Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Stara Japonia znowu w Dakarze. Senegal styczeń 2020. (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=36946)

zz44 26.03.2020 01:18

Stara Japonia znowu w Dakarze. Senegal styczeń 2020.
 
13 Załącznik(ów)
Sami nie do końca wiemy, dlaczego zdecydowaliśmy się targać nasze spróchniałe złomy na jakieś afrykańskie zadupie, ale teraz nie ma co się nad tym zastanawiać.
Pojechaliśmy i wróciliśmy, Michał na Hondzie Africa Twin XRV750 RD04 i ja, Wojtas, na Yamaha Super Tenere XTZ750.
Z Trójmiasta samochodem z przyczepką do Genui, z Genui do Tanger Med. w Maroku promem GNV, i stamtąd już na kołach.

Załącznik 94710

Przed wyjazdem:
Moja yamaha to właściwie nie XTZ750 lecz 850.
Gdy mój silnik 750 powędrował z Michem (hudecki) i jego tenerą do Azji, moja tenera już czekała na silnik 850 z TDM 3VD.
Z Michem zaczęliśmy przekładkę a potem…..Michu odszedł.
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=35681
Jego ekipa bardzo mnie wsparła i pomogła doszykować moto do wyjazdu, bo sam raczej bym tego nie połapał.
Do tego moja yamaha ma w sobie elementy KTMa, DR650, FJ6 (czy FZ6?), Ducati i inne elementy TDM850. Czyli taki składak.
Afryczka z tego co wiem cała w oryginale.

Przygotowanie motocykla to jedna kobyła, praktycznie wszystko sprawdzone i wymienione, gaźniki wymyte, płyny nowe, zawory, napęd, opony, mocne dętki, uszczelki…
Ale inna sprawa to przygotowanie przyczepki. Pożyczyliśmy golasa od znajomego i dostaliśmy pozwolenie na dostosowanie jej do przewozu motocykli. Nie taka prosta sprawa, ale w końcu metodą prób i błędów wypracowaliśmy system mocowania. Ale o tym może w innym temacie.

W zeszłym roku inny znajomy próbował zrobić tę trasę również Afryką, ale na piachu w południowym Maroku spalił sprzęgło i wrócił na pace.
Miał plan zaatakować znowu w 2020, podczepiliśmy się pod niego, a potem on niestety z przyczyn losowych musiał odpuścić, więc z Michałem sami dalej ciągnęliśmy temat.
I przyznam, że przygotowanie takiego wyjazdu to spore przedsięwzięcie.
Mapy, języki, waluty, dokumenty, ambasady, ubezpieczenia, nawigacje, stan dróg, granice, długość dnia, temperatury, stacje benzynowe, noclegi, realia krajów muzułmańskich, zakup giftów i podarków, zdrowie, szczepienia i zabezpieczenie medyczne…
You tube, gogle maps, czytanie relacji, telefony i Facebook do ludzi, którzy już tam byli, wyklejanie mapy papierowej, kserówki dokumentów, wydruki map, notes z adresami i współrzędnymi…
Przygotowanie stroju, pakowanie, szycie sakw (bo jechałem na Polaka, po taniości i sakwy były z plandeki Tira), części zapasowe, upychanie w zakątkach tenery….

Bardzo nam pomógł Paweł, teraz już nie wiem gdzie go znalazłem, a numeru chyba nie zapisałem. Paweł sam zrobił tę trasę wiele razy i ciąga tam ekipy motocyklowe. Telefoniczna rozmowa z nim otworzyła nam oczy na wiele spraw. Początkowo planowaliśmy na przejazd Tanger-Dakar-Tanger dwa tygodnie. Po rozmowie z Pawłem przebukowaliśmy termin powrotu promem na kilka dni później, i słusznie.
Serdecznie pozdrawiamy Pawła i jeśli jest tu na forum albo ktoś wie o kogo chodzi, to proszę niech mu przekaże nasze podziękowania.

Przygotowywanie motorka, głównie elektryka (ciąganie gniazd na kierownicę, do kufra, przy okazji remont i zrobienie porządku w instalacji), zajmowało całe dnie (czasem i noce) przed wyjazdem. Miałem gotowym przyjechać do Michała 03.01.2020 i u niego spać, ale z uwagi na opóźnienia przyjechałem dopiero 04.01 rano. Wciąganie motorków na przyczepkę, mocowanie, na to folia stretch i ruszamy ok. 11ej.
I co, akurat zaczyna padać śnieg. Naprawdę dużo. Niedobrze, bo tego dnia musimy dojechać aż na południe Niemiec.

Załącznik 94711

Załącznik 94712

Jedziemy powoli, bo te dwa kloce trochę ważą i czuć po samochodzie obciążenie.
Piaskarko-solarki. I cały ten drogowy syf idzie na motorki. Stretch już się poszarpał i powiewa na bokach, motorki wyglądają jak Jack Sparrow na dziobie swojego galeonu. Ale nie chcemy być jak Jack Sparrow, ściągamy resztki folii i dawaj na autobahny.

Załącznik 94713

Załącznik 94714

Nudne jak cholera, ciągle krążymy wokół tego samego miasta (Ausfahrt) ale jakoś dojeżdżamy w nocy do klasycznego motelu jak z filmów amerykańskich z lat 70-ych. Auto z motorkami na parkingu i od razu wejście do pokoju. No, z tą różnicą, że tu jest rezerwacja przez Internet, kod do otwarcia drzwi, WIFI w pokoju i brak obsługi.

Zimno to się przytuliły.
Załącznik 94715

Śpi się dobrze, ale rano dalej w trasę. Wychodzę a tu cud. Szprychy przedniego koła tenery w ciągu jednej nocy zaszły piękną, rudziutką rdzą. Rok temu były zaplatane jako nowe, u Pawła Króla, i jak zwykle Paweł zaplótł perfekcyjnie, ale zażyczyłem sobie zmianę fabrycznych na komplet nowych, bo już dwie miałem złamane.
No i mam. Porównanie starej japońskiej stali do współczesnych wyrobów czekoladopodobnych.

Załącznik 94716

A poza tym każdy odkryty stalowy element też się zażółcił.
Mamy dylemat czy jechać przez Austrię czy Szwajcarię. Wychodzi na to, że szwajcarska winieta starcza na przejazd w obie strony, jest krócej i coś tam jeszcze przemawia na korzyść. Ale trochę się dygamy, bo auto ma pękniętą szybę, już nie zdążyliśmy wymienić przed wyjazdem. Ale jedziemy. Widoczki piękne, zawsze chciałem objechać Szwajcarię motocyklem, ale hamuje mnie restrykcyjne prawo drogowe. Zauważą kapkę oleju i dupa, milion euro mandatu i laweta, o ile nie konfiskata sprzętu. Poza tym drogo, spać nie można na łące tylko w hotelu za 300 euro itp…

Załącznik 94717

Załącznik 94718

Ale jedziemy sobie miło, Szwajcaria jest czysta, wręcz sterylna, brak billboardów, nikt nas nie wyprzedza, chociaż czasem na ośnieżonych winklach zjeżdżamy naprawdę wolno.

Załącznik 94719

Załącznik 94720

Załącznik 94721

Stajemy na jakiejś stacji pomiędzy górami. Naprawdę ładne widoki. Wracamy do auta i widzimy że koło motorków kręci się jakiś gość.

Załącznik 94722

Widzimy, że to nie złodziejaszek, a facet zainteresowany sprzętem. No i nie mylimy się. Nie pamiętam imienia, ale pan jest kierowcą Tira, ma tutaj przerwę przez cały weekend, pochodzi ze Świdnicy, sam również ma Afrykę i synów, z którymi razem jeździ motorkami i renowuje stare samochody. Bardzo sympatyczny człowiek, jeśli ktoś wie o kogo chodzi to proszę przekazać pozdrowienia!
Miło się rozmawia ale czas goni. Aha, i pan również potwierdza wcześniejsze informacje na temat Szwajcarii, że to państwo policyjne. Brrrrr.
Wjeżdżamy do Italii i od razu zmiana klimatu. Dosłownie po kilkuset metrach. Syf, śmieci w rowach, odrapane budynki, architektura śródziemnomorska, poobijane auta, ogólnie pojęty luz.
Mamy upatrzoną agroturystykę gdzieś w górach, La Busala, z 30 km przed Genuą. Ale trzeba tam się wspinać po takich serpentynach, że głowa mała. Dobrze że wjeżdżamy po ciemku to nie widzimy więcej, ale cholera ciężko. Dochodzimy do wniosku że na powrocie chyba motorkami nie damy rady się tu wspiąć.

Jest agroturystyka. Kurcze, prawdziwa agroturystyka, a nie po polsku, gdzie na wiosce stoi hacjenda z basenem, klimatyzacją i cateringiem. A krowy są, owszem, w najbliższej biedronce w zamrażarkach.

Te agroturystykę prowadzi małżeństwo Włochów, Roberto i Barbara. To stara chałupa włoskich górali, Roberto ma dłonie spracowane, uścisk jak niedźwiedź. Barbara mimo wieku niemłodego i roboczej kufajki, nadal jest czarującą i naturalnie piękną kobietą. Ach te Włoszki. W domu pachnie jak dawniej na polskiej wsi, skromnie ale czysto, wiszą robocze ubrania, wszędzie stoją stare meble i sprzęty, ale dalej używane a nie jako element wyposażenia.
W sali jadalnej na dole jest kominek i ciepło. Dostajemy kolację, zupę nietradycyjną, po prostu z ziemniakami i kiełbasą, ale przepyszna. No i deser musi być, po włosku. Talerz słodkości: tiramisu, pocałunek damy (jakieś takie ciasteczko), czekolada z lokalnej wytwórni, biały kawałek ciasta czy czekolady z orzechami. Mniam. Aha, przecież Nutella pochodzi też z tego regionu!
Przychodzi syn państwa, studiuje gdzieś tam ale chyba dobry chłopak. Barbara uczy angielskiego gdzieś we wsi, więc swobodnie rozmawiamy.
Państwo obok przyjmowania gości dalej prowadzą gospodarstwo, więc po przywitaniu nas, nakarmieniu i krótkiej pogadance przepraszają, ale muszą wracać do roboty.
To my też do spania.

zz44 26.03.2020 01:30

7 Załącznik(ów)
06.01.2020

Piękny poranek, na posesji wierzba jak w Polsce. Pies radośnie merda ogonem, kocięta wygrzewają się na słońcu. Ale na trawie cieniu jest przymrozek.

Załącznik 94723

Schodzimy na śniadanie, w domu poza pokojem jest zimno. No i teraz….chleb, masło i dżem. I kawa lub herbata. Zagryzamy czekając aż przyniosą coś konkretnego. Ale Roberto poszedł do obory, Barbara coś robi w domu. To tyle jeśli chodzi o śniadanie. I widocznie cały basen Morza Śródziemnego tak je, oraz afrykańskie kraje postkolonialne. Bagietka, masełko i tyle.

Załącznik 94724

Załącznik 94725

No dobra, nawet okruchy zjedzone, to pytamy Barbary czy ich syn pomoże nam ściągnąć motorki z przyczepki.
- On jeszcze śpi, ale my wam pomożemy!
10.30 a młody śpi, gdy starzy zapieprzają na gospodarce?? Czegoś tu nie rozumiem.

Załącznik 94726

Pomagają, a my pakujemy sakwy, motocykle, baniaki na paliwo, aż do 15ej. Chowamy kasę w ubraniach, na motocyklach, w drugich portfelach.
Młody się obudził, odkurza swojego golfa ze słuchawkami na uszach.
Żegnamy się, auto i przyczepka zostają na posesji obok traktora i maszyn rolniczych, a my się staczamy naszymi mastodontami w kierunku Genui.

Załącznik 94727

Stromo jak jasna cholera ale widoki piękne, warto. Chociaż nie ma wiele czasu na podziwianie, musimy ogarniać ciasne serpentyny i dziury w asfalcie.
Na dole cieplej, 8-9 stopni. Uliczki ultra ciasne, każde auto przetarte.
Widać że Genua to stare miasto, tunele jak z czasów średniowiecza, stare kamienice z drewnianymi okiennicami, ruiny murów obrośnięte bujnym bluszczem. Wyobraźnia pracuje.
Bliżej centrum ruch gęstnieje, młodzi modnie ubrani, drogie sklepy.
Znajdujemy prom, gość na wjeździe potwierdza bilet, ale cofamy się jeszcze po zakupy, bo przez 53 godziny nie mamy wykupionych posiłków.

