Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Iran 2022 – tym razem naprawdę! (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=45730)

Dredd 18.03.2024 20:42

Iran 2022 – tym razem naprawdę!
 
9 Załącznik(ów)
- Ty jednak byłeś w poprzednim wcieleniu kotem i dlatego cię tak ciągnie do tej wielkiej kuwety!
Tak oto najukochańsza małżonka podsumowała moje wysiłki, aby w naszą podróż po Iranie wpleść jak najwięcej pustyni :)
Ja tymczasem siedziałem nad modyfikacją planu naszej podróży z 2019 roku do Iranu.

Allah po raz kolejny dał nam (oraz niestety chyba całemu światu) lekcję pokory. Znów uświadomiliśmy sobie, jak niewiele w gruncie rzeczy zależy od nas.
Mało tego, że – z racji covidu – podróż trzeba było odłożyć na 2 lata, to przez wybuch wojny na Ukrainie droga powrotna nie będzie przebiegać, jak planowałem pierwotnie: przez Azerbejdżan, Rosję i Ukrainę. Nie zobaczymy Baku, stepów po drodze do Elisty czy też ogromnego posągu Buddy w churule w Eliście.

Nie będzie romantycznie – nie jedziemy już Harleyem.
Będzie za to… jakby to ująć: „praktisch” czyli po prostu praktycznie. Nasz motocykl to wybrany trochę mniej sercem, a w większej części rozumem - BMW GejeS 1250.
Nadaje się do dalekiej jazdy we dwoje, pokona lekki teren, da się go wygodnie zapakować.
Choć podczas jazdy nie czuć tego charakterystycznego bicia mechanicznego serca (jakie było w Harleyu), potrafi pokonywać kilometry, przenosić nas do innych ludzi, miejsc i krajów. Towarzyszy nam w podróżach (a może to my – jemu?) od jakiegoś czasu – we wrześniu będzie to już 3 lata, zaś za nami już ponad 38.000 wspólnych kilometrów. Trochę zdążyliśmy się więc polubić.

Formalności w stylu: zaproszenie, wiza, carnet de passage załatwione. Było o tyle łatwiej, że tę drogę już przechodziliśmy 3 lata temu: wystarczyło powtórzyć.
Wielkimi krokami nadchodzi dzień wyjazdu.

W piątek robimy pakowanie, żeby w sobotę z samego rana wystartować.
Robię jeszcze pamiątkowe zdjęcie przebiegu, który – mam nadzieję już jutro – przyzwoicie wzrośnie.


Załącznik 132935


Ponieważ jedziemy we dwoje, także relacja naszej wycieczki powstała dzięki 2 osobom: oprócz mnie część tekstu napisała Ania, a całość nie powstałaby gdyby nie jej zdjęcia oraz oczywiście notatki.


Dzień 1 – sobota, 16 lipca


Załącznik 132936


Wstajemy o 5:30. Wyglądając za okno szału nie ma – na termometrze raptem 13 stopni. Ale słonko świeci! Na szczęście nie przytrafiły nam się żadne plagi egipskie w stylu zapalenie spojówek czy przeziębienie; psie zdrowie także nie spłatało żadnego figla :)
Tradycyjnie już wybierając wschodnie kierunki rozpoczynamy naszą podróż słowami: Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim, oddając się pod Boską opiekę.
Bez bicia przyznaję się, że tym razem nie przygotowałem się do podróży jak należy – ze słów po Irańsku znam zaledwie kilka w stylu: dzień dobry, dziękuję, Polska czy do widzenia. No dobra, jeszcze dwa: hoda – Bóg i kos – cipa. Nie jestem przekonany, czy tego ostatniego użyję na wakacjach :)

Pierwszy raz od dłuższego czasu, wyjazd rozpoczyna się zgodnie z planem. No prawie... Start był zaplanowany na godzinę 6, ale finalnie wyruszyliśmy o 6:30. Przez Polskę droga idzie szybko, jedziemy prawie cały czas 140 km/h, a motocykl spala ok. ok. 8 litrów. Ojczyzna żegna nas jednak szarością nieba i chmurami. Zimno; Żabie z nosa lecą gile: „Przewidywałam taki scenariusz, więc mam na sobie merynosy, skórzane portki i dodatkowo pełny zestaw kondomów, ale i tak mogłoby być cieplej, cóż … ogrzewa nas nadzieja dotarcia do najcieplejszego miejsca na ziemi – na pustynię Lut.”.
Granicę z Czechami przekraczamy ok. godz. 10. Zielono. Witają nas bunkry i PGRy. Temperatura trochę wzrosła - 20 stopni.


Załącznik 132937


Załącznik 132938


W Czechach remonty autostrady, mijanki przy robotach. Jazda jest słaba, ponieważ nie ma wyznaczonych i oznaczonych żadnych objazdów. Jesteśmy zdani na GPS.
Na Słowację wjeżdżamy ok. godziny 11 i pokonanie tego niebagatelnego kraju zajmuje prawie 4 godziny… Szczęśliwie na niebie słońce i 22 stopnie.


Załącznik 132939


Jakieś 50 kilometrów przed Budapesztem ruch na autostradzie znacznie się zagęścił i zrobiły się straszne korki. Przekrój współtowarzyszy drogi jest naprawę światowy: Niemcy, Holendrzy, Belgowie, Anglicy, choć w 99 % twarze ciemne z wąsem, zaś samochodowa moda stawia na burki i chusty. Przy drodze bardzo mało drapieżnych ptaków, które lubię obserwować podczas jazdy i na które tutaj liczyłam (zawsze były), ale może dzisiaj to nie jest ich dzień.
Krótko przed serbską granicą, na jednym z postojów dla rozprostowania kości, zagaduje nas kierowca tureckiego tira. Pyta czy mamy ochotę na herbatę. Cóż to za pytanie – zawsze mamy! Nie ma popeliny, jest czajniczek z prawdziwego zdarzenia. Tak mnie ucieszyła ta herbata, iż finalnie chwytam szklaneczkę, z której poprzednio pił pan tirowiec :). Na pytanie jak obecnie żyje się w Turcji, mówi że dobrze, że jest praca i jakoś wiele się nie zmieniło pomimo inflacji. Wypijamy dwie kolejki herbaty, dziękujemy i lecimy dalej.


Jazda idzie pięknie, temperatura rośnie. O porannym chłodku już prawie zapomnieliśmy :)


Załącznik 132940


Na kilka kilometrów przed granicą z Serbią korek jak cholera. Pech chciał, że to kolejka do granicy. Jeśli staniemy na jej końcu, to może rano ujrzymy Serbię.


Załącznik 132941


Co robić? Przepychamy się środkiem, bokiem, poboczem, rowem, potem znowu środkiem i rowem. Jak to dobrze, że jedziemy Gejesem! Rozlega się dźwięk klaksonów; czy to na nas? Chyba niestety tak... Blisko granicy do kolejki wpuszczają nas 2 babeczki w chuście. Mamy 3 kolejki do wyboru, ale jak to bywa – obstawiamy tę złą. Bus tarasuje drogę. Chłopaki z samochodu obok pokazują aby wpychać się na pierwszego. Cóż robić, skoro tak nalegają ? :) Celnik wziął paszporty, podbił i oddał – całość 40 sekund. Jedna wspólna granica. Serbio witaj!

Jest godzina 19. Śpimy już w Serbii, zaraz za granicą, w miejscowości Horgos. Meta u prywatnej osoby. Cena 2500 RDS, ale nasza pani gospodyni mówi, że nie ma jak wydać i bierze 2000. Finalnie po rozmienieniu pieniędzy zostawiamy jej rano na stoliczku 500 zgodnie z pierwotnymi ustaleniami. Miasteczko bardzo ładne. Są tu ponoć termy i jest duże jezioro – ale nie sprawdzaliśmy. Dużo pięknej, starej drewnianej zabudowy; domy z rzeźbionymi gankami, drewniana brama do parku. Tankujemy naszego osiołka po 199 dinarów za litr. W miasteczku duży market – ceny jak w Polsce, no może trochę wyższe. Ogólnie jest trochę knajpek. Siedzi w nich dużo ludzi. Jedzą, piją, śmieją się – pełny tryb wakacyjny. Zasiadamy w lokalu, w którym nie ma tłumów, ale za to zacnie pachnie pieczonym mięsem. Nos nas nie zawiódł. Jemy przepyszną plejskavicę i cevapy, pijemy dużo schweppsa (nigdzie nie smakuje tak, jak na wakacjach). Płacimy za wszytsko 1200 RSD. Nie dajemy rady zjeść bułek, które otrzymaliśmy do mięsa – będą idealne na jutrzejsze śniadanie. Ok 22 idziemy spać. Za oknem świerszcze i gwiazdy. Podsumowanie dnia to: pełne brzuchy i pryszcze na tyłku oraz 1070 pokonanych kilometrów.


Załącznik 132942


Załącznik 132943

rumpel 18.03.2024 20:51

pijemy dużo schweppsa (nigdzie nie smakuje tak, jak na wakacjach). oj tak!

Rafał_RD 18.03.2024 22:00

:lukacz: nieźle się zapowiada, dajesz Panie...

PS. 8L/ 140km/h nie mało

Wegrzyn 19.03.2024 09:03

zasiadam do czytania :umowa:

furman 19.03.2024 12:25

Czyta się :)

Bohun 19.03.2024 15:33

Cytat:

Napisał Rafał_RD (Post 848744)
:lukacz: nieźle się zapowiada, dajesz Panie...

PS. 8L/ 140km/h nie mało

Tragedii nie ma. Przy takim przelocie miałem taki spalanie transalpem sześćsetnym, ale co to była za jazda :D Do tego 1l oleju na 1000km :haha2:

Będę czytał :)

Dredd 19.03.2024 20:57

Cytat:

Napisał Rafał_RD (Post 848744)

PS. 8L/ 140km/h nie mało

Cytat:

Napisał Bohun (Post 848798)
Tragedii nie ma. Przy takim przelocie miałem taki spalanie transalpem sześćsetnym, ale co to była za jazda :D Do tego 1l oleju na 1000km :haha2:

8 litrów/100km to nie jest wcale szczyt osiągnięć niemieckiej techniki.
Kiedyś próbowaliśmy (oczywiście na niemieckich autostradach;)) jechać ciut szybciej, aby zaoszczędzić trochę czasu na przelotach.
Okazało się, że jest to zupełnie bez sensu, bo spalanie poszybowało ostro (10-12l), a czas zaoszczędzony przez szybką jazdę, traciliśmy na częstych postojach na tankowanie. :vis:

Dredd 22.03.2024 19:40

8 Załącznik(ów)
Dzień 2 - niedziela, 17 lipca

Pobudka o 5. Trochę nie możemy się zebrać, ale udaje się wystartować o 6. Zostawiamy senny o tej porze Horgos za sobą i kierujemy się w stronę autostrady, którą zamierzamy pokonać całą Serbię, Bułgarię i dotrzeć do Turcji. Naszą uwagę przykuły poparkowane jak popadnie wzdłuż drogi samochody, w których spali ludzie. Pewnie czekali ładnych kilka godzin na granicy, a do Serbii wjechali nad ranem i usiłowali złapać choć kilka godzin snu.


Załącznik 133104


Na chwilę obecną pusto na drodze, 20 stopni, trochę leniwego słońca i chmury. Wreszcie widzimy wesołe pola pełne słoneczników - te zawsze będą nam się kojarzyć z wakacjami !


Załącznik 133105


Ruch jednak dość szybko robi się duży. Ciekawe czy na granicy przyspieszyli tempo, czy jednak wystartowali ci, którzy spali w samochodach na poboczach dróg.

Po drodze tylko tankowanie - za paliwo płacimy prawie 9 zł za litr. Pijemy 2 kawy za 490 RDS. Droga jakoś idzie. Wreszcie widzę moje ulubione drapieżne ptaki, na które tak czekałam. Siedzą dumnie na słupkach lub na ziemi pośród skoszonych zbóż.
Na kolejnej stacji benzynowej podchodzi do nas rudy piesek. Jest łasy na głaskanie i przytulanki. Gdy sięgam do kufra po kiełbasę już macha ogonem. Na drodze mijamy gościa w łaziku, który na miejscu pasażera wiezie cielaka. Później widzimy upchane warstwowo w wózku ciągniętym za samochodem pokaleczone świnki - nie da się na to patrzeć. Domy przy autostradzie wyglądają strasznie biednie. Wydaje się, patrząc na ceny produktów w sklepie i noclegów, że jest tu duże rozwarstwienie społeczne. Niedaleko Belgradu mijamy brązowy znak. Wskazuje on na wzgórze Avala na którym stoi mierząca 204 metrów wieża telekomunikacyjna o tej samej nazwie. Oryginalna wieża została zniszczona w czasie nalotów NATO w czasie wojny kosowskiej w kwietniu 1999 i była o 2 metry niższa. Ta, którą widać obecnie, została zrekonstruowana w latach 2006 -2009. Obecnie na jej 122 metrze znajduje się punkt widokowy, a na 119 kawiarnia. Tyle razy już ją mijaliśmy - może kiedyś uda się na nią wjechać oczywiście windą :)


Załącznik 133106


Na trasie spotykamy Janka na... NAT, który jedzie do Gruzji (pozdrawiamy). Na razie samotnie, bo na miejscu ma dołączyć do niego żona, która leci samolotem. My jedziemy trochę szybciej, więc rozdzielamy się.


Załącznik 133107


Z Jankiem ponownie spotykamy się przed granicą z Bułgarią. Duży korek, lecz jest tak gęsto, że nie można się przecisnąć motocyklem. Najpierw tankujemy. Finalnie, dzięki uprzejmości ludzi, po 100 uśmiechach i podziękowaniach, wciskamy się na klika samochodów przed granicą. Przed godziną 14 wjeżdżamy do Bułgarii. Doliczamy do aktualnego czasu godzinę. Tu jazda autostradą jest o wiele szybsza, ale nie może być za dobrze. Znowu trafiamy na remonty, więc trochę szutrów zaliczonych. Zrobiło się ciepło - 36 stopni. Zatem mnie, nadal ubraną we wszystko co mam, morzy sen. Większość drogi przez Bułgarię przesypiam. Przez przebłyski świadomości widzę, że bułgarskie służby drogowe trochę się ogarnęły z krzakami, które kiedyś były tak bujne, że wchodziły na drogę. Dzięki temu widać też trochę pól uprawnych, słoneczniki. Dużo pustostanów, ruder, opuszczonych wielkich fabryk.


Załącznik 133112


Przed granicą z Turcją (Płovdiv) kolejkowa powtórka z rozrywki: przecież w końcu wszyscy jedziemy w tym samym kierunku. Tu już stoimy karnie razem z samochodami. Granice są dwie: na bułgarskiej celnik rzucił okiem na rejestrację i nas puścił. Turecka z racji bardzo wielu otwartych stanowisk poszła także sprawne. Zaraz za przejściem witają nas znane nam już minarety białego meczetu.


Załącznik 133109


Fajnie jest tu wracać. W pierwszym możliwym punkcie - czyli niedaleko od granicy, zatrzymujemy się aby zapytać o naszą winietkę na autostrady. Okazało się, że można ją bez problemu "przenieść" ze starego motocykla na nowy. Tak też robimy. Dodatkowo ładujemy ją maksymalną możliwą kwotą 100 lir tureckich.
Plan jest taki aby spać na przedmieściach Edirne, które już z daleka wita nas wieloma minaretami. Pierwszy hotel, który wypatrzyłam zastrzelił nas ceną - 120 euro. Drugi APlus kosztuje 32 euro. I tu zostajemy :)
Meta całkiem zacna. Są 2 pokoje - jeden dzienny, drugi - sypialnia oraz kuchnia i łazienka. Na stanie mamy również kota Pamuka. Pamuk z liczymi ranami poniesionymi zapewne w ulicznych bojach jest "kotem nadwornym". Śpi na hotelowych kanapach i ma hotelową wyżerkę.



