Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Historia pewnego wyjazdu (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=8383)

7Greg 14.01.2011 13:22

Historia pewnego wyjazdu
 
Był mroźny zimowy wieczór. Najprawdopodobniej był to piątek. Tak, to był piątek w mroźny zimowy wieczór. Rychu jak co piątek przygotowywał się do trudów wieczoru. Miało być kameralniej, ale Rychu znał życie nie od dziś. Będzie trudno, pomyślał. Żona Rycha, Matylda, krzątała się po kuchni zaglądając do piekarnika czy skrzydełka pieką się we właściwej temperaturze.
Tak to był mroźny zimowy wieczór i w zasadzie nie zapowiadał niczego innego niż tego co zwykle działo się w piątki u Rycha.

Dzwonek zadzwonił do drzwi. Tak to już pora. Rychu niespiesznie otworzył drzwi gdzie w progu stał Przemo. W ręce dzierżył siatkę. Z szelmowskim uśmiechem wręczył ja Rychowi. Rychu starał się ocenić zawartość. Potrząsnął, obejrzał. Siatka ważyła około kilograma. Niby nic, ale w niektórych sytuacjach kilogram robi różnicę. Rychu znał życie nie od dziś i tym razem także się nie pomylił. W środku był litr szlachetnej wódki.

Powitanie było skromne, ot zwykle uściski dłoni, uśmiech większy niż zwykle. Dawno Przemo i Rychu się nie widzieli.

Matylda również z radością przywitała Przema. Znają się długo i Matylda od dawna cieszyła się na ten piątkowy wieczór.

Tak, to był mroźny, lutowy, piątkowy wieczór.

Rozmowy przebiegały w radosnej atmosferze, panowie opowiadali sobie co działo się od ich ostatniego spotkania. Wspominali nawet czasy bardziej odległe. Wszak w ich życiu wiele się wydarzyło.

Rychu wspomniał o swoim zeszłorocznym wyjeździe, którego celem było zdobycie szczytu. Rychu wiele gór już zdobył w swoim życiu i niejednokrotnie szczytował. Ale nie tym razem. Wyprawa mimo świetnie przygotowanej ekipy, najlepszego sprzętu, idealnej kondycji szczytu nie zdobyła. Rychu wielokrotnie zastanawiał się co poszło nie tak. Gdzie tkwił błąd. Jaka była przyczyna tej porażki. Rychu nie lubi porażek. Wiedział już rok temu, że wróci w to samo miejsce i spróbuje jeszcze raz. Nie wiedział kiedy, ale wiedział, że wróci.

Przemo poprosił Matyldę o kawę. Pierwsza butelka wody rozmownej już od jakiegoś czasu leżała w koszu. Skrzydełka zaspokoiły pierwszy głód. Atmosfera była idealna. Rychu na swoim telewizorze zapodał zdjęcia z zeszłorocznej wyprawy. Barwnie opowiadał o wydarzeniach, które przedstawiały obrazy wyświetlane na ekranie. Opowiadał jak to marzy o powrocie w to miejsce. Jak chce zmazać gorycz porażki, która przez cały czas prześladowała jego umysł.

Z każdym zdjęciem, łykiem szlachetnej wódki oczy Przema robiły się coraz większe. Rychu, aby lepiej wizualizować co pokazują nieruchome obrazy, kilkukrotnie upadł na podłogę. Pokrzykiwał i robił wrrrumm. Nawet Matylda się śmiała. To był bardzo udany wieczór.

W pewnym momencie zdjęcia się skończyły. Nastała chwila ciszy. Rychu znów się zadumał nad swoją porażką. Rozmyślał o powrocie w tamto miejsce. Wiedział, że wróci, ale nie wiedział kiedy.
Przemo rozlał kolejny kieliszek i wziął głęboki oddech.
- Może pojedziemy tam razem, Ty i ja.
Słowa Przema dotarły do głowy Rycha. Dotarły, ale Rychu ich nie słyszał.
- Co? Zapytał i wychylił kieliszek wódki.
- No pojedziemy tam razem. Tylko we dwójkę. Przemo również opróżnił swój kieliszek.
- Kiedy?
- W tym roku, odpowiedział Przemo.

Rychu nie lubi porażek i już wtedy wiedział, że za kilka miesięcy w doborowym towarzystwie zmierzy się jeszcze raz z górą.

wojtekm72 14.01.2011 13:34

Zbieżność imion i faktów przypadkowa .

7Greg 14.01.2011 14:22

Dni mijały niespiesznie. Wszak zima zawsze ciągnie się w nieskończoność. Nawet kiedy w mieście już dawno asfalt jest czarny jak czarna dziura to na wsi u Rycha śniegu i lodu jest pod dostatkiem.
Minęło kilka tygodni i nadszedł kolejny piątek. Tym razem do Rycha zawitał Andrzej.

Rychu i Andrzej wielokrotnie się spotykali w piątki. Można zaryzykować twierdzenie, że to już tradycja.

Do Rycha dochodziły nawet informacje, że Andrzej się zmienił przez niego. Nie jest już tym facetem, którym był kiedyś. Rychu zastanawiał się wielokrotnie co się zmieniło w Andrzeju. Nie wiedział. Nie wie tego do dziś.

Nie zmienia to faktu, że w ten piętek do Rycha zawitał Andrzej. W ręku miał siatkę. Rychu spojrzał głęboko w oczy Andrzeja i już wiedział. Nie musiał nawet sprawdzać. Tak, to był doskonały rum. Andrzej z Rychem zazwyczaj popijali rum. Nie wlewali go do herbaty jak to robią inni. Andrzej i Rychu po prostu lubili rum.

Gdy pewna część rumu się skończyła, Rychu opowiedział Andrzejowi o piątkowym wieczorze, który spędził z Przemem. Jeszcze raz wspomnienia wróciły. Andrzej mimo tego, że znał już opowieść wysłuchał ją jeszcze raz. Smiał się ponownie. Rychu bardzo lubi Andrzeja i miał nadzieję, że nie zanudza go opowiadając mu po raz kolejny tę samą historię.

Rychu wspomina do dziś jak poznał Andrzeja. Andrzej to wszak podróżnik i mentor. Rychu nie wiedział jak zorganizować swoje pierwsze spotkanie z Andrzejem.
Okazją była Gruzja. Rychu chciał tam pojechać, a Andrzej już tam był. Po kilku telefonach Rychu spotkał się z Andrzejem i poznał człowieka, z którym widuje się w piątki. Wiedza jaką Andrzej przekazał Rychowi była ogromna. Rychu w wyobraźni widział całą Gruzję. Andrzej tak to opowiadał, że Rychu mógłby właściwie tam już nie jechać.
Od tej pory Andrzej i Rychu piją w piątki rum.

Gdy kolejna szklanka rumu rozeszła się po trzewiach Rychu zapytał:
- Andrzej, może pojedziesz z nami na ten szczyt?
- Ja? Zapytał Andrzej oczami wyobraźni widząc rysy na szlachetnej muskulaturze swej ukochanej.
- No Ty. Powtórzył Rychu.

Andrzej wiedział, że nie będzie łatwo. Wiedział, że będą straty. Być może wiedział, że będą złamania. Ale Andrzej zaufał Rychowi, choć czasem już tego żałował.
Rychu zawsze opowiada, że będzie fajnie. Że będzie czadowo i przyjemnie. Niejednego już Rychu wkręcił. Andrzej o tym wiedział, a mimo to po raz kolejny zaryzykował. Podjął wyzwanie zdobyć górę za kilka miesięcy wraz z Przemem i Rychem.

- Dobra. A co mi tam. Raz się żyje. Odpowiedział Andrzej.

Rychowi zakręciła się łza w oku. To będzie idealny wyjazd, wręcz symboliczny. Będzie to wyjazd o jakim Rychu marzył od dawna.

Tak, Rychu sam uwierzył w swoje myśli. Tego wieczoru Andrzej i Rychu śmiali się do późna. Kolejne szklanki rumu były wlewane do ich ciał.