Załącznik 94728

W markecie mnóstwo ciapatych, ochrona już przeszukuje torbę jakiegoś czarnego, który sili się na minę niewiniątka.
Wjazd pod prom, trzeba zostawić moto, całe szczęście obok kamperów, i iść do kontroli paszportowej. Wygląda to tak, że przed drzwiami kłębi się chmara Arabów, co jakiś czas drzwi się otwierają, a ci goście tratując się, z dzikim wrzaskiem przepychają się do drzwi.
Trochę nas zastanawia, że mało w tej kolejce białych, może jest inna kolejka, nie wiem. Ale po ok. 2 godzinach wchodzimy, wypisanie kwitka i cześć.

Przepychamy się motorkami do przodu, Szwajcar w kamperze z uśmiechem zjeżdża na bok, inni stoją ale i tak się przeciskamy.
Na promie wskazują miejsce, zajeżdżamy, a tam Malezyjczyk fachowo sztormuje motorki.

Załącznik 94729

Zabieramy graty i do kajuty. Jest 4-osobowa, metr na półtorej z maleńką łazienką mamy cichą nadzieję, że nikt więcej tu nie wejdzie. Ale dochodzi dwóch Marokańczyków.

zz44 26.03.2020 01:44

5 Załącznik(ów)
07.01.2020
Śpimy do późna, o 9ej już ja mam dość, ale Maroko śpi do 10ej. A potem się ubierają i idą do swoich kumpli, którzy przesiadują w holach i przy stolikach wokół pustego basenu.

Załącznik 94731

O 11ej wzywają nas na salę konferencyjną, jeszcze raz sprawdzenie paszportów. Myślimy, że tylko biali, ale zaraz schodzą się wszyscy, a tymczasem my już jesteśmy załatwieni.

Załącznik 94733

Dzień mija na spacerowaniu po pokładach, przygotowywaniu GPSa, intercomów, robieniu żarcia z liofilizatów i zupek chińskich. Są jeszcze kajuty 2-osobowe z widokiem na morze, oraz sale wieloosobowe, z fotelami lotniczymi, gdzie całe rodziny koczują na podłodze przez całą podróż.
Jest też sala modlitw.

Załącznik 94734

Starszy pan Marokańczyk bardzo wdzięczny za kawę, młodszy, Abdou, mieszka w Casablance. We Włoszech sprzedaje coś tam na straganach, wozi jakieś sprzęty do Maroka swoim zapakowanym po sufit dostawczakiem, a w Casablance ma mieszkanie, które wynajmuje przez Air BNB. No spoko, myślę sobie, młody obrotny chłopak, nie siedzi jak inni na zasiłku. Abdou zaprasza do siebie do Casablanki, ale i tak wiemy, że widzi w nas klientów.

Załącznik 94732

Przybijamy do Barcelony, ale nie można zejść na miasto. Ale katedrę widać!

Załącznik 94730

zz44 26.03.2020 01:48

4 Załącznik(ów)
08.01
Śpimy jeszcze dłużej. Śniadanie na górnym pokładzie z widokiem na morze.
Dzień mija spokojnie, nic się nie dzieje, coś tam szyjemy, sprawdzamy trasę. Naraz wiadomość, że o 17.30 wypad z pokojów, a przybycie do Maroka dopiero o 20.00. Wymiana numerów z Abdou, czekamy jeszcze ale wchodzą ekipy sprzątające. Pytamy miłej pani Włoszki z obsługi, gdzie mamy się podziać, każe zejść gdzieś tam na dół. Ale Boże, co za uśmiech…. Koczujemy z innymi na korytarzu, dokańczamy nowy film Tarantino. Widzę już drugi raz, jak dla mnie mistrzostwo, stary dobry Quentin, a scena z Brucem Lee fenomenalna.

Na pokład samochodowy. Oprócz nas żadnych moto, każdy samochód obładowany ponad normę, co w Afryce okazuje się właśnie normą.
Szybki wyjazd z promu, szybka kontrola paszportowa, trochę dłuższa celna. Podchodzi Abdou z kwaśną miną. Jego, jak i innych Marokańców, trzepią ostro.
Nas tylko policja pyta czy mamy drony. Oczywiście nie mamy, ale jakby ktoś chciał zabrać to niech wie, że jest zakaz wwożenia dronów do Maroka.
Kupujemy marokańskie karty SIM, mogę tylko używać Internetu, ale nie mogę dzwonić. Nie wiem czy w ogóle nie można czy tylko nas zrobili w balona.

Mnóstwo kamperów i wyprawówek, dziwnym trafem sporo z nich to stare Land Cruisery serii 80. Poznajemy sympatycznych starszych państwa z Francji, właśnie z takiej toyoty. Na aucie folia z planem wyprawy do Pekinu czy Szanghaju. Pytam czy już tam byli?
- Nie, to w planach na wakacje.
A teraz tak-o jadą sobie na Saharę.

Załącznik 94735

Ogólnie kupa ludzi z kamperów nam macha.

Załącznik 94736

Opuszczamy port. Wjazd na rondo i zdziwienie, gość mnie nie puszcza tylko ładuje się przede mnie. No i czytałem, że oni tutaj mają swoje zasady jeśli chodzi o ronda. Jeśli jesteś rozpędzony i jedziesz na kozaka prosto przez rondo, to ten na rondzie widzi to i ustępuje.

Mamy upatrzoną miejscówkę do spania przy drodze „w lesie”.
„Las” okazuje się ok. 2m gęstymi krzakami, przy drodze głęboki rów, za nim hałdy śmieci, a do tego cały teren mocno pochylony. O spaniu tutaj mowy nie ma, jedziemy na górę, stoją tam same rezydencje, ale są też dwa płaskie place przygotowane pod budowę. Tam się rozbijamy w świetle księżyca. Wieje ale jest ciepło.

Załącznik 94738

Na stromej skale napisy sławiące króla.
W ogóle port Tanger Med. (Mediterrain - Śródziemnomorski) jest ponoć największym i najszybciej rozwijającym się portem Afryki. Ciągnie się długimi kilometrami wzdłuż wybrzeża, wciśnięty między morze a linię pagórków.
Port Tanger i Tanger Med to dwa różne porty

Załącznik 94737

zz44 26.03.2020 02:10

10 Załącznik(ów)
09/01.

Dopiero tutaj przygoda start.
Rano słychać muezzina, dziwna zmiana czasu, której do dzisiaj nie rozumiem.
Na promie sami nie wiedzieli i mieli sprzeczne informacje, tutaj komórka sama się przestawia, na mapach stref czasowych Maroko jest w tej samej strefie co Europa, a miejscowe zegary wskazują ok. 45 minut w tył.

Śniadanie, pakujemy się, przychodzi strażnik pilnujący terenu. Pytamy czy no problem, ok. Pełna kultura. Mówimy że jedziemy do Dakaru.
- Inszallah.
„O ile Allah pozwoli”

Załącznik 94745

No to ogień na autostrady.
Ludzie po drodze machają przyjaźnie.
Jaka to Afryka, wszędzie tu zielono, a na łąkach biało czarne krowy jak w Krużewnikach! Nawet bociany po polsku klekoczą!
Autostrady płatne i to niemało, co chwila bramki, raz na bilecik, innym razem płacisz z góry za przejazd.
Ale autostrady świetne, można pocinać na dystans.

Załącznik 94739

Na stacji spotykamy Polaka z synem w Land Cruiserze 100, wracają z pustyni, byli pojeździć po wydmach. Czekają jeszcze na drugie auto.

Załącznik 94744

My dalej ciśniemy.
W planie jest spotkać się z rajdem Eco Africa Race. Mamy dwa punkty, gdzie możemy się z nimi przeciąć. Smara (As-Smara, Es-Smara, Esmara), a jeśli nie to kolejnego dnia w Dakhli (Ad-Dakhla).
Dzisiaj już do Smary nie dojedziemy.
Odnotowuję spalanie w okolicach 8 litrów. Cholera dużo, nawet jak na autostradę i obciążony motocykl.
Ale Michałowi też więcej pali, może paliwo gorsze tu mają.
Na stacji kanapka z tuńczykiem 32 dirhamy.
Zjazd w podrzędną drogę do miasteczka, na motel.

Załącznik 94740

I od razu jak do innego świata….slums, syf, gruz na ulicach, domy niewykończone, dziurawa droga, czasem w ogóle bez asfaltu…

Załącznik 94746

Ale motel to Bizancjum. Marmury, perfumy w hallu, kryształowe żyrandole, gość z recepcji nosi nam bagaże jakbyśmy byli nadętymi kolonistami w korkowych kapeluszach z początku XX wieku.

Załącznik 94742

ale pokoje wykończone już :po afrykańsku"

Załącznik 94747

Załącznik 94748

Motorki wędrują na tył, „tam bezpieczniej”

Załącznik 94743

Motel 15 euro.

Dla porównania mapka trasy rajdu Eco Africa Race 2020

Załącznik 94741

zz44 26.03.2020 02:43

12 Załącznik(ów)
10.01

Rano koło motorków kręci się gość w grubej narzucie, ale ni w ząb w ludzkim języku. Trochę z nim na migi gadamy, rozumiemy tyle, że jest tu strażnikiem terenu. Cykamy zdjęcia z tą jego sukienką i jedziemy obok na stację tankować.

Załącznik 94751

Załącznik 94749

Tam gostek pyta, czy coś zostawimy temu strażnikowi, bo całą noc pilnował motocykli.
Jasne, kurcze, nie zczailiśmy od razu, że ten gość nieśmiało próbował dać nam znać, że całą noc pilnował sprzętów. Dajemy mu jakieś euro i dirhemy, cały szczęśliwy.

Jazda na autostradę. Wokół drogi dojazdowej bieda aż piszczy.
Zimno, 2 stopnie. Grzane manetki nie mają lekko.
Nudna, ale spokojna i bezpieczna jazda i nagle wjeżdżamy w góry. Co za widoki.
Gdzieś tam w oddali majaczy jakiś ośnieżony szczyt, ale nie on robi największe wrażenie.
Góry wokół nas otaczają chmury i mgła, a że akurat słońce wschodzi na pomarańczowo-różowo, jedziemy w tej mglistej poświacie. Pięknie.

Zimno!
Zjazd z gór – samochody ciężarowe, oczywiście przeładowane ponad normę, na potęgę zjeżdżają na hamulcu nożnym. Wszędzie zapach pieczonych hamulców, mimo znaków co kilka kilometrów przypominających o hamowaniu silnikiem (kto nie wie, to już tłumaczę: w ciężarówkach z góry hamuje się retarderem, takim elektromagnetycznym systemem, który bez tarcia spowalnia obroty na wale i oszczędza system hamulcowy) ale do nich to nie trafia.

Załącznik 94754

W okolicy Agadiru koniec autostrady, zaczynają się kontrole policji i żandarmerii.
Jest zwolnienie ruchu, aż do stopu, a potem się podjeżdża pojedynczo i tłumaczy.
My mieliśmy fory, wiadomo, turyści, to wszystko zawsze grzecznie. Tutaj też, tylko zapytali o cel podróży, wzięli fiszkę (kserówkę paszportów i dowodów rejestracyjnych) i bon route.

Agadir objeżdżamy obwodnicą, spore miasto, ale i tak widzimy, że tam ładnie i czysto. Ale my ciśniemy dalej.
Jedzie się wolno, bo dziwnie, ale każdy jedzie przepisowo.
Chociaż może nie do końca. Czasem jest tak, że gość nie może zdecydować się którym pasem mu lepiej jechać, i jedzie środkiem.
Kierunkowskazów oczywiście nie używają.
Na rondach wolna amerykanka, czyli na czuja.

Znowu w góry, przerwa na fotki.