Załącznik 133110


Załącznik 133111


W drodze do sklepu po wodę spotykamy kolejnego psa, który zamiast kiełbasy wolał głaskanie. Wciągamy po lodziku i o ok 21:30 idziemy spać. Siadanie zaczyna się o 7, wcześniej nie ma szans. Wyłączamy klimę, otwieramy okno i do łóżka.
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

raf 22.03.2024 19:59

Czyta się, pisz :Thumbs_Up:

Melon 22.03.2024 20:04

Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

Nieźle dajesz, mnie upały powyżej 30 zabijają albo to pesel. :D

Dredd 27.03.2024 15:34

12 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał Melon (Post 849057)
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

Nieźle dajesz, mnie upały powyżej 30 zabijają albo to pesel. :D

Mnie z biegiem lat upały w Polsce także zaczęły doskwierać.
Nie wiem jak to działa, ale na wakacjach nadal jest spoko.
W sumie na motocyklu nie ma problemu jak się jest miss mokrego podkoszulka :D


Jedziemy dalej.


Dzień 3 – poniedziałek, 18 lipca

Dominik nie może spać. Z uwagi na powyższe, wstaję i ja. Jest godzina 4:00 (3:00 czasu polskiego). Żegnaj śniadanko o siódmej! …. W recepcji mijamy słodko śpiącego na kanapie Pamuka. Dziadzisko nawet nie otworzyło oka. Ruszamy o 5:00. Dzisiaj dość długa droga, bo mamy w planach 1200 km, co biorąc pod uwagę tureckie drogi powinno spokojnie się udać. Edirne śpi. Ciemno. Na niebie księżyc.
Żegna nas pierwszy tego dnia adhan (muzułmańskie wezwanie do modlitwy):
Allahu akbar, allahu akbar…
„… Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen…”

Na pewno jazda motocyklem jest lepsza niż sen :)

Uwielbiam adhan na wakacjach! W ogóle nie przeszkadza mi, że tak naprawdę nie pozwala się wyspać :) Chyba już na zawsze będzie mi się kojarzył ze stanem bycia w podróży, odmiennym kulturowo krajem i przygodą.
Jego pierwsze słowa „Allahu akbar” Bóg jest wielki, czyli tzw. takbir towarzyszą nam podczas każdej podróży motocyklem. Naklejkę z takim napisem, oczywiście po arabsku kupiliśmy podczas naszej poprzedniej nieudanej próby dotarcia do Iranu i została naklejona na szybie motocykla. Gdy w Polsce ktoś pyta co oznacza ten napis mam dwie odpowiedzi : gdy rozmawiam z osobą z otwartym umysłem mówię prawdę, a gdy wprost przeciwnie – mówię, że to „Polska” po arabsku. Przecież i tak nie przeczyta :D


Załącznik 133175


Załącznik 133176


Puste ulice Edirne oświetlają ozdobne latarnie. Powoli robi się coraz jaśniej. W sumie to nie pierwszy nasz wschód słońca na motocyklu. Harley w ciepłych krajach – czy tego chcieliśmy czy nie – dał nam wiele pięknych wschodów słońca :)
Często czas przed świtem aż do południa to była jedyna szansa, żeby płynnie jechać. Później gorąc grzał za bardzo chłodzony powietrzem silnik i trzeba było dawać mu odetchnąć. Gejes pod tym względem pozwala na lenistwo.
Początkowo autostrada pusta, jednak dość szybko ruch się zagęszcza. Nad sennie obracającymi się wiatrakami leniwie wstaje słońce.


Załącznik 133177


W zależności jak prowadzi nas dzisiaj droga (tzn. górką czy dolinką) temperatura skacze od 16 do 20 stopni, ale cały czas jest raczej pochmurno i chłodno. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jest zimno! A tam gdzie pola z uprawami spowija poranna mgła, dodatkowo wilgotno. Mijamy jedną przewróconą ciężarówkę, przy której uwija się już pomoc drogowa. W oddali majaczą przedmieścia Stambułu. Wokół pola uprawne: zboża i słoneczniki. Dzięki wczesnej pobudce około godziny 9 mamy za sobą już jakieś 400 km, zatem zatrzymujemy się przy autostradzie na zupę ( 15 zł za dwie porcje). Temperatura wzrasta do 24 stopni, ale jakoś nie mam ochoty się rozbierać. Na latarniach przy autostradzie na jednej nodze śpią bociany. Ciekawe, czy zdarzyło się któremuś spaść...

Mamy trochę kłopotów z bramkami na autostradzie, bo nie jesteśmy pewni, czy one działają. Na jednych nas sczytują, na innych nie. Niekiedy system HGS nie działa, lecz trzeba tradycyjnie pobrać bilet i później za niego zapłacić. Raz zdarzyło nam się zapłacić za niezbyt długi odcinek 63 liry. Jednak generalnie rzecz biorąc, autostrady w Turcji są tanie. Paliwo 23,68 za litr – około 8 złotych. Pokonujemy cieśninę Bosforską III Mostem Bosforskim (Most Yavuz Sultan Selim). Ma 2164 m długości, 58,5 m szerokości, a wysokość pylonów sięga 322 m. Jest jednym z najdłuższych pod względem długości przęsła (1408 m) mostów wiszących na świecie. Robi duże wrażenie; szkoda tylko że barierki są na tyle wysokie, że nie można zza nich zbyt wiele zobaczyć. Autostrada piękna, kilka pasów, ale musimy z niej zjechać. Wokół górki i zielono, raz bardziej a raz mniej. Raz w górę, a raz w dół. Ja znowu część drogi przesypiam. Po opuszczeniu autostrady droga idzie trochę wolniej. Wiadomo: ograniczenia, policja i fotoradary.


Załącznik 133178


Załącznik 133179


Ruch drogowy w Turcji: mamy wrażenie, ze Turcy zwolnili, i to znacznie. Bardziej stosują się do ograniczeń. Powstało też dużo fotoradarów, czego nie pamiętamy z poprzednich wizyt w tym kraju. Jest też dużo policji, ale oni raczej są do przewidzenia, ponieważ stawiają dużo wcześniej na poboczu (pod prąd) biały samochód w którym jest ukryty fotoradar. Są też atrapy policyjnych samochodów z migającymi światłami na słupkach.

Około 13 zjeżdżamy na obiad do rodzinnej lokanty. Jemy pysznego (jak zawsze) bakłażana.
Przed knajpką na tradycyjnym piecyku na drewno pyka czajniczek z czajem.



Załącznik 133180


Załącznik 133181


Zrobiło się cieplej i decyduję się rozebrać, choć później tego pożałuję.
Turcja nadal jest niezaprzeczalnie piękna w każdym jej zakątku. Jedziemy na różnych wysokościach, ale raczej nie więcej niż 1500 m. Ponownie: raz zimno, raz cieplej. W oddali dużo ciemnych chmur. Trzeba gonić, bo inaczej deszcz złoi nam skórę. Dobrze, że udaje się złapać dwa samochody „na zająca”, więc droga mija pięknie.



Załącznik 133182


Trochę nas kropi deszcz, ale jedziemy dalej. Docieramy o 16:00 do Erbaa. Tu moglibyśmy zanocować, a dalej dopiero za 240 km w Refahiye. Pogoda słaba, wiec jedziemy dalej.
Upór został nagrodzony: przed Refahiye robi się ładnie.


Załącznik 133183


Załącznik 133184


Stanęliśmy w przydrożnej wiosce napić się ayranu, zaś w piekarni, kupujemy okrągły chleb w stylu macy. Pracują w niej same panie w różnym wieku, sprzedają wyroby zza zakratowanej ściany. Siadamy na murku przed sklepem, gdzie wiele osób próbuje nas zagadnąć. Wcale nie przyjmują do wiadomości, że nie mówimy po turecku :) Tylko na niektórych działa: „turkcze bilmiyorum” czyli „nie rozumiem po turecku”. Swej ciekawskiej naturze nie oparł się nawet uroczy kot.

Załącznik 133185


Wieczorem bierzemy udział w małym „wyścigu” :)
Koleś w stuningowanym fiacie miał ochotę się pościgać, a ja dałem się podpuścić. No cóż, nie wiedział, że GS-es 200 km/h osiąga w bodajże 12 czy 13 sekund. Ale trzeba powiedzieć, że był bardzo waleczny!
Na zakończenie były szerokie uśmiechy i wyciągnięte przez okna machające przyjaźnie ręce całej rodziny :).

Pojawiają się też pasterze ze swoimi stadami i psy pasterskie. Te ostatnie też miały ochotę się z nami „ścigać”, uśmiechając się przy tym całą swą klawiaturą, ale na szczęście też nie miały z nami szans.


Załącznik 133186


Dojeżdżamy do Refahiye, gdzie śpimy w tym samym hotelu co 3 lata temu. Koszt – 300 lir za nocleg ze śniadaniem.
Z parteru budynku zniknął sklepik dziadka w którym kupowaliśmy lokum – dziś nie ma po nim śladu, za to jest tam oczywiście jakiś market. Szkoda!
Za to hotel i obsługa nic się nie zmienili i to dosłownie: na recepcji ci sami starsi panowie, a dziadostwo jakie było, takie jest. Stojąc przy umywalce, na głowę kapie woda z sufitu :)
Pod prysznicem działa tylko zimna woda. Okazało się, że można ją odkręcić, ale wtedy z sufitu kapie bardziej i powstaje obawa, że rozmoczy regips, który może spaść :)
Żona obwąchała się dobrze i stwierdziła, że wcale nie musi tam wchodzić ;) , bo do odważnych dziś nie należy.
Usypia nas głos muezzina z widocznego z okna meczetu. Idziemy spać.
Dziś zrobiliśmy 1203 kilometry.

Ale, ale – nie może być tak dobrze! Ze snu powoli, lecz skutecznie wybija nas rytmiczne: kap, kap, kap… To ciepła woda z kranu pod prysznicem kapie do metalowego, pięknie rezonującego brodzika. Nic sobie nie robi z tego, że zawór doprowadzający zakręcony. Problem rozwiązuje zawiązany na kranie ręcznik, po którym woda łagodnie sączy się nie hałasując …

Melon 27.03.2024 18:55

:Thumbs_Up:

Luti 27.03.2024 20:39

No, wreszcie kolejna wstawka.:bow:

Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Dredd 30.03.2024 16:31

Cytat:

Napisał Luti (Post 849448)
Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.

Dredd 30.03.2024 16:55

24 Załącznik(ów)
Dzień 4 – wtorek, 19 lipca

Dzisiaj pobudka o 6, bo o 7 musimy stawić się zwarci i gotowi na śniadaniu. Jestem ciekawa czy będzie takie jak w 2019 roku. Wielę się nie mylę – jest miód w plastrach, 3 rodzaje sera, trochę warzyw i oczywiście herbata. W sumie nienajgorsze. Na dworze jest urocze 14 stopni – niech żyje lato w ciepłym kraju! Ubieram zatem wszystko co się da łącznie z kondomem, ale na szczęście dość szybko robi się ciepło.

Ponieważ jesteśmy na ternie niegdysiejszej Mezopotamii, zamierzamy zobaczyć jak wygląda rzeka. I oto jest! Płynie leniwie od tylu tysięcy lat…
Eufrat


Załącznik 133265


Załącznik 133266


Robimy tu mały popas. Za mostem na rzece chyba obszar wojskowy, ponieważ na wejściu jakiś punkt kontrolny.


Czas w drogę. Kilometry nawijają się na koła, wokół znane i jakże lubiane przez nas krajobrazy. Nieraz przejeżdżamy przez miasteczko, czy wioskę. Widać tam życie: handel kwitnie, staruszek wraca z meczetu. Kobiety ubrane bardziej tradycyjnie, coraz częściej mają zakryte włosy.

Droga nieraz zbliża się do rzeki, na której mijamy most mający niejeden wiek na karku.


Załącznik 133267


Sukcesywnie zwiększamy wysokość do ok 2000 m.n.p.m. Erzurum mijamy obwodnicą. Wokół dużo pięknych gór zielonych i nagich, małych i dużych. Tam gdzie jest to możliwe pomiędzy pagórki wciśnięte są pola. Pojawiają się ludzie mieszkający w namiotach. Coraz więcej pasterzy.


Załącznik 133268


Załącznik 133272



Naszła nas ochota na kawę, ale taką prawdziwą, turecką. . Stacje benzynowe obfitują jedynie w herbatę, którą zawsze częstowały bezpłatnie, a obecnie – żądają symbolicznej opłaty 1 liry. Cóż, sytuacja ekonomiczna Turcji nie jest najlepsza. Zajeżdżamy do lokanty w mijanym miasteczku. Miała być tylko kawa, bo śniadanie jeszcze nie do końca strawione a skończyło się jak zawsze – zupa, bakłażan i herbata. Jak już wszystko zjedliśmy, to przypomniało nam się, że w sumie to przyjechaliśmy tu na kawę, więc wypadałoby się jej napić. Pytam chłopaków czy mogę zrobić zdjęcie jedzenia, bo było super. Kończy się tym, że wciągają mnie za bar i robią sesję zdjęciową. Dominikowi też nie przepuścili. Uśmiechy, miłe słowo i foty.
W między czasie zagaduje nas pan z lodziarni znajdującej się tuż obok. Finalnie „rozmowa” kończy się zaproszeniem na lody. Jesteśmy najedzeni jak bąki. Nasz lodowy gospodarz jest zawiedziony, że jemy tylko po jednej porcji. Pokazuje nam zdjęcia rodziny. Córka mieszka z mężem i wnukiem w Holandii. Fajnie się siedzi, lody kuszą, ale trzeba się zbierać. O żadnej zapłacie nie ma mowy – jesteśmy jego gośćmi.



Załącznik 133269


Załącznik 133289


Załącznik 133271



Do upragnionego Iranu już niedaleko, lecz trzeba nam w drogę. Krajobrazy niezmiennie piękne. Tu, we wschodniej Turcji miejscowości są zdecydowanie rzadsze, ludzie widocznie biedniejsi. Widać, że próbują wiązać koniec z końcem, jak tylko mogą. Wiele prac nadal wykonywanych jest ręcznie, zaś sprzęty którymi pracują w polu swe najlepsze lata mają dawno za sobą. W polu pracują także dzieci. Nie wiem, czy to praca w zbyt młodym wieku, czy może warunki naturalne, ale wyglądają jak na swój wiek zbyt poważnie. Nie widać w nich dziecięcej beztroski.
Mijamy charakterystyczne piramidy, które najprawdopodobniej są piecami. Może do wypalania cegieł?
Ludzie jednakże serdeczni. Na stacji Ania gada chwilę z chłopakami z obsługi na ile pozwala ich angielski. Zadają mi pytania o imię, wiek, pracę, i czy jestem żoną Dominika.
Wszyscy są bardzo mili, zostajemy poczęstowani herbatą. Jedziemy dalej.


Załącznik 133273


Załącznik 133274


Załącznik 133275


Wreszcie możemy zapomnieć o porannym zimnie. Temperatura podskoczyła do 36 stopni. Jak wjeżdżamy w wyższe partie, jest trochę chłodniej. Z racji remontu drogi mamy trochę offoradu. W dodatku w pięknych okolicznościach przyrody. Mijamy coraz więcej samochodów wojskowych i tankietek, częściej zdarzają się także punkty kontroli na drogach. Wygląda to tak, że na jezdni stoją betonowe zapory albo konstrukcje z worków z piaskiem, pomiędzy którymi trzeba przejechać slalomem bardzo zwalniając i przejechać przy budce posterunku. Szczęśliwie posterunkowi palą papierosy albo piją herbatę i nie doświadczamy wątpliwej atrakcji kontroli.


Załącznik 133276


Załącznik 133277


Załącznik 133278


Załącznik 133279


Stanęliśmy na stacji benzynowej i zostaliśmy poczęstowani herbatą. Odstawiliśmy szklaneczki na parapet i siedliśmy przy stoliku. Ja tymczasem odwiesiłem kaski na kierownicę, bo nie było gdzie ich położyć. Ania pociągnęła łyk herbaty.
- Dziwna ta herbata. Zimna.
- Tak? Wydawało mi się, że jak ją niosłem, to była gorąca.
- Nie wiesz nawet jaką herbatę pijesz? W twojej szklance nie ma już prawie połowy – wskazała na stojącą na stole szklaneczkę.
- Jakie pijesz? Jeszcze nawet nie spróbowałem. Nasze herbaty nadal stoją nietknięte na parapecie… :)

Jedziemy dalej. Mijamy jezioro Van, nad wodami którego zatrzymujemy się jedynie w knajpce na kawę. Miło jest pogapić się na bezkres wody… Kolejny nocleg zaplanowaliśmy w mieście Van. Stamtąd do granicy z Iranem jest już niedaleko – ok. 100km, więc jutro skoro świt – atakujemy przejście graniczne. Teoretycznie moglibyśmy próbować jeszcze dziś przekroczyć granicę, ale lepiej wjechać do nowego (nieznanego nam) kraju z rana. Poza tym nigdzie nam się nie spieszy.