To był udany wieczór.

7Greg 14.01.2011 16:49

Wiosna. Podobno najpiękniejsza pora roku. Nie wiedzieć czemu Rychu się z tym nie zgadzał. Rychu nie lubi niczego co jest niewyraźne. Wiosna i jesień są niewyraźne i dlatego Rychu nie lubi wiosny i jesieni.

Zwykle na wiosnę w leśniczówce Andrzeja, położonej w środku parku narodowego, należy zrobić wiosenne porządki połączone z odkręceniem wody. Owa leśniczówka pamięta wiele wydarzeń. To tu tradycyjnie zjeżdżają się ci, którzy lubią Andrzeja i ci, którym odkręcanie wody nie jest obce.


Dojazd do tego urokliwego miejsca wiedzie szutrową drogą. W zasadzie wszędzie dookoła są szutrowe drogi. Wszyscy, którzy przybywają na wiosnę do Andrzeja dojeżdżają tam szutrowymi drogami. Kilka miesięcy wcześniej na tych szutrach leżał śnieg i leśniczówka gościła w środku zimy uczestników kuligu.

Tak, znajomi Andrzeja kochają szutrowe drogi.

Rychu kilka lat wcześniej był pierwszy raz w leśniczówce. Przez wiele lat poznał tam wiele znanych osób. Do Andrzeja zwykle przyjeżdżały znane osoby.


To tu wielokrotnie ściółka leśna została zniszczona. To tu czasem ktoś spał pod gwiazdami. To tu zwierzyna leśna słyszała opowieści mrożące krew w żyłach.


Na wiosnę 2010 roku zapowiedziało się sporo osób. Jak zawsze. Ekipa zjechała z całego kraju. Niektórzy mieli naprawdę sporo kilometrów do przejechania. Nikt nigdy nie narzekał. Wszak była to leśniczówka Andrzeja.

Tym razem Rychu nie był w stanie ocenić co było w siatkach, kartonach, plecakach i kufrach. Wiedział on jednak, że niczego nie zabraknie. Nie mylił się. Wszystkiego było pod dostatkiem.
Wieczór zapowiadał się ciepły więc rozpalono ognisko. Kiełbasa zapodał wyroby wędliniarskie. Było ich jak zawsze pod dostatkiem. Kiedy alkohol rozszedł się po ciele, a wędlina fermentowała w żołądkach co bardziej brawurowi uczestnicy zaczęli dokazywać. Najodważniejsi, niczym Janosik, skakali przez ognisko. Pewno niejednemu do dziś włosy na dupie nie rosną. Byli i tacy, którzy za pomocą maszyn czynili bruzdy w Andrzejowej ściółce. Dokazywaniu nie było końca.
Nawet Andrzej ku zdumieniu wszystkich w kapciach z Zakopanego dosiadł swej ukochanej.


Rychu był zbyt leniwy aby skakać przez ognisko, a i perspektywa porannego zasypywania dziur zniechęcała go do orania matki ziemi. Rychu lubi gadać o życiu. Palił więc cienkie mentole i gadał o życiu.

Wiele osób z którymi rozmawiał usłyszało opowieść o górze. Usłyszało również nowy plan jej zdobycia. Rozmowy trwały do samego rana. Wiele z osób było zainteresowanych wspólnym wyjazdem. Wielu kiwało głowami w zadumie.

Po powrocie do domu Rychu zaczął otrzymywać telefony i maile z pytaniami o wyjazd. Część chętnych pytała o szczegóły, część o termin, a część o jedzenie. Pytań było wiele, niektóre się powtarzały, na inne Rychu sam nie znał odpowiedzi.

Odbyło się jeszcze wiele spotkań, na których Rychu widział się z przyszłymi kompanami w podróży. Niektórzy przychodzili, niektórzy rezygnowali. Jeszcze inni deklarowali ostateczny termin potwierdzający uczestnictwo.
Kolejne telefony i kolejne maile powodowały, że Rychu zarywał noce. Matylda robiła się nerwowa.

Rychu musiał jakoś rozwiązać ten problem. Drżącymi rękami na klawiaturze swojego komputera wpisał adres www.africatwin.com.pl i założył ‘gang’. Wszyscy zainteresowani dołączyli do niego i od tej pory pytania padały tylko raz, a odpowiedzi udzielali wszyscy. Życie Rycha stało się prostsze.

Miesiąc trwały rozmowy nad planowaniem. Kto, gdzie, jak i z kim. Nie obyło się nawet bez sondy. Były rzeczy, które pasowały wszystkim, były też takie, które chcieli tylko niektórzy.

Wtedy właśnie Rychu zrozumiał, że łatwo nie będzie.
Rychu to nie facet, który się poddaje. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale wiedział również, że ekipa go nie zawiedzie. Nie wiadomo gdzie i kiedy pojawiły się słowa „bez napinki”. Od tej pory wszystkie problemy były rozwiązywane szybko i na bieżąco.

Zaczęło się lato. Rychu się uśmiechnął. Wszak lato jest wyraźne. Jest ciepło i ładnie. Rychu lubi lato.
Wszystko zostało dopięte.


Termin - 06-15.08.2010

Ekipa:
Przemo
Andrzej
Calgon znany jako Travis
Bajrasz
Lepi
Zbyszek
Kiełbasa
Wieczny znany jako inżynier
Deptul
Długi znany jako duzy79
Rychu

Pozostało tylko czekać......

Cynciu 14.01.2011 18:57

7Greg, pisz proszę, nie ustawaj w działaniu, idź za ciosem.
Nie męcz nas przerwami:bow:

wojtekm72 14.01.2011 21:09

No ile można czekać ?

nicek27 14.01.2011 21:36

Fajnie się czyta, tylko nie mam głowy o jaki wyjazd chodzi..:Sarcastic:

matjas 14.01.2011 21:36

subscribed :drif:

Andrzej_Gdynia 14.01.2011 21:49

Pięknie, ku-wa, pięknie...

JarekAT 14.01.2011 21:54

ja Was nie znam :D

ATomek 15.01.2011 15:54

Kim jest Rychu?
Wiemy o nim mało. Sam o sobie mówi niewiele i pewnie nigdy nie dowiemy się, co o sobie myśli, bo jest człowiekiem skromnym.
Język, jakim się Rychu posługuje, jest trudny. Dla wielu wręcz niezrozumiały. Rychu mówi i pisze poprawnie po polsku. I co ważne, posiadł tę rzadką obecnie umiejętność, czytania poprawnie po polsku.

Ale czy Rychu myśli poprawnie po polsku?

Jako człowiek wszechstronny, mógłby nosić koronę i ogłosić się Królem Ryszardem (mówiąc nawet po francusku Ryszard'em); nosząc krawat mógłby być specem od wizerunku; nosząc biały fartuch zmienić się w najwyższego specjalistę farmacji od maści na podrażnienia skóry...

Niestety, Rychu nie jest do końca poprawny.

Mógłby być...Kimś. Ale nie jest.
Tak naprawdę, to On nie lubi być Kimś. On lubi być sobą! Rychem!
I Rychowi najlepiej w kasku!

Kto się kryje za tym subtelnym imieniem?
Czy Rychu może istnieć naprawdę?
Czy może istnieć naprawdę ktoś, kto wbrew oczekiwaniom wielu, odrzuca koronę, krawat, czy biały fartuch i wybiera kask?

Rychu jest człowiekiem szczerym. Szczerym do bólu. Zwłaszcza dnia następnego.
Bo szczerość i wylewność są u niego odruchowe. Jak jedzenie i picie. Tak, zwłaszcza picie jest u niego odruchowe. Ale nawet w tej kwestii Rychu jest koneserem. Czego? Koneserem wszystkiego!
Często potem zastyga chwilę w bezruchu. Bezruch to stan właściwy Rycha.
Bezruch to stan skupienia. W tym stanie Rychu lubi przebywać najbardziej. Często zastyga nieruchomo. Bardzo często. Bo ten Rychowy bezruch jest twórczy. Jest swoistym napędem, motorem...
Rychu lubi jeździć motorem a jeszcze bardziej lubi bezruch na motorze. Pracuje usilnie nad teorią:"zapier...ać w bezruchu". Robi to w ciszy, skutecznie i bezszelestnie jak gilotyna. I jest nieuchronny.
Jego przyjście jest nieuchronne, bezszelestne i skuteczne.

