Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   MYA na wschód...Afryki (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=24730)

Piast 03.09.2015 22:00

MYA na wschód...Afryki
 
1 Załącznik(ów)
Dzień Dobry,

mam takie pytanie. W poprzednim roku przejechałem się z Cape Town do PL wschodnią Afryką. Nie ma na forum takiej relacji, więc pomyślałem, że może wrzucę?

Tyle tylko, że ja jeżdżę GS'em, a tu FAT. Zatem, czy dla Was to będzie ok?

Pozdrawiam-Piast

chomik 03.09.2015 22:02

Hmm no raczej jest :P ale pisz chłopie :)

wilq.bb 03.09.2015 22:04

Nie będzie OK, nie wg jedynej i słusznej polityki - "ku chwale Afryki", ale wróć....tutaj też kawał Afryki jest, więc pisz Pan :lukacz:
Czytałem Twoje inne relacje i nic tylko taka pozytywna zazdrość człowieka ogarnia :at:, że niektórzy mogą pozwolić sobie czasowo na takie "wakacje".

tyran 03.09.2015 22:11

Wrzucaj! BMW jakoś przeżyjemy. ;)

cheniek 03.09.2015 22:14

Może chociaż jakiś pęknięty wahacz będzie ... :D
Nie czaj się tylko pisz !!!

zaczekaj 03.09.2015 22:16

Pisaj.
Nie motocykl a styl bycia czyni z Ciebie Afrykańczyka :D

wytapatalkowano

puszek 03.09.2015 23:00

Pisz ,pisz...Choć nie będzie to idealna relacja :-)))

myku 03.09.2015 23:05

Na GSie ??Niemozliwe,musze to przeczytac ;)

sizyrk 04.09.2015 01:47

ja tez się skusze i przeczytam :)

Emsi 04.09.2015 08:25

GS nie GS, co za różnica... i tak przeczytam z chęcią.

voxan69 04.09.2015 08:29

Chłopie pisz i niczym się nie przejmuj

zbyszek 04.09.2015 08:32

Pisz:Thumbs_Up:,
...ale jak w relacji będzie mało awarii, i o zgrozo wołCiniepynk:D to wszyscy na FAT będą mocno zawiedzeni:D

rumpel 04.09.2015 09:19

Piast a czy z tego roku też będzie jakaś wideo relacja ? Bo stare już wszystkie obejrzałem?

Piast 04.09.2015 09:38

W tym roku odpoczywam. Trochę chciałem zadbać o rodzinne wakacje.

Chomik. Oczywiście pamiętam Twoją relację. Powiem nawet, że była dla mnie inspiracją do podróży przez Afrykę Wschodnią. Bardzo dziękuję :-)

Piast 04.09.2015 09:43

2 Załącznik(ów)
MYA na wschód....Afryki

A było to tak... Po powrocie z Iranu (2013) pomyślałem sobie, że może nadszedł czas na delikatny odpoczynek. Byłem dość przeorany po przygodach z motkiem i tak generalnie, przyszło jakieś osłabienie psychy i ciała. Ten rok miał być tak na spoko, bez ekstremalnych wyskoków.

Przyszły jesienne wieczory i zacząłem sobie czytać w necie o przygodach motocyklowych podróżników. W pewnym momencie w oko wpadł mi anons, który kilka razy przeliterowałem nie wierząc, że to naprawdę się dzieje. Brzmiał: "Cape Town > PL 2014". Kurcze! Afryka! Zawsze chciałem taką trasę zrobić! Rozum podpowiadał:...spokój brachu...odpoczynek miał być...nie ma co szaleć... Gdzieś w środku jednak czułem klimat Afryki. W głębokich zakamarkach nieświadomości decyzja już zapadła.

Ogłoszeniodawcą był niejaki "Ziggy. Pierwszy kontakt, spotkanie i już poooooszło! Przygotowania ruszyły.

Idąc do sedna - start 17 lipca. Moto statkiem do RPA, a z PL samolot.

Zanim motki odleciały
Przyszedł marzec. Do ogarnięcia było kilka tematów:

- Przygotowanie motka
- Wizy i różne inne papiery
- CPD, czyli dokument celny
- Logistyka związana z wysyłką motka

Chyba najłatwiej poszło mi z przygotowaniem maszyny. Po powrocie z Iranu oddałem motka w ręce specjalisty. Jak zwykle Andrzej z Motomotion okazał się niezawodny. Wymienił wszystko co było do wymiany i w zasadzie niewiele zostało do zrobienia tuż przed wyjazdem. Drobiazgi tylko takie jak olej, filtry. Po prostu kosmetyka. Zmieniłem tylko opony na TKC80, a na zapas zostawiłem Metzelery Tourance. Reszta sprzętu już była gotowa z poprzednich lat. Nic tylko zapakować i jechać. Chociaż, jednak pojawiły się pewne modyfikacje. Przykładowo, nie zabieram tym razem butli i palnika, a w zamian grzałkę. Dokupiłem też power bank i sam jestem ciekaw jak się sprawdzi. Reszta sprzętu to standard i chyba nie ma co się rozpisywać.

I tak jakoś się samo toczy...

Wizy i inne papiery

Oj jak ja tego nie lubię :-( !!! Za każdym razem, jak mam wypełnić jakieś druki to wykręca mnie w różne dziwne strony. Niestety większość wiz nie jest osiągalna w PL, co ze względów oczywistych dodatkowo komplikuje życie. Najbliższe konsulaty dla państw takich jak: Etiopia, Sudan czy Tanzania to Berlin. Można też próbować swoich sił na granicy, tylko czy warto? Jak dla mnie to strata czasu, którego i tak nigdy nie ma za dużo.

Najbardziej obawiałem się ogarnięcia wiz do Sudanu. Czytałem w różnych miejscach, że nie za bardzo takowe chcą wydawać. Okazało się jednak, że jakoś poszło choć było trochę śmiesznie. Fascynujące są na przykład ''dwa miesiące'' sudańskie.

Pytanie z naszej strony brzmiało: ''Jak długo ważne są wizy od momentu wydania?''. Odpowiedź: ''Dwa miesiące''.

- ''Czy możemy odebrać je 30 czerwca?''.
- ''Tak, ale będą ważne do końca lipca''.

O co chodzi? Dwa miesiące to czerwiec i lipiec, a nie około 60 dni. Jeżeli zatem odbierzemy wizy 01 lipca, to będą ważne do 31 sierpnia. Ot, taka zabawa w rebusy. Ciąg dalszy:

- ''Czy zatem wizy są gotowe i możemy po nie przyjechać?''.
- ''Jak najbardziej''.

Tylko, że jest ramadan. Już na miejscu okazało się, że nic nie jest gotowe. Finalnie, po kilku godzinach czekania nasze paszporty były upiększone świeżo wbitymi wizami. Wygląda na to, że wszystko zaczyna się pięknie domykać.

Podsumowując tematy wizowe:

- RPA - nasz naród został obdarzony zaufaniem i nie potrzebujemy wiz wjazdowych, nasi przyjaciele z USA jakoś nam nie ufają
- Botswana - również nas lubi, bez wiz
- Zambia, Zimbabwe, Malawi, Burundi - wizy na granicy, mam nadzieję, że nie zakwitniemy tam czekając na łaskawość pograniczników
- Tanzania - Berlin, niestety :-(
- Rwanda, Uganda, Kenia - internet!!! Brawo!!! W dwa dni można wizy na te trzy kraje wyrobić
- Etiopia - Berlin, niestety :-(
- Sudan - też Berlin i chyba z tego co wiem nie można wyrobić wiz w Etiopii
- Egipt - można w Warszawie
- Jordania - na granicy, oby sprawnie
- Izrael - dzisiaj (12 lipca) latają dookoła rakiety, MSZ pisze, żeby nie jechać. Jedziemy!!!
- Turcja - internet!