Załącznik 94750

Dalej nudna droga na Guelmin, widok jak z USA z tą drogą po horyzont i pustynią naokoło. Nie da się objechać tego miasta jadąc z północy na południe Maroka, nie ma obwodnicy, trzeba telepać się zatłoczone centrum.
Wjeżdżamy akurat gdy w meczecie trwają modły, wyją na całe miasto.
Szukamy jakiegoś obiadu, gość z knajpy mówi że za 5 minut. Ok., pewnie po modlitwie.
Faktycznie.
Zamawiamy jakiś tam tadżin, nie jest zły.
Ale kelner podrzuca to sałatkę warzywna, to wodę, to chlebki do zagryzienia, których nie było w pakiecie.
Ale jemy bośmy głodni, a żarcie smaczne..
No i na rachunku jest potem dużo więcej niż wynosiła cena bazowa.
Trudno, ale trzeba się pilnować na przyszłość, bo oni we krwi mają kantowanie, zwłaszcza białych.

Szukam jeszcze sklepu spożywczego. Nie ma tam czegoś takiego jak żabka. Jest cała ulica ze straganami, ale tu miski i wiadra, tu nasiona, tu orzechy, tu marchew, ale żadnych konkretów.
W końcu jakiś miejscowy chłopaczek prowadzi mnie do jakiegoś sklepiku, na półkach same napoje gazowane i zagryzki, ale w lodówce stoi kilka jogurtów.

Na ulicy żebrze stara kobieta, rzucam jej jakieś drobniaki, ona bardzo wdzięczna. Mają tam chory system jeśli chodzi o kobiety. Gdy mąż umrze albo coś innego się wydarzy, kobietą (i dziećmi) ma obowiązek zająć się rodzina męża. Ale to tylko w teorii tak ładnie wygląda, jak wszystko w tym pieprzonym islamie. Kobiety dostają kopa w dupe i na ulicy żebrzą albo sprzedają chusteczki. Z dzieciakiem na ręku.
Nikt takiej nie weźmie „bo przecież już jest nieczysta”, wszyscy mają wywalone „bo sama jest sobie winna”. Nie może iść do pracy bo poza prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci nic nie umie. Do końca życia skazana i naznaczona. Ciekawe co potem z takim dzieciakiem.

Ale zaraz też podchodzi gość z kartką, że dostał wypis ze szpitala i potrzebuje na lekarstwa.
Już wcześniej czytałem o takich cwaniakach, co albo świadectwa ze szpitala przedstawiają, albo z więzienia, że niby są prześladowanymi Sahrawi (o tym później).
Więc tego gościa zlewamy, niech idzie do roboty bo nie wygląda na chorego.

W tym całym Guelmin światła za światłami, oczywiście nieskoordynowane, silnik się grzeje.
Ale już po wyjeździe z miasta znowu „powietrze i otwarta przestrzeń”, jedzie się wyśmienicie.
Kilkadziesiąt kilometrów od oceanu już czuć przyjemny chłód, a było tak gorąco.
Jedziemy pod słońce. Bardzo blisko oceanu i klifu, o który rozbijają się fale, a wiatr od oceanu podnosi słoną mgłę i niesie ją w głąb lądu.
Czytaj: na nas.
Szyba kasku robi się cała mętna, jadę na samej blendzie.
Po chwili blenda tak samo. Okulary korekcyjne również się zalepiają, tak jak szyba motocykla i deflektor.
Strój lepi się od tej soli.
Ale widok jazdy pod słońce, w takiej mglistej otoczce, iście magiczny.
Tak samo magicznie nie wiadomo skąd wyjeżdżają na nas ciężarówki bez świateł zza tego słońca.
Ryzykownie jest też wyprzedzać, ale tam hektometry prostych przez pustynię zachęcają do tego.

Załącznik 94753

No i ciach.
Kontrolne spojrzenie w lusterko, nie mam kamerki na kasku.
Zjeżdżamy na pobocze.
Jest 10% szansy, że na poprzednim postoju zamiast na kask, schowałem ją do kufra. Otwieram kufer, a tam na naklejce uśmiechnięta gęba
Micha. „To nie problem, to część przygody”.
Szkoda kamerki. No ale żyjemy, jedziemy dalej.
Poza tym mamy drugą kamerkę, starego Drifta Ghost S, ale już bez stabilizacji.

Załącznik 94752

Robi się ciemno, ale mamy na mapie pokazane, że w najbliższej wiosce są noclegi.

Załącznik 94760

Wjeżdżamy w wioskę, po obu stronach jakieś stragany, załadowane land rovery, harmider. Na czuja zjeżdżamy w kierunku plaży.

Załącznik 94758

No i jest hotelik w starym kolonialnym domu z widokiem na ocean, na plaży dzieciaki kopią piłkę.

Załącznik 94755

Załącznik 94757

Właścicielkami są dwie uśmiechnięte siostry w średnim wieku. Niestety wolnych miejsc brak.
Szukamy dalej, ktoś mówi o hotelu, ale nie chcemy, więc pokazuje że kemping jest tam, jedziemy, nie ma, potem znowu gdzieś. W końcu i tak lądujemy w hotelu Sahara Beach. 23 euro ze śniadaniem, no dobra. Ale motorki musza zostać przed hotelem, przy ulicy, bo nie mają innego parkingu ale ponoć jest monitoring. No dobra.
Trochę dziwna sytuacja, każdy w mieście od razu poleca ten hotel. W środku poza nami kompletnie pusto. W recepcji na zmianę dwie bardzo ładne młode dziewczyny, kucharz to też młody bystry chłopak, wszyscy świetnie mówią po angielsku.

Wykończenie pokoi znowu po afrykańsku. Najpierw okafelkowali a potem się zastanawiali, którędy pociągnąć wodę.

Załącznik 94759

Molek 26.03.2020 08:15

:at: jedziemy dalej.

wojtekk 26.03.2020 08:17

Ale super ! Czytania na cały dzień !!! Jedziesz !!

Rychu72 26.03.2020 08:23

Cały czas asfalt, czy zjechaliście na żółte?

tyran 26.03.2020 08:44

Super relacja na ten smutny czas!

Novy 26.03.2020 09:15

Cytat:

Napisał wojtekk (Post 673891)
Ale super ! Czytania na cały dzień !!! Jedziesz !!

Tak fajnie napisane, że poszło na raz :(

jagna 26.03.2020 09:49

Pisać, pisać ;)

Tylko z obowiązku przenoszę we właściwy dział ;)

apex 26.03.2020 10:08

Czyta się! :)

jochen 26.03.2020 11:00

Super lektura w czasach zarazy, dawaj pan dalej!

Bałtrok 26.03.2020 11:23

Czekam na ciąg dalszy 👍

ArtiZet 26.03.2020 13:02

Dzięki za powiew świeżości w czasach zarazy :Thumbs_Up:
Czekam na wiecej :at:

DanielRD07a 26.03.2020 13:37

Tego trzeba było na ten czas :Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Kudlaty95 26.03.2020 18:12

Dużo czytania , fajnie :).

Mirek Swirek 26.03.2020 18:32

Poszedłem do garażu podłubać... Zajrzałem, usiadłem i przeczytałem, obejrzałem wszystko. Malina.
To zacznę w końcu dłubać.
Dzięki i zdrówka.

przemo77390 26.03.2020 19:51

No Wojtek nic się nie chwaliłeś. Fajne

Hall 27.03.2020 04:41

Super sie czyta, pisz dalej!

fassi 27.03.2020 08:44

Pewnie wzięliście najdroższy asistans . Się czeka na kolejny wpis

zz44 27.03.2020 11:08

1 Załącznik(ów)
Dzięki że się podoba.

Rychu, czytaliśmy Twoją relację i skręty kiszek z zazdrości mieszały się z zimnym potem na myśl, co by było gdybyśmy spróbowali tego na naszych maszynach. A poza tym nie czujemy się mocni w offroadzie. Kilka razy z konieczności musieliśmy przedzierać się przez piachy, i zawsze mieliśmy dość. Na tę trasę idealny byłby lekki singiel i drastyczne ograniczenie wagi bagażu. Wtedy można i robić trasę i zjechać na marokańskie góry albo mauretańskie piaski.

Jagienka - dziękuję!

Przemo - widzisz nie było kiedy się spotkać i pogadać, a prawie do końca nie było takie pewne czy wyjedziemy. A ja wolę się nie ogłaszać zanim nie wrócę, albo chociaż nie wyjadę:)

Fazik - ubezpieczeniem zajął się Onufry, zaufaliśmy mu i pełen profesjonalizm.

Zdjęcie przeładowanej ciężarówki do poprzedniego posta:

CzarnyEZG 27.03.2020 14:26

Czytamy czytamy :)

Calafior 27.03.2020 17:38

Poszło na raz, czekam na wiencej :)

Rychu72 28.03.2020 08:50

Cytat:

Napisał zz44 (Post 674115)
Dzięki że się podoba.

Rychu, czytaliśmy Twoją relację i skręty kiszek z zazdrości mieszały się z zimnym potem na myśl, co by było gdybyśmy spróbowali tego na naszych maszynach. A poza tym nie czujemy się mocni w offroadzie. Kilka razy z konieczności musieliśmy przedzierać się przez piachy, i zawsze mieliśmy dość. Na tę trasę idealny byłby lekki singiel i drastyczne ograniczenie wagi bagażu. Wtedy można i robić trasę i zjechać na marokańskie góry albo mauretańskie piaski.

:

Miałbym bardzo mieszane uczucia jakbym zobaczył Was na tych zaprzęgach w piachu :vis: :drif::mur::D:)

zz44 28.03.2020 09:30

23 Załącznik(ów)
Dzień wrażeń i sporo zdjęć, chyba dam na dwa razy bo wczoraj coś mi się posypało.

Rano śniadanko bardzo dobre, pełna kultura, kawa do kubka termicznego.
Dopiero tutaj pierwszy raz sprawdzam kontrolnie olej i…mało. Już poniżej minimum. Dolewam ale daje mi to do myślenia. To że silnik bierze to jedno, ale na postoju widać, że kapie też spod pokrywy zaworów.
Wyjeżdżamy z opóźnieniem.

Załącznik 94842

Gdzieś tutaj przejeżdżamy granicę Sahary Zachodniej. Dla kogoś niezorientowanego jest to po prostu kolejny post, gdzie trzeba okazać dokumenty. No może troszkę bardziej obwarowany i obsadzony.
Szybka lekcja historii, czym jest Sahara Zachodnia (znowu niezastąpiony stary National Geographic):

Załącznik 94839

W skrócie: Sahara Zachodnia jest pod okupacją Maroka, i to taką okupacją na serio, z aresztowaniami, znikaniem ludzi itp. Spora część żyje w tych obozach w Algierii (Tinduf) (Algieria jedyna udziela im wsparcia, bo od zawsze ma kosę z Marokiem), reszta została na terenach kontrolowanych przez Maroko, i o pozycji wyższej niż rybak czy obsługa na stacji benzynowej, nie mogą nawet pomarzyć. Marokańskim władzom trzeba oddać, że wyciągają rękę na zgodę, oferują jakąś tam autonomię regionu (coś na wzór obwodów autonomicznych w Rosji) itp, ale nie mogą się dogadać, nawet przy wsparciu ONZ (w sumie nie znam sytuacji, gdy siły ONZ do czegoś się przydały). Ale jakoś nie potrafią się dogadać.
Miało nie być o polityce, ale mi osobiście szkoda Saharyjczyków, bo są w identycznej sytuacji jak my kiedyś.
I to, czy jakieś państwo uzyskuje niepodległość, nie jest wynikiem jedności, walki, powstań, determinacji, tylko chwilową manierą potęg politycznych, które akurat dostrzegą w tym jakieś korzyści dla siebie.
A Maroko ma sztamę z USA i UE, europejskie firmy (w tym polskie) skubią saharyjskie fosforyty, konsumenci z UE lubią smaczne rybki z zasobnych wód saharyjskich itd. Hiszpania dawno umyła ręce, Rosja nie ma tu żadnego interesu, a dla Algierii istniejący statu quo jest już wystarczająco problematyczny.
Szerzej i bardzo ciekawie o tej sytuacji pisze Bartek Sabela w książce "Wszystkie ziarna piasku". Jak ktoś chce mogę pożyczyć.