To jest część prawdy o Rychu.

A TY? Jaki TY jesteś?
Czy jesteś przygotowany na spotkanie z Rychem?

wieczny 15.01.2011 16:33



;)

deptul 15.01.2011 17:02

Cytat:

Napisał ATomek (Post 153942)
Kim jest Rychu?
...
Czy jesteś przygotowany na spotkanie z Rychem?

Nikt nie jest przygotowany na to spotkanie!

"Pewnemu facetowi żona zaczęła mówić przez sen. Jakieś jęki i imię: Rysiek, Rysiek, Rychu. Bez dwóch zdań doprawiała mu rogi. Aby to sprawdzić, pewnego dnia udał, że wychodzi do pracy i schował się w szafie. Patrzy, a tu żona idzie pod prysznic, układa sobie włosy, maluje się, perfumuje i w samej koszulce nocnej wraca do łóżka. W tym momencie otwierają się drzwi i wchodzi Rysiek... Super przystojny, wysoki, śniada cera, czarne, bujne włosy - jednym słowem bóstwo. Facet w szafie myśli: "Muszę przyznać, że ten Rysiek ma klasę!". Rysiek zdejmuje powoli koszulę i spodnie, a na nim stylowe ciuchy, najmodniejsze i najdroższe w tym sezonie. Facet w szafie myśli: "Ku**a,ale ten Rysiek, to jednak jest za**bisty!". Rysiek kończy się rozbierać od pasa w górę, a tu na brzuchu krateczka - kaloryfer, wysportowany, a na klacie grają mięśnie. Facet w szafie myśli: "Ku**a, ten Rysiek, to ekstra gość!". Rysiek zdejmuje super trendy bokserki, a tu pała aż do kolan. Facet w szafie myśli: "Orzesz ku**a, Rysiek to za**bisty buhaj!". W tym momencie żona zdejmuje koszulę nocną i pojawia się obwisły brzuch, piersi aż do pasa i cellulitis. Facet w szafie myśli: "Ja pie**ole! Ale wstyd przed Ryśkiem".

Taki jest Rysiek!

7Greg 16.01.2011 19:35

Dzień wyjazdu był do dupy. Zawsze w dniu wyjazdu pogoda jest do dupy. To już taka tradycja. Rychu pokiwał głową i zaklął siarczyście.
- Kurwa mać.

Deszcz padał niemiłosiernie. Przecież było lato. Więc co tu robi ten deszcz, myślał Rychu. Dzisiejszy plan to dojechać do Zbychowej daczy położonej w podradomskich lasach. Z Przemem był umówiony na 16.00. Będzie ciemno, mokro i nieprzyjemnie. Rychu zna inne miejsca gdzie jest ciemno i mokro, ale tam w przeciwieństwie jest przyjemnie.
Do przejechania 500km szosą nr 7. Korki, tiry, kapelusznicy i diabli wiedzą co jeszcze pojawi się na drodze. Rychu daje sobie radę z takimi przeciwnościami, ale przecież było lato. Rychu był zły.

Matylda przyszykowała pyszny obiad. Rychu zerknął czy wszystko gra. Grało. Była nawet ulubiona surówka. Dla Rycha obiad bez surówki jest niczym. Matylda o tym wie i dlatego na obiad zawsze jest surówka.

Ostatnie sprawdzenie sprzętu. Koła, paliwo, hamulce, wosk na baku. Wszystko jest. Pora na pakowanie. Co by tu zabrać? Pomyślał. Nie może być za dużo. Gacie, skarpety, mydło, szczoteczka i pasta do zębów. Chyba wszystko. Rychu wiedział, że zęby trzeba myć zęby więc zawsze zabiera szczoteczkę i pastę do zębów. Jeszcze śpiwór, karimata i Rychu był spakowany. Niebo lekko się przejaśniło. Deszcz przestał padać. Rychu po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął.

Parę minut przed 16.00 Rychu odpalił sprzęta. Silnik zabuczał jakby miał tłumik Leosia. Rychu zerknął na prawą stronę. Niestety nie było tam Leosia. Był tam zwykły gówniany seryjny tłumik. Rychu chciałby mieć Leosia, ale go nie ma. Spodnie, kurtka, buty i Rychu był gotowy. Mocno uścisnął Matyldę. Widziała w jego oczach, że bez zdobycia szczytu nie wróci. Pogłaskała go czule po łysiejącym łbie i życzyła powodzenia. Kask, gogle, rękawice i już Rychu był w drodze.

W umówionym miejscu czekał już Przemo. Rychu nigdy jeszcze nie jechał w trasę z Przemem więc nie wiedział czego się spodziewać. Słyszał od innych, że Przemo ma w rękach ogień i specjalnie się na szosie nie pierdoli. Zwłaszcza jak ma Anakee. W środowisku Przema miał on przydomek Anakee Master. Rychu zerknął na tylną oponę Przema. Odetchnął z ulgą. Na tylnej obręczy groźnie szczerzył zęby E09. Zdawał się mówić – jeszcze mnie popamiętasz. Dla Rycha było ważne, że to nie Anakee.

Przemo odpalił maszynę. Przema maszyna ma Leosia, więc gada jak Leoś. Rychu nacisnął starter, ale jego wydech brzmiał dupowato. Ruszyli. Opinie o Przemie nie były przesadzone. Miał ogień w łapach. Bez dwóch zdań. Prędkości przelotowe według GPSa wskazywały na 150km/h. Rychu ufał tylko wskazaniom GPSa. Wiedział, że prędkościomierz przekłamuje i to całkiem sporo. Rychu słyszał o ludziach którzy konfabulowali, że ich maszyny jechały ponad 200km/h. Rychu wie, że to wierutne bzdury i dlatego ufa tylko wskazaniom GPS.

Po godzinie jazdy deszcz przypomniał o swoim istnieniu. Przez głowę Rycha przelatywały myśli czy ubierać kondony przeciwdeszczowe czy nie. Tak, nie, tak, nie wyliczał. Po chwili z nieba spadło coś takiego, czego Rychu dawno nie widział. Nie wiadomo ile to było litrów na metr, ale było tego sporo.

Przemo chyba nie zajmował się takim bzdetami jak kondonowe wyliczanki więc zjechał na najbliższą stację. Kibelek, tankowanie i panowie byli gotowi do dalszej jazdy. Z nieba padały hektolitry wody. Nawet puszki zaczęły zjeżdżać na stację bo wycieraczki nie nadążały oczyszczać szyby. Po 30 minutach zapada decyzja. Jedziemy. Może wolniej, ale jedziemy. Wszak do Zbychowej daczy jeszcze kawał drogi.

Po dwóch minutach Rychu już nic nie widział. Gogle od środka był zaparowane i mokre. Do tego jeszcze spod kół mijających pojazdów woda wlewała się za kołnierz i do kasku. Rychu żałował, że nie zabrał pełnego kasku i wypasionych, wodoodpornych ciuchów renomowanej firmy. Szybko jednak sobie wytłumaczył, że tam gdzie jedzie byłby to zdecydowanie zły ubiór. Kilometry mijały niespiesznie. Prędkość spadła do 80km/h. Mimo to na drodze nr 7 byli najszybsi.

Rychu zdjął gogle, zamknął jedno oko, a drugie schował za lewy kierunkowskaz. W takiej przedziwnej konfiguracji cielesnej rajderzy dojechali do stolicy. Kierowali się znakami na Radom.
GPS Rycha już od dawna był schowany w torbie. Rychu ma ten problem, że jego GPS puszcza do środka wodę. Rychu z niekłamanym zachwytem zerka na właścicieli BMW, którzy wszyscy mają drogie i wypasione GPSy. Rychu nie ma Leosia i wypasionego GPSa.