O cenach się nie rozpisuję, bo każdego roku może być inaczej. Generalnie paszporty mamy gotowe.

Jeszcze w temacie papierów. "Żółta książeczka". Kto jeździ ten wie, że bez tego czasami może być trudno w różnych krajach. Miałem dwa spotkania ze strzykawką i śmiem przypuszczać, że jestem zaszczepiony na wszystko co tylko można. Pamiętam też, że po pierwszej dawce szczepień wycięło mnie na weekend. Dostałem dreszczy, zimnych potów i totalnego osłabienia. Ale jakoś żyję!

MYA - Move Your Ass

Załącznik 56930
Załącznik 56931

Piast 04.09.2015 09:45

CPD - coś z cyklu ''Tylko w Polsce''

Żeby wyposażyć się w stosowny dokument niezbędna jest wpłata kaucji w odpowiedniej wysokości. W Polsce taki dokument jest do zdobycia wyłącznie w PZM-ocie. I tu się zaczyna cała zabawa. A konkretnie z monopolem nie do złamania! Z roku na rok kaucja wzrasta. Kilka lat temu było to 12 tys. Teraz na stronie internetowej można przeczytać o kwocie 22 tys. A na czerwono jest dopisek, że w zależności od krajów docelowych kwota może wzrosnąć o 100%. Podobne dokumenty może wystawić niemiecki ADAC i tam kaucja wynosi 3 tys. Euro. W przeliczeniu na nasze jakieś 13 tys. Masakra! Oczywiście zaatakowałem ADAC z prośbą o wystawienie takiego dokumentu dla nas. W końcu jesteśmy w UE. Niestety nie ma takiej opcji. No chyba, że przeprowadzę się na Litwę. U nas mamy nasz rodzimy PZM-ot.

A PZM-ot jak się dowiedział o naszych zamiarach przysłał ofertę promocyjną na 44 tys. I teraz nie wiadomo śmiać się? Płakać? Ręce opadają! Nie ma ruchu. Mocarze z PZM-ot oczywiście motywują swoją decyzję tym, że to ''Genewa'' i nie mają żadnych możliwości ruchu. Chyba jednak tak nie jest. Idąc na skróty, po małych negocjacjach cena za kaucję zmieniła się i zostało ostatecznie 30 tys. Genewa? Jaaaasne! Już w to uwierzę. FAK monopol! Tyle mogę powiedzieć.

Cieszę się jak Marcinkiewicz ze słynnym ''Yes, yes, yes...'', kiedy stracił kilka miliardów po negocjacjach i się głupkowato cieszył. Nie zapłaciłem 44 tys. Ale dopłaciłem 8 tys. I myślę sobie ''ufff udało się''. A tak naprawdę wtopa! Eeech...szkoda słów!

Ale, żeby też nie przeginać, że tam samo zło itp. Zdarzają się również miłe akcenty. Jest nim pracująca tam Pani Ewa, która okazała się bardzo pomocną osobą. Już nie musiałem jechać motkiem na inspekcję. Wystarczyło, że przesłałem zdjęcia i temat się domknął.

To chyba dlatego, że rozmawiałem z człowiekiem, a nie z paragrafem.

Piast 04.09.2015 09:49

1 Załącznik(ów)
Tematy magiczne, czyli logistyczne

Temat dla mnie zupełnie nowy, nieznany wręcz i tajemny. A skoro czegoś nie znamy to bywa, że budzi co najmniej niepokój. Tak właśnie było ze mną. Jakoś tak jestem skonstruowany, że dopóki czegoś nie zrozumiem, to czasami trudno mi się w tym wszystkim odnaleźć. Temat niby prosty, zawierający się w kilku punktach:

1. Zapakowanie motocykla

2. Nadanie do wysyłki

3. Odbiór w RPA

Z tą różnicą tylko, że to nie wysyłka listem poleconym fotki motocykla podrasowanego w ''fotosklepie'', a jednak kawał żelaza, który ma być gotowy do odbioru w jednym kawałku.

Idąc zatem po kolei - zapakowanie motocykla do skrzyni, skrzyni, której nie ma tylko trzeba sobie zrobić. Hmm... Stolatka i tego typu prace to jakoś nie była nigdy moja pasja, ale...sorry, do roboty. Ważna informacja! Skrzynia nie może być dłuższa niż 240cm. A to dlatego, że kontener taką właśnie ma szerokość i byłby kłopot w sprawnym zapakowaniu. Miara, długość BM-ki 225cm. Uff, da się! I tak najważniejszy jest precyzyjny plan. Tak też zrobiłem.

Zacząłem od bardzo, bardzo technicznego rysunku, który dawał pogląd na to, jak skrzynia ma wyglądać i co będzie potrzebne do jej zbudowania.

Piast 04.09.2015 10:02

3 Załącznik(ów)
Tematy magiczne, czyli logistyczne

Potem to już łatwizna.

I kiedy myślałem, że temat jest już zamknięty, okazało się, że łatwo nie jest. Fumigacja. Tak brzmiało nowe wyzwanie. Inaczej mówiąc namoczenie drewna w magicznym, kolorowym płynie i certyfikat, że drewno skrzyni jest wolne od robactwa wszelakiego. U mnie chodziło konkretnie o palety, na których będzie stała skrzynia. Koszty fumigacji to jeden temat, ale gorsze dla mnie było to, że gdzieś z tym wszystkim trzeba jechać, transportować, czekać. Brrr...zadyma i komplikacje. Oj, nie lubię! Ale znowu okazało się, że jest na to sposób. Są palety z odpowiednimi znakami, w wolnym tłumaczeniu, informującymi o tym, że ''robaków brak'' i dość łatwo można je nabyć za niewielką kwotę. I w ten oto sposób, spełniając ostatni warunek, zakończyła się moja przygoda z budową skrzyni.

Nadanie wysyłki też nie było specjalnie trudne. Zajęła się tym firma C.Hartwig http://www.chg.pl/. Dostałem namiary i kontakt do człowieka, co temat znał. Przesłałem dokumenty (CPD), uzgodniłem szczegóły dostawy, zamówiłem kuriera (CAT Logistic) z Wa-wy do Gdyni i poszło. No prawie. Dostałem sugestię od Ziggyiego, żeby odprawić motki w Wa-wie. Pojechałem nawet do UC, żeby powiedzieć o co mi chodzi. Zrobili dziwne miny tylko, bo nie bardzo wiedzieli czego ja chcę. Zadzwoniłem na infolinię z tą samą sprawą. Nic nowego. Zadzwoniłem do C.Hartwig i ostatecznie puściłem skrzynię z motkiem kurierem bez odprawy. Jeśli okaże się, że z jakiegoś powodu celnicy polscy będą chcieli zajrzeć do środka, to się tym jakoś zajmę. Póki co, nie będę sobie tym głowy zaśmiecał. Ziggy pojechał osobiście, z przyczepką do Gdyni.

A po jakimś czasie...Jednak dobrze, że wysłałem motka kurierem. C.Hartwig wpakował skrzynię na statek i nie było potrzeby, żebym tracił czas na jazdę do Gdyni.

Załącznik 56932

Załącznik 56933

Załącznik 56934

A odbiór w Cape Town to już inna kwestia. Mam nadzieję tylko, że w skrzyni będzie moto, a nie kosiarka do trawy. Byłoby słabo. Ziggy wysłał papiery do agenta w Cape Town, którego znał już wcześniej. Teraz wszystko w jego rękach. Tzn. wydobycie motka z portu, wykonanie ćwiczeń z celnikami, przygotowanie skrzyń i zawartości dla nas, do odbioru.