Al-Ujun, największe miasto Sahary Zachodniej. Bardzo ładne, zadbane, widać że Maroko pompuje kasę w takie projekty.
Raz, aby pokazać, że „jest u siebie”.
Dwa, aby zbić argumenty przeciwników zarzucających Maroku prowadzenie wyłącznie rabunkowej gospodarki.
Trzy, aby w przyszłości w razie odłączenia Sahary (co już raczej nie nastąpi) mieć podstawę do naliczenia kolosalnych odszkodowań.
W Al-Ujun policyjne kontrole bardzo gęsto, sporo tu widać wojska, całe miasto usiane progami zwalniającymi, niby przed przejściami dla pieszych, ale wiadomo, że chodzi o uniemożliwienie ewentualnego szybkiego rajdu przez miasto bojowników z Polisario.
Tutaj oprócz fiszki potrzeba również numeru nadanego indywidualnie każdemu na wjeździe do Maroka i zapisanego w paszporcie. Więc aby potem było szybciej, do fiszek dopisujemy ten numer, datę wjazdu do Maroka oraz nazwę przejścia (Tanger Med).

Miasta w Saharze Zachodniej, z uwagi na nadmiar hektarów wokół nich, maja zazwyczaj bardzo reprezentacyjny wjazd wraz z finezyjną bramą, oraz czterema lub sześcioma pasami, aby było po czym defilować. Oczywiście potem te sześć pasów zjeżdża się w dwa wąskie, no ale lans na wjeździe jest.

Załącznik 94838

Załącznik 94841

Jazda na południe, w Boujdour na stacji benzynowej zagaduje mnie plemnik, jak ich nazwaliśmy, bo noszą takie tradycyjne sukienki z czubatym kapturem, a ogonek tego kaptura zawsze im zwisa w którąś stronę, a ci goście w całym tym stroju wyglądają jak Źli Czarownicy,
Mówi że jego kumpel ma miód do sprzedania. I zaraz podjeżdża na skuterku uśmiechnięty brodaty gość w kasku.

Załącznik 94843

Ale naprawdę uśmiechnięty szczerze, bardzo pozytywny facet, sprawia wrażenie jakby był jakimś hipisem na łące marihuany, w przeciwieństwie do swojego plemnikowatego kumpla, szczerbatego, o zakapiorskim spojrzeniu.

Załącznik 94844

No i gość z motorka oferuje mi miejscowy miód. Na takie frykasy zawsze jestem łasy, ale udaję obojętność. Różne słoiczki w różnych cenach, wybieram miód z kaktusa i oczywiście zbijam cenę. Gość trochę zdziwiony ale się zgadza. W ogóle mówił że urodził się w Holandii, i widzę, że jest prawie biały. Zastanawiam się czy to nie jeden z neofitów.

Załącznik 94849

Ale jakby nie było, gość nastraja pozytywnie i jedziemy dalej.

I teraz ciekawostka. Wyprzedzamy stary autobus na polskich tablicach. Bez pasażerów, załadowany jakimiś pudłami i towarami. A za kierownicą…..czarni Murzyni. Machamy im, oni jeszcze radośniej nam odmachują, tylko się im zęby świecą. Potem kilka razy oni wyprzedzają nas gdy mamy przerwę, potem znowu my ich, za każdym razem sobie machamy. Weseli goście, do dzisiaj nie wiemy co tam robił autobus z „polskimi Murzynami”, czy był jakoś zaangażowany w Eco Africa Race?

Załącznik 94840

O po drodze wyprzedzamy Land Rovera z…wielbłądem na pace. Siedzi sobie na boku, przywiązany, tylko głowa mu się kolibie na długiej szyi, widać przyzwyczajony. Potem jeszcze kilka razy widzieliśmy taką akcję.
Mijamy też farmę 100 wiatraków. Kolosalne wrażenie, te najdalsze giną w piaskowo-słonecznej mgle. Oczywiście inwestycja Maroka.
Ciekawe zjawisko – na drogach robią się zaspy z piasku, czasem na szerokość całego pasa i przyjeżdża gość odpiaszczarką, takim spychem, i albo spycha na pobocze, albo bezpiecznie przenosi wydmę kawałek po kawałku na druga stronę drogi i tam wysypuje, jakby przeprowadzał kaczątka.
Na jakimś punkcie kontrolnym szeregowy żołnierz każe czekać, przychodzi ważny kapitan-chef. Bierze nasza fiszkę do ręki, mamy tam też nadrukowaną mapkę naszej trasy.
Ogląda fiszkę, po czym gapi się w mapkę. W jeden punkt. Nic nie kuma, to widać, dobrze że jeszcze nie trzyma kartki do góry nogami. Ale gapi się, bo jest ważny i musi pokazać, że on tu kontroluje.

Gdzieś w trasie robimy przerwę.

Załącznik 94847

Załącznik 94848

Na pustyni rośnie, oraz również kwitnie, sporo roślin. Ciekawych, bo niespotykanych u nas.

Załącznik 94845

Załącznik 94846

Gdzieś po drodze stoi jedyny znak drogowy podający odległość do Dakaru.

Załącznik 94850

Naklejam również tutaj nalepkę z Michem

Załącznik 94851

Powoli spotykamy i wyprzedzamy coraz więcej samochodów związanych z wyścigiem. Szwajcarski samochód serwisowy na kamperze, serwisowa ciężarówka.
Wreszcie na jednej stacji stajemy a tu już tankuje się kilku zawodników Eco Africa Race.

Załącznik 94858

No ale nie lecimy do nich jak nastolatki do Michaela Jacksona. Siema, siema, i każdy robi co ma robić.
Przepuszczamy w kolejce nowych, bo oni chyba trochę bardziej się spieszą niż my.
Michał rozmawia z jakimś Francuzem,

Załącznik 94852

okazuje się, że jego kumpel zmielił mussa,

Załącznik 94856

zostały z niego wióry, i pyta o dętkę przednią. Nie na darmo zapakowaliśmy się jak na podbój Marsa, dętki mamy i to dwie. Dętka jest dla Madou, Senegalczyka, który w Dakarze ma sklep motocyklowy! Obiecuje że w Dakarze dostaniemy z jego sklepu dwie dętki. Ok, no problem, chociaż ja bardziej jestem zainteresowany olejem, i to nawet nie jako prezent, bo w Maroku nie widziałem oleju motocyklowego, więc chętnie kupię jak tylko będzie okazja.
Ale Madou potrzebuje jeszcze pompkę. Zaskoczony jak mu wyciągamy kompresor.

Załącznik 94854

Nabija koło raz dwa i montują na moto.

Załącznik 94855

Jadą ponoć w tej kategorii, gdzie nie ma zaplecza technicznego i sami muszą sobie radzić z usterkami. To dopiero hardcore.
Spotykamy też polską ekipę i naszego zawodnika (cholera nie pamiętam kogo), fajne luzaki, ale nie zajmujemy im czasu, zgadujemy się na potem.

Dzieciaki na stacji robią zdjęcia naszym antykom, pewnie też myślą, że startujemy, też mamy kolorowe motocykle.

A, słuchajcie teraz jaka sytuacja.
Michał rozmawia z ekipą, ja coś poprawiam przy moto. I podchodzi chłopaczek około 20 lat, ma gdzieś wyścig, jest z całkiem innej bajki, coś mi po hiszpańsku nawija, „bus” (tyle zrozumiałem) i rozpaczliwie pokazuje kierunek, gdzie przed chwilą ze stacji odjechał autobus.
Ok, rozumiem, chłopak się spóźnił. No dobra, rolbag idzie na glebę, chłopak siada na kanapę i gonimy autobus. Ten na szczęście zatrzymał się jakiś kilometr dalej i czeka na chłopaka. Ten mi dziękuje, pytam tylko - Sahrawi?
- Si, Si! Gracias!

Madou już jedzie dalej, inni też. Fajnie że mogliśmy coś pomóc. Swoją drogą to wszystkie chłopy dwumetrowe z łapą jak Pudzian. No może oprócz Japończyka, mniejszego niż wszyscy wcześniej widziani Japończycy, ale widocznie zawziętego nie mniej niż te Pudziany.
W każdym razie na takie Dakary i Eco Afryki trzeba mieć krzepę.

Podjeżdża stary Saharyjczyk okutany w turban, na całkiem niezłym Land Cruiserze bodaj 75 pick-up ma kilka beczek i wielkich baniaków.

Załącznik 94853

Zalewa to wszystko. Na pustyni bez paliwa nie ma życia. A i z paliwem lekko nie jest.
W ogóle gość z obsługi stacji, też pewnie Saharyjczyk, miał jakby makijaż, jakby ciemne obwódki wokół oczu, potem jeszcze u kilku gości na terenie Sahary coś takiego widziałem. Nie wiem czy czymś to malują czy tak mają naturalnie.

Załącznik 94857

Ok, ruszamy bo jeszcze droga daleka.

Załącznik 94859

Wyprzedzamy co chwila wozy zabezpieczenia rajdu, znowu LC80, Ciężarówka z lawetą (to chyba byli ruscy) ciśnie 110 albo i więcej, dobiliśmy do nich ale ciężko utrzymać tempo, nie mówiąc o wyprzedzaniu.

Pustynia. Czasem jakiś namiot ze szmatek nad urwiskiem oceanu albo w głębi pustyni, ktoś koło niego chodzi. Co tam robi? Co można robić na pustyni? Całe życie?

Pustynia ma różne oblicza, oczywiście piaszczysta, jak na obrazkach, ale najczęściej, zwłaszcza na terenie Sahary, kamienie. Duże, małe, pojedynczo, w kupach aż do rumowisk i litych skał. Teren płaski jak stół, albo z małymi pagórkami jak na Pomorzu, okrągłymi lub o spiłowanych, płaskich szczytach, wtedy mamy winkle.
Pustynia bywa goła, piach lub skała, lub porośnięta roślinami. I to naprawdę wieloma.
Wielbłądy wychodzą na drogę, całymi stadami. Sprawiają wrażenie bardzo powolnych i spokojnych zwierząt. W stadach malutkie puchate wielbłądki śmiesznie biegną przy matce.

Załącznik 94860

Asfalt tam bardzo dobry, bez dziur. Ruch znikomy, dobrze się jedzie. Trochę nudno, ale jest frajda z płynięcia przez przestrzeń. Tutaj robimy długie odcinki, z jednej strony wymuszone to jest rozrzuconymi stacjami, a z drugiej ciśniemy na Dakhlę.

Na poprzedniej stacji dopiero zdjąłem zimową podpinkę, bo tak to ciągle zimno. I teraz żałuję, bo mnie przewiewa. Wiatr od morza zawiewa w prawy but, pod prawa rękawicę, pod kołnierz i nawet pod nerkę, mimo że kurtka spięta ze spodniami.

zz44 28.03.2020 10:30

1 Załącznik(ów)
No dobrze, trzymamy się tej grupy z laweta, LC i innymi samochodami.
Razem z nimi przejeżdżamy kilka posterunków na skinienie głową i skręcamy na Dakhlę. Mijamy zawodnika, który dociąża przednie koło, ledwo się toczy, ale pokazuje że ok. Wieje jak jasna cholera. W końcu Dakhla to jedna ze światowych stolic kite-surfingu. Jedziemy na boku, śmiesznie to musi wyglądać. Mijamy zatokę z mnóstwem żagli od kite, oraz kilka hoteli nastawionych tylko na takich klientów. Oraz kamperowisko, kilkadziesiąt białych aut w rządku. Nieźle.