Na wyjeździe z miasta ogromny korek. Rychu ucieszył się, że tu nie mieszka i że nie musi stać w tych korkach. Przeciskanie pomiędzy autami nie stanowiło dla Przema większego problemu. Jechali dalej. W pewnym momencie droga się zwężyła do tego stopnia, że nie było przejazdu. Przemo się zatrzymał i stał. Rychu nie zwykły jest stać w żadnych korkach więc krawężnik, pobocze, trawnik i już jechał chodnikiem. Po chwili w lusterkach zabłysły światła Przema. Ze względu na deszcz po chodniku nikt nie szedł. Jechali mijając stojące samochody. Po kilku kilometrach oczom ich ukazało się jezioro. Rychu starał się sobie przypomnieć z lekcji geografii gdzie w stolicy jest jezioro. Nie przypomniał sobie.

Przed jeziorem stał 3 pasmowy sznur samochodów. Sporo tych litrów spadło z nieba. Jezioro miało jakieś 100m długości i po kilka metrów wylewało się na oba boki drogi. Na środku jeziora stał jakiś samochód. Drzwi miał otwarte, a obok stał kierowca po kolana w wodzie. Pewno za mało gazu, pomyślał Rychu.
Przemo widocznie był obyty z jazdą po wodzie, bo zapiął jedynkę i tyle go było widać. Rychu ruszył za nim. Nogi do góry i gaz. Woda chlusnęła przez szybę do kasku. Po chwili byli na drugiej stronie. Przemo z błyskiem w oku się uśmiechnął. Było fajnie.

Po wyjechaniu ze stolicy deszcz stracił na mocy i można było ponownie odkręcić manetę. Rychu wyjął GPSa i wbił współrzędne daczy. Późnym wieczorem dojechali na miejsce.

Zbyszek ich nie przywitał. Lepi, który był już na miejscu szybko oznajmił, że gospodarz już wytrzeźwiał dwa razy i go zmogło po raz trzeci.


Niebawem pojawił się Kiełbasa.


Sprzęty do garażu i podróżnicy oddali się biesiadzie.

Ci co byli wiedzą jak było, tych co nie było niech sobie wyobrażają. Rychu był bardzo zadowolony.


Późną nocą światła pogasły i w daczy zapadła cisza. Ponieważ w łóżku nie było miejsca Rychu położył się tarasowej leżance.


JareG 17.01.2011 13:45

Rychu :D dawaj dalej :Thumbs_Up:
.. to tak a propos odzewu :haha2:

JarekAT 17.01.2011 13:47

JareG znasz Rycha??

JareG 17.01.2011 13:55

Cytat:

Napisał JarekAT (Post 154373)
JareG znasz Rycha??

Wiesz, to bylo tak.. wybralem w komórze jakis numer z tych 'wydzwonionych' i dzwonie.. czekam.. czekam.. ktos sie odezwal - no to ja do niego 'siema Rychu'.. znow sie odezwal i dalej zesmy se konwersowali.. wiec chyba to byl on, znaczy Rychu? :D
A poza tym, kto nie zna Rycha? :haha2:

.. no i jakies takie znane okolice na tych 'Rychowych' obrazkach widzialem, czyli musialem tam byc, a ze Rychu jest zwierz mocno towarzyski to i na pewno tez tam byl :D

JarekAT 17.01.2011 14:03

muszę przyjrzeć się tym obrazkom :)
Gregu dawaj dalej o tym Rychu

calgon 17.01.2011 15:05

jak on buduje napiecie!;-))) dawaj dawaj

jochen 17.01.2011 16:40

Brawo Gregu, nowa jakość, mamy thriller podróżniczy, kiedyś to się nazywało dreszczowiec:D

czosnek 17.01.2011 17:02

Cytat:

Napisał jochen (Post 154419)
Brawo Gregu, nowa jakość, mamy thriller podróżniczy, kiedyś to się nazywało dreszczowiec:D


myku 17.01.2011 17:08

Kudre Czosnek,pamitam ta czolowke.Jak bylem maly balem sie jej zawsze :cold::eek:

deptul 17.01.2011 18:58

Cytat:

Napisał myku (Post 154424)
Kudre Czosnek,pamitam ta czolowke.Jak bylem maly balem sie jej zawsze :cold::eek:

Myku, mam nadzieję, że dalej się jej boisz i teraz przestraszyłeś się nie na żarty!:D;)

myku 17.01.2011 19:06

No powaznie,schizuje mnie ta czolowka.Nie zebym sie bal,ale jest taka jakas dziwna:dizzy::lol8:

czosnek 17.01.2011 19:10

Myku... Ja Cię serdecznie przepraszam za przywołanie demonów przeszłości ;)

A, że dziwna, to wiesz, powstawała w złotych latach LSD ;)

myku 17.01.2011 19:18

Ale jazda,musze sie napic:chleje::lol8:.Jest tyle rzeczy,ktore siedza w glowie a na codzien sie nich nie pamieta:D

7Greg 19.01.2011 02:15

Następny dzień był nieco lepszy. Deszcz przestał padać. Wszyscy byli zadowoleni. Przepyszne śniadanie wykonane poprzez cudowne dłonie Zbycha było zbawienne. Może i lekki kac panoszył się w głowach, ale było to bez znaczenia.
Inżynier wyjechał wcześnie z miejsca zamieszkania. Nie błądził po mieście. Znał je nie od dziś. Niejednokrotnie siedział przy mapach i uczył się topografii miasta. Gdyby jednak nie udało mu się zostać inżynierem byłby dziś taksówkarzem. Niestety los splatał mu figla i dziś Wieczny jest inżynierem.

Droga do daczy przebiegała mu płynnie i bez niespodzianek. Kilka minut po czasie pojawił się u Zbycha. Te kilka minut poświęcił na trening mięśni ud i ramion, gdy 20 metrów od celu fiknął efektownego kozła. Wieczny wie, że dbałość o tężyznę fizyczną jest bardzo ważna, przeto później nigdy się nie wahał rzucać sprzęta i go podnosić.
Mimo siłowego treningu inżynier zdążył na poranną kawę. Smakowała wybornie. Kawa u Zbycha jest zawsze wyborna, bo tylko on sam wybiera ją w specjalnie wyselekcjonowanych punktach sprzedaży.

Kilka minut po godzinie 11.00 cała szóstka śmiałków opuszczała gościnne progi daczy. Za kilka godzin spotkają się na granicy z pozostałą piątką.


Pierwsze 100km Zbychu prowadził swoimi terenami. Lasy, rzeki, wioski, szutry i wszystko to co było najpiękniejsze. Tak, Zbychu znał swoje okolice bez dwóch zdań.

Mimo, że sześć sprzętów to już prawie tłok, droga przebiegała błyskawicznie. Każdy wiedział co robić i robił to. Koło w koło, na zakładkę. Zewnętrzny obserwator mógłby pomyśleć, że to kolumna rządowa z vipami. Pierwszy włączał kierunek, wszyscy włączali kierunek. Pierwszy kręcił manetą, wszyscy kręcili manetą. Pierwszy wyprzedzał na trzeciego, na podwójnej, wszyscy robili to samo.
Rychu pomyślał, że to dobrze wróży na przyszłość. Mimo, że wszyscy jeszcze razem nie jechali to jechali tak jakby już jechali.
Po 2 godzinach jazdy pora na kawkę. Zbychu zjechał na znaną sobie tylko stację, która zawierała w sobie bar bistro.
Większość skusiła się na hot-doga, ale nie Rychu. Rychu wie, że posiłki to ważna rzecz dlatego zjadł zupę. Dobra zupa nie jest zła, pomyślał.
Sprawne ubieranie i już wszyscy lecą dalej. Następny cel to Krościenko. Przygraniczne miasteczko, na granicy dwóch państw. To tam spotkają się z pozostałymi.