Dnia 09.07.2014 przeszedł mail od naszego agenta w Cape Town:

''Hi,

Yes, all has gone well.

The inspections completed no problem and I have the stamped Carnet's back on my desk.

We have collected the first crate and have returned for the 2nd crate as our truck was full with other goods.

The 2nd bike has just arrived at our store now 5.45pm - so all is ready for you.

Please remind me, when will you arrive to collect the bikes?

Regards,

Adrian''


I cóż mi na tę okoliczność rzec? ''A niech się samo podzieje...?!''. Chyba jednak już się podziało!

puszek 04.09.2015 10:06

Piast, daj że trochę popracować. W tym tempie to nic dzisiaj nie zrobię...:D

kylo 04.09.2015 10:16

Nie wybijaj się z rytmu!!!
PISZ :lukacz::lukacz::lukacz:

sambor1965 04.09.2015 10:16

Nikt tu z Cape Town do Polski nie jechał... Z Polski do Cape Town tak, ale w drugą stronę?? :)

Pisz, Chomiki jechały tak dawno, że to prawie nieprawda. Pewnie się wiele pozmieniało. Forum jest afrykańskie z nazwy.

mirkoslawski 04.09.2015 10:20

:lukacz:

Piast 04.09.2015 18:37

Otworzyłem kompa, żeby coś popisać, a tu taka informacja od Maurosso. Jakoś trudno się zebrać.

Dalszą część relacji dedykuję Tym wszystkim, którzy marzyli i podążali za marzeniami.

Piast 04.09.2015 19:03

5 Załącznik(ów)
1. Godzina W już dawno wybiła. Czas się ruszyć do Cape Town

17 lipca

Wybiła godzina 12.00 i był to najwyższy czas, żeby się zbierać. Pożegnania są zawsze trudne. Od lat nic się nie zmieniło. Do tego dochodzi jeszcze niepokój. Tylko w sumie przed czym? Afryka? Co może się wydarzyć? Bezpiecznie? Sprzęt, czy wytrzyma? Trudno powiedzieć. Może chodzi o wszystko po trochu. Jednak co jakiś czas rozum zwycięża: ''A niech się samo podzieje...''. Chyba nie ma większego sensu, żeby się jakoś specjalnie nakręcać.

O 14.00 wystartowaliśmy do Frankfurtu. Potem kilka godzin w oczekiwaniu na następny samolot. Tym razem Air Namibia do Windhoek. Hmm...Air Namibia? Co to może być? Latałem w swoim życiu wiele razy i różnymi liniami, ale takimi jeszcze nie.

Załącznik 56948

Załącznik 56949

Windhoek (Namibia), co oznacza, że dolecieliśmy w jednym kawałku, ale przyznać to muszę, że Air Namibia jest spoko. Przewyższa jakością niektóre z europejskich linii. Dzieje się tak pewnie za sprawą Niemców, którzy chętnie okupują ten kraj. Wakacyjnie, żeby nie było.

Załącznik 56950

Załącznik 56951

Za godzinę następny samolot. Cape Town tym razem.

Jest 05.30 rano, 2 stopnie, ziiiimmmnnnoooo!!! Witaj gorąca Afryko!

Załącznik 56952

Piast 04.09.2015 19:15

9 Załącznik(ów)
2. Brrr...Zimno w Cape Town

18 lipca
Pan Pilot zapowiedział, że w CT jest 13 stopni. Nie zabija, ale w końcu to zima. Inna niż u nas, bez śniegu, a za to dużo deszczu i wiatru. Na miejscu byliśmy przed 10.00 i żeby nie tracić czasu pojechaliśmy do naszego agenta z Econo Trans (namiary www.econotrans.co.za Adrian Schultz).

Taksówkarze w każdym kraju są zabawni. Jak jesteś biały to bądź czujny. W Polsce też zresztą. Nasz Pan Taksówkarz zapowiedział, że kurs wyniesie jakieś 240 tutejszych. Może być. Tylko jakoś po starcie jego taksometr zacząć zasuwać szybciej niż samochód. Śmiesznie bardzo. Asertywność poszła w ruch. Z 330 Pan otrzymał 300. Usłyszeliśmy z Ziggim jeszcze: ''A napiwek?''. Napiwek to różnica między 250, a 300. Nawet nie byłem na naszego naciągacza specjalnie zły. Ot, taki folklor.

Natomiast nasz agent popisał się zawodowo. Przyjeżdżamy na miejsce, a motki stoją gotowe do drogi. Zrobiłem tylko duże oczy, a zestaw kluczy i śrubokrętów, którym miałem rozbroić skrzynię zachrobotał z zadowolenia. Dzisiaj wolne! Zawodowstwo i nie ukrywam, mniej roboty dla mnie. Nic tylko przepakować graty i w drogę.

Załącznik 56953

Załącznik 56954

Załącznik 56955

Załącznik 56956

Zima w CT nie zachęca do zbyt długiego pobytu. Nad miastem pojawiły się szarobure chmury, zerwał się wiatr i nie było mowy o skorzystaniu z atrakcji o nazwie ''Góra Stołowa''. Kolejka nieczynna i nijak nie można się tam dostać. Pieszo dziękuję. Nie dzisiaj. Jak zwykle nie wciągają mnie duże miasta. Zatem ruszyliśmy z Ziggim do Przylądka Dobrej Nadziei z nadzieją na lepsze wiatry. Było coraz gorzej. Zerwał się jeszcze do tego ostry deszcz, co zmotywowało mnie do założenia ''teletubisioweo'' wdzianka przeciwdeszczowego. Największą atrakcją PDNu w tym dniu były chyba pawiany (takie małpowate). A może jednak nie pawiany tylko cała zadyma z nimi związana. Pawiany chętnie czają się na to, co nieuważni turyści pozostawią bez opieki. Za to na pawiany czają się Panowie z konkretnymi pałami, żeby je stąd przegonić. Taka zabawa z tego wychodzi w ''policjantów i złodziei''. Śmiesznie trochę, ale działa.

Załącznik 56961

Załącznik 56960

Załącznik 56957

Załącznik 56958

Załącznik 56959

Starczy już tego wszystkiego! Ruszyliśmy z CT w stronę Gansbaai. Niezła nazwa nawet. Okolice CT latem muszą być odjechane. Szerokie, długie, piaszczyste plaże. Cudo! Można się prawie zakochać. Prawie. Są miejsca, wiele miejsc, gdzie karierę ciągle robi blacha falista, w pełnym asortymencie barw, kształtów i wszelakich konfiguracji. Wystarczy zrobić motkiem, czy czymkolwiek strzałę w bok, a można natrafić na całe osiedla, slumsy wybudowane z tego bardzo popularnego wśród biedoty budulca. Żal na to patrzeć. Zimą zimno, a latem, jak taka blacha się nagrzeje? Trudno tak po prostu przejść obok tego. Wrażenie jakie mi zostało z tego widoku? Ludzie bez szans, za życia skazani.

Spod kół uciekały kilometry i choć łatwo nie było jechaliśmy dalej. Umęczyłem się okrutnie. Deszcz, wiatr i zmęczenie po nocy spędzonej w samolocie zaczęły być coraz bardziej uciążliwe. Wiatr był taki, że przez większość drogi trudno było utrzymać jeden tor jazdy. Ma-sa-kra! To miał być taki dzień wprawek na motocyklu. Odbudowanie nawyków, nabranie na nowo pewności jazdy, a tu takie tam.

Za oknem wyją drzewa miotane wiatrem, a jak jestem już na kwaterze w Gansbaai.

Ziiimmnnnooo!

Jest też coś dobrego w tym wszystkim. Chyba puściło mi napięcie przedstartowe i na nowo przestawiam się na znany mi stan. Jutro będzie jeszcze ciekawszy dzień!