Załącznik 133280


Załącznik 133281


W Vanie ruch niesamowity. Korki straszne, a my z racji szerokości motocykla z kuframi nie jesteśmy w stanie się przeciskać pomiędzy samochodami. Podjeżdżamy kawałek po chodniku, parkujemy i idziemy z buta na poszukiwanie hotelu. Pierwszy, całkiem przyzwoity hotel chce 650 TL za noc, drugi 400 i ten bylibyśmy w stanie zaakceptować, ale za oknem jest hałasujący wyciąg. Szukamy dalej i tym sposobem trafiamy do Grand Otel. Na kanapie śpi kot z otwartą paszczą i chrapie. To dobry znak :)
Przybytek naprawę zacny. Cena 550 lir, po targach - 500, ale bez śniadania. Finalnie dostajemy także śniadanie.


Załącznik 133282


Okno i drzwi prawie się nie zamykają, ze spłuczki cieknie woda, ale jest luksusowo :D


Załącznik 133283


Uderzamy w miasto na szamę: jemy pide i lahmacuna oraz sałatki, popijając to sokiem z czarnej marchwi. Ten ostatni wynalazek to lubiany w Turcji napój o dość charakterystycznym smaku. Mnie pasuje. Za cały posiłek płacimy 101 TL.


Załącznik 133284


Załącznik 133290


Załącznik 133286



Myślę, że u nas ta sieć salonów fryzjerskich nie miałaby wielkiego brania ;)


Załącznik 133287


W mieście wesoło i gwarnie. Ludzie przypatrują się nam i uśmiechają. Niedaleko hotelu siadamy w ulicznej herbaciarni na czaj. Ania dostaje na kolana małego kota. Zrozumieliśmy, dlaczego chłopaki trzymali go za skórę na grzbiecie, zamiast normalnie – na rękach, bo gad okazał się niesamowitym gryzoniem. Właściciel kota częstuje nas za to zielonymi, kwaśnymi śliwkami. Koty z dwukolorowymi oczami to symbol Van. Nie jest to jednak typowy, charakterystyczny kot z tego regionu – o każdym oku w innym kolorze.


Załącznik 133292


Jeszcze tylko adhan i spać. Okazuje się, że tutaj brzmi on inaczej, niż w pozostałych częściach kraju.
Usypiamy o 22.
Dziś pokonaliśmy 630km.

Melon 31.03.2024 08:57

:Thumbs_Up::)

zbychuto 03.04.2024 02:26

Cytat:

Napisał Dredd (Post 849708)
Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.

Z tym kaskiem to też tak myślałem dopóki nie kupiłem sobie białego. Dyńka jaj się grzała tak się grzeje i jes ku temu wytłumaczenie. Kask ma grubą skorupe i wyściółkę, która oprócz chronienia również izoluje m.in. od warunkową zewnętrznych. Jest takim termosem bez znaczenia w jakim kolorze. To tak jakby ktoś oczekiwał, że termos czarny będzie dłużej trzymał niż bialy 😀

Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka

Dredd 03.04.2024 21:23

21 Załącznik(ów)
Dzień 5 – środa 20 lipca

Pobudka o 6:00. Darowane śniadanie okazuje się naprawdę przyjemne. Co cieszy nas najbardziej, znacznie różni się od znanych w Europie: przeróżne oliwki, sery, chałwy i miody, warzywa w majonezie i jogurcie, grillowany bakłażan. Fajnie, bo nie są to potrawy przemysłowo robione, pakowane w plastik o długim terminie przydatności, tylko lokalne. Bardzo pasują nam tutejsze smaki.
Chociaż trafiały się także niespodzianki – niezwykle apetycznie podane danie, które nałożyła sobie Ania, okazało się… bułką tartą ;)
Pożegnaliśmy się z niezwykle pozytywną recepcjonistką, która wczoraj dała nam rabat i podarowała śniadanie. Autentycznie ucieszyła się, że pobyt nam się podobał i śniadanie smakowało.


Załącznik 133340


Tymczasem, po zdjęciu pokrowca z motocykla okazuje się, że ktoś tu nocował :)


Załącznik 133341


Startujemy. Towarzyszy mi podekscytowanie, ale także i obawa: czy tym razem uda nam się przekroczyć granicę, od której tyle razy się odbiliśmy?
Czy wreszcie uda się dostać do tak długo wyczekiwanej Persji?
Jesteśmy jednak dobrej myśli – nie mamy żadnych wieści, żeby w bieżącym roku Irańczycy wyczyniali takie cyrki jak w 2019 i nie wpuszczali motocykli o większych pojemnościach. Jedzie się przyjemnie – o 8:00 jest 25 stopni, zaś zapowiada się, że będzie tylko lepiej.


Wreszcie granica – w oddali powiewa ogromna flaga Turcji.
Zgodnie z dawno przyjętą przez nas zasadą, nie robimy zdjęć tego rodzaju budynkom, ani funkcjonariuszom. Nie mam ochoty na bycie posądzonym o szpiegostwo – zwłaszcza w Iranie.


Załącznik 133342


Załącznik 133343


Załącznik 133344


Po tureckiej stronie granicy kierowcy pokazują nam, abyśmy podjechali na początek kolejki. Skwapliwie korzystamy z tej rady.
Odprawa poszła szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że kiedyś tu już byliśmy ;)
Oczywiście – sprawnie jak na tutejsze warunki. Po stronie tureckiej europejski standard, zaś, aby dostać się do Iranu trzeba przekroczyć potężną, stalową, wysoką na 3 metry bramę znad której spoglądają na nas dwaj ajatollahowie: Homeini i Hamenei.
Po drugiej stronie bramy nie wszystko jest takie oczywiste. Dziesiątki kolejek, a wszędzie tłum ludzi, oraz okienka bądź biura, gdzie należy otrzymać stempel, podpis czy adnotację. Pierwszy z funkcjonariuszy przydzielił nam do pomocy około 10 – letniego chłopca. Oprowadzał on nas po zawiłych meandrach przejścia granicznego, pomagał we wciśnięciu się w kolejkę. Kupujemy także ubezpieczenie OC na Iran (ok. 40zł) – lepiej, żeby się nie przydało! Urzędnicy usiłowali wcisnąć nam irańskie tablice rejestracyjne, ale na szczęście były tylko samochodowe. Zostałem wobec tego zobowiązany do udania się w najbliższym mieście do urzędu celnego i pobrania tablic motocyklowych, co oczywiście solennie obiecałem.
Na przejściu spotykamy irańskiego motocyklistę – Sinę. Wraca z objazdu Turcji swoim motocyklem adwęczur 250ccm produkcji irańskiej. Trzeba przyznać, że sprzęt wyglądał naprawdę poważnie – kufry aluminiowe, itp. Niestety, celnik w dość arogancki sposób przerwał naszą rozmowę i kazał mu odjechać.

Udało się! Jesteśmy w kraju Ajatollahów!
Z ogromną ciekawością wkraczamy na nieznany i jakże upragniony ląd. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka. Silnik mruczy miarowo, a my zachłannie rozglądamy się wokoło. Co nas tu czeka? Czym różni się ten kraj od tego, co znamy. Na razie jedynie jakość asfaltu trochę się zepsuła, zaś krajobrazy podobne do tureckich. Jedziemy jednak dość podrzędną drogą łączącą przejście graniczne Kapikoi/Razi z resztą kraju. Znów zmieniamy czas – różnica wynosi 1,5 godziny.

Załącznik 133345


Załącznik 133346


Załącznik 133347


Szukamy stacji paliw, by zatankować. W kieszeni mamy niebagatelną sumę 500.000 riali czyli odpowiednik ok. 7,50zł, którą dostaliśmy od Syncronizatora, który był przed nami w Iranie przed nami i udzielił nam wielu cennych rad o tym kraju.
Gotówka pozwoliła nam na zatankowanie prawie 20 litrów - paliwo w Iranie nie jest drogie :)

Doganiamy Sinę i parkujemy obok wędkującego w pobliskiej rzeczce mężczyzny.


Załącznik 133348


Sina przedstawił nas i jako wyraz irańskiego gościnności zostajemy poczęstowani herbatą przez wędkarza, który okazał się być Kurdem.
Sina radzi, żeby jechać nad morze, bo tam ładnie, jest dużo drzew i nie tak gorąco. Czego jak czego, ale morza w wydaniu Irańskim nam nie trzeba – kąpiel w towarzystwie samych wąsatych Januszów mnie nie urzeka tak samo jak Ani kąpiel z innymi kobietami ubranymi w burki ;)

Zatrzymuje nas policjant – koszula, broda, poważna mina i ciemne okulary. Okazało się, że chce mi uścisnąć dłoń. Ania jest dla niego jakby niewidoczna. Taka kontrola drogowa nie jest zła ;) Zostajemy poczęstowani 2 kubkami zimnej wody. Wniosek z tego, że opowieści o legendarnej irańskiej gościnności chyba okażą się prawdą. Jedziemy dalej.

Pierwsze miasto Irańskie nie robi przyjaznego wrażenia. Na wjeździe żołnierze z kałachami. Bałagan na drodze przypomina trochę Afrykę, choć wydaje się, że tam jeździli ciut lepiej. Droga słaba, dużo garbów zwalniających, dziur, nierówności. Cieszymy się, że w 2019 r. nie udało nam się wjechać Harleyem. Na tutejsze drogi oraz sposób jazdy Gejes jest zdecydowanie lepszym wyborem. Szukamy kantoru, w którym dałoby się wymienić pieniądze. Zagadnięty przez nas przypadkowy kierowca mówi, żeby jechać za nim. Po czym zostawia w aucie rodzinę i idzie ze mną, aby upewnić się, że nie potrzebuję dalszej pomocy. Po wymianie kasy stajemy się milionerami :)

Naszym kolejnym celem jest miasto o swojsko brzmiącej nazwie… „Chuj” ;)
Tak wychodzi mi z napisu irańskiego. Ponieważ, poza umiejętnością odczytania liter (arabskich), moja znajomość irańskiego jest żadna, upewniam się u Irańczyka, że poprawnie odczytałem nazwę. Chcemy tu zobaczyć karawanę wielbłądów przechodzącą przez stary most pod miastem.


Załącznik 133349


Załącznik 133350


Na ile pozwala palące słońce, przysiadam na murku i przyglądam się temu osobliwemu pochodowi, próbując sobie wyobrazić tego rodzaju podróż. Ciekawy jestem, czy faktycznie w dawnych czasach akurat tym mostem chodziły karawany uwiecznione w ten osobliwy sposób. Podobnie jak stary poganiacz, my także spoglądamy na drogę, która jeszcze przed nami i podążamy ku nieznanemu…


Załącznik 133361


Rozglądamy się dookoła, wyłapując charakterystyczne dla Iranu szczegóły: chaos kontrastujący ze swoistą perską elegancją, samochody o egzotycznych dla nas markach jak Saipa czy Zamyad. Nie musimy się nigdzie spieszyć, decydujemy się zatrzymać na nocleg w okolicy miasta Marand.


Załącznik 133352


Załącznik 133353


Załącznik 133354


Kawałeczek za miastem znajduje się super hotel urządzony w starym karawanseraju, czyli „zajeździe dla karawan”. Jeszcze w Polsce znalazłem na niego namiary i wydaje się naprawdę przyzwoity. Wnętrza urządzono ze smakiem, nie zatracając przy tym historycznego charakteru miejsca. Choć jego cena przekroczy zakładany przez nas budżet, godzimy się na to. Za luksus trzeba zapłacić :)


Załącznik 133355


Niestety, podana przez przemiłą recepcjonistkę cena spowodowała, że nie będzie dane nam przespać się w karawanseraju :)
Szukamy dalej.


Załącznik 133356


Finalnie lądujemy w hotelu „Marand Tourism” za 8 milionów riali. Recepcjonista sztywny i niemiły. Z jego zachowania idzie wywnioskować, że to państwowy przybytek. Ani razu się nie uśmiechnął, cenę należy uiścić przed wniesieniem do pokoju naszych rzeczy. Pokój mamy całkiem przyjemny, choć urządzony raczej skromnie.


Załącznik 133357


Załącznik 133358


Oczywiście, na wyposażeniu pokoju był także Koran oraz rytualny kamień, do którego podczas modlitwy dotyka się czołem. Oprócz tego niezły widok na miasto. O tak oczywistym wyposażeniu pokoju jak klima nie wspominam, bo bez tego nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w tym miejscu.


Załącznik 133359


Załącznik 133360


Hotel jest za miastem i nie chce nam się jechać do Marand w poszukiwaniu knajpy; wokół zaś nie ma żadnej infrastruktury. Decydujemy się na spędzenie reszty dnia w hotelu i relaks. Zwłaszcza, że po przekroczeniu granicy „uciekło nam” 1,5 godziny, z uwagi na zmianę czasu. Na kolację jemy przywiezione z Turcji brzoskwinie i starego simita (coś a’la obwarzanek krakowski).
Niestety był także nieprzyjemny akcent pobytu w hotelu. Jak wieczorem parkowałem motocykl w bezpiecznym miejscu z tyłu budynku, na hotelowym terenie zauważyłem kupę śmieci w której mieszkała wychudzona suka ze szczeniakami. Niestety (a może zasadnie) zwierzaki boją się ludzi i Ani za nic na świecie nie udaje się pogłaskać psiej matki. Pech chciał, że my nie mamy już niczego do jedzenia, czym moglibyśmy się podzielić …

Około drugiej w nocy okazało się, że w hotelu odbywa się wesele. Pomimo, że dzieje się to gdzieś na dole, basy czuć nawet u nas w pokoju. Ja jakoś jestem w stanie spać, ale Ania musi posiłkować się stoperami. Do rana spokój :)
Tego dnia pokonaliśmy 295 kilometrów.

sudden 03.04.2024 23:18

:Thumbs_Up:
Relacja super.

Adagiio 04.04.2024 06:54

Fajne do porannego caffè .

Dredd 08.04.2024 16:56

16 Załącznik(ów)
Dzień 6 – czwartek , 21 lipca


Start tradycyjnie skoro świt. To znaczy około 8:00 :) Śniadanie jest od 7:30, więc ogarniamy się, pakujemy motocykl i idziemy jeść. Na stołach prawie nic. Po 10 minutach wjeżdża herbata, placki chlebowe i jajecznica z pomidorami. No nie jest to super żarcie, które ponoć jest w Iranie! Albo po prostu wybraliśmy za bardzo budżetową opcję hotelu :D .
Na odchodnym nasz recepcjonista – gbur każe podpisać jakieś oświadczenia. Robię to, ponieważ cały czas ma 2 asy w rękawie w postaci naszych paszportów, ale dla pewności podpisuję je imieniem i nazwiskiem: „Nie Rozumiem”. Oddaje nasze paszporty i z uśmiechem na znak sympatii łapie mnie bezceremonialnie za policzek robiąc „puci,puci” :D
Koło motocykla spotykamy już Irańczyków i starszy pan robi sobie zdjęcie na GS-ie. Dobrze, że przezornie stawiam motocykl na centralce na czas naszej nieobecności. Schodząc z (z racji parkowania na centralce) dość wysokiego sprzętu, naciąga sobie biodro…

Jedziemy. Mam wrażenie, że ruch drogowy w Iranie, szczególnie w miastach nie należy do największych atrakcji dla motocyklistów. Chyba kierowcy nie przywykli do motocykli (mają tu przecież tylko pierdziochy o max. pojemności 250 ccm), albo nie zdają sobie sprawy, że motocykle mają znacznie lepsze przyspieszenia od samochodów.
Sposób zachowania kierowców pozwala mi też na wysnucie jeszcze jednej teorii: motocykle mają zwyczajnie w doopie, bo jadą większym pojazdem :D


Załącznik 133478


Załącznik 133479


Załącznik 133480


Wjeżdżamy na autostradę. Zmuszeni jesteśmy zignorować tablicę informacyjną, zabraniającą wjazdu motocyklem. Oprócz tego nie wolno wjeżdżać np. koniem , koniem z wozem czy traktorem.


Załącznik 133481


Autostrada wydaje się nienajgorsza. Po 3 pasy w każdą stronę, ale trzeba mieć się na baczności. Przy bramkach utworzyły się takie koleiny, że można łatwo wywinąć orła. Oznakowanie niezłe, niezbyt często, ale są zajazdy z knajpkami czy sklepami, kible.
Początkowo krajobraz jest dość monotonny, dominują wyblakłe beże, dopiero potem pojawiają się bordowe góry. W każdej możliwej dziurze, gdzie jest woda, albo jej wspomnienie widać jakieś uprawy.