Tymczasem pozostali po upojnej nocy w Deptulowym garażu cisnęła drogą wschód-zachód na wschód.


Kac był u nich o niebo większy. Zapewne przyczyniły się do tego szlachetne trunki, które to przyjmowali bez posiłku. Cały przygotowany posiłek zeżarł pies, z którym to Deptul dzieli garaż. Noc upłynęła na wspólnych zabawach z przystojnym labradorem oraz spożywaniu zacnych trunków.

Cala ekipa zatrzymywała się co kilkadziesiąt kilometrów, aby uzupełniać fosfor, wapń, potas i sód które to wypłukał im labrador.


W niewielkiej miejscowości z kościołem centralnie ustawionym na rynku podróżnicy tracą szyk. Część pojechała w lewo, część w prawo, część do przodu, a część do tyłu. Niestety życie pokazało, że do tyłu nie warto jechać.

Regionalna grupa pościgowa zaopatrzona w pistolety parabellum i kamerę vhs uwieczniła poczynania Andrzeja i Calgona. Nakręcili tyle materiału, że był bywystarczający dla tvn-pirat na 2 miesiące. Ponieważ suma wybryków była znaczna, panowie załączyli blue lights i sygnały akustyczne. Andrzej chwilę pomyślał, ale stwierdził – po co? – i się zatrzymał. Calgon natomiast ze względu na osłabiony słuch przez lata słuchania Iron Maiden nie dosłyszał sygnałów wzywających do zatrzymania. Tak naprawdę to je słyszał, ale hołduje tezie, że „hajs nie gra roli”. Niestety tym razem zaopatrzony był tylko w wypukłą Vizę, więc hajs grał rolę. Był to pierwszy i ostatni raz na wyjeździe kiedy Calgonowi hajs grał rolę. Wyciągnął nauczkę z zaistniałej sytuacji i błędu więcej nie powtórzył.

Panowie po krótkim seansie filmowym zubożeli Andrzeja o 5 stów, 10 punktów i spokojnie ruszyli w pościg za Calgonem. To było ich miasto, więc znali wszystkie skróty i objazdy. Calgon grzał całą mocą, tak przynajmniej mu się wydawało, więc po kilkunastu kilometrach gonitwa się zakończyła. Parabellum poszły w ruch, dobrze, że Calgon miał zbroję bo zapewne kolba od AK-47 by go przebiła. Calgon, uśmiechnął się szeroko i rzekł – panowie, bez napinki. Opowiadał o trudach nocy, labradorze, kiepskim żarciu i długiej nocy. Panowie zapewne mieli dość wypełniania skomplikowanych dokumentów więc potraktowali Calgona tak samo jak Andrzeja.

Wszyscy stracili ochotę na obiad więc pojechali w kierunku granicy.

W tym czasie po zsynchronizowaniu zegarków grupa1, dojechała do granicy. Rychu był już na kilku granicach więc wiedział jak to się robi. Zdjął kask, aby uzmysłowić celnikowi, że lata świetności są już za nim, podszedł i zmęczonym głosem rzekł.
- Gorąco, prawda.
- Do kolejki, odpowiedział szorstko zielony pan.
- A jak ładna koleżanka koło pana.
- Nie słyszał pan co powiedział kolega, powiedziała koleżanka.
- Ale…..
- Zaraz zamknę szlaban i w ogóle nie pojedziecie.

Tak, Rychu był na wielu granicach i wiedział jak to się robi. Wszyscy stanęli w długiej kolejce. Po chwili dojechała grupa2 i również stanęła w kolejce.


Był to czas na dokonanie przemyśleń życiowych i analizy własnego jestestwa. Podczas godziny oczekiwania, Bajrasz się otworzył i stwierdził, że pragnie aby kraj do którego jedziemy rozwinął się gospodarczo i dlatego przemyca 5 sztang cienkich mentolów. Rychu się ucieszył bo lubi palić cienkie mentole.

Po dojechaniu do bardzo ważnego pana w białej koszuli podróżnicy zapytali o cel przyjazdu. Zbychu jako najstarszy rzekł, że tranzyt.
- Tranzyt? Zapytała biała koszula.
- Tak, tranzyt.
- Którędy wyjedziecie?, zapytał pan w ojczystym języku.
Tu Zbychu podał nazwę miejscowości, której nikt z obecnych nie znał. Ba, nie znał jej nawet ważny urzędnik. Mapa została rozłożona i Zbychu tłumaczył gdzie jadą.
- Nasz kraj nie ma takiej granicy, stwierdził pan.
-Przepraszam pana, powiedziała pani, której już zapewne znudziło się czekanie w kolejce.
Tak?, rzekł Zbychu.
- Tam na tablicy jest wzór jak wypełnić dokument. Tu wszyscy jadą turystycznie do hotelu Lwów we Lwowie.

30 minut zajęło wypełnienie tych niezwykle skomplikowanych dokumentów. Ważny pan w okienku bardzo się ucieszył, że wszyscy jadą do Lwowa i mogli oni jechać dalej.
Po kilku kilometrach postój się na stacji benzynowej. Cena lokalnego paliwa była kusząca. Tu też urodził się szatański plan jak dojechać do pierwszego noclegu w miejscowości Sambor.


Ponieważ kilometrów było niewiele więc nic nie stało na przeszkodzie aby skierować się na szutry. Zupełnie bez znaczenia było, że GPS nie widzi drogi. Wszak to nie była amatorska grupa.
Ogień, ogień i jeszcze raz ogień. Błoto rozpryskiwało się na wszystkie strony. Widać, że wszyscy właśnie tego potrzebowali. Dwa dni w deszczu po asfalcie wyzwoliły zwierzęta. Niestety musiały to byś lekko niewidome zwierzęta bo nie widziały na poboczach kilku domów, oraz domowników zdziwionych sytuacją.

GPS nie kłamał. Po kilkunastu kilometrach droga się skończyła, jakimś ogromnym lasem bagnem i diabli wiedzą czym jeszcze.


Kiełbasa pojechał na zwiad, ale wrócił z niewesołą miną. Rychu się rozejrzał.
- Gdzie Andrzej?
- Został z tyłu, chyba się wywrócił. Padła odpowiedź.


Decyzja podjęta i wszyscy wracają. Andrzej stał kilometr dalej z urwanym mocowaniem klamki sprzęgła do kierownicy.
- To ja już pojadę do domu, rzekł.
- Bez napinki, coś wymyślimy.

14 km w terenie i do domu, myślał Andrzej. Dlaczego ja?
Trytytki, pasy ściągające, taśma i sprzęgło działa.


Wielka radość zapanowała wśród uczestników. Nie trwała ona jednak długo. Po chwili na powrotnej drodze pojawili się krzepcy i muskularni mężczyźni z kosami i pałami w dłoniach. Zapewne znali oni lepiej drogę i wiedzieli, że motomaniacy będą niebawem wracać. Sytuacja był nieciekawa, więc jedynym rozwiązaniem była maneta.

Nawet krewki gość nie chce się spotkać z rozpędzonym sprzętem, więc przejechali bez trudu. We wstecznych lusterkach widzieli tylko wygrażanie pięściami. Niebawem Andrzej po raz drugi traci przyczepność i tym razem łamie klamkę hamulca.


Moto w górę i można lecieć dalej.
Robi się późno więc wszyscy zerkają na GPS. Koniec zabawy, trzeba dojechać do miasta. Nowa trasa na monitorze, ale pod kołami dalej szuter. I dalej ogień. Po kilkunastu minutach są w Starym Samborze. Zatrzymują się aby zaczekać na resztę.

W tym czasie Bajrasz z Andrzejem zamykają kolumnę. Na poboczu kilka domów i opadający pył po poprzednikach. Spojrzenia lokalesów nie wróżą nic dobrego. Na domiar złego, Bajrasz postanawia się rozprawić z psem. Zawija go na koło i odrzuca na bok. Pies, zapewne lekko zadziwiony ucieka na pobocze.