Cape Town - Gansbaai
Najechane - 270km

Piast 04.09.2015 19:27

11 Załącznik(ów)
3. Gansbaai, brzmi nieźle

19 lipca

Rano. Wieje, bardzo wieje! Nie wiadomo póki, co, jak wyjdzie z naszym planem A plan był konkretnie taki, że przyjechaliśmy tu, żeby popluskać się z żarłaczem białym, czyli najbardziej niebezpiecznym z rekinów, zwanym też ludojadem. Może nawet z kilkoma. Jadłem sos czosnkowy i jestem pewien, nie będę mu smakował. I jeszcze na żywca, a nie w akwarium. Potrzebny jest tylko statek i specjalna klatka do nurkowania dla entuzjastów chętnych wrażeń. Nie wiem tylko, czy jakiekolwiek statki wypłyną dzisiaj na ocean i czy taka możliwość będzie. Jeśli nie będzie szansy na poprawę pogody, to chyba pojedziemy dalej. Smutno.
Załącznik 56962

Załącznik 56963

Załącznik 56964

Załącznik 56965

Załącznik 56966

Załącznik 56967

Załącznik 56968

Po południu. Niestety wiało zbyt mocno. Postanowiliśmy, pomimo całej sympatii dla tego miejsca, pojechać dalej. Drogi w RPA są bardzo dobre, choć czasami można trafić na mieszankę gliny i szutru. Nie było jakoś szczególnie trudno, ale chociaż trochę można się pobawić.

Załącznik 56969

Dotarliśmy do Przylądka Igielnego, najdalej wysuniętej części Afri. Spotykają się tu Ocean Indyjski i Ocean Atlantycki. Oba chyba wściekłe na siebie, bo fale, które z siebie wyrzucają mają ogromną moc. Dookoła słychać tylko huk, gdy uderzają o siebie nawzajem. Dmucha cały czas, ale widoki przepiękne.

Oznacza to też, że jesteśmy w najdalszym miejscu od domu. Czyli jesteśmy w odwrocie. Wracamy do PL zaraz :-)

Załącznik 56970

Co jakiś czas zatrzymują się lokalesi i zapodają z klasyka: skąd jesteśmy, w którą stronę zmierzamy itd. Nie pytają tylko, jak Rosjanie, o pojemność silnika i ile kosztuje moto. Miła odmiana. Bardzo, bardzo mili ludzie...dla nas, białych. I mają genialną wymowę. Coś jakby wiadro kamieni rzucić na bruk. Taki holenderski English.

Załącznik 56971

Załącznik 56972

Wieczorem. Dojechaliśmy do miejsca o nazwie Mossel Bay. Dość zabawnie to wyszło. Kiedyś tam dawno, dawno temu myślałem o tym miejscu. Że może warto tu przyjechać? I? Jestem. Zabawne. Zalogowaliśmy się w miejscu dla backpakersów i jest spoko. Samo miasteczko jest bardzo urokliwe. Niska zabudowa z domami kolonialnymi. Wszystko czyste i zadbane, aż ''pachnie''. W sezonie musi tu być ogóle szaleństwo. Ulice ''na biało''. Inaczej rzecz ujmując nie ma tu przedstawicieli innych ras. Może z wyjątkiem pracowników restauracji i innych ''służb''. Czarni przebywają w innym miejscu. W drodze do Mossel Bay przejeżdżaliśmy obok szarych osiedli ciągnących się kilometrami i to jest miejsce dla nich. Nie osądzam dobrze to, czy źle? Nie o to chodzi. Z jednej strony zachwycam się RPA, a za moment pojawia się refleksja. Rozwarstwienie w społeczeństwie jest tak widoczne, że aż w oczy kuje. Droga, którą jechaliśmy była czymś w rodzaju zaoranego pasa granicznego. Po jednej stronie szary świat, po drugiej białe spodnie w kant.

Wieczorem poszliśmy na makaron i inne przysmaki. Restauracja była bardzo ok. Jedzenie wyśmienite i tanie. Czy można chcieć czegoś więcej? Niektórzy chyba jednak tego właśnie chcą. W pewnym momencie, ze środka sali dobiegły jakieś głosy. Niezadowolony gość o fizjonomii różowego wieprza zaczął wyżywać się na kelnerce. Cały czerwony na paszczy, pluł jadem w jej stronę. Tak wygląda nienawiść chyba, w czystej postaci. Nie wiem, o co poszło. Nawet, jeśli popełniła błąd, to chyba inaczej się takie rzeczy załatwia. Przy stole siedziała jego żona, córka i syn. Czego się te dzieci nauczyły od papy?


Najechane 370km
Gansbaai - Mossel Bay

Piast 04.09.2015 19:48

18 Załącznik(ów)
4. Klepnąć w tyłek ludojada

20 lipca

Tak, o tego ludojada chodzi, czyli żarłacza białego. Co prawda odpuściłem sobie szukanie swojej szansy w Gansbaai, ale za to okazało się, że jest to możliwe w Mossel Bay. Wczoraj zalogowaliśmy się w Mossel Bacpakers. Niezła imprezownia. Towarzystwo raczej wyluzowane i łatwo nawiązujące kontakty. Trudno określić czego i ile spożywają. Jedno natomiast jest pewne - fajni goście!!! Natomiast miałem wrażenie, że jacyś tacy podobni do siebie są. Rodzina? Chyba jednak nie. Stylizacja, to jest ten temat. Klasyczny wygląd obsługi męskiej w Mossel Backpakers - dłuższe włosy, często spięte w kucyk, broda, nie za długa, powiedzmy tygodniowy zarost i duuuużo optymizmu, papy zawsze wesołe. Co oni jedzą? A może wchłaniają? Rano spotkałem kolesia, którego widziałem wieczorem w barze. Browar w ręku. ''Hi, good morning! Or maybe good evening?''. Zaczął? A może raczej nie skończył :-)

Załącznik 56990

Załącznik 56991

Załącznik 56992

Załącznik 56993


I właśnie tu dowiedzieliśmy się, że jutro wypływa statek z grupą na nurkowanie z rekinami. Decyzja była tak łatwa jak i szybka. Jedziemy na spotkanie z żarłaczem.

Tak też się stało. No nie powiem...lekki dreszczyk emocji zawsze jest i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Szkoda generalnie zaśmiecać sobie głowy. ''A niech się samo podzieje''.

Trafiłem wraz z Ziggim do naszego punktu operacyjnego, czyli do agencji, która to wszystko organizowała. Wystarczyła krótka odprawa i już jechaliśmy dalej, do portu. Operacja była bardzo sprawna, w kilkanaście minut znaleźliśmy się na oceanie i zaczęło się poszukiwanie rekinów. A dokładnie rzecz ujmując wabienie do miejsca, w którym kapitan rzucił kotwicę.
I tak sobie siedzimy, siedzimy, siedzimy. Patrzę w lewo, patrzę w prawo nuda. Nic się nie dzieje.

Załącznik 56996

Załącznik 56997

Załącznik 56998

Załącznik 56999

Załącznik 57000

Załącznik 57001

Nagle podniecenie na pokładzie. Jeeest! Piękny, żarłoczny o perfekcyjnych ruchach, w których nie ma miejsca na przypadek. Precyzyjnie chwycił przynętę, zawirował i tyle go widzieliśmy. Pozostawił tylko odciętą niczym gilotyną linę samotnie unoszącą się na wodzie. Do klatki weszli pierwsi nurkowie i wszyscy byli w oczekiwaniu na to, co z chwilę nastąpi. Cisza. Nic się nie dzieje. Nagle, nie wiadomo skąd przypłynęły następne rekiny i zabawa zaczęła się na całego. Wirowały wokół uciekającej przynęty, a nasz przewodnik sprytnie podprowadzał je do klatki z nurkami. A one, w walce o pożywienie i niczego nieświadome, co jakiś czas waliły swoim kilkutonowym cielskiem o kratę, która jęczała z wysiłku, ale wytrzymała.