Wjazd do Dakhli, wita nas przy drodze pies z bułką w pysku i łapą złamaną jak zapałka. Pieskie życie.
Gapie robią nam zdjęcia przed wjazdem na teren obozowiska. Wjeżdżamy na twardziela za samochodami, wokół kontrole, policja, wojsko, ale na razie się nie łapią kto my i skąd.
Jedziemy pomiędzy stanowiskami poszczególnych ekip rajdowych, tu ktoś manewruje, tu już się rozłożyli i coś serwisują.
W najlepszym momencie wycieczki oczywiście kamerka nie pracuje.
Dojeżdżamy do końca i spotykamy polską ekipę. Witają nas i pokazują miejsce za nimi. Ustawiamy się, ale przychodzi jakiś Niemiec i prosi aby stanąć kawałek dalej, bo tu zaraz wjedzie przyczepa. Kein problem, ruszam na skręconej kierownicy, na sypkim piachu i tadaaam! Łapię glebę w środku bazy rajdu. Ale podnoszę moto jeszcze szybciej niż spadło, tak mi wstyd. Taki Dakarowiec ze mnie.
Na malutkim quadzie podjeżdża młody chłopak w okularkach z ekipy organizacyjnej. Każe nam zmykać z terenu, nasi Polacy biorą nas w obronę, ale chłopak mówi że to nie od niego zależy, tylko jakiegoś „dżenerala” który tu rządzi. I faktycznie podchodzi wąsaty „żeneral” w wyprasowanym mundurze, żeneralskiej czapce i srogim żeneralskim spojrzeniu, i krótko, po francusku, każe nam spadać. Bo raczej nie zaprasza na herbatę tym tonem.
Ale chłopak z quada pokazuje, że tu obok za płotem już możemy się rozbić, i potem podejdziemy do swoich. O, fajnie. No to wyjeżdżamy za płot. Już rozkładamy namioty na glebie, gdy podchodzi policjant z ochrony i mówi że tu nie można, musimy się rozbić…..na terenie bazy. Mówimy że nie jesteśmy z wyścigu i żeneral nas tutaj wygnał. On mówi że „Ce na pas possibile” jego to nie obchodzi, żeneral jest wojskowym a on policjantem, i on ma tutaj „zona interdicte” i musi pilnować, aby nic tu nie stało i mamy wracać na teren bazy.
No jakiś Monty Python.
Ale nie ma tego złego. Idziemy na plażę, jest lepiej, nad samym oceanem. Motorki stawiamy obok. Miejscowi robią dzieciom przy nich zdjęcia. Fajnie że się podobają.
Jemy kolację z podgrzewanych puszek i herbaty, szybko robi się ciemno. Michał robi rekonesans, mówi że nasza ekipa pracuje, dzisiaj już nie będziemy zawracać im głowy. Ponoć jeden gość jechał na samej feldze, ale to jutro sobie zobaczymy.
Jesteśmy na plaży, ale to nie taka plaża jak u nas w Sopocie. Ta plaża jest bardzo szeroka, a poniżej nas jest jeszcze około dwumetrowy klif i dopiero właściwa plaża schodząca do oceanu. Daje to pojęcie o wysokości fal w czasie sztormu.

Załącznik 94861

Słońce szybko zachodzi.
Wokół nas stawają kampery oraz wyprawówki, znowu LC80.
Pełnia księżyca, fale oceanu. Niesamowicie.
Już w śpiworze. Ocean szumi, ktoś sprawdza motocykl, psy szczekają.

Onufry22 28.03.2020 15:18

Czekałem na Waszą relację.
Czyta się szybko:)

puszek 28.03.2020 15:33

Nie trzeba sztormu ,żeby woda doszła do tego dwumetrowego klifu...Zalało na motocykle , ucieklismy sto metrów dalej suzzymy , a tu znów... Mam nadzieje ,ze was nie pogoniło. Fajnie się czyta. :at::at::at:

zz44 28.03.2020 21:03

13 Załącznik(ów)
Nie, nie pogoniło na szczęście, ale gdybyśmy się rozbili niżej to moglibyśmy się zdziwić.

Gdzieś się pomyliłem z dniami, wychodzi że to dopiero teraz jest 12.01.

Dobrze się śpi. Noc była chłodna, ale spałem w polarowym ocieplaczu i wełnianych skarpetach, więc cieplutko.
Słychać pierwsze silniki w obozie.
Ocean w nocy, właśnie chyba w czasie przypływu, podmył falami plażę aż do klifu! Nie ma tam żadnych śladów z wczoraj!

Załącznik 94914

Załącznik 94915

Parzymy kawę.
Przy ogrodzeniu czuwa chłopak z ochrony, ogólnie chłodno i wieje, myślimy żeby mu też zanieść kawę, ale jakiś Niemiec czy Austriak z kampera obok nas uprzedza. Idziemy na obchód obozu.
Chłopakowi mówimy że idziemy do szefa, w tamtych rejonach to słowo-klucz.

Oglądamy sprzęty. Stoją ruscy z gazami.

Załącznik 94916

Załącznik 94917

Nie no, oni to są całkiem odrębną ligą na takich imprezach, z nieograniczonym budżetem, promocją i rozmachem. Zagadujemy z nimi, w końcu jacyś Słowianie. Swoje chłopy. Ale ha! Pytają o filtr paliwa do agregatu. Akurat mam taki, przynoszę im, wdzięczni.
Pewnie udało im się zwyciężyć dzięki mojemu filtrowi.

Zagaduję Czechów, grzebią w swojej Tatrze. Też poczciwe chłopy, jak to Pepiki. Oni po swojemu, ja po swojemu i się rozumiemy!
Znajdujemy naszą polską ekipę, fajni ludzie, otwarci, wyluzowani. Jeden ma już na swoim koncie… 10 Dakarów i kilka Eco Africa Race.
Inny też non stop objeżdża takie imprezy.
Dosiadamy się na te KTMy. No miodzio, co mam powiedzieć, na tym można jeździć…

Załącznik 94919

Załącznik 94920

Widzimy te legendarną felgę, powinni ją wystawić na Orkiestrę.

Załącznik 94921

Naprawdę szacunek dla gościa. To jest najlepszy dowód, że nie tylko budżet czy jakość sprzętu mają tu znaczenie, ale też siła charakteru.
Tak głośno było, że w wyścigu Dakar w Arabii Saudyjskiej ktoś cisnął na feldze, a o identycznej sytuacji w EAR ani słowa, daje to pojęcie o sile mediów.
Jeden z ekipy opowiada, że kiedyś gdy jechał jako zawodnik, przez trzy dni w burzy piaskowej od lewej strony, to mu wypiaskowało cały bok motocykla, zerwało lakier do gołego plastiku i gołej stali.

Idziemy dalej.
O, jest i Madou z Francuzem!
Dziękuje nam ale nasza dętka też mu potem pękła. No życie. Ale zaprasza do Dakaru do swojego sklepu. Śmiejemy się że sorry, ale chyba na mecie będziemy szybciej od nich.

Załącznik 94922

Załącznik 94923

Załącznik 94924

Załącznik 94925

Załącznik 94926

zz44 28.03.2020 21:09

31 Załącznik(ów)
Załącznik 94927

Załącznik 94928

Załącznik 94929

Załącznik 94930

Załącznik 94931

Załącznik 94932

Załącznik 94933

Załącznik 94934

Załącznik 94935

Załącznik 94936

Załącznik 94937

Załącznik 94938

Załącznik 94939

Załącznik 94940

Załącznik 94941

Załącznik 94942

Załącznik 94943

A, ruskie trucki i polskie wozy serwisowe oblepiamy nalepkami z gębą Micha!

Zawodnik nie ma lekko w takim rajdzie.
Po męczącym odcinku kąpiel w polowym rozkładanym prysznicu i kibel złożony z rusztowania z plandeką, postawiony na palecie nad dziurą .
Co chwila jakiś gość spłukuje wszystko z góry na dół wężem z wodą i już jest czysto.

Załącznik 94944

Idziemy na ten obozowy kibel, ale komfortu tam żadnego nie ma, wolałbym chyba klasyczne krzaki.

Chcemy dorwać naklejki rajdu, aby ułatwić sobie przejazd przez punkty kontrolne i granicę. Zagadujemy gościa od quada, ale wynajduje nam tylko takie z napisem EAR 2020, bez logo. Ok. dobre i to.

Jest załoga ONZ, każdy w innym kolorze munduru. Uśmiechnięci, dobrze odżywieni, bezpieczni. Cykam z nimi fotkę.

Załącznik 94945

Przy motorkach polsko niemiecka ekipa emerytów z kampera, pan Niemiec urodzony w Gdańsku Jelitkowie. I zaraz podchodzą też jacyś Włosi, ciekawi motocykli.

Ruszamy, szkoda dnia.

Znowu wiatr. Znowu różne oblicza pustyni.
Przerwa w drodze, wokół biały piasek, aż razi w oczy, jak śnieg.
Zatrzymuje się Holender Tony w Ssang Yongu. Starszy gość, ale taki z ikrą. Bo okazuje się, że Tony to stary harleyowiec, ma nawet swoją kamizelkę i tatuaże, jedzie do Gambii sprzedać tego koreańca za 4 tys euro (a kupił go za 2 tys w Holandii) i wróci sobie samolotem. Fajny gość, trochę szalony ale pozytywny.

Załącznik 94946

Wjeżdżamy do Bir Gandouz, kontrola na rondzie, i zjeżdżamy do hotelu Barbas. To jedyny hotel w promieniu jakichś 200 km i ostatni nocleg przed granicą z Mauretanią. Raczej każdy, kto jedzie w tamtym kierunku, albo też od strony Mauretanii, zatrzymuje się tutaj na nocleg.

Załącznik 94947

Hotel Barbas to spory kompleks z kolumnami na wejściu, zadaszonym ogrodem w środku, telewizorem, restauracją, gdzie miejscowi oglądają mecze, wifi, i pokojami. I zaraz obok stacja benzynowa.

Załącznik 94948

Załącznik 94951

Jest tu już ekipa z rajdu, jako awangarda rozstawiają jakieś anteny aby zapewnić łączność z zawodnikami. Oglądają nasze motorki, do Michała zagaduje koleś, który ma w garażu…5 afryk.
Na roadbooku pokazują nam, że przed samą granicą jest jeszcze ostatnia stacja. To dla nas ważna informacja.

Załącznik 94949

Zewsząd zjeżdżają się auta zabezpieczenia rajdu, znowu w przeważającej większości Toyoty Land Cruiser 80.
Już nigdy potem Japońce ani nikt inny nie skonstrował lepszego samochodu…

Załącznik 94952

Załącznik 94954

Załącznik 94953

No ale jak w całej Saharze Zachodniej, tak i tu spotykamy też stare Land Rovery

Załącznik 94955

Załącznik 94956

W recepcji każą wjechać motorkiem do tego ogrodu. Parkujemy pod oknami. No ale jest bezpieczniej.
Obiad za uczciwe pieniądze. Tadżin mix afrykański, czyli pewnie padły wielbłąd, kozie jelita i ośle strugane kopyta.
Ale smakuje nienajgorzej.

Aż tu wraz wjeżdżają trzy tenerki, jednocylindrowe, dwie lampy, 1986-88.
Francuzi, już w takim bardziej słusznym wieku. Jadą na lekko, z jedną torbą.
Byli w Atlasie….hmm zazdroszczę im.
Jadą do Togo, już któryś raz z kolei. Tym razem jadą tam zostawić motocykle na stałe, a jak będą chcieli pojeździć to przylecą samolotem.

Załącznik 94950

Po wjeździe wszyscy jak na komendę sprawdzają olej. Michał się śmieje, że to taki rytuał tenerowców, bo ja też co dzień sprawdzam i dolewam.
Podczepiamy się pod nich, rano pojedziemy razem.

Nalepka równiez tutaj ląduje na ścianie

Załącznik 94957

Idę na stację zalać baniaczek paliwem.
Gość ze stacji, w turbanie, oferuje mauretańskie pieniądze na wymianę. Pytam o kurs i idę sprawdzić. Sprawdzam na oficjalnej stronie bankowej i tak jak podejrzewałem, kurs 10 razy niższy.
Czytałem, że rok temu w Mauretanii była denominacja i tacy cinkciarze kantują turystów po starym kursie.
Wracam na stację i mówię, że bardzo źle, że jestem gościem w jego kraju a on tak mnie traktuje, i że nie wymieniam kasy.
On coś tam próbuje „mister, no, no” ale zabieram się stamtąd.
Wieczorem masa plemników ogląda mecz. Do późna. Ale w końcu zasypiamy.

wierny 28.03.2020 22:19

Super się czyta i foty ogląda.:Thumbs_Up:

Kudlaty95 28.03.2020 23:07

Fajna przygoda :D

zz44 29.03.2020 01:06

20 Załącznik(ów)
13.01

Wyjazd z Francuzami wcześnie rano, jeszcze po ciemku, bo granica marokańska pracuje 24/7, ale mauretańska otwiera się o 8.00. Do granicy jest 90 km plus jeszcze tankowanie. I trzeba w miarę sprawnie się ogarnąć, aby dojechać za jasnego do Nawakszut. A pewnie nie będziemy pierwsi na granicy, bo goście z zabezpieczenia łączności wyścigu mówili, że jadą pod granicę spać w wozach, aby na otwarciu od razu tam wjechać. Poza tym trzeba spieszyć się, zanim cały obóz z Dakhli tu dojedzie i zakorkuje granicę na kilka godzin.