Dla tubylców było już za wiele. Zaczynają kłaść się na drodze celem utworzenia 'żywej blokady'. W oczach Bajrasza i Andrzeja ostatkiem rozsądku dostrzegają przerażenie i w ostatniej chwili uginają nogi.
Udało się, przejechaliśmy, pomyślał Andrzej. Kątem oka w lusterku dojrzał tylko jak do pasa rozebrani osiłkowie pakują się do Łady. W rękach, pały, siekiery i karabiny.

Maneta i ogień. Po kilkuset metrach Bajrasz się zatrzymuje. Diagnoza – pompa. Dlaczego teraz, pomyślał, widząc się z siekierą w plecach. Na szczęście Łada była równie dojrzała co jego sprzęt i również nie odpaliła.
Szybka wymiana pompy z zapasu i doganiają resztę w Starym Samborze.

Ponieważ wrażeń już było dość, a i teren spalony, wariaci dalej pojechali asfaltem do Sambora. Tam na rynku stał najdroższy hotel w mieście.


Rychu spał już w niejednym hotelu i wiedział co trzeba zrobić.
Portier w dresie jak zobaczył 11 ubłoconych motocyklistów od razu stwierdził, że nie ma miejsc. Rychu zażądał spotkania z menadżerem. Krępa pani, która okazała się być menadżerem potwierdziła słowa pana w dresiku.


Rychu się obejrzał, wszyscy na niego liczyli. Musiał coś zrobić.
- Maminka, zaryczał, padając kobiecie do stóp.

Rychu wiedział jak to się robi. Po chwili, w trzech pokojach na materacach i łóżkach grupa została zakwaterowana. Jeszcze tylko superbezpieczny parking na tyłach hotelu i wszyscy mogli pójść…..na miasto.


Mimo późnej pory nikomu w głowie nie było spanie. Na lokalnym deptaku wiele niewiast kusiło swoimi wdziękami. Trzeba przyznać, że wdzięku miały wiele, toteż co poniektórzy grzeszyli w myślach.

W rzeczywistości oddali się jednak ulubionym zajęciom.


Dunia 19.01.2011 08:38

Ehhh..narracja trzyma w napięciu...powinnam teraz pracowac a nie siedziec przed lapkiem i czytac...:)

deptul 19.01.2011 09:58

1 Załącznik(ów)
Czesław nie jest Labradorem. Czesław jest Golden Retrieverem ale garaż jest garażem :)

wieczny 19.01.2011 14:09

Piękna, nowa, tylna opona w tej RD04. No ale nie uprzedzajmy faktów ;).

deptul 19.01.2011 14:42

Oj nie uprzedzajmy bo nam Rysiek da popalić :D
Ale już na tym zdjęciu właściciel ww. pojazdu ma zajawki na Lorda ;) Wygląda jakby właśnie się teleportował z Gwiazdy Śmierci wprost do garażu. Zresztą kilka czy kilkanaście imprez później oficjalnie zostanie Lordem ........... Farquaad'em :D
Ale nie uprzedzajmy faktów;)

bajrasz 19.01.2011 15:44

Przygotujmy lepiej sobie, jakąś wspólną linię obrony, bo mam wrażenie, ze Rychu nie skupi się tylko na faunie i florze odwiedzanych miejsc:)

7Greg 19.01.2011 16:07

Jak widzę, to niewiele osób to czyta, więc może Wam ujdzie na sucho :D

JarekAT 19.01.2011 16:23

Ty już sie nie wykręcaj, że niewiele osób czyta tylko dawalaj do pieca :D

czosnek 19.01.2011 16:25

Cytat:

Napisał 7Greg (Post 154833)
więc może Wam ujdzie na sucho :D


Kategorycznie żądam taniej sensacji! Prosze nie szczędzić szczegółów.

Panem et circenses !!!!!

Czarna Mamba 19.01.2011 17:08

Cytat:

Napisał 7Greg (Post 154833)
Jak widzę, to niewiele osób to czyta, więc może Wam ujdzie na sucho :D

Nabijając stastykę czytających i komentujących - dalej, dalej :bow:

ENDRIUZET 19.01.2011 18:07

Nie wygłupiaj się tylko pisz ... ja tu specjalnie dla Ciebie wszedłem i także żądam taniej sensacji ... byle dużo i szybko oraz multum fotek :D

Azja 19.01.2011 18:10

:smoking:

RAVkopytko 19.01.2011 18:18

7Greg,jakbyś mógł popytać Rycha w jakim rejonie Ich pogonili? Nie chciałbym dostać siekierą w plecy,która była przeznaczona dla Bajrasza;).Wybieram się w tamte rejony,Rozumiem ,że zaraz za granicą nie należy skręcać w prawo do lasu.Pozdrowienia dla Ryszarda:zdrufko:

Jaro-Ino 19.01.2011 19:53

Ja również czekam na kolejne odcinki :) Świetnie pisane. Dalej, dalej!!!

Dunia 19.01.2011 20:11

Ja jak tylko przychodzę do pracy to odpalam neta i czytam przygody Rycha i sp..Rycho rządzi!!!

jackmd 19.01.2011 21:20

Dunia , Ty to wsiąkłaś na Forum do reszty; jaki by nie otworzyć wątek, to tam są Twoje ślady. Ale o Rychu czyta się świetnie, masz rację.

calgon 19.01.2011 21:47

Tydzien temu uregulowałem ten wystepek:-) ale moze juz nie wracajmy do tego;-).Rychu widze skrupulatny jest takze niektórzy juz powinni sie obawiac czy cały raport mac ujrzy swiatło dzienne:-)))))

Cynciu 20.01.2011 00:21

Jeszcze, jeszcze, jeszcze. Tylko z pikantnymi szczegółami.
Prosim o dalsze odcinki:bow:

7Greg 20.01.2011 23:24

Kolejny dzień. Żyjemy, tylko te słowa przychodziły większości do głowy.
Wieczór był niezwykle trudny i męczący. Stada przechadzających się Ukrainek poubieranych w prześwitujące firany ukazujące wszystko w naturalnych barwach i kształtach jeszcze przez wiele dni będzie rozpraszać umysły podróżników. Długo by opisywać co się działo, ale opis ten mógłby trafić do kategorii dramatów erotycznych. Bardziej doświadczeni tłumili to co natura w nich rozpalała litrami zimnego piwa. Młodsi, bardziej jurni, niestety z problemami musieli sobie radzić w hotelowym łóżku nie wyciągając rąk ze śpiwora.

Ponieważ hotel był z gatunku tych, gdzie all is included, wszyscy zeszli na śniadanie. Przepyszna jajecznica trafiała do brzuchów mocno zmęczonych turystów. Co poniektórzy, ci młodsi, zamawiali po raz drugi, gdyż barmanka była jedną z wczorajszych ‘firankówek’. Najsłabszy duchowo zjadł cztery jajecznice i wypił osiem kaw. Ale uśmiech nie schodził mu z twarzy przez pół dnia.

Po śniadaniu czas na pakowanie i dalszą drogę.


Rychu ze spokojem zszedł na parking i gestem widywanym tylko na filmach gdzie główne role grają Mercedesy wyciągnął rękę w kierunku motocykla i nacisnął przycisk pilota od alarmu. Był bardzo dumny ze swojego alarmu. Kupił go sam i również sam go zamontował. Rychu przy każdej nadarzającej okazji włączał i wyłączał swój alarm. Mówił wszystkim, że to dla bezpieczeństwa, ale zarówno on sam jak i wszyscy wiedzieli, że chodzi o lans.

Tym razem jednak alarm milczał. Rychu ze spokojem w oczach nacisnął po raz drugi. Cisza. Motyla noga, wyszeptał Rychu. Cały szpan uleciał w cholerę. Szybka diagnoza, padła bateria w pilocie.