Załącznik 57002

Załącznik 57003

Załącznik 57004

Załącznik 57005

Załącznik 57006

Załącznik 57007

Załącznik 57008

Załącznik 57009

Wreszcie nadeszła nasza kolej. Temperatura wody, gdy na zewnątrz jest około 13 stopni? Trudno określić dokładnie. Może 6, może 8. Jakkolwiek ziiimmmno! Zanurzyliśmy się w niej jednak i...to, co powszechnie nazywa się ''klejnotami'' mógłbym w napływie optymizmu nazwać ''tik takami''. Nie poddaliśmy się jednak. Przejrzystość wody nie była najlepsza, a ja wytężałem źrenice, żeby wypatrzyć rekina. Coś się zmieniło w krajobrazie. Inne oko, oddalone ode mnie może o pół metra, w tym samym momencie wpatrywało się we mnie. Trwało to ułamek sekundy. Potem znowu cisza. Jakby przemknął duch.

Czekałem cierpliwie na swoją szansę. Nadpływał następny rekin. Tym razem nie dałem się zaskoczyć. Dostał to, co dostać miał. Klaaaaps w tyłek!!! Yes! Trafiony. No może z tym tyłkiem to przesadzam, ale była to pewnikiem jego boczna część. Zdziwiłem się szczerze. Myślałem, że rekiny mają skórę śliską, jak ryba, karp powiedzmy. A jednak nie. Jego skóra była trochę jak papier ścierny ze stali. Ziggi dołożył jeszcze do tego piątkę z płetwą. A co! No fajny to był dzień.

Jeszcze wieczorem przywołał mnie Ziggy. Obok naszych maszyn zaparkowały dwie hondy na holenderskich blachach. Rozglądałem się dookoła, ale jeźdźców, ani śladu. Poświęciłem się nawet i poszedłem na piwo do baru i też nic. Z tego, co mówił Ziggy, mogli to być dwaj kolesie, którzy jechali z Europy tutaj i pisali coś na ten temat na horizonunlimited. Nie dowiem się, czy tak było w rzeczywistości. Na nas już pora,

Jutro skoro świt robimy odwrót w stronę Botswany.

Brrr...zimno. 12 stopni.

7Greg 04.09.2015 19:51

ooo, relacja :) prawdziwa. Nie w sensie, że z Afryki tylko, że z historią :)

:lukacz:

zaczekaj 04.09.2015 19:52

Piast, więcej zdjęć!
Dobrze piszesz, czekam na więcej

wytapatalkowano

Piast 04.09.2015 20:26

To jeszcze tylko filmik. Takie podsumowanie tej części podróży.

https://www.youtube.com/watch?v=Lac7yymyH_o

gdziala 04.09.2015 20:38

Nie podaje (:

rumpel 04.09.2015 20:53


Kristos 05.09.2015 08:31

Ciężka noc za mną... Obejrzałem wszystkie filmy z powyższej serii. Czekam, na dalszą opowieść, a najbardziej czekam na zdjęcia. Gratuluję wyprawy.

motoMAUROxrv 05.09.2015 10:09

Dłuuugo żyłem marzeniami o takich wyprawach, aż w końcu pogodziłem się z brutalnym faktem -że w tym wcieleniu są już zupełnie poza moim zasięgiem..
Dlatego ogromne dzięki :bow: za tą świetnie przygotowaną relację, -perfekcyjną kompozycję słów, obrazów i dźwięków, powodujących wrażenie osobistego uczestnictwa w Waszej realnej -a mojej "życzeniowej" :D wyprawie...
Czekam na więcej ! :drif:
-Pozdrowionka :)

Piast 05.09.2015 11:14

Rumpel, jak to zrobiłeś, że zadziałało i film się pojawił? Próbowałem na różne sposoby i nic.

Kristos - dzięki za bycie w tej podróży.

Mauro - "Nigdy nie mów nigdy", jak głosi przypowieść. Wszystko jest możliwe.

Maurosso 05.09.2015 19:12

Obyś nie wpadł na pomysł nie dokończyć

Kristos 05.09.2015 20:51

Nie mógłbym sobie darować takiej przyjemności (czytania i oglądania). Dla mnie to wycieczka roku!!! Jeśli będzie jakiś plebiscyt, będę głosował na Ciebie. Kiedyś rozważałem podobny projekt, jednak jest kilka czynników...
Szkoda czasu na moją pisaninę. Będę właśnie po raz drugi oglądał wszystkie filmy. Jeszcze raz gratulacje.

Piast 05.09.2015 21:31

1 Załącznik(ów)
Maurosso, śledzę Twoją wyprawę na FB, trzymam kciuki za powodzenie. Jeśli będziesz wracał przez Wa-wę, masz u mnie miejscowkę.

Pisałeś coś o Kapadocji i balonach.

Czy o to chodziło?

Załącznik 57027

Piast 06.09.2015 09:35

14 Załącznik(ów)
5. W kierunku Botswany

21 lipca

Trzeba przyznać, że pobudka była bardzo udana. O 5.30 (to moja ulubiona pora) zadzwonił niezawodny budzik i nie było zmiłowania. Ruszamy. Na zewnątrz panowała absolutna ciemność, a przez kurtkę motocyklową i inne części garderoby niepohamowanie przedzierał się chłód poranka. Tylko 8 stopni na zewnątrz. Brrr. Wypchnęliśmy motki za bramę na wypadek, gdyby społeczeństwo okoliczne wyrwane przypadkowo ze snu ich odpalaniem nie obrzuciło nas stekiem i przekleństwami lub jeszcze gorzej stekiem przekleństw. I tak oto w ciemnościach ruszyliśmy ku Kimberley.

Załącznik 57065

Dzizusss! Przestałem czuć końcówek palców u rąk. Szyba w kasku paruje i tylko mgłę widzę. Jak ją uchyliłem to poczułem, że sztywnieje mi...górna i dolna warga. Usta, znaczy się mi sztywnieją. Komputer też dostał świra ze swoimi kontrolkami. Pojawił się na nim znaczek, którego wcześniej nie widziałem. Taka śnieżynka jakby. I jeszcze, że jest -2 stopnie. O czasami nawet - 3. No nie. Nie taką wycieczkę wykupiłem. Afryka...gorąca i dzika! Ja zamarzam tutaj. Może jak wyjdzie w końcu słońce to się polepszy.

Słońce nieśmiało zaczęło się budzić, tylko, że miało nastawiony zegar na 8. My za to wjechaliśmy w ''Góry Smocze'' i tu niestety wchłonął nas cień rzucany przez ściany wąwozu, którym jechaliśmy. Piękne to miejsce, trzeba przyznać, tylko ziiimmmnooo! Jakoś specjalnie przyśpieszyć też nie można, bo są winkle, a za winklem można spotkać małpy. Nie pojedyncze sztuki, a całe rodziny. Skąd one tutaj? Zadziwiające.

Załącznik 57066

Przez jakieś 250 km temperatura przeskakiwała od -1 do +3...4 stopnie. Raz niespodziewanie pojawiło się nawet +10 i jak się można było spodziewać zniknęło znienacka. I jeszcze do tego wszystkiego zaczęło brakować mi paliwa, więc nasza szybkość zmalała do 80 km/h.

I wreszcie jest. Stacja benzynowa i zasłużony odpoczynek w Beaufort West. Zsiadłem z motka i zacząłem dygotać jak ratlerek (taki sarenkopiesminiaturka) na wietrze. Hipotermia! Wyziębienie organizmu. Tik taki! Szczęśliwie temperatura zaczęła się podnosić. I był to już najwyższy czas na śniadanie. Mega wypas na fuuullll! Bułka z hot doga z kiełbaską (mini), na to jajecznica i majonez. Taka buła. Ale najważniejsza była kawa. Gorąca kawa! Poczułem, że wracam do życia.