Francuzi cisną na swoich tenerkach ok. 100, ja nie lubię jeździć po ciemku, ale tutaj mamy trzy czerwone światła przed nami pokazujące dystans i ułożenie zakrętów, więc nie jest najgorzej. Na szczęście asfalt też nie jest dziurawy, więc brak niespodzianek.
Ale poranek na pustyni jest niesamowity, bycie świadkiem jak słońce, zanim samo wyjrzy znad horyzontu, wysyła straż przednią w postaci pomarańczowo-różowej poświaty, robi się coraz jaśniej i…chłodniej!

Załącznik 94959

Dojazd do granicy marokańskiej, myślą, że jesteśmy z rajdem, bo Francuzi mają nalepki z numerami a my też EAR 2020. I dzięki temu odprawiają nas szybciej. Też trzeba odbić się w tysiącu okienek, ale są jacyś pomagierzy, którzy za nas kicają z dokumentami od okna do okna.
Wcześniej też nasze nalepki się przydały na poście, nie jesteśmy „participe rally” ale „logistic support for rally” (patrz pan, nawet mamy naklejki, jedziemy szukać hotelu dla szefa) i nas puszczali bez sprawdzania.

Już się zbierają auta zabezpieczenia rajdu i, co gorsza, uczestnicy, którzy wyjechali z Dakhli o 4 rano.
Odprawieni czekamy pod czujnym okiem króla, przed ostatnią bramą na teren ziemi niczyjej, będący de facto pod kontrolą Frontu Polisario (czyli saharyjskiej organizacji niepodległościowej).

Załącznik 94960

Jest wóz ONZ bo… Sahrawi zrobili demonstrację i zablokowali przejazd dla pojazdów rajdu. ONZ coś tam negocjuje, na granicy już się kotłuje, podjeżdżają ciężarowe wozy techniczne, nabuzowani riderzy na KTMach, toyoty zabezpieczenia. Idzie hasło, że będą puszczać cywilów, więc musimy pozbyć się wszelkich rajdowych skojarzeń. Więc Francuzi zrywają swoje klubowe numerki, a my nasze naklejki EAR 2020. Ale zaraz i tak wszyscy wjeżdżamy.
Wszyscy.

Francuzi wystrzeliwują lekkimi tenerkami do przodu, my jedziemy póki co z kamperami technicznymi. Kawałek asfaltem, wokół którego oczywiście sterty śmieci, mnóstwo ciężarówek, porzuconych albo jakichś lewych, albo takich, które się tu przeładowują, no i wraków.

Załącznik 94974

I zaraz koniec asfaltu i….dupa. Radź sobie jak możesz. Podłoże skaliste, ale nie płaskie, bo poprzecinane żłobieniami i garbami, pomiędzy którymi piach, czasami całe tony piachu. Jedziemy ostrożnie, KTMy biorą nas z obu stron, Jest też Madou z Francuzem, kciuk w górę i cisną dalej. Dobre chłopaki, powodzenia!

Z daleka widać demonstrację Polisario. Trzymają transparenty, flagi Sahary Zachodniej, coś krzyczą, rozdają ulotki po hiszpańsku. Hasła w stylu „Stop nieludzkiemu traktowaniu przez władze Maroka” itp. Mężczyźni i kobiety. Próbują wykorzystać każdą okazję zasygnalizowania światu swojej sytuacji.

Załącznik 94962

Większość ludzi z rajdu nawet do końca nie wie o co chodzi, ale ja widzę siebie w takim 1946 i wcale nie jest to fajne wyobrażenie.

Załącznik 94961

Michał jedzie pierwszy, wpada w piaskową pułapkę, koło w dziurę z miałkim piachem, a przed i za kołem wielki kamol. Nie może ani w przód, ani w tył. Stawiam tenerę, wypycham go. Jedziemy dalej i niech to szlag, sterta piachu jak z plaży. Afryka się kładzie, chcę pomóc ale nie mam jak postawić tenery na stopce, szukam miejsca, ale dwóch gości z rajdu pomaga Michałowi.
Motorki na jedynce, my nogami po bokach, bez siedzenia na kanapie, i na jedynce ledwo przepychamy te kloce przez piachy.

Załącznik 94963

Wozy techniczne biorą nas z lewej, ale jeden kamper też się wkleja w piach i już siedzi. Za nami się kłębi. Ruszamy dalej powoli, spoceni i spięci, na stojaka, próbując wybrać najbardziej bezpieczny przejazd, a kto może ciśnie do przodu. Nie ma tu jednej drogi, jest po prostu kawał terenu z różnymi ścieżkami i drogami, tu zawalonymi piachem ale z kolei tu pokazującymi odkrytą twardą skałę zachęcającą do skorzystania z tego odcinka.
Przez tę granicę jeżdżą również przeładowane osobówki szorując brzuchem po skałach, oraz Tiry, ledwo przeciągając naczepy przez te piachy.

Ale z daleka, jak wieże Mordoru, majaczą dwie wieże granicy Mauretanii.

Załącznik 94964

Cholera, naprawdę jak z Andersena, granica na wzgórzu, otoczona murem, a baszty mają takie osłony jak dla łuczników.

Załącznik 94965

Ale dojeżdżamy jakoś, uff. Kamerka nagrała, ale oczywiście do góry nogami.

Załącznik 94966

Francuzi już tu są, mają swojego człowieka od załatwiania dokumentów, Hamidę. Widać że w tłumie niezbyt rozgarniętych chłopków Hamida to łebski gość i to on trzęsie biznesem na tej granicy. Ma swoich ludzi od wymiany waluty i od sprzedaży kart SIM, a resztę przegania. Ok, walutę wymieniam u człowieka Hamidy, ale SIMkę kupuję u młodego chłopaczka, pod warunkiem, że mi zainstaluje tę kartę.

Hamida dość sprawnie załatwia dokumenty nasze i Francuzów, od jednego z nich dostaje kurtkę motocyklową, którą od razu zakłada. Ale po wizę musimy swoje odstać.

Załącznik 94967

(Naklejka na ścianę - nasi tu byli!)

Załącznik 94968

Płacimy mu jego „comission”, no trudno, tak trzeba.
Można próbować samemu załatwiać dokumenty, ale czytałem relację człowieka, który się na to zdecydował. Odsyłali go od okienka do okienka, tu brakuje pieczątki, tu brakuje potwierdzenia, tu trzeba zapłacić tyle a tam tyle. I w końcu gość poszedł do pomagiera i i tak mu zapłacił.
Czytałem też, że najdłużej przetrzymali kogoś na granicy 17 godzin, więc uznaliśmy, że nie ma co kozaczyć, i za radą Sun Tzu, jeśli nie możesz pokonać wroga to się do niego przyłącz. To jest najbardziej bandycka granica, jaką widziałem w życiu, i po prostu trzeba coś im zostawić.

To jakie tam były opłaty:
- Wiza do Mauretanii: 55 euro. Można próbować wyrobić taką w ambasadzie w Berlinie, Paryżu albo Rabacie. Z tym, że prawie pewne jest, że na granicy wypną się na to i trzeba będzie wyrobić wizę U NICH. I nic nie zrobisz, możesz się skarżyć, pisać oświadczenia itp. Każdy to zleje. Taki kraj. Nie mają tu chyba wypłacanych wynagrodzeń, więc ile sobie kto uskrobie, to jego. A państwo ma spokój.
- Tu już nie działa Zielona Karta, więc ubezpieczenie motocykla: 20 euro. To też nic pewnego, bo mogą dowolnie ustalać wysokość, biorąc pod uwagę rocznik, pojemność, no i wygląd właściciela. Też myślę, że inaczej policzyli nam dwa stare japońskie motocykle, a inaczej Niemcowi kampera zrobionego na nowiutkim MANie 6x6.
- No i przekroczenie granicy wyceniane jest na 35 euro. Tak sobie. Aż dziwne, że nie ma opłat za korzystanie z mauretańskiego powietrza albo słońca.
- „comission” to zazwyczaj 10 euro, chociaż wiadomo, że Hamida czy inny gość i tak przycina sobie coś więcej z pozostałych opłat.

Aha, w Mauretanii i Senegalu już oficjalnie jest godzina do tyłu.

W każdym razie po pożegnaniu się z pęczkiem euro (bo jeszcze wymiana na mauretańskie ouguya), Hamida zaprasza na śniadanie do pobliskiego baru. Żadnego szyldu, stolików przed wejściem. Tzn siedzą ludzie na schodach i się gapią, jak przed każdym budynkiem. Ale sami byśmy tego nie wypatrzyli.

Francuzi zamawiają dla wszystkich jajecznicę. Hamida obieca nam, że jak będziemy wyjeżdżać z Mauretanii, to mamy do niego zadzwonić i on nas odprawi bez żadnych opłat.

Załącznik 94969

Jajecznica smaczna, w samą porę, bo po tych wszystkich wrażeniach zgłodnieliśmy. Plus herbata. Kurczę, herbatkę tam piją przepyszną.
Zielona, obficie sypana do czajniczka, zalewana zimną wodą i gotowana. Na koniec dodaje się świeżą miętę i dużo cukru. Całkiem inaczej to smakuje niż te nasze siki po zalaniu torebki wrzątkiem.
I jeszcze przelewają z czajniczka do szklanki, potem ze szklanki do szklanki, z wysokości kilkudziesięciu cm, aby zrobić piankę.

O, czekając aż Hamida pozałatwia nasze dokumenty, widzę jak obok staje nowy Land Cruiser serii 70 (kolejne genialne i piękne auto, niestety w naszej kochanej Europie model już dawno oficjalnie wycofany ze sprzedaży. Rynkiem dla Toyoty jest właśnie Afryka, Ameryka, Bliski Wschód, Australia. A Europa jak chce niech sobie jeździ obłymi eko-zabawkami z silnikami 0,7, które po przebiegu 70 tys. pójdą na śmietnik).
No dobrze, podjeżdża pick-up LC żandarmerii mauretańskiej, na pace z wojakami okutanymi w turbany, z antycznymi kałachami. I robią sobie śniadanie. Ten coś wyciąga z torby, ten przegryza, a młody chłopak parzy herbatę dla wszystkich. I przelewa ją z czajniczka do szklanek, jak w cyrku, chyba z metra, nie roniąc ani kropli i nawet się nie patrząc na szklankę, tylko rozmawiając z kumplami.
Niesamowite.
Naiwnie pytam czy mogę zrobić zdjęcie, oczywiście „no, no, monsieur, militaire”.

Pojedli to na koń, bo do Nawakszut droga daleka. Ponoć tu jest najdłuższy odcinek bez stacji benzynowych. Po drodze jest PONOĆ wioska Chami, ale w Mauretanii bardzo często bywa, że nawet jeśli jest stacja, to….nie ma na niej benzyny. Niektóre stacje wręcz nie prowadzą sprzedaży benzyny.
Na skrzyżowaniu dróg Nawakszut-Nawazibu-granica siedzą ludzie, czasem ze straganami, i widzę, że mają baniaczki z paliwem. Ciekawe za ile.
Potem na pustyni, owszem znajdzie się benzyna, ale słyszałem, że wołają kosmiczne ceny za litr.

No ale my mamy swoje baniaczki i rotopaxy, więc trasa nam niestraszna.
Zaraz przy granicy stoi pickup z ciężkim karabinem wycelowanym w kierunku granicy, gdyby Polisario chcieli zrobić jakiś najazd.

Na pierwszym checkpoincie Francuzi odbijają, w sumie nie muszą nam matkować, niech jadą swoim tempem, ale dziwne, że za jakiś czas dobijamy do jednego z nich, którego dwóch pierwszych zostawiło. Trochę to dla mnie głupie.