Załącznik 133482


Załącznik 133483


Załącznik 133484


Zjeżdżamy na parking, rozprostować kości oraz zobaczyć co da się kupić w sklepie. Kupujemy sok z brzoskwiń i wiśni oraz lody szafranowe. W sumie to nie mogliśmy się ich doczekać – dużo naczytaliśmy się, że właśnie w Iranie ta przyprawa jest bardzo popularna. Okazały się niezłe, choć smaku to nie umiem opisać. Cała ta przyjemność kosztowała nas 500.000 riali.
Ale co tam – fundujemy sobie jeszcze za niebagatelną sumę 350.000 po espresso, do których dostajemy czekoladowe cukiery.
Dalej – w drogę! Próbując wjechać ze ślimaka na jezdnię autostrady orientuję się, trzeba pokonać mniej więcej 10 - centymetrowy stopień z asfaltu! Jezdnia po prostu jest 10 centymetrów wyżej niż dochodzący do niej ślimak.
- Żabko, trzymaj się!
Dałem trochę gazu i szczęśliwie motocykl nawet nie zauważył nierówności, ale mnie od razu zrobiło się cieplej…

Mijamy stado małych, puchatych wielbłądów, pasących się niedaleko autostrady, zaś z przeciwka nieco mniej liczebne stado… wozów opancerzonych.
Dla podróżujących Irańczyków stanowimy nie lada atrakcję – machają do nas, uśmiechają się, robią nam zdjęcia, nagrywają. Jedyne co wkurza – chcąc przyjrzeć się nam czy motocyklowi bliżej, siedzą na doopie, a to nie jest najbardziej komfortowe.
Ciężarówki to z reguły 40 a może nawet jeszcze starsze sprzęty produkcji zachodniej. Nie brak również amerykańskich Mac-ów chyba z lat 60-tych. Często sprzęty te są finezyjnie wymalowane, czy przyozdobione. Jedyny minus jest taki, że kopcą i śmierdzą niemiłosiernie.
Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie.
Osady wyglądają jak w Afryce – ubogie i często, łącznie z domami – budowane z gliny. Doskonale wtapiają się w krajobraz.
Droga łagodnie prowadzi raz wyżej, raz niżej. Często zdarza się, że widzimy bezkres na wiele kilometrów przed nami, zwieńczony rozpływającym się w gorącym powietrzu obrazem gór na horyzoncie. W sumie ciepło jest – termometr pokazuje 36 stopni.


Załącznik 133485


Na autostradzie mijamy trochę fotoradarów, ale wyglądają jak zepsute, choć ciągle coś się w nich świeci. Są poza tym dość charakterystyczne, więc widać je z daleka i walą zdjęcia od przodu, więc nie stanowią dla nas większego problemu. Pojawia się policja, nieraz mierzy radarem, ale nas nie zatrzymują.

Zjeżdżamy z autostrady. Tu czeka na nas miła niespodzianka: zakaz wjazdu motocykli na autostrady ma też swoje plusy – nie pobrano od nas opłaty za przejazd :)

Wjeżdżamy do miasta Kazwin.
Na razie zagęścił się znacznie ruch na ulicy i muszę bardziej uważać. 90% samochodów, a może nawet więcej, to trupy, które w Polsce już kilka lat wcześniej nie byłyby dopuszczone do ruchu. Kierowcy nie używają lusterek. Samochód, który parkował wzdłuż krawężnika nagle odbija w lewo, włączając się do ruchu tuż przed nami! Musiałem ostro hamować, Ania wpada na mnie. To, że nie włączył kierunku to pół biedy, najgorsze jest to, że w ogóle nie spojrzał w lusterko. Generalnie na ulicach jest dość duży chaos. Zaobserwowałem, że sygnalizacja świetlna traktowana jest z dużym przymrużeniem oka. Bardzo często ludzie walą na czerwonym. Jedziemy całkiem szeroką jezdnią – 3 pasy w każdym kierunku. Przed skrzyżowaniem zrobił się taki bałagan, że nie bardzo wiem na którym pasie się ustawiać.
- Co tu się dzieje? – pytam Anię, mając nadzieję, że ona coś z tego rozumie.
- Nie wiem, ale na skrzyżowaniu na pierwszym miejscu stoi 8 samochodów, zaś na ulicy z pierwszeństwem cały czas ktoś jedzie. Udało się, jedziemy dalej :)

W Kazwinie zamierzamy zostać 2 dni: mamy też kilka obiektów, które chcemy zobaczyć. Jedziemy zatem do starej bramy miasta: Tehran Gate. Przed nią odbywa się oczywiście handel.


Załącznik 133486


Za bramą jest placyk z pomnikiem chyba fotografa, którego tożsamość pozostanie dla nas tajemnicą.


Załącznik 133487


Po drodze kupujemy arbuza. Mamy tylko nadzieję, że będzie dobry. Wiem, że jest jakiś system oceny dojrzałości tych owoców przed spróbowaniem. Polega on na tym, że stuka się w owoc i w zależności od tego jako odgłos wydaje – można odczytać czy jest dojrzały, czy nie. Nie wiem tylko jak interpretować wyniki ;)


Załącznik 133488


Przede wszystkim plan jest taki, żeby zeżreć coś dobrego, poszwendać się po mieście i poobserwować codzienne życie Irańczyków. Walimy więc do hotelu, zostawiamy nasze tobołki i na miasto!
Mam zapisanych kilka hoteli, które udało mi się znaleźć przed wyjazdem. Jedziemy do nich po kolei. Wprowadzone są oczywiście w nawigacji jako koordynaty GPS, bo nie wyobrażam sobie wpisywać nazw irańskich ulic do Garmina w tym upale. W sumie ten system stosujemy już od ładnych kilku lat i jak dotychczas się sprawdza.
Dokujemy się w małym hotelu Minu za 6.300.000 riali, (czyli niecałe 100zł) za śniadaniem za noc. Jeśli wierzyć szyldowi na dachu, nasze lokum ma 2 gwiazdki. W języku perskim wyraz hotel, brzmi jak po polsku, tylko pisze się ciut inaczej (pierwsze trzy litery czytane oczywiście od prawej do lewej to: H, T, L ). literę „L” chyba każdy widzi, zaś samogłosek zasadniczo się nie zapisuje :)


Załącznik 133496


Pokoik choć mały, to bardzo przyjemny; klimatyzacja też radzi sobie całkiem dziarsko.
Kąpiel i w miasto! Idziemy oczywiście na piechotę. Nasze oczekiwanie na zielone światło na skrzyżowaniu na nic się zdało, bo kierowcy w dupie mają czerwone :) I tak jadą, pomimo, że my powinniśmy iść, bo mamy zielone.
Obserwujemy jak przechodzą tubylcy: walą przed siebie jak zrobi się trochę wolnego, ale patrzą cały czas, żeby nie zostać ucelowanym przez samochód. Zatem – za nimi!
Natomiast na skrzyżowaniu zwykły ruch drogowy, czyli armagedon!
Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje dynamiki która tam się dzieje.


Załącznik 133497


Poszukiwanie knajpy nie jest łatwe. Nie dość, że nie wiemy jak po persku jest restauracja, czy bar, to używają tu takiej kaligrafii, że średnio radzę sobie z czytaniem! O literach znanego nam alfabetu, raczej można pomarzyć.

W końcu trafiamy do jakiegoś lokalu – pokazujemy, że chcemy zjeść. Wobec tego dostajemy coś a’la kofty oraz pieczone podroby. Je się to zawijając mięsko w duże placki, i dodając zielsko, które chyba jest miętą. Pijemy do tego chyba ayran i laban (sfermentowany rodzaj jakiegoś napoju mlecznego). W sumie to nawet niezłe.


Załącznik 133494


Załącznik 133495


Po obiadku dajemy się (sobie nawzajem) namówić na zjedzenie lodów. 3 gałki kosztują ok. 3 zł, więc uczciwie :) W smaku dobre. Próbuje nas zagadnąć Afgańczyk, ale pokonuje nas bariera językowa. Gość pokazuje nam paszport, dzięki któremu mam okazję przekonać się, że w afgańskim arabskim istnieje litera „p”, której nie ma w klasycznym arabskim.


Załącznik 133498


Szukamy złotnika, żeby wymienić przywiezione przez nas dolary na riale. Próbujemy zagadać ludzi, gdzie można wymienić kasę. Z komunikacją idzie bardzo słabo: bardzo mało osób mówi choć kilka słów po angielsku. Dziewczyny radzą sobie z tym generalnie lepiej. Problem jest taki, że ja mogę zagadywać do chłopów, a Ania do bab: na krzyż nie bardzo chcą gadać. Odsyłają nas do kantoru. W kantorze to my nie chcemy- wolimy u złotnika. Patent z wymianą kasy u złotnika działał zawsze w Turcji, więc zakładamy, że i tutaj zadziała. W końcu jakiś chłopak prowadzi nas do szewca, ale szewc nie wymieni, więc prowadzi nas do złotnika. Tutaj się udaje i dostajemy dobry kurs – 323.000 riali za 1$. Wymieniamy 300$ i mam całą kieszeń w spodniach bojówkach pełną waluty.
Skoro jesteśmy tacy bogaci, to kupimy jeszcze kartę do telefonu. Udało się nawet namierzyć sklep, ale okazało się, że paszporty zostały w hotelu, a bez nich nie da rady. Pijemy jeszcze wodę i 2 soki, płacąc za to ok. 20 zł, co oznacza, że chłopak nas trochę naciągnął.
Po drodze zasiadamy na kawę w przydrożnym bufecie, płacąc za nią 350.000 riali. Obserwujemy irańską ulicę: zasadniczo wszystkie kobiety chodzą w chustach. Niektóre faktycznie mocno zawoalowane, a niektóre widać, że chusty mają tylko na sztukę, luźno zawiniętą na czubku głowy. Za to wszystkie bardzo mocno wymalowane.
- Jak one to robią, że ta tona tapety nie spłynie im z twarzy!?- zastanawia się Ania.
Na odchodnym dostajemy jeszcze po cukierku.


W hotelu pałaszujemy arbuza kupionego wcześniej za około 3 zł. Czujemy się lekko zawiedzeni - nie jest tak słodki, jak mieliśmy nadzieję. Jaka cena – taki smak!
W hotelu wylegujemy się i odpoczywamy od upału dnia – jak dobrze, że jest klimatyzacja! Włączamy telewizor. Choć nie rozumiemy niczego, ruchome obrazki wskazują, że w TV same dobre wiadomości: sukces goni sukces :)
Zapada zmrok, muezzin wzywa do modlitwy. Otwieram okno, żeby lepiej słyszeć. Z tego co udaje mi się zrozumieć, adhan ma chyba inną treść niż dotychczas słyszane. W sumie islam szyicki, jaki jest w Iranie, ma pewne różnice w stosunku do głównego nurtu – islamu sunnickiego.
Tego dnia na liczniku przybyło 533 km.

Melon 09.04.2024 21:17

:Thumbs_Up::)

furman 12.04.2024 13:11

Czyta się i czeka na kolejny odcinek.

chemiczny 12.04.2024 13:17

Dawaj dalej:lukacz:

Dredd 14.04.2024 08:37

27 Załącznik(ów)
Dzień 7 – piątek, 22 lipca

Dziś nigdzie nie jedziemy, ale i tak budzimy się o 6:00 bez budzika :)
Niespiesznie zatem zbieramy się, by o 7:30 udać się na hotelowe śniadanie. Okazało się przyzwoite, ale raczej skromne: jajecznica z pomidorami, pide (zamiast chleba), miód w jednorazowych opakowaniach, warzywa. Niestety, rozbestwieni Turcją i opowieściami o wspaniałym irańskim jedzeniu, cały czas czekamy na coś ekstra. Przeciętne śniadanie ma ten plus, że jutro będziemy mogli wystartować skoro świt, bo nie jest ono warte czekania.
W planach zobaczenie meczetu Jameh oraz Imamzade Hossein czyli czegoś w stylu sanktuarium . Mapa pokazuje 2 drogi: prostą, albo kluczenie zaułkami. Oczywiście wybieramy ten drugi wariant :)
Dziś piątek, czyli irańska niedziela – większość sklepów i lokali jest pozamykana.
Przemykamy zatem krętymi uliczkami obserwując sposób mieszkania lokalsów. Domy jak dla nas przedstawiają niezły folklor: wyglądają jak budowane bez ładu i składu, często w jednym budynku zamontowane są okna o różnych kształtach, co potęguje wrażenie chaosu. Życie rodzinne raczej chowa się za wysokim murem. Zieleni na ulicach niewiele, dominuje beton; nieraz widać rosnące wewnątrz dziedzińców drzewka figowe. Ponieważ jest jeszcze wcześnie, spaceruje się przyjemnie i słońce nie doskwiera. Dodatkowo, na ulicach nie ma tłoku.


Załącznik 133600


Przed nami pojawia ładny, ozdobny i kolorowy budynek. Zamierzamy zapuścić żurawia, co znajduje się w środku. Pan, którego dostrzegliśmy za murem macha, aby wejść do środka. Z zaproszenia skwapliwie korzystamy. Okazuje się, że po jednej stronie dziedzińca znajduje się sanktuarium Alego, zaś po drugiej – meczet lub sala modlitw.


Załącznik 133601


W sanktuarium ściany wyłożone są mozaikami z tysięcy drobnych lusterek. Wszystko delikatnie podświetlone na zielono – jest to kolor proroka. Pierwszy raz widzimy takie cuda – robi wrażenie. Ponieważ jesteśmy sami, możemy spokojnie penetrować każdy kąt. Pośrodku jest coś w rodzaju symbolicznego „grobowca”, do którego ludzie wrzucają pieniądze.


Załącznik 133602


W budynku naprzeciwko masa ludzi, ktoś przemawia, a reszta słucha. Wobec tego nie wchodzimy, tylko kierujemy się do wyjścia. Tymczasem znowu ktoś macha do nas, pokazując, aby usiąść. Pan przynosi nam ciasto: żółty biszkopt nasączony miodem. W sumie całkiem smaczne, ale przede wszystkim cieszy przyjazny gest. Po ciastku dostajemy jeszcze zupę z soczewicą i placki. Na koniec oczywiście herbata. Choć z rozmową jest ciężko, widać, że Irańczycy cieszą się, że ktoś ich odwiedził. Pytają, czy podoba nam się w ich kraju. I cóż odpowiedzieć, jak tu w ten sposób wita się innowierców :D Jest bardzo przyjemnie, czuć płynącą od Irańczyków pozytywną energię.


Załącznik 133603


Dziękujemy najpiękniejszym irańskim „merci” i objedzeni idziemy dalej. Słońce już zaczęło operować i zaczyna robić się ciepło. Ludzie również się obudzili, więc i ruch na ulicach większy. Tymczasem spotykamy pięknie utrzymaną (wizualnie) ciężarówkę mercedesa. Tego typu, a może raczej „w tym wieku” samochody ciężarowe są tutaj standardem. Irańczycy dali im drugą, albo raczej trzecią młodość.


Załącznik 133604


Załącznik 133605


W oddali zaczyna majaczyć meczet Jameh, do którego zmierzamy. Po dotarciu do celu okazało się, że główne wejście jest zamknięte.


Załącznik 133606


Próbujemy znaleźć jakieś boczne wejście idąc wzdłuż murów. Okazało się, że po pokonaniu krętych korytarzyków udaje nam się dostać do… WC :)
Skoro tak, to korzystamy. Dobrze, że mamy swój papier toaletowy, bo tu jest tylko taki:


Załącznik 133627


Zagadnięty „dziadek klozetowy”, na migi pokazuje, że meczet jest zamknięty. Tak samo jest to opisane na mapie google. Tak łatwo to my się jednak nie poddamy! Po obejściu prawie całego kompleksu trafiamy mniejsze drzwi, które po popchnięciu udało się otworzyć, więc pakujemy się do środka. Tym sposobem docieramy na dziedziniec, na którym stoją rusztowania. Po ilości ptasich odchodów na nich, można przypuszczać, że stoją tu już od dawna… W środku oprócz nas są tylko 2 babeczki. Niestety poza dziedzińcem nie udało się nam spenetrować nic więcej – pozamykane na głucho. Zaglądamy wobec tego do środka przez dziurki od klucza, małe okienka, czy szpary, jednak nic spektakularnego nie dostrzegamy.