Załącznik 57067

Ruszyliśmy dalej. Im bardziej zaczęliśmy oddalać się od wybrzeża, tym bardziej zaczął zmieniać się też krajobraz. W szczególności ten ludzki. Coraz mniej białych, a więcej czarnych. Hmm...dziwne. Jak piszę białych to mi to łatwo idzie, a jak piszę czarnych to czuję się tak, jakbym jakieś przestępstwo popełniał. Zmieniam na czarnoskórych, a może lepiej na Afro. Skoro są Afro-Amerykanie to chyba mogą być też Afro-Afrykanie. Afrykanerzy to raczej nie, bo ta nazwa jak mniemam obejmuje również białych tu urodzonych. Jedziemy. Mijamy osiedla z blachy falistej. Przygnębiające widowisko. Zatrzymałem się na moment, żeby zrobić kilka zdjęć i od razu wzbudziło to ciekawość lokalesów. Czy czułem się jakoś zagrożony? Nie. Raczej było to coś w rodzaju zawstydzenia, że oto fotografuję ich smutny los.

Załącznik 57068

Załącznik 57070

Załącznik 57069

Pojechałem dalej i wkrótce dogoniłem Ziggiego. Następny przystanek wypadł w Britstown. Przystanęliśmy na chwilę, żeby się rozejrzeć za jakimś barem. Kawałek dalej znaleźliśmy wypatrywany z utęsknieniem bar i postanowiliśmy skorzystać z jego dobrodziejstw. O! I nawet pojawili się biali. Bardzo przyjemna, choć krótka wymiana informacji i dostaliśmy nawet życzenia: ''Dobrej podróży i obyście przeżyli''. Taaa... Zabrzmiało. Wszedłem do środka baru i oniemiałem. Cudny. Było w nim zbiorowisko przedmiotów codziennego użytku już nie z tej epoki, a wszystkie jakby znajome. Tu zabawki, tam jakaś pralka i stare radio. Klimatycznie. Zamówiłem kawę z cukrem. Elsebe była jednak słodsza. Dawno nie spotkałem tak przemiłej osoby. Posłała mi pigułę energii, którą zawłaszczył sobie chłód poranka. Jak się dowiedziała, że jesteśmy z Polski od razu znaleźliśmy wspólny temat. Jej syn, obecnie zamieszkujący w UK poślubił Polkę. To my teraz prawie jak rodzina! No może taka dość baaardzo daleka, ale zawsze to coś. Elsebe - pozdrawiam Cię! Nawet trochę do rymu mi wyszło.

Załącznik 57071

Załącznik 57072

Załącznik 57073

Załącznik 57074

Załącznik 57075

Załącznik 57076

Załącznik 57077

Załącznik 57078
Kimberley było już blisko. Mimo to zrobiliśmy pit stop na...rozprostowanie kości i coś tam jeszcze. Coś niepokojącego zaczęło się dziać z motkiem Ziggiego. Spod główki cylindra zaczął wyciskać się olej i na silniku pojawiła się mokra plama. Coś trzeba z tym zrobić. Przez nami masa kilometrów przecież.


Wjechaliśmy do Kimberely i po prawej stronie mignął nam salon Toyoty. Może wiedzą, gdzie jest serwis BMW? Zawracamy. Niespodziewanie po drugiej stronie ulicy śmignął tutejszy na BM-ce. Ziggy machnął mu ręką, tamten to samo, ale pojechał dalej. Zrobiłem lekkie wymuszenie i puściłem się za nim. Za moment dojechał Ziggy i zaczęliśmy ogarniać temat. Finalnie Ziggy pojechał do warsztatu BMW. Okazało się, że takowy występuje tutaj. Ja zacząłem ogarniać miejsce do spania, co nie okazało się jakąś zawiłą operacją, zwłaszcza, że nasz pomocnik polecał motel znajdujący się tuż obok nas. Jutro o 7.30 Ziggy ma wizytę w warsztacie. Czy pojedziemy do Botswany? Mam nadzieję, że tak. Ale to już jutro.

Najechane 765km

Mossel Bay - Kimberley

Piast 06.09.2015 09:44

7 Załącznik(ów)
6. Czy ruszymy dalej w stronę Botswany?

22 lipca

Rano. Status jest na razie taki, że Ziggy pojechał z motkiem do warsztatu. Jak wszystko będzie ok, to zakładam, że około 12 ruszymy do stolicy Botswany - Gaborone. Póki co, czekam.

Przed południem. Ziggy w rękach speców od BM-ki, a ja taki sam. Tak siedzieć bezczynnie, to bez sensu przecież. Wziąłem się za bieżącą robotę przy mojej maszynie. Generalnie niewiele się działo. Raczej byłem cały w niepokoju, co dalej?

Załącznik 57079

Mój telefon zabrzęczał radośnie i oznajmił, że u Ziggiego robota idzie, aż miło. Radość! Czekam więc ospale, a w międzyczasie zacząłem pakować swoje klamoty. W końcu pojawił się wreszcie sam On. Motocykl taktował miarowo, żadnych fałszywych dźwięków, co odebrałem jako gotowość do przemieszczania się na północ. Nie myliłem się. Cała nasza czwórka, takie ''Fantastic Four'', entuzjastycznie ruszyła w dalszą drogę.

Ujechaliśmy może jakieś 5 km i pojawiła się przed nami wieeelllka dziura. Musieliśmy się zatrzymać. Ogromna, najgłębsza na świecie, wykopana rękami ludzkimi, nazywana przez tutejszych ''Big Whole''. Robi wrażenie. Kimberley jest z tego między innymi znane, że ''Big Whole'', to dawna kopalnia diamentów. A tak na marginesie, ciekawe jakiego koloru były ludzkie ręce wydobywające głazy na powierzchnię?

Załącznik 57080

Załącznik 57081

Załącznik 57082

Załącznik 57083

Załącznik 57084

Załącznik 57085


Było już konkretnie po południu i już na serio, serio czas był na nas. Kiedyś przecież trzeba dokulać się do Botswany. Jazda była miarowa, spokojna i tylko ten wiatr jakiś taki suchy. Twarz mam jak z pergaminu omiatanego suszarką do włosów. Ale zrobiło się wreszcie ciepło. Czasami nawet 22-23 stopnie. Nawet momentami trochę za gorąco. Ale zrzęda ze mnie. Za zimno, za ciepło! Koniec. To Afryka przecież.

Po drodze mijamy miejscowości mniejsze i większe. Tu na ulicach przeważają zdecydowanie Afro. Zdecydowanie oznacza 95%. Zadziwiające jak krajobraz potrafi się zmienić wraz z upływem kilometrów. Przez moment mieliśmy taką myśl, żeby zatrzymać się na noc przykładowo w Mmabatho, ale jakoś tak, coś, nie za bardzo to wyszło. W sumie było blisko do granicy i jeszcze jasno, chociaż zbliżała się piąta. Pojechaliśmy dalej, na odkrywanie Botswany.