Niestety nie jest łatwo znaleźć baterię do pilota na Ukraińskich bezkresach. Z pomocą przychodzi pan, który w swoim pojeździe posiada strasznie długi kabel od… anteny. Rychu z pomocą pana i jeszcze dwóch innych podłącza kabel do akumulatora. Drugi koniec oddalony o jakieś 6metrów do rozebranego w części pilota. Głęboki wdech, przycisk i…. alarm wyłączony. Uśmiechnięty Rychu udaje, że nic się nie stało, szybko składa pilota i do końca wyjazdu już alarmu nie włącza.

Sprzęty odpalone i wszyscy się kierują w jakimś bliżej nieznanym kierunku. Pewno lepiej byłoby to ustalić, ale wszyscy hołdują słowom ‘bez napinki’ więc kierunek jest obrany z grubsza. Po kilku kilometrach spokojnej jazdy standardowo zaczął się ogień. Maneta, ogień, ogień, maneta. Kamienie fruwają na kilka metrów do góry. To tu Długi traci jedno oko w królowej.


Niespodziewanie droga się kończy ogromną dziurą, nad którą kiedyś, pewnie bardzo dawno, przebiegał most.


Nie ma mostu, no i co z tego. Takie myśli przebiegają w głowach największych szaleńców. Na szczęście ich zapały powstrzymuje lokalny ‘dziadzia’, który w kilku słowach objaśnia, że dalej droga się kończy i jest błoto i w ogóle nie ma asfaltu. Wielki uśmiech pojawił się na twarzach wszystkich.
- Jedziemy, ale jak objechać dziurę? zapytał ktoś.
- Ale dalej nie ma drogi, rzekł ‘dziadzia’.
- Ale my chcemy jechać.
- Ale dalej to tylko tanki jeżdżą.
- Świetnie, jak jechać?

Pan, wskazał kierunek przez swoje pole, który to miał się połączyć z drogą zablokowaną przez dziurę. Kiełbasa na ochotnika pojechał na zwiad. Wszak młody on i sprawny. Poza tym ma Ktm’a, a wszyscy mówią, że jest on najlepszy w teren. Po kilku minutach, Kiełbasa pojawia się po drugiej stronie dziury.


- I jak, i jak, pytają wszyscy.
- Luzik, odrzekł Kiełbasa.

No to lecimy, pomyślał Rychu i jeden za drugim skierowali się na pole ‘dziadzi’. Bajrasz w tym momencie chwycił napinkę.
- Jesteście pojebani i mam was w dupie, stwierdził. Wracam i czekam za kilka kilometrów na rozwidleniu.

Rychu pomyślał o pierwszym zarzewiu buntu. W głowie kotłowały mu słowa zemsta i ja ci jeszcze pokażę.
Grupa ustaliła, że pojedzie ze 2 km i zawróci.

Pierwszą przeszkodą był prowizoryczny mostek. Dzidzia z pewnością spacerował nim wieczorami. Wszyscy w miarę zgrabnie go przejechali tylko Calgon postanowił go zepsuć. Być może jego hardkorowy bieżnik to uczynił, a może mało gazu. Tak czy siak trzeba było go wyciągać.


Droga prowadziła szerokim szutrem. Potem wąskim, potem rzeczką, błotem, aż przeszła w zarośnięte coś bez przejazdu.


- Robert, zobaczysz? Spytał Rychu Kiełbasę.
- Jasne. I już go nie było.

Wraca po kilku minutach. Banan od ucha do ucha. Całe ciało się raduje.
- I jak, i jak. Pytają wszyscy przerażeni.
Kiełbasa spojrzał litościwie i stwierdził – nie damy rady. Wszyscy odetchnęli. Rychu za to kłamstwo jest mu wdzięczny do dziś. Kiełbasa spuścił głowę i smutny zaczął wracać w kierunku Bajrasza.


Po dojechaniu do Bajrasza, Andrzej stracił luz i złapał napinkę. Położył się na trawie i tymi słowami się zwraca do wszystkich.


- Panowie, kurwa mać, jeździmy jak stare pipy wte i wewte. Mamy do przejechania szmat drogi, a wy tu dupę zawracacie.

Nastała cisza. Nawet Rychu zaniemówił z wrażenia. Andrzej zazwyczaj oaza spokoju, ostoja narodów, mentor i przewodnik przemawia takim językiem?
GPS w moment chwycił cel dzisiejszej jazdy i wszyscy spokojnie w rządku pojechali. Po powrocie już, Andrzej tłumaczył Rychowi, że on nie tak, że mu się wyrwało, że to przypadek. Rychu wie do dziś, że Andrzej to wariat i furiat.

Droga prowadziła szerokimi szutrami lub nawet asfaltami. Do dość śmiałe określenie na te drogi, ale jak inaczej je nazwać w porównaniu do tego co spotkało ich później. Na jednym z postojów Bajrasz stwierdza brak namiotu.

Zapewne tak mu się spodobało spanie w luksusowych hotelach, że go specjalni zgubił, aby go przypadkiem nie kusił. Nie był świadomy, że to Rychu mu go poluzował w ramach zemsty za bunt.

Po kilku godzinach spokojnej jazdy szuter robi się bardziej stromy i węższy.


Prowadzący generują tyle kurzu, że reszta już nic nie widzi. W takich warunkach na pierwszym rozwidleniu jedni jadą w lewo inni w prawo. Po kilkunastu minutach zaczynają się poszukiwania. GPSy, azymuty, ślina na palec i sokoli wzrok doprowadzają wszystkich na polanę.


Rychu uświadamia uczestnikom, że gubienie się jest niepożądane i wszyscy jadą dalej.

Na kolejną przygodę gościnna ukraińska ziemia nie kazała długo czekać. Droga zamieniła się w coś co było trudne do przejechania. Pchanie, wyciąganie, podnoszenie, tak w skrócie można określić najbliższą godzinę.


Wszak do celu już było niedaleko, więc i poświęcenie było większe. Jeszcze tylko stromy zjazd, parę kilometrów po asfalcie i oczom ich ukazał się hotel.

Hotel jak hotel, ale powyżej, przepięknie po sam horyzont widniała Połonina Borżawa. Zielona trawa ciągnąca się kilometrami po łagodnych pagórkach. Niektórym wracały myśli do poprzedniego wieczoru i krągłości samborowskich mieszkanek. Było pięknie, a miało być jeszcze lepiej.


- To co, tu śpimy? Zapytał, a właściwie stwierdził Bajrasz.
Hehehe, nie masz namiotu, pomyślał Rychu.

Wszyscy zajechali na hotelowy parking.


Rychu poszedł zmierzyć się z cenami i warunkami. Niebawem wrócił i doprowadził towarzystwo do zbiórki w dwuszeregu.
- Jest tak, możemy spać w świetlicy na podłodze, bez łazienek, na własnych karimatach lub dopłacić parę groszy i spać w pokojach dwuosobowych z wygodnymi łóżkami i prysznicami. Kto chce spać w luksusie? Agitował Rychu jednocześnie wysoko podnosząc rękę.
Półtorej sekundy później w górze było 11 rąk. Nawet najbardziej zatwardziali namiotowy kochają luksus.
Rychu był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy i za kilka minut już wszyscy byli w pokojach.

Narodziła się koncepcja spędzenia czasu w barze do późnych godzin nocnych. Niestety właściciel miał inne plany i oznajmił, że właśnie czekają na dużą grupę i posiłek będzie za dwie godziny. Głęboko zamyśleni spożyli po dwa piwa.
Rychu był zły. Wszak obiad to bardzo ważna część dnia, a tu dupa. Ale nie z nim takie jazdy. W kilka minut oczarował włoską urodą i rysami kulturysty najbrzydszą barmankę. Musiała się złamać. I się złamała.
- Może być zupa, powiedziała. Rychu się uśmiechnął.
- Jaka?
- Ribna.