Załącznik 133628


Załącznik 133609


Załącznik 133610


Załącznik 133629


Załącznik 133612


Po wyjściu z meczetu trafiamy za to na piekarnię, w której wypieka się chleb w sposób jaki zapewne istniał tu od setek, jeśli nie tysięcy lat. Chłopaki sami do nas machali, pozwalają się bez problemu nagrać przy pracy.
A wygląda to mniej więcej tak:





Na zakończenie zostajemy obdarowani świeżutkim, jeszcze ciepłym plackiem chleba, który nazywa się chyba „nuun barbari”. Idąc po ulicy i jedząc go, oddzierając po kawałku, wreszcie zaczynamy rozumieć sens opowieści biblijnych, gdzie mowa jest o dzieleniu się chlebem.

Kierujemy się do Imamzade Hossein. Niestety, ale niebieska kopuła tego sanktuarium – tak charakterystyczna dna irańskiego krajobrazu jest w remoncie.
Sanktuarium znajduje się za niewielkim placykiem, z dość ciekawą nowoczesną rzeźbą – nam przypomina krzyżowca :)


Załącznik 133613


Załącznik 133614


Znajduje się tu także mały plac zabaw, m.in. diabelski młyn, do którego napędu używana jest siła mięśni ojców. Łańcuch przypięty do jednego z wagoników sugeruje, że teraz chyba nieczynne.


Załącznik 133615


Wchodzimy osobnymi wejściami – dla kobiet i mężczyzn. Ania zostaje szczelnie ubrana w piękny, cuchnący czarny czador :)
Tuż za mną wchodzi strażnik tego przybytku. W ręku dzierży tutejszą tajną broń: miotełkę. Jestem pilnowany podczas całej mojej wizyty w sanktuarium. Żeby zmyć wrażenie natręctwa, co chwilę pasie mnie cukierkami :)

Kobiety szczelnie ubrane idą wokół grobowca przeciwnie do ruchu wskazówek zegara; głaszczą go i mamroczą coś pod nosem; niektóre wrzucają do środka pieniądze, inne mu się kłaniają, a jeszcze inne gapią się w telefon. Są też takie, które leżą pokotem na dywanach: chyba śpią. Gdy wychodzą z sanktuarium robią to tyłem, tak, aby nie odwrócić się plecami do grobowca.


Załącznik 133630


Załącznik 133617


Załącznik 133618


Załącznik 133619


Załącznik 133620


Gdy na dziedzińcu znów spotkałem się z Anią, zostajemy poczęstowani przez strażnika jeszcze śliwkami.
Wychodzimy.

Po drodze trafiamy na suk. Pachnie pięknie. Pięknie! Od razu widać, że owoce i warzywa dojrzewały w tutejszym, słonecznym klimacie. Kupujemy brzoskwinie i śliwki za nieduże pieniądze. Teoretycznie ceny napisane, ale najprawdopodobniej w tomanach czyli wymyślonej jednostce pieniężnej odpowiadającej 10 rialom.


Załącznik 133621


Załącznik 133622


Najwyższy czas na obiad: znów niespodzianka. Dostajemy ryż z szafranem, kofty, sałatki w jednorazowych pojemniczkach. Wszystko popijamy Zam-zam colą, czyli tutejszą coca-colą. Płacimy ok. 40zł. Resztki posiłku pakujemy i zabieramy ze sobą – na pewno znajdą się jakieś głodne psiaki!


Załącznik 133631


Załącznik 133624


Wracamy do hotelu. Czas zmyć z siebie kurz irańskich ulic oraz uprać nasze ciuchy, które potem stanowią niewątpliwą ozdobę pokoju.


Załącznik 133625


Wieczorem uderzamy w miasto.
Tuż obok hotelu dostrzegamy pijalnię soków, które są na bieżąco wyciskane z owoców i warzyw. Bierzemy jeden z pietruszki, a drugi z granatów. Chłopaki z obsługi pokazują, aby do soku z granatów dodać sól i pieprz. Niezbyt nam ten pomysł przypadł do gustu, ale oni są uparci. Ciekawe, czy nie robią sobie z nas jaj… No dobra: raz kozie śmierć - sypiemy. Okazało się, że mieli rację – przyprawiony sok smakuje naprawdę nieźle.
W pijalni spotykamy ojca z dwiema córkami, którzy na stałe mieszkają w Anglii. Trochę rozmawiamy. Dziewczyny ze śmiechem zapewniają nas, że w Iranie z głodu nie zginiemy. Na pytanie jak mieszka im się w Anglii, odpowiadają, że generalnie dobrze, choć po brexicie nasiliła się znacznie niechęć wobec obcokrajowców.


Załącznik 133626


To był ciekawy dzień. Kładziemy się spać zmęczeni, pomimo, że tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra. Motocykl Stoi na chodniku, pod samymi drzwiami do naszego hotelu przykryty plandeką.

qbaRD07 15.04.2024 09:45

Pięknie!!!

Wegrzyn 15.04.2024 12:40

To wypiekanie chlebkow wyglada super. Pisz dalej :)

Bohun 15.04.2024 15:23

Cytat:

Napisał Dredd (Post 850514)
Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie.

Zasłonięte oczy to całkiem normalne, wbrew pozorom zwierze się mniej stresuje.

:bow: Czytam.

Melon 15.04.2024 20:45

:Thumbs_Up::)

Rafał_RD 18.04.2024 14:45

Haaaalo, jest tam ktoś? Głucha cisza nastała a tu się czeka na dalszy ciąg...

Dredd 18.04.2024 18:55

20 Załącznik(ów)
Dzień 8 – sobota, 23 lipca

W nocy budzi nas dźwięk alarmu motocykla – jest on bardzo charakterystyczny, więc jesteśmy prawie pewni, że to nasz. Zanim zdążyłem naciągnąć spodnie na tyłek i wyjść na klatkę schodową, skąd widać naszego osiołka, ten, który uruchomił alarm zdążył się ulotnić. Zdejmuję pokrowiec, ale nie widać żadnego śladu ingerencji. Najmniej optymistycznym akcentem byłoby, gdyby ktoś stuknął go samochodem, ale raczej nie miało to miejsca.

Budzę się chwilę po 4:00 , za chwilę budzi się Dominik. Słychać adhan, który jest wyraźnie dłuższy niż ten w Turcji. Jest jeszcze ciemno, więc nie ma co wstawać. Wylegujemy się w łóżku do piątej, startujemy o 6:00. Ponieważ wczoraj śniadanie nie było porywające, nie czekamy na nie aż do 7:00. Jedziemy!


Załącznik 133707


Miasto jeszcze śpi, mijamy ledwie kilka samochodów. Po drodze zauważamy designerski budynek, bardzo kontrastujący z tutejszą zabudową.


Załącznik 133705


W Kazwinie chcemy zobaczyć drugą ze starych bram miasta - Darb-e-Koushk Gate. Fota i w drogę.


Załącznik 133706


Jak na razie nie jest za gorąco – raptem 20 stopni. Poza tym bardzo wieje. Krajobraz monotonny, trochę upraw i traw, w oddali majaczą górki. Na drodze bardzo dużo ciężarówek. Wyglądają one dla nas bardzo malowniczo: stare mercedesy z otwartą z przodu paszczą wyglądają jakby się uśmiechały. Generalnie są jednak dzielne – przeładowane prą do przodu, widać tylko jak na dziurach i garbach podskakują ich „wąsy”. Niestety mają jednak jedną wadę: strasznie śmierdzą spalinami! Zdecydowanie odwykliśmy w Polsce od takich śmierdzieli. Wśród ciągników siodłowych prym wiodą amerykańskie Mac’i. Jeśli zobaczymy lub wyczujemy któryś z takich sprzętów, mamy opracowaną metodę: zatrzymujemy oddech i wyprzedzamy. Oddychać można dopiero po zakończeniu manewru ;) .


Załącznik 133708


Załącznik 133709


Załącznik 133710


Załącznik 133711


Załącznik 133712


Słońce wstaje późno, ale bardzo szybko. W ciągu 15 minut temperatura wzrosła o co najmniej 7 stopni. Poranny chłodek pozostał miłym wspomnieniem, wielka lampa grzeje całkiem dobrze.
Zatrzymujemy się na tankowanie oraz śniadanie, które sami sobie przyrządzamy. Zamiast chleba kupuję słodkie bułki z sezamem – słabe, ale niczego innego nie ma. Nawet wróble nie chciały jeść okruchów z tego pieczywa :). Rozlokowujemy się przy betonowym stoliku z ławeczkami, przy kolejnym siedzi irańska rodzina. Widząc mizerotę naszego śniadania, sprezentowali nam pomidory i ogóry!
Niedaleko nas, w cieniu drzewa rozsiada się kolejna rodzina: kocyk, kosz piknikowy, itp. Mam na głowie chustę, ale oprócz tego zwykły t-shirt, więc nieraz patrzą na mnie nieprzychylnie. Wiem, że nie wpasowuję się idealnie w kanon, ale bez przesady!
W Iranie obowiązuje usankcjonowany prawnie kanon mody kobiecej. Obowiązkowa chusta na włosy, koszula z długim rękawem i jakiś element stroju, który sięga za pośladki. Ja na tę okoliczność kupiłam jeszcze w Polsce specjalnie długie koszule, spełaniające te wszystkie wymogi. O ile dobrze pamiętam, kostki u stóp również powinny być zakryte, ale z tym akurat nie mam problemu w długich spodniach.


Co do mody męskiej kojarzę jedynie wymóg, aby kolana były zakryte. Z jego spełnieniem ja także nie mam problemów, bo nie noszę krótkich spodni.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia motocykla i dzieci na motocyklu i możemy jechać dalej.


Obok autostrady mijamy budowle, których przeznaczenia tylko możemy się domyślać. Widać, że buduje się dużo. Generalnie dominuje jednak krajobraz pustynny. Jest sucho, bardzo sucho. Tylko dzięki gps-owi i mostom możemy domyślać się, którędy – zapewne w zimę – przepływają rzeki.


Załącznik 133713


Załącznik 133714


Załącznik 133715


Załącznik 133716


Załącznik 133717


Kolejny postój robimy po pokonaniu blisko 100 kilometrów.
Są w końcu psy, my zaś wieziemy dla nich jedzenie. Widziane przez nas te bezpańskie były biedne: raczej nie wiedziały co to znaczy głaskanie. Kilka z nich nas pogoniło, ale nie winimy ich za to: wiemy, że taka już jest psia natura.
Cmokam na takiego bydlaka na oko 50kg z przekrwionymi oczami. Idzie powoli, jedynie powąchał położony dla niego ryż z mięsem. Nagle podchodzi do mnie i kładzie się do góry łapami. Nie wiem: głaskać czy nie głaskać. Trudno – ryzykuję – wyciągam rękę. Pies zamyka oczy i się nie rusza. Po głaskaniu wreszcie zabiera się za jedzenie.




W międzyczasie dostajemy od chłopaka z ciężarówki po oranżadzie. Potem jeszcze dostajemy śliwki.

Zbliżamy się do Isfahanu. Z bilboardów spoglądają na nas ajatollahowie z zapewne światłym przesłaniem, którego jednak nie rozumiemy.


Załącznik 133718


Z każdym kilometrem przed Isfahanem ruch się zagęszcza. W samym mieście jest już zupełnie słabo – jak w ulu. Do tej pory myślałem, że jakoś radzę sobie z jazdą motocyklem, ale irański ruch drogowy weryfikuje moje mniemanie. Wcale nie idzie mi to tak dobrze, jakbym sobie życzył. Nie czuję się z tym komfortowo – z każdej strony ktoś na nas jedzie. Czujemy się jak w filmie „Oszukać przeznaczenie”. Baba, która chciała w nas wjechać (tzn. włączyć się do ruchu nagle bez migacza i patrzenia w lusterko) jest mocno zaskoczona, że ktoś na nią trąbi. W momencie jak kierowcy usiłują nagrać nas telefonem albo zrobić zdjęcie puszczają kierownicę i samochód jedzie gdzie chce. Pół biedy, gdy jedzie w pole, gorzej jak zmienia kurs w naszym kierunku. Jak na tak bezmyślną jazdę, bardzo nas dziwi, że do tej pory nie widzimy co chwila wypadku. Przydrożne bilboardy nie pozostawiają jednak złudzeń – to motocykliści stanowią zagrożenie :)


Załącznik 133721


Załącznik 133720


Załącznik 133719


Obieramy kierunek: hotel. Jest on w granicach medyny – tutejszego starego miasta. Uliczki robią się coraz ciaśniejsze, trzeba przeciskać się pomiędzy pieszymi. Ma to ten plus, że jazda jest mniej wariacka, bo 2 samochody nie są w stanie się tu minąć, a w niektóre zaułki nawet wjechać. Mam tylko nadzieję, że GPS nas dobrze prowadzi, bo nie chce mi się pokonywać drugi raz tej samej trasy.


Załącznik 133722


Docieramy do celu - Isfahan Traditional Hotel. Dominik idzie zobaczyć hotel, ja pilnuję motocykla. Gdyby nie to, że samochodowe lusterka sięgają ponad kufer, miałabym ich kilka w zapasie. Wraca i relacjonuje: hotel okazuje się naprawdę fajny. Ciekawie, klimatycznie urządzony w starym domu bogatego kupca. Chcą za 1 noc 60$ z łazienką, a za drugą noc 35$, ale już bez łazienki. Chwilę debatujemy, bo nie bardzo nam pasuje wspólna łazienka i łażenie w nocy gdzieś, żeby się załatwić. Zanim się namyśleliśmy przychodzi do nas dziewczyna z hotelu. Mówi, że lubi motocyklistów i finalnie dostajemy cenę 65$ za 2 noce. Hotel piękny, pokój ogromny. Łazienka na korytarzu okazuje się 5 metrów od pokoju i w zasadzie prawie do naszej wyłącznej dyspozycji. Bierzemy.


Załącznik 133725


Załącznik 133724


Temperatura daje trochę w kość, więc włączamy klimę i idziemy spać. Zresztą, chyba nie tylko my – część stoisk na bazarze czy knajpek jest zamkniętych – pewnie ludzie mają coś w rodzaju sjesty.

Dredd 21.04.2024 13:35

22 Załącznik(ów)
Skoro nikt w temacie nie pisze - to sam napiszę :rolleyes:

Gdy już odsapnęliśmy – ruszamy połazić trochę po suku, a przede wszystkim: znaleźć coś do jedzenia. Zagłębiamy się wobec tego w bazar: w takich miejscach najlepiej czuć klimat. Zdaje się, że trafiliśmy na tę część, w której handluje się ubraniami. Fajnie się to obserwuje, ale za to nie widać nigdzie knajpek. Tłum za to tak duży, że nie idzie nawet zrobić zdjęcia. Nic to – obieramy azymut na plac Imama – ponoć drugi co do wielkości plac na świecie, mniejszy tylko od Tienanmen. Niestety szukanie żarcia nadal nam nie wychodzi – skazani jesteśmy na irański fastfood w postaci ziaren kukurydzy z przyprawami i sosem majonezowym. W sumie nienajgorsze, a na pewno w Polsce takiego nie dostaniemy :)

Na placu tłum. Centralnie usytuowana jest na nim fontanna wielkości boiska, która trochę pomaga znosić upał. Ponieważ jest już późne popołudnie, słońce daje trochę luzu i idzie żyć. Ludzie piknikują, na trawie siedzą całe rodziny, w fontannie kąpią się dzieci. Ktoś puszcza latawiec. Atmosfera wesoła, ludzie uśmiechnięci, wydają się szczęśliwi. Na pewno potrafią łapać chwilę. Biedne konie ciągną bryczki z tłumem chętnych na takie przejażdżki. Nie podoba nam się to, ale taki widać „wakacyjny standard”. Zapewne u nas w Zakopanem czy nad morzem jest podobnie, ale my unikamy jak ognia takich miejsc, więc nie mamy porównania.


Załącznik 133759


Załącznik 133760


Załącznik 133761


Załącznik 133762


Załącznik 133763


Do pałacu szacha Ali Qapu nie idziemy – ponoć poza sufitem nie ma tam nic ciekawego.