Na granicy, po stronie RPA byłem lekko zaskoczony tym, że celnik nie za bardzo wiedział, gdzie ma podbić pieczątkę na CPD. A właściwie to: ''Wyjeżdżacie, czy wjeżdżacie?''. ''Wyjeżdżamy, przez Botswanę do Europy''. ''A wracacie?''. ''No raczej nie teraz''. I tak to mniej więcej szło. Jeszcze tylko trzeba było pokazać Panu, które kwitki ma sobie z CPD zostawić i przyszedł czas na drugie rozdanie partii z pogranicznikami i celnikami. Tym razem tymi z Botswany. Weszliśmy do budki z paszportami za dnia. Jasno było jeszcze. Wyszliśmy w nocy. I nie dlatego, że pogranicznicy byli jacyś nieogarnięci. Chociaż, z drugiej strony, Pani obsługująca Ziggiego mogłaby podkręcić ruchy. Trwało to jakieś 15 min. a na zewnątrz zapadł zmrok. Nie zmierzchało, tylko ciemność. W Afryce nie ma ''szarówki''. Jest jasno, albo ciemno.
I niestety w ciemności dotarliśmy do Lobatse. Jakieś 50 km za granicą. Nie jest to fajna jazda.
Zwłaszcza, że na zmęczeniu łatwo o drobne błędy, które mogą skończyć się wypadkiem. Dochodzi jeszcze do tego szukanie jakiegoś noclegu, co wcale nie jest łatwe w nocy. Trafiliśmy do jednego hotelu. Taki ładny był, tylko, że drogi. Dostaliśmy namiar na inny, dla ubogich, czyli takich jak my. Miał być tuż, tuż, I zaczęło się krążenie. Jedno rondo, drugie rondo, w prawo, w lewo, nawrotka, mijanki w innymi samochodami. Bez sensu, a zmęczenie rośnie. Kręcimy się wokół tego samego miejsca, jak pies wokół swojego ogona. Po jakichś 30 minutach jazdy okazało się, że Sindbad Guesthouse jest dokładnie tam, gdzie wszyscy mówili. Koło ronda. Tylko jakoś nie było dane nam go dostrzec. Zmęczenie robi swoje. Jeszcze tylko krótkie negocjacje z Panią właścicielką i mamy gdzie spać.

Finalnie, przemy do przodu. Jutro kierunek do Francistown

Najechane 447km
Kimberley - Lobatse

Piast 06.09.2015 09:45

Link do II części filmu

https://www.youtube.com/watch?v=hLntD_CcfN8

Kurcze, jak się robi wrzutę filmu z YT, żeby obrazek/ikona się pojawiła?

Piast 06.09.2015 10:24

16 Załącznik(ów)
7. Botswana - jaka jest okiem laika?

23 lipca

Już chyba dość sprawnie ogarniam czas porannego pakowania. Oszczędność ruchów przede wszystkim, a inaczej rzecz ujmując ''śniadanie jem na kolację, ubieram się idąc spać i rano jestem gotowy'' itd. Chyba wreszcie zacząłem zapamiętywać co mam gdzie i jak złożone. Jest dobrze. Wystartowaliśmy bardzo sprawnie już o 8 rano i radość nieopisana, jest cieplej. Chyba z 8 stopni.

Załącznik 57086

Do pełni namiastki szczęścia potrzebowałem jeszcze tylko tutejszej waluty. Podjechaliśmy na moment do banku w Gaborone i Ziggy po chwili zniknął za drzwiami. Nie ma go i nie ma. W końcu wszedłem do środka, żeby zobaczyć co tam się dzieje. Była kolejka - Afro, jedna sztuka i Ziggy. No nie. Wróciłem na moje stanowisko wartownicze przy motkach. ''Nie zostawiałbym tak kamery GoPro na kasku'' usłyszałem od tutejszego białego. Co racja, to racja. O w mordę!!! Nie ma kasku Ziggiego. Fak! Czekam, co to będzie jak wróci? Wreszcie wyszedł ucieszony z banku. Z kasą i...z kaskiem w ręku. Ulga. A tak na marginesie, strażnik chciał go zaaresztować za robienie zdjęć. Zdjęć jego własnego rachunku za wymianę waluty.

Wreszcie odpaliliśmy maszyny i mogliśmy spokojnie ruszyć dalej. Droga do Francistown to asfalt i to dobrej jakości. Droga, ku mojemu zaskoczeniu nie była specjalnie ruchliwa i można spokojnie pomykać czasami 80 km/h. Trochę szybciej też, tylko, że tutejsi niebiescy już trochę się z techniką oswoili i łapią. Yanosik i CB radio są tu bezużyteczne zatem...ekonomiczna jazda. Na drodze często spotykamy też check pointy, ale jakoś jest spokojnie.

I tak sobie pomykałem beztroski, jak swobodny Dyzio, aż zapaliła mi się czerwona lampka przed oczami. To stop z BM-ki Ziggiego. Fota, fota... Tutaj? Tylko jakaś tabliczka ''Tropique du Capricorne''. No to fota musi być!

Załącznik 57087

Zatrzymaliśmy się w jakiejś mieścinie na lunch i zacząłem przyglądać się miejscowym. Czym tutejsi z Botswany różnią się od tutejszych z RPA? Złapałem - ruchami! Błyskotliwe odkrycie, czyż nie!? Wydaje się, że wszyscy są w ruchu. Nawet jeśli stoją, czy siedzą. W podobnej mieścinie w RPA Afro wegetują, bezruch. A tutaj każdy coś robi. Kwitnie drobny handel, widać więcej samochodów. Jest tu jakaś energia i widać, że coś się sensownego dzieje.

Załącznik 57088

Załącznik 57089

Załącznik 57090

Załącznik 57091

W końcu zajechaliśmy do Francistown i pomimo młodej godziny (16.00) postanowiliśmy kontynuować eksporację Botswany właśnie tutaj. Zwłaszcza, że przejeżdzając przez miasto widzieliśmy ''ruch'' w postaci kręcących się ludzi. Wyglądało, że trafiliśmy na coś w rodzaju dzielnicy handlowej. Ziggy wyczaił dość szybko miejscówkę, zrzuciliśmy graty i na POM. Tylko jakoś tak się wyludniło zaskakująco dziwnie i nienaturalnie. Skąd wiedzieli, że przyjedziemy? O co chodzi? Godziny pracy. Instytucje, przykładowo banki, są otwarte do 16.30 i tyle. Ma to uzasadnienie. Jeśli ciemność zapada o 18.00, to jakoś Ci ludzie do domu wrócić muszą. Społeczność lokalna zaczęła się powoli rozchodzić, a ja głodny poznawania zacząłem odczuwać nienasycenie. Im bardziej zbliżaliśmy się do ''centrum'' tym jednak nadzieja wracała. Z głośników poleciała muza i zabrzmiała oj zabrzmiała. Czegoś takiego szukałem. Fajnie się tu negocjuje. Cena wyjściowa za płytę CD - 20 tutejszych. Po negocjacjach - 10. Kupiliśmy z Ziggim dwie. Interes życia.

Załącznik 57092

I chyba nadszedł czas na lokalną strawę. W RPA klasykiem były fast foody (to chyba z naszej wygody), a wyjątkiem była smażona ryba. Kto może najlepiej wiedzieć, gdzie można dobrze i tanio zjeść? Oczywiście uliczni handlarze. Ci od płyt CD. ''Coś takiego, gdzie miejscowi jedzą. Yuuu noł?''. Dostaliśmy namiar na sprawdzoną knajpę tuż obok. Wyglądała zawodowo. Taki bar mleczny sprzed 25 lat w PL, ale jest. Zacząłem od pewniaka, czyli Coca Coli, a potem to już niech się dzieje. Zamówienie - kurczak (jest pewne ryzyko), ryż (raczej pewniak), surówka z kapusty (oj, wyzwanie dla flory bakteryjnej i układu odpornościowego). Jutro się okaże, czy przeskok z fast foodu na bardziej strawne się udał. Mam przygotowany zestaw ratunkowy jakby co - stoperany i papier wartościowy.

Czekam zatem na poranek - ''Obcy, decydujące starcie'', czy może ''Łagodne przebudzenie''?