Wyprzedzamy znowu naszego polskiego kampera technicznego, ostatni raz się pozdrawiamy i ciśniemy dalej.
Jedziemy wzdłuż torów, jedynej linii kolejowe w Mauretanii, po której kursuje najdłuższy pociąg świata, tzw. SNIM, który ciągnie 2,65 km węglarek z jakąś rudą wydobywaną w kopalniach na północnym wschodzie, do portu w Nawazibu.
Wypatrujemy pociągu, ale daremnie, pewnie rano ruszył z portu i poszedł w pustynię, a pełny jeszcze nie przyjechał.

Droga odbija prosto na południe i…coraz bardziej tu wieje.
Od pustyni. Z piaskiem, który dostaje się wszędzie.
Jedziemy po asfalcie i mamy kaski pozamykane, a piach i tak wchodzi do oczu i w zęby.
Jedziemy w przechyle, piasek bije w szybkę kasku, a po asfalcie przesuwają się fale gnanych wiatrem ziarenek. Słońce w pełni ale wcale nie jest ciepło. Znowu jadę na wszystkich podpinkach.

Załącznik 94978

Do Chami asfalt jest całkiem w porządku.
Miasteczko to jakiś miraż. Przy zasypywanej piachem drodze ustawiane stragany, warsztaty, garaże, ludzie w turbanach i chustach na twarzach coś budują, coś noszą. Wszystko w tabunie fruwającego piachu i w podmuchach silnego wiatru.

Załącznik 94972

Na dwóch stacjach nie ma benzyny, ale pokazują nam, że na ostatniej będzie.

Na wjeździe na jedną ze stacji, na sypkim piachu tenera się kładzie. A jakże. Ale tutaj już nie mam tyle adrenaliny i czekam na Michała aby pomógł podnieść tę słonicę.

Załącznik 94973

O, są dwaj Francuzi, zaczekali na ziomka. Ale jadą dalej, mówią że za 120 km zatrzymają się coś popić to tam się spotkamy.
Hehe ok, przed wyjazdem przestudiowałem trasę dojazdu do Nawakszut i dobrze wiem, że potem już nie ma nic, a za 120 km napić się można w cieniu motocykla albo w namiocie Tuaregów.
Zamiast powiedzieć jak facet facetowi „słuchajcie, jedziemy bo chcemy cisnąć swoim tempem, powodzenia” to cały czas czarują.
Ale dobrze, bon voyage.
Młody kilkunastoletni chłopaczek nalewa benzynę, zakrywam dłonią wlew paliwa bo wszędzie tańczą ziarenka piachu.
My też, łyk wody i jedziemy dalej.

Asfalt już bywa gorszy, czasem popękany, czasem podgryziony na poboczach, ale najgorsze są niespodziewane dziury. Naprawdę niebezpieczne, Paweł przez telefon opowiadał, że kilku jego klientów połamało felgi na takich dziurach. Jedziesz sobie 80 albo i 90, bo przecież droga nienajgorsza. Aż tu nagle dziura, jak wyrąbana w asfalcie, z ostrymi krawędziami. Czasem po całej szerokości. Jak się uda wyminąć to uff, ale jak się nie uda to jeb i zastanawianie się ile miejscowi wezmą za transport takiej ciężkiej krowy, i czy wieźć do Nawakszut czy do granicy…
Gdzieś miałem spisane w jakiej odległości od Nawakszut były te dziury.

Po 120 km oczywiście jest pustynia, tak jak i po 130 i 150.
Robimy przystanek na wodę.

Załącznik 94970

Idę się odlać i w piachu….miliony muszli. Wszędzie, na całej Saharze. Toć gdzieś pisali, że kiedyś tam było morze.
I teraz zostało tam miliard muszli, które razem z piachem stanowią budulec budynków i dróg, jako dodatek do asfaltu.

Załącznik 94971

Około 100 km przed Nawakszut są dwie większe wioski, gdy jedziemy, spomiędzy zasypanych do połowy lepianek wybiegają dzieciaki. Pewnie liczą na prezent od białych.
Wiozę trochę kredek i mazaków, obiecuję sobie, że jeśli będziemy wracać to zostawię tym dzieciakom.

Kawałek dalej hałda piachu na drodze…zawiało jak u nas podczas dobrej śnieżycy. I znowu trzeba się przez to przekopać.
Na pustyni znowu samotne namioty szarpane wiatrem…Co oni tu robią?

Jeszcze na ziemi niczyjej od ściskania manetki, pewnie mi się poluzowała, tzn klej przestał trzymać. Całą trasę do Nawakszut jadę ściskając manetkę jeszcze bardziej, wciąż muszę ją odkręcać, a gdy już się ześliźnie całkiem, to szybko wciskam sprzęgło i od nowa „nawijam” manetkę na rolgaz. I do tego jedno lusterko postanowiło zostać na pustyni i uparcie się odkręca, więc mam co robić w czasie tej trasy.

Z daleka widać już Nawakszut, głównie za sprawą smogu.
Przeogromne miasto. Stosunkowo młode, zbudowane od podstaw, w miejscu studni i przystanku dla karawan. Wg wikipedii najpierw wodę na budowę wozili cysternami z rzeki Senegal. Miasto miało liczyć 15 tys. mieszkańców, ale dzisiaj liczy 850 tys. i tysiące hektarów slumsów.
Dzisiaj w mieście działają zakłady odsalania wody morskiej, ale i tak cienko tam z wodą pitną.
Wjeżdżamy już o zachodzie słońca.
Nawet gdyby nie Chami, to byśmy dali radę dojechać na rezerwowych baniaczkach, ale dobrze, że zatankowaliśmy. Spokojniej się jechało.

Na pierwszych stacjach brak benzyny, trudno, już późno, jutro znajdziemy. Teraz dobijamy do Auberge Samiraa, którą polecił nam Paweł.

Załącznik 94975

Zaraz przy ulicy jest Auberge Sahara, ale to w Samiraa są ponoć lepsze warunki no i angielskojęzyczna obsługa.
I jest kolorowy szyld z lampkami, jak na jakimś domu uciech.

Wjeżdżamy na teren posesji, sprawdzam olej, czyt. „dolewam oleju”, kleję manetkę na poxipol, lusterko dokręcam na smutno. Nie ma tego złego, piaskowanie pustynnym piaskiem oczyściło mi szprychy z rdzy!
Jakiś ruch przed bramą.
Podjeżdża ciężarówka, stary mercedes pomalowany sprayem na kolorowo. To przyjechali…Argentyńczycy. Szefuje Hugo, pozytywny zakapior, wagabunda, niespokojny duch. Jeżdżą tak pomiędzy Europą i Afryką i handlują czym się da. Otwierają pakę, a tam meble, rowery, maszyny, agregaty, stalowe liny i miliony innych rzeczy przydatnych w życiu codziennym. Coś tam pertraktują i zostają na noc.
Hugo skojarzył mi się z tymi pilotami, którzy po zakończeniu drugiej wojny nie mogli usiedzieć w miejscu i błąkali się po świecie służąc w armiach przeróżnych państewek.

My idziemy na zakupy do marketu takiego lepszego, „dla białych”. Ceny też tam są „dla białych”.

Załącznik 94976

Przy kasie gość pakuje zakupy do siatki (co ważne, materiałowej! Chyba Afryka się oducza używania plastiku) no i głupio takiemu nie dać reszty za zakupów.
A pieniążki mają tam ładne i ciekawe, niestety niewymienialne poza Mauretanią, a na dodatek ich wywóz z kraju jest prawnie zakazany, więc na granicy lepiej się z nimi nie afiszować.

Szukam kawy, ale tam lokalni tego nie znają, każdy pija herbatę, a kawa jest tylko "marketowa".

Załącznik 94977

W oberży pojawia się Mumu.
Czarny cwaniaczek, pyta:
- Wy do Senegalu?
- Yes.
- Ale przez które przejście? Rosso czy Diama?
- No, Rosso not good, wiemy o tym. Diama.
- O to dobrze. Jeśli chcecie mam frenda na granicy, on wam załatwi dokumenty i szybki przejazd.

W sumie może się przydać, miałem świadomość, że po wjeździe na granicę i tak przejmie nas zaraz jakiś frend, ale dobrze już coś mieć w zanadrzu.

- OK, daj numer do tego frenda.

Dostajemy namiar do gościa imieniem Bebea, i umawiamy się na jutro na granicy.

Pokój w średnim standardzie kosztuje nas 22 euro, z prysznicem, białym kiblem, wifi i śniadaniem.

To był chyba najbardziej emocjonalny dzień.
Tak sobie pomyślałem wieczorem.
Nie wiedziałem, że po 13 stycznia nadchodzi…

14.01
...

Pii 29.03.2020 10:47

Dzięki zz44! Uczciwa relacja z uczciwej wyprawy jak most przez ciężkie czasy.

krakus 29.03.2020 15:42

Czekamy na następne odcinki, bardzo przyjemnie się czyta :)

tyran 29.03.2020 19:00

W tych czasach tego się nie czyta, to się chłonie!

Ciaman 29.03.2020 20:41

Ekstra wyprawa, super się czyta!

Co do wizy to jest możliwość wyrobienia takowej w ambasadzie w Rabacie, ale kosztuje 70 euro i trzeba czekać dzień na wyrobienie! (tak było w październiku 2018).

Molek 30.03.2020 12:08

Tempo pisania masz bardzo dobre, ale i tak mógłbyś podkręcić ;))

Vladimir P 30.03.2020 17:35

Pisz, czekamy:at:

jochen 30.03.2020 18:01

Widziałem, że na biwaku spotkaliście krakowską ekipę FarmaProm Team Pawła Stasiaczka :Thumbs_Up:

jagna 30.03.2020 20:02

A, pozwolę sobie, bo klimatem pasuje do relacji ;)

http://peron4.pl/mauretania-najdluzszy-pociag-swiata/

Pociąg, o którym piszesz, wozi rudę żelaza, która jest strategicznym wręcz surowcem w Mauretanii.

szprota 30.03.2020 23:58

Czyta się!

I też dorzucę świetnie napisany felieton z tamtej okolicy z wanderlust.pl.

Rychu72 31.03.2020 07:15

Cytat:

Napisał jagna (Post 674689)
A, pozwolę sobie, bo klimatem pasuje do relacji ;)

http://peron4.pl/mauretania-najdluzszy-pociag-swiata/

Pociąg, o którym piszesz, wozi rudę żelaza, która jest strategicznym wręcz surowcem w Mauretanii.

Bywały dwa razy dłuższe, chociaż i ten robi wrażenie ;)

Cytat z googla:

Najdłuższym składem kolejowym w historii był BHP Run. Pociąg składał się z aż ośmiu lokomotyw spalinowo-elektrycznych General Electric AC6000CW o mocy 6000 KM każda, które ciągnęły ważący prawie 100 tysięcy ton skład, złożony z 682 wagonów, rozciągający się na niewyobrażalną długość 7353 metrów.

CzarnyEZG 31.03.2020 07:35

Cytat:

Napisał Rychu72 (Post 674759)
ton skład, złożony z 682 wagonów, rozciągający się na niewyobrażalną długość 7353 metrów.

Znając moje szczęście to bym utknął na rogatkach zaraz jakby zaczął jechać :)

ps: Czyta się i ogląda. Dawajcie dalej :)

puszek 31.03.2020 09:08

Wracając do historii z jazdy na samej feldze, warto nadmienić, że to był Paweł Stasiaczek, który jest pośrednio z naszego forum. Wielokrotnie bywał wraz z Missyou oraz Norbim na naszych imprezach forumowych. :at::at::at:

Hall 31.03.2020 09:17

Pisz pisz, czekamy na dalszy ciag!

Mido 31.03.2020 21:54

Tak z ciekawości ile spalała Legenda Dakaru a ile Królowa?
o benzynę pytam...

zz44 31.03.2020 22:42

17 Załącznik(ów)
O, dziękuję wam za te wstawki. Jak ktoś coś ciekawego w temacie to dopisujcie, i ja się czegoś nowego dowiem.
Kurka, dla Pawła Stasiaczka i reszty ekipy dozgonny szacunek. My płakaliśmy na asfalcie "och, ciężko, wiatr, piasek, nie ma kawy z Orlenu". A chłopy prowadzili prawdziwą walkę...