Załącznik 133764


Musimy wyróżniać się z tłumu, gdyż natychmiast wyławiają nas naciągacze: przewodnicy oferujący swe usługi oraz natręt w postaci chłopca. Z tym ostatnim nie możemy sobie poradzić. Jest jak zaraza – nie boi się nawet obiektywu aparatu wycelowanego prosto w niego.


Załącznik 133765


Wreszcie widać, tak chętnie uwieczniane na zdjęciach i charakterystyczne dla Iranu niebieskie kopuły meczetów i także niebieskie, bardzo zdobne ajwany.


Załącznik 133766


Załącznik 133767


Załącznik 133768


Postanowiliśmy wejść do meczetu Jameh Abbasi. Musimy wysupłać za to 2 miliony ;)
Niestety w środku czeka nas niewielkie rozczarowanie – trwa remont i rusztowania psują widok. Mimo to ogrom budowli i pieczołowitość zdobień robią wrażenie.


Załącznik 133769


Załącznik 133770


Załącznik 133771


Załącznik 133772


Facet z obsługi wyraźnie ochrzanił dwie młode dziewczyny i wywalił je z meczetu – najwyraźniej dostało im się za brak chust, a raczej za to, że zsunęły im się z głów na ramiona. Powoli zamykają – wychodzimy i my. Zachodzące słońce pięknie eksponuje kolory ścian.

Zaaferowani oglądaniem zupełnie zapomnieliśmy, że poszukujemy żarcia!
Odchodzimy kawałek od głównego plac i udaje się wreszcie znaleźć knajpkę. Jedzenie jednak znowu będzie niespodzianką – ni pierona nie możemy się dogadać, a menu jest wyłącznie po persku. Dostajemy mięcho z zieleniną – całkiem smaczne. Do tego pijemy coś na wzór piwa (oczywiście bezalkoholowego) – słodkie, ale dobre. Czytałem, że w Iranie da się kupić „na melinie” pędzony z rodzynek bimber, nazywany tutaj „psi pot”. My jednak dajemy bez tego spokojnie radę, więc nie poszukujemy.

Poza głównym traktem zdarzają się też bardziej zapuszczone, stare rewiry.


Załącznik 133773


Idąc po bazarze co chwila dostrzegamy jakiś ładny szczegół.


Załącznik 133774


Załącznik 133775


Załącznik 133776


Załącznik 133777


Wracając do hotelu przechodzimy znów przez plac Imama. Jest już ciemno, a ludzi jeszcze przybyło. Zabytki są zaś ładnie podświetlone.


Załącznik 133778


Załącznik 133779


Po drodze trafiamy jeszcze na parking dla motocykli. U nas takich raczej mało. Ale sprzętów to im nie ma co zazdrościć!


Załącznik 133780


Wracamy do hotelu i idziemy spać. Niestety, pokój jest bardzo nagrzany, więc bez klimatyzacji nie da się żyć, a włączona maszyna hałasuje okrutnie, na co nie zwróciliśmy wcześniej uwagi. Trzeba wobec tego skorzystać ze stoperów – od pewnego momentu naszego obowiązkowego wyposażenia podróżnego :)

Tego dnia pokonaliśmy 448 km.

Melon 21.04.2024 23:26

:Thumbs_Up::)

chemiczny 22.04.2024 04:33

Czyta się, czyta, z zapartym tchem czekając na następną część.
Dawaj Panie dalej ...

szarik 22.04.2024 10:25

Sobie nie myśl ! .... :lukacz: :Thumbs_Up::)

siwy 22.04.2024 12:30

Super się czyta. Rozwalił mnie wasz pokój hotelowy, kosmos :)

Ronin78 22.04.2024 12:35

Cytat:

Napisał siwy (Post 851190)
Super się czyta. Rozwalił mnie wasz pokój hotelowy, kosmos :)

Ile to by było mikrokawalerek? Piękna sprawa. Piękny Iran.

Dredd 26.04.2024 18:36

42 Załącznik(ów)
Dzień 9 – niedziela, 24 lipca

„Jeśli widziałeś Isfahan, to jakbyś zobaczył pół świata” – mówi przysłowie irańskie. Mamy nadzieję te pół świata także obejrzeć :) Na pewno chcemy pójść na plac Imama i zobaczyć go w promieniach wschodzącego słońca. Oprócz tego, ciekawi jesteśmy jak wygląda to miejsce bez tłumów.
Niestety, plan spala na panewce, bo budzimy się o 7:00 :)
Jednak nie wszystko stracone – idziemy czym prędzej na plac, a potem wrócimy na śniadanie.
Bazar przez który przechodzimy, powili zaczyna budzić się do życia, pierwsi kupcy otwierają rolety, zaczynają rozkładać towar. Teraz, bez ludzi, dostrzegamy ile jest tu ciekawych zakamarków, źródełek, ozdobnych elementów.


Załącznik 134102


Załącznik 134103


Załącznik 134062


Załącznik 134063


Załącznik 134064


Na samym placu też pusto. Jest kilka osób: ktoś podlewa rośliny, sprząta po wczorajszym tłumie, dziewczyny rozłożyły się pod meczetem i jedzą śniadanie. Wreszcie możemy dostrzec ogrom i monumentalizm tego miejsca: robi wrażenie. Ciekawy jest dzisiejszy spokój – zupełne przeciwieństwo wczorajszego rejwachu i życia, jakim tętnił wieczorem. Przyznam, że opustoszały plac także wygląda ładnie.


Załącznik 134065


Załącznik 134066


Załącznik 134067


Załącznik 134068


Załącznik 134069


Zarządzamy szybki odwrót do hotelu – nie możemy pozwolić, żeby ominęło nas śniadanie! Miasto zaczyna żyć: parking motocyklowy powoli się zapełnia, sklepikarze uruchamiają swoje biznesy, motocykliści szybko dostarczają na miejsce nawet najdziwniejsze przedmioty.


Załącznik 134070


Załącznik 134071


Załącznik 134072


Jednak, nawet zapuszczając żurawia w co ciekawsze zakątki, musimy pamiętać, że cały czas jesteśmy pod czujnym okiem ojców narodu.


Załącznik 134073


Skręcając w boczne uliczki odkrywamy także te mniej reprezentacyjne, co nie znaczy mniej ciekawe, rewiry Isfahanu.


Załącznik 134074


Śniadanie było warte powrotu na nie :)
Jadalnia urządzona na dziedzińcu domu, choć przykrytym – jest całkiem przyjemnie. Wybór potraw także niezły. Do gustu przypada nam słodki specyfik tradycyjnej irańskiej kuchni – fereni.


Załącznik 134075


Załącznik 134076


Po śniadaniu zalegamy na pięknym, hotelowym dziedzińcu, pełnym roślinności. Przed każdym z pokoi stoi coś w rodzaju podestu wyłożonego dywanami i poduszkami, aby można było się tam wylegiwać. Przyjemnie szumi fontanna, tworząc lekki mikroklimat. Bez tego temperatura nie pozwoliłaby na komfortowy odpoczynek na zewnątrz. Choć - powiedzmy to uczciwie, wytrzymać na zewnątrz idzie wyłącznie rano, późnym popołudniem i wieczorem.


Załącznik 134077


Załącznik 134078


Idziemy walnąć w kimę, a później wyskoczymy jeszcze na miasto. Otwieram drzwi do naszego pokoju: pachnie starym drzewem i historią. Ciekawe, kto tu mieszkał i jak żył?
Klimatyzator hałasuje, ale daje przyjemny chłód, który pozwala zasnąć. Nie wyobrażam sobie życia tu bez klimatyzacji…
Wstajemy około południa. Wypoczęci możemy stawić czołu skwarowi dnia. O tej porze ludzie raczej chowają się w cieniu: w domach czy w pracy. My też próbujemy iść krytym bazarem, aby słońce nie prażyło nas bezpośrednio. Trafiamy do meczetu; jest w remoncie, ale dzięki temu w środku nie ma ludzi. Z boku leżą powyrywane z Koranu strony i połamane kamienie modlitewne. Chętnie wzięlibyśmy sobie coś takiego na pamiątkę, ale jak na złość nie ma nikogo, żeby zapytać, czy można.
W pewnym momencie pojawia się mała, ok. 7 – letnia dziewczynka. Z miną cwaniaka pyta nas po angielsku jak mamy na imię. Chwilę z nami stoi i ucieka.
Tymczasem idziemy na szamę. Do tej pory nie mamy szczęścia do knajp. Wreszcie znajdujemy ciekawy lokal i do tego z menu po angielsku. Karta nie jest za bogata, bo jest w niej raptem 4 dania. To nic – bierzemy dwa z nich i do tego napój o nazwie duk – okazał się pyszny. Jedzenie też niezłe, choć nie bardzo umiem powiedzieć, co jedliśmy. W sumie to nieważne :) Rachunek za wszystko: 1.600.000 riali.


Załącznik 134079


Załącznik 134104


Szwendamy się po mieście. Przy poszczególnych ulicach sklepy poukładane są tematycznie: artykuły dziecięce, kuchenne, części samochodowe, hurtownie spożywcze, itd.


Załącznik 134081


Załącznik 134082


Nauczyliśmy się przechodzić przez ulicę na czerwonym świetle :D W sumie kolor światła na sygnalizatorze nie ma znaczenia. I tak trzeba być czujnym. Nawet na chodnikach, bo Irańczycy jeżdżą tamtędy pierdziochami. Zresztą jazda motocyklami/motorowerami to wolna amerykanka: walą bez stresu po pasach, chodnikach, po ulicach pod prąd. Na chodnikach są specjalne barierki, uniemożliwiające wjazd motocyklem. Oprócz tego są bilboardy piętnujące niebezpieczną jazdę. Tutejsi motocykliści i tak są sprytniejsi :)


Załącznik 134083


Załącznik 134084


Załącznik 134085


Trafia się także sprzęt tutejszego fana pomarańczy ;)


Załącznik 134086


Załącznik 134087


Załącznik 134088


Załącznik 134089


Trafiamy także na stoisko, na którym sprzedawane są – jakby to określić – dewocjonalia…
Służą one bowiem do świętowania Aszury.


Załącznik 134090


Wchodzimy na bardzo ciekawy, autentyczny fragment bazaru – w maleńkich zakładach rzemieślniczych tworzy się cuda. Pan wybija na metalowym wazonie wzór, są na nim postaci jeleni. Bez problemu pozwala się sfotografować przy pracy oraz swoje, niedokończone jeszcze, dzieło.


Załącznik 134091


Załącznik 134092


Choć bariera językowa ogromna – mało kto mówi tu po angielsku, chęć poznania gości jest ze strony Irańczyków ogromna. Zagadują nas, witają i pozdrawiają. Przed meczetem spotykamy kobietę z córką i ogromną różową panterą. Panie wyprzytulały się i wyściskały – u nas jest to nie do pomyślenia z obcą osobą, a tutaj – bynajmniej w damskich relacjach – jest to chyba normalne. Kobieta dostaje jednak ochrzan za takie zachowanie od matki czy teściowej, zakutanej w czarny czador.


Załącznik 134093


Jako, że jestem starym pazerniakiem, szukam lodziarni, choć na razie bez powodzenia. Za to trafiamy na piękny sklep z bakaliami – cuda w ogromnych kielichach. Nie ma szans, żeby cokolwiek z tego przewieźć motocyklem do Polski. Gość ze sklepu zachwala towar, ale tłumaczymy, że przyjechaliśmy motocyklem i za dużo nie kupimy. Nie chce to do niego dotrzeć. Dopiero jak Ania pokazuje mu zdjęcie, zapakowanego GS-a, przez chwilę dopytuje czy to na pewno prawda i odpuszcza.


Załącznik 134094


Załącznik 134095


Upał skutecznie wyciąga z człowieka energię; trzeba też powiedzieć, że dziś uczciwie pospacerowaliśmy. Odpoczywamy chwilę w hotelu i idziemy ostatni raz na plac Imama. Nie zdążyliśmy na zachód. Szkoda, bo mogło być malowniczo. Widać, że ludzie lubią przychodzić tu wieczorami – trochę piknik, trochę spacer, trochę spotkanie towarzyskie. Przyjemnie jest na to popatrzeć.
Iranki mają bardzo ładne, ciemne oczy i lubią się malować. Oprócz tego mają paskudne buty.


Załącznik 134096


Załącznik 134097


Załącznik 134098


Wracając na nocleg przy jednym ze stoisk czujemy piękny owocowy zapach. To mango. Lepszej reklamy nie można sobie wyobrazić. Kupujemy 2 sztuki za 10zł. Po drodze wstępujemy jeszcze do knajpki, która okazuje się pizzerią. Pizza kosztuje 15zł i okazuje się bardzo… folklorystyczna ;)


Załącznik 134099


Załącznik 134100


Załącznik 134105


Ostatnia noc w pokoju z tysiącem luster. Zabieramy się za mango, bo widać, że jest już dojrzałe i nie wytrzyma trudów podróży motocyklem. I to jest temat na osobną historię: okazuje się wyśmienite! Te owoce, które jedliśmy do tej pory nie powinny nawet nazywać się mango! Po prostu niebo w gębie!
Suma kilometrów dnia: 0.

rumpel 26.04.2024 21:26

ehh wróciłbym tam ;)

Dredd 28.04.2024 09:40

Cytat:

Napisał rumpel (Post 851567)
ehh wróciłbym tam ;)

Mówimy to za każdym razem, jak przeglądamy zdjęcia czy piszę fragment relacji :D

Dredd 09.05.2024 20:13

31 Załącznik(ów)
Dzień 10 – poniedziałek – 25 lipca

Budzę się o 4:00, bo muszę do toalety. Nie chce się wstać jak skurczybyk, ale za to chce sikać ;). Ania też się obudziła i mówi, że z chęcią pójdzie ze mną. Najgorsze jest to, że trzeba się ubrać, bo przysługuje nam toaleta na korytarzu…
Wychodzimy i spotyka nas nie lada psikus – drzwi do korytarza prowadzącego do kibla zamknięte na kłódkę!
Drzwi do recepcji też zamknięte, ale jest domofon. Dzwonimy. Jesteśmy uratowani – pan otwiera nam kłódkę! W drodze powrotnej do pokoju przechodzimy przez dziedziniec. Na zewnątrz jest przeprzyjemnie – ok. 20 stopni. Leżymy chwilę na patio, słuchamy pierwszego tego dnia adhanu – niesamowite wrażenie. Właśnie dla takich chwil warto podróżować! Załączamy klimę i idziemy jeszcze spać. Budzimy się o 8, śniadanie i wyjazd.
Motocykl czeka na nas na parkingu przykryty pokrowcem. Nic nie wskazuje, żeby działy się z nim jakieś ekscesy: alarm nie pokazuje, żeby był wzbudzany.


Załącznik 134549


W mieście już trochę tłoczno, ale jakoś się udaje wyjechać. Za 140 km mamy mieć pustynię piaszczystą koło Varzaneh. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że lubię pustynię. Jest tam – jakby to nie zabrzmiało – spokój w swojej najczystszej postaci. Niedaleko zlokalizowany jest „camp”, więc może uda się tam przespać.
Mijamy wioski, miasteczka, ciężarówki, a krajobraz wreszcie zmienia się w ciemną hammadę, zaś na horyzoncie pojawia się bezkres.


Załącznik 134550


Załącznik 134551


Załącznik 134552


Załącznik 134553


Droga robi się pusta. Z rzadka spotykamy jakikolwiek pojazd. Ale, skoro już jest – śmierdzi niemiłosiernie ;)
Mijane osady to budowane w większości z lokalnej gliny stare wioseczki. Nieraz tylko obecność ludzi wskazuje, że ktoś tu nadal mieszka.


Załącznik 134554


Załącznik 134555


W zabudowaniach zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla Iranu badgiry – wieże wiatrowe. Ich zadaniem jest przewietrzanie oraz chłodzenie znajdujących się pod nimi pomieszczeń. Budowane są tyłem do kierunku wiatru, który wytwarza podciśnienie w wieży i znajdującym się pod nią pomieszczeniu. Gorące powietrze zasysane jest innym kanałem i przechodzi przez podziemnie kanały (często z wodą), gdzie schładza się, nawilża i wpada do pomieszczenia z wieżą wiatrową. Po ogrzaniu jest wydmuchiwane wieżą.