Rychu z owoców morza najbardziej lubi kurczaka, ale w tej sytuacji nie było wyjścia.
Po kilkunastu minutach i kolejnym piwie kelnerka niesie kilka misek z zupą. Rychu, smakuje, doprawia i oznajmia.
- Nawet niezła ta ribna. W ogóle nie czuć ryby.
- Bo to gribna, odrzekł Calgon. Wszyscy zaczęli się śmiać.

Rychu swoim złym wzrokiem spojrzał na Calgona i pomyślał, że będzie mu musiał wyjaśnić parę spraw.

Po lekkim zaspokojeniu głodu zapadła nuda. Do zmroku jeszcze kilka godzin, jedzenia jaszcze nie ma, co tu robić. Wtedy to narodziła się koncepcja, aby już dziś pojechać na połoniny.
Bajrasz, Andrzej i Zbyszek robią bunt i chcą pić zamiast zwiedzać. No cóż, bez napinki. Okazało się, że Bajrasz oprócz kufra fajek przemycał jeszcze kufer żubrówki. Do powrotu drugiej grupy z Borżawy ordynarnie piją i palą.


Druga grupa sprawnie się ubiera i droga w górę.


Rychu był przygotowany na ten moment. Z dokładnością do szesnastego miejsca po przecinku miał wbite współrzędne wyciągu narciarskiego pod Borżawą. Kilka chwil później już wszyscy jadą serpentynami pod górę.


Po kilku kilometrach, grupa się na tyle rozciąga, że Rychu się zatrzymuje. Trzeba poczekać na resztę. Przemo, jako jeden z długonogich nie wiedzieć czemu postanowił pojechać inaczej niż wszyscy. Efektem tego był figura, z której to nie mógł się wydostać przez pół godziny.


Uratował go jak zawsze czujny Kiełbasa, ale i tak łatwo nie było. Po dojechaniu na szczyt widoki były tak przepastne, że żadne słowa tego nie opiszą. Aparaty w dłoń i wszyscy robią zdjęcia.


Po lewej stronie widnieje jakiś znany szczyt. Prowadzi do niego ledwie widoczna ścieżka. Lecimy, pada decyzja.


Łagodna, trawiasta lecz wąska i śliska ścieżka sprowadza Kiełbasę na ziemię. Zdziwiony prycha pod nosem, podnosi Ktm’a i jedzie dalej. Przed szczytem pojawia się stromy podjazd.


To jeden z tych momentów gdzie wbrew wszystkiemu trza dać ogień. Po chwili wszyscy są na górze. Na szczycie z niewiadomych powodów Przemo łapie glebę. Chyba miał słabszy dzień.

Na tych zabawach zeszło prawie do zmroku. Pora do powrotu. Ponieważ Rychu nigdy nie wraca drogą, którą przyjechał, więc napotkany turysta wskazuje w oddali, za dwiema górami wielkie nadajniki. Stamtąd podobno jest prosta droga w dół do Wołowca, gdzie nieopodal znajduje się hotel.

Jedynka i w drogę. Wszyscy wiedzieli gdzie jadą, bo nadajniki widać z daleka. Jedni szybciej, jedni wolniej, ale jadą. Dużo frajdy i zabawy mieli uczestnicy tej jazdy.


Po dojechaniu na szczyt przy antenach czas na ostatnią przerwę. Tu pojawia się zakupione w barze piwo. Ech jak ono tam smakowało. Rychu do dziś ma smak tego piwa w ustach i widzi bezkresne połoniny w blasku zachodzącego słońca.


Pozostaje jeszcze tylko łatwy zjazd do Wołowca.

Jak to zwykle bywa to co ma być łatwe jest takie sobie. Tak też było i tym razem. Po kilku kilometrach połoniny się skończyły i wszyscy wjechali do lasu. Zrobiło się ciemniej i bardziej mokro. Zupełnie jak na wiosnę, pomyślał Rychu.


Cała szerokość drogi pokrywał się straszliwym błotem głębokim na pół metra. Tylko z lewej strony na granicy drogi i stromego spadku była sucha, ale zarazem wąska na 50 cm ścieżka.


Wszystkim udało się nie w miarę bezpiecznie jechać. Niestety był jeden co miał gorszy dzień. Przemo. Anakee Master.
Przemo nie miał ulubionych opon i to go zgubiło. Po chwili po kolana w błocie zażądał pomocy.


Łatwo nie było. W pięciu ledwo go wyciągnęli. Błoto pomiędzy szprychami ma zapewne do dziś.


Na domiar złego podczas pokazów ekwilibrystycznych Kiełbasa zjechał z wąskiej ścieżki. Niestety zjechał na niewłaściwą stronę i od śmierci w przepaści dzieliły go chwile. Pieniek po ściętym drzewie o który zaklinował się motocykl uratował go od szybkiego oddalenia się w dół. W moment został wyciągnięty na górę.

Błota było bez liku. Zrobiło się zupełnie ciemno. Jeszcze przez godzinę błądząc po omacku wszyscy jechali w kierunku Wołowca. Późnym wieczorem szczęśliwie wszyscy dojechali do hotelu. Odszczepieńcy byli już nieźle wstawieni, także reszta narzuciła właściwe tempo.

Z niewiadomego powodu Bajrasz postanowił przestać dzielić się z Rychem i Calgonem swoimi cienkimi mentolami. Pewno był zły na ten namiot.
Ale nie z Rychem takie numery. Poprzedniej nocy wraz z Calgonem i Długim poszli w Samborze do jedynego nocnego sklepu. Oczom ich ukazał się ser w warkoczach, którego to zakupili na tyle dużo, że mieszkańcy zaczęli się martwić o własny byt. Do sera Rychu postanowił zakupić cigarety. Najlepiej cienkie i mentolowe. Rychu wie, że to nieładnie opalać innych dlatego raz na sto razy kupuje swoje.

- Poproszę cienkie mentole, wysapał Rychu.
- Nie ma, są tylko grube, odpowiedziała pani.
Rychu nie pali grubych mentoli więc się zadumał.
- Są tylko krajowe, wyznała pani.
- Ale są cienkie i mentolowe?
- Tak.
Calgon z Rychem wymienili spojrzenia i już wiedzieli, że będą palić krajowe cygarety.
- Ile pani tego ma? Spytał Rychu.
- Kilka paczek.
- Bierzemy wszystkie, hajs nie gra roli, rzekła Calgon.

Mieszkańcy po raz drugi tego wieczora się zaniepokoili o swoje życie. Wszak jak tu żyć bez fajek i sera. Niezależnie od tego czy Bajrasz im dał fajki czy nie, Rychu z Calgonem do końca wyjazdu wkładali sobie do ust czarny przedmiot pożądania.


sambor1965 20.01.2011 23:39

Szukalem na fejsbuku fanklub Rycha i nie znalazlem. Czy ma ktos adres bo sie musze normalnie zapisac...

JareG 21.01.2011 08:05

Cytat:

Napisał sambor1965 (Post 155109)
Szukalem na fejsbuku fanklub Rycha i nie znalazlem. Czy ma ktos adres bo sie musze normalnie zapisac...

:D
.. a bo poniewaz zapewne Rychu ma swoj wlasny 'buk'.. RychBuch :haha2:

zbyszek_africa 21.01.2011 11:36

http://tarcu.com/Preview/00772.jpg

Właśnie wtedy narodziła się serdeczna przyjaźń tych dwóch gości:D
cyt:
...hajs nie gra roli, rzekła Calgon...

duzy79 21.01.2011 14:56

Zastanawiam się Rychu po co pisałeś do uczestników prośbę o pomoc w pisaniu wątku, tylko byśmy popsuli całość.
Nie miałem netu kilka dni, ale nadrobiłem całość w kilka chwil.

Czasem jak to czytam to zastanawiam się czy byliśmy na tym samym wyjeździe :-)

Cynciu 21.01.2011 15:46

Cytat:

Napisał 7Greg (Post 155104)
Rychu wie do dziś, że Andrzej to wariat i furiat

I tu musiałem przerwać bo się popłakałem :haha2:


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:43.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.