam rozumieć, że tak się nie da. Unieruchamiam motor w pionie i idę odsunąć jedną z desek. Po chwili idę tą deską, pchając motocykl po dwóch innych. Sram po gaciach, bo deski leżały trochę w wodzie i są śliskie jak cholera.
Po chwili jestem po drugiej stronie.

Załącznik 85324

Wow.
Nie mam siły na nic. Wsiadam jak zombie na motor i jadę do Murghab. Jest późne popołudnie a światło...sami popatrzcie:

Załącznik 85325

Załącznik 85326


Na szczęście w hotelu Pamir jest miejsce; zostawiam przemoczone buty i spodnie na zewnątrz. Gdy ściągam rękawiczkę wzdrygam sie na widok mojej własnej dłoni.

http://africatwin.com.pl/attachment....1&d=1544878275

jamcio 14.12.2017 18:01

Bagaży zapomniałeś :)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:24.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.