Załącznik 134556


Załącznik 134557


Załącznik 134558


Załącznik 134559


Otaczająca nas pustka zaczyna świadczyć, iż dojeżdżamy do celu. Termometr także pokazuje pustynną temperaturę. Po raz pierwszy pojawiła się „4” z przodu. W sumie po to także tu przyjechaliśmy. Ja mam cichą nadzieję zobaczyć na termometrze 50 stopni :D


Załącznik 134560


Załącznik 134561


Załącznik 134562


Kieruję się do zlokalizowanej pośrodku niczego budki.


Załącznik 134563


Motocykl zaparkowałem w cieniu, tzn. za „budynkiem”, sam zaś podchodzę do okienka. Cieć okazuje się wybitnie niekumaty i dłuższy moment nie może pojąć po co tu przyjechaliśmy i czego od niego chcemy. Wreszcie za niebagatelną sumę 7,50 zł sprzedaje nam bilety wstępu i spuszcza łańcuch umożliwiający wjazd.

Okazuje się, że lubiących pustynię jest więcej niż ja. Świadczy o tym zorganizowanie przy wydmach infrastruktury turystycznej: bungalowów, placu zabaw, jadalni, toalet, itp. oraz oczywiście kanciapa z cieciem. Pełna komercja.
Podjeżdżamy kawałek i z bliska wszystko wygląda jak opuszczone: wszędzie bałagan, rozwalony kibel. Generalnie krajobraz tego „kurortu” jest dość postapokaliptyczny. Żeby przyjąć gości, trzeba tu włożyć sporo pracy.
Jednak ktoś tu urzęduje: na piasku widać ślady łap psich i ptasich.
Choć temperatura i brak cienia nie zachęca do spacerów, włazimy na wydmę. Jest pięknie!


Załącznik 134564


Załącznik 134565


Załącznik 134566


Załącznik 134567


Chwilę kontemplujemy i schodzimy na dół i do motocykla. Niesamowicie nagrzany – aż ciężko dotknąć rączek kierownicy. Przypominam sobie Harleya – tam, będąc w ciepłym klimacie zawsze trzeba było mieć na uwadze, że silnik jest chłodzony powietrzem i odpowiednio planować trasę. GS ma ten plus, że jest dochładzany wodą i do tej pory nie zdarzyło się, żeby temperatura silnika podskoczyła nadmiernie.

Kierujemy się w kierunku Shirazu, a mówiąc ściślej – Persepolis.


Załącznik 134568


Załącznik 134569


Załącznik 134570


Załącznik 134571


Zauważyliśmy, że na wjazdach do miejscowości, np. na rondach, czy przy drogach często umieszcza się lokalne wytwory sztuki rzeźbiarskiej nawiązujące do tradycji danego regionu, np. produkcji zboża czy arbuzów. Widzieliśmy koguta, kłosy zbóż, wielbłądy ze sztucznej trawy, konie, granaty. Nieraz są one połączone z gustownymi „miejscami odpoczynku” dla podróżnych, czy placami zabaw dla dzieci.
Jedynie Ajatollahowie spoglądają na wszystkich z góry.


Załącznik 134572


Załącznik 134573


Stajemy na stacji zatankować. Tradycyjnie staję pomiędzy motocyklem a dystrybutorem, aby pracownik stacji musiał dać mi do ręki pistolet i paliwo nalewam sam. Robię tak od czasu, gdy kiedyś w Maroku chłop lał paliwo tak długo, aż ja zauważyłem, że benzyna płynie po motocyklu i podłodze, a leżący na siedzeniu kask jest w niej skąpany. Tym razem spotkała mnie mała kara: pistolet był zepsuty i nie odbijał, więc osobiście trochę ochlapałem motocykl :D
Korzystając z okazji, że jest mała knajpka, idziemy na kawę i falafela w bułce. W lokalu zagaduje nas dwóch klientów – chcą, żeby dać im numer naszego whatts appa. Jak wyszli, gość robiący nam falafela poprzez tłumacza w komórce przekazał, żeby uważać na ludzi, bo niestety w Iranie nie wszyscy są w porządku. Dzięki za radę!


Załącznik 134574


Krajobraz nadal pustynny, surowy. Lubię taki.
Drogi nie najgorsze, gps spisuje się na medal – prowadzi jak po sznurku, więc kilometry pokonujemy w miarę szybko.


Załącznik 134575


Załącznik 134576


Załącznik 134580


Załącznik 134578


Załącznik 134579

Dredd 16.05.2024 20:48

13 Załącznik(ów)
Zjeżdżamy na stację. Pogonił nas trochę lokalny czarny psiur, trzeba było dodać gazu.
Robimy mały postój na zam-zam colę i zam-zam fantę. Smakują całkiem dobrze. Nazwa coli jest jakaś znajoma, ale nie mogę przypomnieć sobie skąd. Wiem! Zam-zam to święta studnia bodajże w Mekce. Mam nadzieję, że tutejsze napoje także mają cudowne działanie ;) Jedno jest pewne: w tym upale smakują wyśmienicie :)
Jak wracamy do motocykla, nasz czarny oprawca leży w cieniu GS-a, patrzy na nas i macha ogonem. Nie mamy jedzenia, ale dajemy jej wodę.
Zanim zacznie pić, liże mnie po ręce i patrzy głęboko w oczy.


Załącznik 135073


Załącznik 135075


Na drodze trafia się dobry „zając” – dobrze jedzie. Nawet za dobrze – 150 km/h to za dużo jak na stan tutejszych dróg (nawet ekspresowych). Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, żeby odpuścić jazdę za nim, sam zwolnił poniżej dopuszczalnej prędkości. Za chwilę policja mierzy nas suszarką. Z tego wniosek, że w Iranie także mają swojego Janosika ;) Generalnie jazda po Iranie jest ciężka. Nie wynika to wcale z jeżdżących za szybko, lecz bezmyślnie. Tu w kodeksie drogowym musi być zasada nieograniczonego braku zaufania do innych uczestników ruchu. Każdy może wykonać w dowolnym momencie wybrany przez siebie manewr: jazda po 2 pasach naraz jest standardem, włączanie się do ruchu bez patrzenia w lusterko czy ktoś jedzie danym pasem też, nie dziwi zmiana pasa, pomimo, że sąsiedni jest zajęty, jazda pod prąd, itd. Motocykliści/motorowerzyści zaś to osobny temat: jeżdżą po chodnikach, przejściach dla pieszych, na których potrafią zawrócić; sygnalizacja świetlna ich w ogóle nie dotyczy. Jednym słowem: jest wesoło :)
Nawet sami Irańczycy mówią nam, że jesteśmy odważni, że jeździmy po Iranie motocyklem :D

Krajobrazy ciekawe. Często kręcą się małe trąby powietrzne, unoszące niewielkie kamienie. Niby cały czas jedziemy w pustkę, ale potrafią przed nami wyrosnąć góry: nagie, ostre, nieprzystępne. Dostrzegamy również pole ryżowe, co dla nas jest pewną ciekawostką. Emocji dostarczają co jakiś czas irańscy kierowcy: kobieta jedzie pod prąd na czołówkę z nami, bo skręca w lewo (trzeba było ją ominąć lewym pasem), skręcanie z lewego pasa w prawo, czy z prawego w lewo, bez kierunkowskazu to norma.
W szczerym polu biegnie linia kolejowa. Do tej pory nie widzieliśmy pociągu w Iranie. Ciekawostką są też znaki z oznaczeniem stacji kierujące totalnie w pole. Co najlepsze - było ich kilkanaście!

Załącznik 135062


Załącznik 135074


Załącznik 135064


Załącznik 135065


Załącznik 135066


Dojeżdżamy do Persepolis; w oddali widać już ruiny starożytnego miasta. Mieliśmy wielkie wątpliwości, czy w ogóle porywać się na zwiedzanie tego miejsca. Wiele osób w Polsce było zdania, że nie warto: niewiele zostało i nie bardzo jest co oglądać. Zadziałała jednak magia nazw. Jak to będąc w Iranie nie zobaczyć Persepolis? Z chęcią umiejscowiłbym znane z lekcji historii imiona: Dariusza, Kserksesa czy Artakserksesa. Musimy to zobaczyć!


Załącznik 135067


Przy samym wejściu do muzeum ponoć jest hotel, w którym mamy nadzieję się zadekować, zaś jutro jak najwcześniej uderzyć na zwiedzanie. Parkujemy pod bramą na płatnym parkingu i pytamy kolesi z obsługi o hotel. Pokazują kierunek – budynek nawet widać. Niestety okazuje się, że jest zamknięty, zaś jak powiedziała nam babeczka z kasy biletowej: od dwóch lat.
Przy motocyklu zagaduje mnie całkiem spora irańska rodzinka: dziadkowie, rodzice i wnuki. Wnuczek ok. 17- letni mówi po angielsku. Nie mogą uwierzyć, że przyjechaliśmy motocyklem aż z Lachistanu. Pytają jak wyglądają drogi na takim dystansie, czy są dobre? Jak Dominik podszedł do nas, także był o to pytany. Oferują pomoc, jednak nie jesteśmy pewni, czy to nie był ów słynny irański ta’arof (czyli zwyczajowa wymiana uprzejmości). Polecają porządne, choć drogie hotele w Shirazie. Na koniec usłyszałam, że mamy bardzo ładne niebieskie oczy.

Za jakieś 1,5 km jest nasza ulubiona państwowa sieć hoteli. Tym razem okazuje się, że na hotel składają się drewniane domki; jak na koloniach, na których nigdy nie byłam ;)

Domki mają ten plus, że motocykl można zaparkować pod drzwiami, zaś sam kompleks znajduje się wśród drzew i zieleni. Rosną tu granaty, limonki i mandarynki. Jest nawet basen, choć pusty ;) Jednak zanim dojechałem do domku zostałem pogoniony przez tutejszego psiura, a zasadniczo sukę. Nauczeni doświadczeniem, zanim zdecydowaliśmy się wprowadzić do pokoju obadaliśmy wszystkie newralgiczne punkty pokoju: czy klima pomimo tego, że jest także działa, czy agregat nie jest aby przykręcony do ściany pokoju bez izolacji i po włączeniu wiatraka nie dzwonią szyby w oknach, czy w łazience leci chociaż zimna woda, czy jest jakiekolwiek światło, etc.
Wiem, jesteśmy nienormalni :D
Wszystko w porządku. Łazienka spoko: jakby ktoś chciał umyć włosy siedząc na kiblu: voila!
W razie czego, na drzewku za domkiem wiszą granaty!
Ania zakumplowała się natychmiast z suczką. Okazało się, że ma ona jeszcze 2 młode. O ile matka bardzo chętna do głaskania, to szczeniaki nie bardzo – jeden nawet na nas warczy.


Załącznik 135068


Załącznik 135069


Załącznik 135070


Załącznik 135076


Załącznik 135072


Po jakimś czasie pojawia się młody chłopak, który pyta czy mógłby przyjść do nas pogadać. Pewnie, wpadaj. Umówiliśmy się na 20:00. Ogarnęliśmy się i czekamy na chłopaków na ławce przed domkiem. Ponieważ nie zauważyliśmy żadnych innych gości, Ania nie zakłada chusty, ma ją tylko na ramionach. Poza tym występuje w samym t-shircie, czyli wbrew obowiązującym zasadom – z odkrytymi ramionami. Chłopak zjawia się z dwoma kolegami. Zaczynają jakąś dziwną gadkę o miłości, pokoju itp. Chcą nas nagrywać i to z 3 ujęć naraz; przynieśli nawet jakiś sprzęt do oświetlania, żeby dobrze było widać. Pytamy po co to nagranie? Gość pokazuje jakiegoś instagrama, ale jego historia nijak nie trzyma się kupy; na instagramie nie ma żadnych filmów, ani przede wszystkim, jego.

- Skoro nie chcecie być nagrywani, to ok, ale może poszlibyśmy gdzie indziej, np. do waszego pokoju?
- A może usiądziemy w lobby hotelowym?

Pozostali dwaj cały czas kręcą się jak wszy na grzebieniu. Ewidentnie coś kombinują; prawdopodobnie nagrywają z ukrycia. Skoro nie ma nagrania to gadka jakoś się nie klei i chłopaki odpuszczają. O co tu chodziło?

Wciągamy przywiezioną z Polski żelazną rację żywnościową w postaci zupki chińskiej i orzeszków, delektujemy się kupionym po drodze kolejnym przepysznym mango i walimy w kimę. Razem z nami „nasze” psy. Jeden mały – ten bardziej bojowy co jakiś czas szczeka w nocy. Wylazłem przed domek zobaczyć czy nic mu nie jest, ale było ok. Siedzi na skraju podestu i piłuje paździapę :)
Pięknie pachnie igliwiem!
Dziś pokonaliśmy 447 km.

furman 17.05.2024 09:46

Ależ się człowiek nakręca na ten Iran czytając takie relacje. Dzięki Dreed.

Dredd 22.05.2024 17:59

35 Załącznik(ów)
Dzień 11 – wtorek – 26 lipca

Rano cała ferajna w komplecie: suczka śpi przy naszym progu, a małe tam, gdzie wczoraj się wydzierały. Do tego pojawiło się bardzo dużo motyli, które przyjemnie się obserwuje.


Załącznik 135201


Załącznik 135202


Zbieramy się, żeby być pierwszymi zwiedzającymi Persepolis, a do ruin mamy ok. 1,5 km do przejścia. Na razie temperatura nie doskwiera, więc spacer jest całkiem przyjemny.
Muzeum otwierają o 8:00. Bilet kosztuje 2 miliony riali. Ponieważ jesteśmy sami, łapie nas magia miejsca. Ponoć w swoim czasie było to najbogatsze miasto świata.


Załącznik 135203


Załącznik 135204


Załącznik 135205


Załącznik 135206


Załącznik 135207


Załącznik 135208


Chodzimy spokojnie po mieście Dariusza I, udajemy się do położonego trochę wyżej grobowca Artakserksesa, skąd roztacza się piękny, panoramiczny widok na całe miasto. Wrażenie estetyczne trochę psują rozmieszczone w wielkiej ilości barierki i szyby odgradzające nas od zabytków.


Załącznik 135209


Pojawiają się pierwsi zwiedzający. Szybko wyjaśniło się, dlaczego jest aż tyle irytujących nas barierek i szyb – turyści włażą wszędzie, gdzie się da, by zrobić sobie zdjęcie.
Zdecydowanie warto było przyjechać tutaj, przekroczyć Bramę Wszystkich Ludów.

Naszą uwagę przyciąga tabliczka oznaczająca WC – przypomina, że nie jesteśmy w starożytnej Persji, lecz w Iranie.


Załącznik 135210


Kończymy zwiedzanie i spieszymy się na śniadanie, bo trwa tylko do 10:00, a oprócz tego, że sami chcemy coś zjeść - musimy nakarmić psa!
Ledwo zdążyliśmy - wpadamy do hotelu o 9:50. Nikt nie robi jednak najmniejszego problemu – dostajemy swój przydział.

Śniadanie okazuje się całkiem niezłe; po spacerze smakuje jeszcze lepiej. Jajka sadzone, kawa, mleko, herbata, sok, serki i miody. Do tego płachty chleba wyglądającego jak folia bąbelkowa. Robię psu 4 kanapki, smaruję masłem, potem dżemem i miodem. Ciekawe czy zje?
Tak się cieszy z jedzenia, że po mnie skacze, przy okazji brudząc spodnie. Żal będzie zostawiać te psiury, ale suczka została przynajmniej przyzwoicie wygłaskana. Chyba będzie miała trochę fajnych chwil do psich wspomnień.


Idziemy się rozliczyć za nocleg. Recepcjonista okazuje się bardzo sympatyczny. Pyta jak nam się podobało i czy wszystko było w porządku. Prosi o zrobienie zdjęcia z motocyklem pod znakiem hotelu. Ale myli się ten, kto myśli, że w Iranie można zapłacić za hotel, oddać klucz od pokoju i po prostu wyjść. Najpierw należy dokonać oględzin pokoju: czy nie został zdewastowany i czy nic nie zginęło. Zostawiamy recepcjoniście pocztówki z Polski, z czego bardzo się ucieszył.
Na pożegnanie jowialnie złapał mnie za policzek ;)


Dziś nie czeka nas długa droga – jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów do Shiraz.
Życie tu zaczyna się dość późno, bo dopiero około 8:00. Dopiero o tej porze na drogach zaczyna się ruch. Inna sprawa, że wystarczą 3 samochody w jednym miejscu by narobić niezłego bałaganu. Niestety, jest już przed 11:00, więc na drodze korek. GS z kuframi nie jest motocyklem, który najlepszy jest na takie warunki. Ani nie przepycha się nim łatwo między samochodami, ani kierowcy irańscy nie są przyzwyczajeni do tego. W samym Shiraz wcale nie jest lepiej. Trudno, musimy nieraz odstać swoje…


Załącznik 135211


Załącznik 135212


Załącznik 135213


Załącznik 135214


Załącznik 135215


GPS prowadzi nas uliczkami medyny szerokimi na wyciągnięcie rąk. Często jedziemy rynsztokiem ;) Miasto jest bardzo nagrzane, do tego wentylatory włączające się co chwila w motocyklu walą gorące powietrze prosto na nas. GPS bardzo kręci, do tego często kieruje nas pod prąd. Dobrze, że nikt nie jedzie z naprzeciwka!