Eeee. Legenda Dakaru?
To słów kilka aby odkłamać legendę.
Stihl robi dobre pilarki, ale do zestawu pamiątkowego mogą też dorzucić pilnik do paznokci z logo Stihl. Czy pilnikiem zetniemy drzewo? Jasne, ale za rok.
W Dakarze nigdy nie jechała XTZ 750, a YZE 850, całkowicie inny motocykl, choćby z uwagi na czterocylindrowy silnik.
Africa też nawet nie powąchała Dakaru, ale jej protoplasta, NXR 750 już owszem.
Po prostu po zakończeniu rajdów producenci wypuścili na rynek to co mieli wypuścić, nadali chwytliwe pustynne nazwy, podparli zdjęciami z rajdu Dakar i heja, jazda na legendach trwa do dzisiaj.

Ups.

No ale poniekąd zabraliśmy nasze motorki do Dakaru, tak jak się zabiera znudzonych, otyłych gówniarzy ze nosem w smartfonie, aby pokazać gdzie dziadek siedział w okopie we wojnę.

Co do spalania. mam karteczkę z tankowaniami. Jeszcze obliczę i napiszę, ale generalnie Michał na afryce miał zazwyczaj trochę niższe niż ja, i trzeba pamiętać, że ja jechałem na silniku z TDM 850, a nie oryginalnym tenerowym 750.
_____________________

Jeszcze o dokumentach z mauretańskiej granicy.

Na dokumencie celnym nazywam się "Wojcie Stefan"

Załącznik 95099

A na ubezpieczeniu...... "Prezydent"
Andrzej, możesz mi przybić piątkę:cool:

Załącznik 95100

Michał został "Starostą", też nieźle.
Śmichy hihy, ale w razie jakiejś kupy, to nie chcę sobie wyobrażać odkręcania dokumentów w kraju takim jak Mauretania.

Zdjęcie do wizy robią przy biurku, kamerką komputerową na pałąku. Nawet nie dadzą człowiekowi poprawić grzywki, to potem takie arcydzieła fotografii wychodzą. O strzałce będzie mowa później.

Załącznik 95101

Wczorajsze zakupy - żadnych konkretów, tak to jest jak człowiek nauczy się żreć mięso.
Ale jogurcik ładny.
Plus roślinka zerwana na pustyni, z liśćmi w formie zielonych miękkich kuleczek, pewnie gromadzących wodę.
Załącznik 95102

No dobrze, 14.01

Spało się dobrze. W hostelu wersety z koranu w ramce

Załącznik 95103

oraz ciekawe mapy Mauretanii. My ledwo ślizgamy się po krawędzi. Mauretania to przede wszystkim niezmierzona pustynia.

Załącznik 95104

Na podwórzu olbrzymie kości. Pytam czy to wieloryba, ale chłopak z recepcji odpowiada, że to delfin (!). No nie wiem.

Załącznik 95107

Rano leniwe śniadanie na tarasie o wschodzie słońca. Oczywiście po francusku. Bagietka z powietrza, masło i dżem.

Załącznik 95105

Załącznik 95106

Załącznik 95108

Pakowanie moto, żegnamy się z Argentyńczykami. Hugo zaprasza do swojego domu we Francji. Kiedyś tam. Czyli pojadę.

Załącznik 95109

Załącznik 95110

No i mamy do przejechania całe Nawakszut o poranku.
Czekałem tego Nawakszut jak rosa dżdżu czy jakoś tak. Czytałem o panujących tutaj specyficznych zasadach ruchu drogowego, o największym stężeniu rozklekotanych mercedesów na metr kwadratowy, i ciekawostkach związanych z założeniem miasta.

Chciałem nagrać na pamiątkę przejazd przez Nawakszut, ale omyłkowo podczas załączania kamerki przytrzymałem guzik…..zoomu. Kto w kamerce motocyklowej montuje opcję zoomu cyfrowego i do tego umieszcza jego guzik obok przycisku zasilania i nagrywania…

Materiał się nagrał, no ale na tym 40krotnym zoomie, czyli kompletnie nieczytelny. Kilka screenów, na których cokolwiek widać:
Załącznik 95112

Tankujemy i...ruszamy. Jest podniecenie.

Załącznik 95111

No i sam przejazd to doświadczenie niesamowite, miałem okazję jeździć po wielu krajach ale tutaj to jest kwintesencja ruchu drogowego opartego na braku zasad. Pasy ktoś kiedyś wymalował, ale dawno już o tym zapomniano. Nikt nie trzyma linii, a jeśli na najbliższym skrzyżowaniu będzie skręcał w lewo, to już wjeżdża pod prąd jeśli akurat jest wolne, a jeśli nie jest to zaraz będzie, bo i tak mu zjadą. Kierunkowskazów nie używa nikt, bo wajchy pewnie by odpadły po tygodniu używania ich w tych warunkach ciągłej zmiany pasa czy kierunku jazdy, wyprzedzania, zawracania w najmniej spodziewanym momencie itp.
Ale właśnie, to wszystko jakoś działa. Na głównych arteriach mnóstwo samochodów, ale ruch idzie zadziwiająco płynnie. W Warszawce moglibyśmy wyłączać silnik po przejechaniu każdych 5 m, ale w naszej kochanej Europie mamy wymalowane pasy, jak owce jesteśmy nauczeni, że ogrodzenia się nie przekracza, i jak owcom brak nam refleksji „a właściwie dlaczego nie?”.

W Nawakszut kierowcy się czują nawzajem. U nas nazwalibyśmy to chamstwem, ale tutaj gość robi miejsce drugiemu, gdy ten wpycha się do skrętu, bo obaj wiedzą, że to wszystkim przyspieszy. Gdy ktoś na szybko skręca w lewo albo zawraca, ci z naprzeciwka lekko zwalniają, bo wiedzą, że tamten zdąży i potem wszyscy gładko przejadą.
Ronda to już klasyka, wolna amerykanka, ale tak samo gdy widzą nas brawurowo wjeżdżających na rondo, lekko zwalniają i płynnie wklejają się za nami.

Jeśli ktoś na skrzyżowaniu chce skręcić w lewo, gdzie od jego prawej dwoma czy trzema psami płynie potok samochodów, nie czeka pół dnia aż będzie miał zielone, lewo wolne, prawo wolne i może ktoś mu rozścieli czerwony dywan. Skręca od razu jak tylko ma swoją lewą w miarę wolną, i robi rozbiegówkę wzdłuż płynącego potoku i płynnie się wkleja.

Piesi twardo pchają się na kilkupasmową ulicę, bo wiedzą, że akurat zdążą przed jednym, sekundę zaczekają aż drugi przejedzie, potem zdążą przed trzecim, a potem jak trzeba będzie zaczekają aż przejedzie 5 czy 10 czy 20 samochodów, i wtedy przejdą.
Kierowcy nie hamują dziko widząc pieszego 100 m dalej. Jadą, bo wiedzą, że za nimi jest sznur aut, a pieszy nie wejdzie im pod koła, bo NIE JEST OWCĄ. Bo myśli.
Ale jeśli kierowca widzi, że pieszy ruszył, lekko odejmie gazu, pieszy przeskoczy, a kierowca jedzie dalej. Bez trąbienia, wygrażania i awantur.

Cholera, to działa.
Brak znaków jakichkolwiek, wymalowanych pasów, raptem kilka sygnalizatorów świetlnych na głównych arteriach, policja drogowa ma ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie czy ktoś najechał na linię albo przejechał po pasach gdy pieszy wychodził ze sklepu 50 m od przejścia.

Nie ma tam sytuacji typu stłuczka (chociaż stłuczek tu pewnie mnóstwo) i „przecież miałam zieloooone” albo potrącenie pieszego i „no weszłem na pasy, nie, nie upewniłem się bo to kierowca powinien czekać przed przejściem aż łaskawie przejdę”.
Chamstwo jest u nas, dostajemy namiastkę władzy w postaci przepisów, zasad i reguł, i jeśli mamy zielone, JEB! Przecież my jedziemy prawidłowo.
Jeśli jedziemy naszym pasem a ktoś nam wjeżdża, po co przyhamować, JEB! To on wymusił.
Ktoś wyprzedza poboczem, albo przejechał zwężenie i chce wbić się na pas „Gdzieeee, czekaj sobie teraz chamie”.
Brak woli, wygodnie jest nie myśleć, tego wszyscy chcemy aby księgi i kodeksy brały odpowiedzialność za nasze czyny.

Szkoły jazdy uczące, że w korku trzeba zostawić sobie taki odstęp, aby móc wyminąć auto przed nami. No to kurna ludzie przed golfem zostawiają miejsca, że TIR by tam zaparkował, i ani myślą podjechać.
Że nie można przejeżdżać linii ciągłej pod żadnym pozorem! I trafi się dwóch-trzech którzy nie zjadą przy zjeździe, a za nimi korek, chociaż pasy obok puste.
Że trzeba się trzymać prawej strony. I potem korki na wjazdach na obwodnice, estakady, ślimaki. Lewy pas wolny ale ja jadę prawym bo tak mówi kodeks drogowy, te Tiry niech sobie zaczekają aż przejadę.
Wiem co mówię, bo sam mam znajomego w szkole jazdy.
Tak gloryfikuję te mauretańskie zasady, ale pewnie po tygodniu sam bym wymiękł.
Pewnie że nieużywanie kierunkowskazów nie pomaga, pewnie że wolałbym abym miał czysto przed sobą gdy ruszam z zielonego, ale tutaj każdy wie, że nie jest pępkiem świata, i za chwilę jemu też ktoś zajedzie drogę.
W każdym razie wiedząc, że mogą liczyć tylko na siebie, kierowcy jeżdżą cały czas z uwagą na maksimum, widać zrozumienie dla innych.

A w stosunku do nas przyjaźnie trąbią, wystawiają łapy z poobijanych mercedesów, machają, pokazują kciuki w górę i uśmiechnięte gęby z białymi zębami przez okna. Widać że się cieszą, że ktoś do nich przyjechał, życzą powodzenia. Dzięki, przyda się.

Samochody:
W Mauretanii wciąż jeździ mnóstwo starych ciężarowych mercedesów, które do niedawna były wciąż produkowane w Iranie. Jeżdżą tylko w Mauretanii, ani w Maroku ani w Senegalu już ich nie widziałem. Ale ciężarowe nie wjeżdżają do miasta, przeładowują się na przedmieściach.
Jest trochę chińskich skuterków, stąd zapotrzebowanie na benzynę w dużych miastach. Jeśli chodzi o auta osobowe, to prym wiedzie mercedes. Oczywiście W123, W124. Chwała tej marki przeminęła z ostatnią beczką wysłaną do Afryki. Tutaj ciągle jeżdżą i jeździć będą do końca świata albo i dłużej.
Obite, zdezelowane, zdekompletowane, poprzecierane, złożone z kilku karoserii, bez reflektorów, bez zderzaków, bez lusterek, z popękanymi szybami, z drzwiami i bagażnikami zamkniętymi na drut albo niezamkniętymi.

Ale nikt nie traktuje tam auta jako pompki swojego małego ego. Auto jeździ, pracuje, przewozi towary (zawsze ponad normę), ludzi (po 7 to standard).
Ze starych złomów to oczywiście jeździ trochę francuzów, ale nie tak znowu dużo jak w Senegalu.
Owszem, jest trochę nowszych aut, ponoć od jakiegoś czasu Mauretania, jako nowoczesny kraj bogatych ludzi, wprowadziła przepis zabraniający importu do kraju aut starszych niż 5 albo 7 lat.
Szybko się uczą od Europy, też mają swoich szpeców od pierdzenia w stołki i wymyślania ustaw.

Generalnie ciekawe doświadczenie, coś jak eksperyment tego gościa, który zrobił porównywalne testy dla szympansów i ludzi. Szympans intuicyjnie wybierał najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązanie, a ludzie kombinowali, zastanawiali się i mylili się.

Ale też trzeba przyznać, że te diesle kopca niemiłosiernie, chociaż w porównaniu do Senegalu zapach ulicy w Nawakszut to jak powiew porannej bryzy….

No to wyjazd na pustynię, znowu wieje. W mieście nie wiało. A tu znowu zacina, ale jedziemy.

Załącznik 95113


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:38.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.