Załącznik 135216


Załącznik 135217


Jednak do hoteli jakoś dzisiaj nie mamy szczęścia: pierwszy jest drogi, a w pokoju śmierdzi, w drugim hałasują agregaty, w trzecim nie działa klimatyzacja, czwarty zamknięty na głucho. Wreszcie trafiamy do Ana Guest House. Jest to tradycyjny, irański dom z wewnętrznym dziedzińcem, w którym urządzono hotelik. 8 milionów za noc. Warunki przyzwoite.


Załącznik 135218


Załącznik 135219


Uderzamy w miasto i oczywiście na bazar. Jest wielki, ale śmierdzi tu chińszczyzną. Ponieważ nastała pora sjesty dużo lokali jest pozamykanych. Na rogu ulicy trafiamy na lokal z żarciem na wynos. Zapuszczamy żurawia i zanim zdążyliśmy dobrze się rozejrzeć, dostajemy miseczkę zupy z makaronem, fasolą i soczewicą, a za chwilę kolejną – tym razem o składzie nie do odgadnięcia. Siadamy na ławce i pałaszujemy. Jedzenie całkiem smaczne. Pan nie chce żadnej zapłaty. Proponuję pieniądze 3 razy, żeby być pewnym, że nie jest to ta’arof. Przyznam, że trochę mnie ten zwyczaj mierzi, ale z drugiej strony słabo byłoby nie zapłacić :fool2:


Załącznik 135220


Załącznik 135221


Łazimy trochę po mieście, przyglądając się ludziom. Korzyść jest obopólna, bo zarówno oni dla nas, jak i my dla nich jesteśmy atrakcją :D
Zaglądamy do sklepików, warsztatów, cukierni. Irańczycy są bardzo otwarci, zapraszają do środka, nie robią problemów z naszego wścibstwa. Bez problemu pozwalają się fotografować.


Załącznik 135222


Załącznik 135223


Załącznik 135224


Załącznik 135225


Załącznik 135226


Załącznik 135227


Załącznik 135228


Załącznik 135229


– Patrz, KTM Duke, zupełnie jak mój

- Faktycznie! I do tego prawdziwy, a nie XTM. Podejrzewam, że nie było łatwo go tutaj sprowadzić, ani tym bardziej nie był tani…


Załącznik 135230


Siadamy na ławeczce przy ulicznej kafejce, gdzie za grosze można kupić kawę – niewielkie, mocne espresso. Obok piekarnia – pięknie pachnie! Z lokalu wychyla się chłopak i obdarowuje nas cieplutkim chlebem w formie podpłomyka. Pokazuje, żeby spróbować i pyta czy smakuje. Cóż zrobić, jemy chleb i zapijamy go kawą. Faktycznie, dobry.
Chleb dostaje także przechodzący obok wyraźnie biedny człowiek.
Wniosek z tego, że my także musimy wyglądać jak dwie małe „rumuńskie znajdy”, skoro nas chlebem karmią :)


Dziś przed nami bardzo konkretna ekspedycja: chcemy zjeść deser z nitkami falude! Są to mrożone nitki skrobi z ryżu lub kukurydzy. Udaje mi się je upolować, więc zamawiam z sosem szafranowym; Ania bierze zaś lody z sokiem marchewkowym – podpatrzyliśmy, że lokalsi tak jedzą. Połączenie to okazuje się bardzo smaczne. Generalnie chyba lubią tu marchewkę: pierwszą potrawą, którą tu dostaliśmy z tego warzywa był… dżem. Także niezły.


Załącznik 135231


Zagaduje nas nauczyciel angielskiego: pyta skąd jesteśmy, jak podoba nam się w Iranie, itp., po czym zaprasza do siebie, abyśmy u niego przenocowali. Odmawiamy 3 razy, a on ponawia propozycję. Oznacza to, że zaproszenie jest szczere. Z żalem, ale nie korzystamy, bo już mamy hotel zabukowany na 2 dni.

Spełnia się przepowiednia dziewczyn z pijalni soków: jesteśmy najedzeni niemożliwie. Jedyny problem, że brakuje nam trochę różnorodności jedzenia i warzyw. Jak pokazujemy w knajpie, że chcemy coś zjeść, najczęściej dostajemy mięcho – coś a’ala kofty. Jest to generalnie smaczne, ale chcielibyśmy popróbować także czegoś innego z ponoć przebogatej kuchni irańskiej.
Mięsa tego zwierza także z chęcią bym spróbował, choć – jeśli wierzyć opowieściom – nie jest niczym specjalnym.


Załącznik 135232


Kupujemy warzywa, które przyrządzimy sobie na kolację. Do tego bierzemy 2 piękne mango.

Zagadują mnie 2 młode dziewczyny. Całkiem ładne, choć one piszczą na widok moich warkoczy. Chcą, abym poszła z nimi do świątyni, bo teraz jest czas na coś ważnego. Ale co z Dominikiem i wielką siatą z zakupami? Dziękuję za propozycję. Dziewczyny mówią, że mam ładne oczy i włosy. Jeszcze fota, ale nie umiem robić sobie selfie i nie wiem jak się ustawić do zdjęcia, więc wychodzę na nim jak Żaba. Na pożegnanie zostaję wytargana za policzek przez którąś z dziewczyn.


Załącznik 135233


Świetny jest irański zwyczaj przesiadywania na patio domu na poduchach. Oddajemy się w ten sposób błogiemu lenistwu w hotelu i obserwujemy niebo popijając czaj. Dosiadł się do nas gołąbek i ciekawie spogląda na nas.


Załącznik 135235


Wygląda, jakby zbierało się na burzę. Powietrze jest lepkie i ciężkie. Gość z hotelu mówi nam, że wczoraj była burza, jednak spory kawałek stąd. Zginęły 24 osoby. Pokazuje nam filmik w telefonie: ludzi piknikujących pod drzewami w suchym korycie rzeki porywają masy wody, które nagle utworzyły się z opadów. Ponieważ ziemia jest bardzo wyschnięta, deszcz nie wsiąka w nią, lecz woda spływa po naturalnych spadkach terenu.
Wieczór jest przepiękny! Deszcz nas ominął, a do tego zachód słońca ubarwił niebo na różowo.
Wychodzimy na dach, żeby mieć lepszy widok. Widoczna w oddali góra nazywana jest przez mieszkańców Shirazu Górą Matką: po prawej widać twarz, zaś po lewej brzuch ciężarnej kobiety.
Widok jest urzekający. Gdyby nie to, że słońce finalnie schowało się za horyzont, można by patrzeć na ten spektakl jeszcze długo.
Nagle na dachu sąsiedniego budynku zapanowało ogromne poruszenie; dochodzą nas jakieś dziwne dźwięki. Dopiero przeciągle mraaaauuu i dwa czarne cienie przemykające po dachach pozwoliły zidentyfikować puchatych sprawców całego zamieszania.


Załącznik 135234


Tego dnia pokonaliśmy niebagatelny dystans 52 km.

Dredd 01.06.2024 07:53

17 Załącznik(ów)
Dzień 12, środa, 27 lipca

Zgodnie z planem dziś nigdzie nie jedziemy, ale mamy wynotowane kilka miejsc w Shirazie, które warto odwiedzić.
Plan – można by powiedzieć, że wakacje to nie czas na sztywne trzymanie się kolejnych punktów, lecz – jako czas wolny – wszystko powinno odbywać się na spontanie. To racja. Jednak uważam, że warto wcześniej mieć przygotowane info na temat odwiedzanego miejsca, bo odpada gorączkowe szukanie ciekawych obiektów. Dobrze także mieć koordynaty kilku miejsc noclegowych, bo wtedy - często po całym dniu jazdy – nie trzeba ich namierzać. A kręcenie po obcym mieście w 40 stopniach to nie jest największa z atrakcji :)
Nasze podejście do planów jak i one same ewoluowały w czasie. Nadal lubię poszukać ciekawych miejsc, czy zjawisk, ale chętniej wybieramy takie, których nie ma w przewodnikach. Coraz częściej zaś łapiemy się na odpuszczaniu kolejnego punktu „który trzeba zobaczyć” na rzecz pozostania w jakimś ciekawym, znalezionym przypadkowo, miejscu czy smakowania jego klimatu.
Dziś chcemy zobaczyć meczet Nasir ol-Molk czyli Różowy Meczet. Nazwano go tak z powodu koloru, który przybiera jego wnętrze na skutek światła wpadającego przez witraże. Jednak najlepszy efekt jest rankiem, tj. około godziny 8. Wobec tego wstajemy o 7:00, żeby ze wszystkim się spokojnie wyrobić. Rzut oka za okno uświadamia nam, że nie ma sensu jeszcze nigdzie iść :) Niebo zasnute chmurkami. Z racji panujących temperatur, nie obrazilibyśmy się, jeśli pojawiłby się mały deszczyk! Możemy spokojnie zjeść hotelowe śniadanie. Dostajemy zupę a’la owsianka, lecz robioną na wywarze z mięsa, oraz tradycyjnie: omlet, ser, warzywa, dżemy. Ponieważ słońce nie chce się pokazać, siedzimy na patio, leniuchujemy i wypisujemy kartki pocztowe do rodziny i znajomych. Wysyłanie pocztówek to bardzo fajny zwyczaj, który niestety już zanika. Nasi znajomi lubią dostawać kartki, więc trzeba podjąć ten niewielki wysiłek i zakręcić się za ich wysłaniem. Zwłaszcza, że pewnie nie co dzień dostaje się pocztówkę z Iranu :)
W sumie, my też lubimy je dostawać …

Pokazało się słonko, można więc uderzyć do różowego meczetu. Wejście kosztuje 1mln riali.


Załącznik 135503


Załącznik 135504


Wchodząc do środka trzeba ubrać czador: turystki dostają go z rękawami i kapturem, wiązany kokardką z przodu, a tubylcy – kawałek materiału, czyli klasyczny czadorek. Pewnie – jeśli chodzi o turystki - chodzi o to, żeby nie było wymówek, że nie ogarnie się płachty materiału i odsłoni kawałek kobiecego ciała. Zdjęcia można robić tylko telefonem, nie wolno wnieść aparatu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Można zamówić sobie profesjonalne zdjęcie, robione przez dyżurnego fotografa, ale … należy wnieść opłatę.
Na miejscu targ próżności. Ciekawie patrzy się z boku na te wszystkie pozy, dzióbki i gonitwy za idealnym ujęciem. Ktoś nagrywa vloga. Próżność i raz jeszcze próżność. Na krzesełkach siedzą wrony (tzn. kobiety ubrane w klasyczne, czarne czadory) : jak którejś z turystek zsunie się okrycie, to wrona sunie jak z procy z naganą. Iranki mają duże stopy. Z moim rozmiarem 36 nie będzie międzynarodowej wymiany butów.



Załącznik 135505


W drodze powrotnej nagabuje nas przewodnik: mówi, że ma samochód i obwiezie nas po najciekawszych miejscach. Powiedzieliśmy mu, że mamy swój motocykl i to tłumaczenie mu na szczęście wystarczyło.
Tymczasem idziemy do meczetu Vakil. Znów zagłębiamy się w bazar – to zawsze jest urzekające miejsce. Niestety, śmierdzi tu chińskim plastikiem i mamy wątpliwości co do pochodzenia towarów. Jest to chyba ta gorsza twarz globalizacji.


Załącznik 135506


Załącznik 135507


Po drodze można zaobserwować trochę beztroski: na środku skrzyżowania jest fontanna, w której bezstresowo, w ubraniach kąpią się dzieci. Czysta, niczym nie zmącona radość :) Nie do pomyślenia w naszym, poukładanym, bezpiecznym świecie.


Załącznik 135508


Załącznik 135509


Meczet Vakil. Wejście kosztuje po 500.000 riali. Tu nie ma tłumów; można powiedzieć, że poza nami nie ma prawie nikogo. Jest za to cień i dywany rozłożone na chłodnej kamiennej podłodze. Nikt nie robi problemu, gdy układamy się na nich i kontemplujemy chwilę. Ponoć nawet usnąłem, ale kto by babsku wierzył ;)


Załącznik 135510


Załącznik 135511


Załącznik 135512


Nie może być tak, że na wakacjach są same przyjemności. Są także obowiązki: trzeba wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu ;) Szczęśliwie – umiemy żyć bez tego urządzenia, ale nieraz dobrze by było z niego skorzystać. Poza tym zainstalowany w Polsce VPN nie daje rady i jeśli mamy wifi i tak nie da się otworzyć większości stron, jak chociażby Interia czy Wirtualna Polska. Ciekawe jak FAT? Działa! :)
Z zakupem karty sim poszło łatwo. Gość, nie dość, że sprzedał i uruchomił, to jeszcze zainstalował ichniejszego vpn-a, który otworzył nam pełny dostęp do wirtualnego świata. Za szybą na ladzie sprzedawca ma zbiór przeróżnych monet ze świata, ale nie ma złotówki. Zatem uzupełniamy jego kolekcję :)


Załącznik 135513


Załącznik 135514


Przyszła pora na wymianę pieniędzy. Tylko gdzie to zrobić? Zagaduję sprzedawcę na stoisku z okularami, czy nie chce kupić dolarów. Chętnie, ale nie ma za dużo gotówki. Zostawia nas za ladą, a sam robi rundę po sąsiadach. Uzbierał jedynie na 100$, ale dobre i to. Ja mam za to znowu kieszenie pełne mamony :)
Może nie udało się wymienić tyle, co chcieliśmy, ale pozytyw jest taki, że okazało się, że kasę można wymieniać prawie wszędzie! Drugą część wymienimy w kantorze. Chęć bycia prawilnym w Iranie nie popłaca: nie dość, że zmarnowaliśmy pół godziny na spacer, to kantor okazał się zamknięty, zaś kurs – gorszy niż dostaliśmy wcześniej :D
Wobec tego – starym zwyczajem z Turcji – szukamy złotnika. Tam na pewno się uda. Znajdujemy szybko, na wystawie widać naprawdę misterne wyroby. Wchodzimy. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę! Kurs przyzwoity, gość przesympatyczny. Pogadaliśmy z nim chwilę za pośrednictwem jego brata, który zna angielski. Jak mówię im jak mam na imię, chłopaki nie mogą nadziwić się, że nie oglądaliśmy ich serialu „Dominik”. Zostawiamy chłopakom nasz banknot 10-złotowy. I jak mogłoby zakończyć się spotkanie w przyjacielskiej atmosferze? Zostałem wytargany za policzek :D


Załącznik 135515


Szwendamy się trochę po mieście; z racji późnego popołudnia na ulice wyległy tłumy. Idziemy się do pana, który poczęstował nas zupą – chcemy jako drobny upominek dać mu torbę z łowickimi motywami i napisem Polska. Nie wiemy o co chodzi, ale nie wyglądał na zachwyconego. Mam nadzieję, że był zaskoczony, a nie niezadowolony, bo np. zepsuliśmy jego dobry uczynek.
Mijamy muzeum Naranjestan, ale nie chce nam się wchodzić do środka. Mijamy także rzeźnika, gdzie prezentowane są kozie łebki, które tworzą makabryczny widok, zwłaszcza jeśli pomyślimy w jaki sposób zwierzęta te zostały uśmiercone.
Dalej mijamy sklep zoologiczny, który także przedstawia makabryczny widok. Zwierzęcy horror.
Ania nie jest w stanie zrobić zdjęcia, chce po prostu jak najszybciej stamtąd odejść.


Załącznik 135516


Załącznik 135517


Załącznik 135518


Po powrocie do hotelu czeka na nas kolejne, przepyszne mango i walimy w kimę.


Załącznik 135519


Tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra (bynajmniej motocyklem ;) )


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:57.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.