Najechane 500km

Lobatse - Francistown

Załącznik 57093

Załącznik 57094

Załącznik 57095

Załącznik 57096

Załącznik 57097

Załącznik 57098

Załącznik 57099

Załącznik 57100

Załącznik 57101

wilq.bb 06.09.2015 10:37

Wersja okienkowa.


Jak się robi:
1) link normalny to: https://www.youtube.com/watch?v=hLntD_CcfN8
2) wstawiamy znaczniki [ YOUTUBE ][ /YOUTUBE ]
3) między [ YOUTUBE ][ /YOUTUBE ] wklejamy to co jest po znaku = w linku (w tym przypadku hLntD_CcfN8
4) mamy efekt jak powyżej
Oczywiście spacje między nawiasem i tekstem YOUTUBE usuwamy (można też skorzystać z odpowiedniej ikonki)

I pisz Pan, świetnie się czyta :drif:

Piast 06.09.2015 10:48

25 Załącznik(ów)
8. Zimbabwe - ''Tu to będzie...'', podobno

24 lipca

Noc jeszcze i co oczywiste światła na zewnątrz jakoś też uświadczyć nie można było. Dopiero 6 rano. Spędzam z powiek resztki snu i nieprzytomnie skręcam do łazienki. Wychodzę po kilku minutach i...jasno. Afryka. Jak oni to robią? Przestawił mi się zupełnie rytm dnia. Teraz jest 20 i myślę, że za godzinę, najdalej dwie będę brał udział w ''Mam talent'' na najlepsze chrapanie.

Chyba już się przyzwyczaiłem do porannych temperatur. Dzisiaj przywitało nas 5 stopni i jakoś nie było dramatu. Zwłaszcza, że wraz z coraz bardziej uśmiechniętym słońcem robiło się cieplej na ciele i duszy. Zastanawiałem jak przedstawiciele narodu Zimbabwe w postaci służb przeróżnych obejdą się z nami na granicy. Przecież to Zimbabwe ''tu to będzie..''! I było...spokojnie. Co prawda odwiedziłem chyba cztery okienka - wiza, czasowy wwóz motka, ubezpieczenie i podatek drogowy, jakieś jeszcze pieczątki, ale co mi tam. Słońce grzeje. Już prawie 20 stopni się zrobiło.

Obraliśmy kierunek na Matobo Hills, w którym znajdują się rozsiane w dolinie granitowe skały. A dla tutejszych to miejsce ma szczególne chyba znaczenie, ponieważ na jednej z nich został pochowany założyciel Rodezji (poprzednia nazwa Zimbabwe) niejaki Rhodes. Ciekawe jak powstała poprzednia nazwa państwa zatem? Lubię takie przestrzenie i widoki, oj lubię! ''Tu się oddycha''! Słońce było coraz wyżej i lekko zaczęło już przesadzać z uśmiechaniem się. Gorąco.

Załącznik 57102

Załącznik 57103

Załącznik 57104

Załącznik 57105

Załącznik 57106

Załącznik 57107

Załącznik 57108

Załącznik 57109

Załącznik 57110

Załącznik 57111

Załącznik 57112


Trzeba też przyznać, że w krainie ''tu to będzie...'' drogi główne są bardzo przyzwoite i urozmaicone. Co kilkanaście kilometrów pozdrawiają nas przedstawiciele państwa zasilający check pointy. Dwa razy na dwadzieścia zostaliśmy zatrzymani i myślę, że towarzystwo po prostu nieźle się nudziło. Po krótkiej wymianie uprzejmości i po przybiciu sobie ''piątek'' spokojnie mknęliśmy dalej. Byle do baru. I rzeczywiście takowy się ujawnił naszym spragnionym za jakimś napojem i kto wie, może nawet strawą źrenicom. Ze strawą było tak sobie. To co tutejsi robili na grillu jakoś nie wzbudzało zaufania. Ja postanowiłem najeść się colą. Niezawodna jak zawsze. Jak można było się spodziewać wokół nas zrobiło się zbiegowisko. Cóż za symbioza - ''egzotyka'' robi foty ''egzotyce''! Ciekawe, czy przypadkiem nie pokrzykiwali do siebie: ''E! Ludziska, zobaczta jakie cudaki przyjechali!''. Nie zdziwiłbym się.

Bar, przy którym sobie zrobiliśmy pit stop chyba niejedno już widział. Nad ladą wznosiła się solidna krata oddzielająca mistrza codziennej ceremonii, czyli barmana od entuzjastycznych inaczej konsumentów. Pewnie przychodzą tu bez krawata, to i się awanturują czasami. Miałem, przyznam się, taką fantazję ''A może by tak na piwo tu wskoczyć wieczorem?''. Spojrzałem jeszcze raz na kratę. A może lepiej ruszać w drogę!

Załącznik 57113

Załącznik 57114

Załącznik 57115

Załącznik 57116

Załącznik 57117

Załącznik 57118

Załącznik 57119

Załącznik 57120

Dojechaliśmy do Masvingo i zaczęliśmy szukać stacji benzynowej. Była, tylko okazało się, że nie ma paliwa. Przynajmniej takiego jakie chcieliśmy, czyli bezołowiową. Jest za to ołowiowa. Lać? Nie lać? W sumie te pytania są bez sensu. Mam z konewką do Botswy zasuwać? Lejemy zatem. Oczywiście zbiegowisko i pierwszy raz w Afryce pojawiło się ''łan dolar, łan dolar''. I jeszcze ''I'm hungry''. Usłyszałem to od młodego człowieka przyodzianego w bardzo schludną koszulę, dżinsy, który chyba szedł na disco, albo podryw. Bez sensu.

Załącznik 57121

Było już zdrowo po południu i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Kierowaliśmy się w stronę ruin tzw. ''Starożytnego miasta''. Jedyne ruiny w tej ''okolicy''. Następne można znaleźć w Egipcie. Może coś jeszcze w Etiopii. Po drodze mignęła mi tablica Jazz&Art Gallery Lodge i w dodatku było to w kierunku jeziora Mutirikwi Wszystko pasowało. Odbiliśmy z głównej drogi na gliniaste szutry. Za kołami Ziggiego pojawił się rdzawy kurz. Już wiedziałem, w jakich kolorach zamelduję się przed bramą lodge'y.

Jazz&Art Gallery Lodge zadziwiła mnie na poważnie. Aktualni gospodarze raczej nie byliby w stanie czegoś takiego wybudować, a co dopiero tak stylowo urządzić. Wszystko - obrazy, fotografie, porcelanowe figurki, meble były nie w stylu afrykańskim. Dopiero drugiego dnia dowiedziałem się, że oto przebywamy w lodge ambasadora Zimbabwe Chivabe. Jednak chyba poznawanie świata poszerza horyzonty.

Załącznik 57122

Załącznik 57123

Załącznik 57124

Załącznik 57125

Załącznik 57126

Robi się na nowo zimno. Ciągnie też chłodem od jeziora. Wybiła 21.30. Zatem dobranoc.

Najechane 570km

Francistown - Masvingo (kawałek za, w stronę Starożytnego Miasta)

Piast 06.09.2015 11:11

30 Załącznik(ów)
9. Victoria Falls - trochę daleko

25 lipca

Zmarnowany jestem i odczuwam brak natchnienia do pisania. Zatem dzisiaj telegraficznie.

Poranne widoczki i startujemy.

Załącznik 57127

Załącznik 57128

Załącznik 57129

Załącznik 57130

Great Zimbabwe Monuments, a inaczej rzecz ujmując tzw. ''Starożytne miasto'' dla hobbystów i fanów Tony Halika może nawet być ok. Określiłbym je, jako ciekawostkę po tej stronie afrykańskiej półkuli. Archeologowie pewnie by nie mieli wiele do roboty, a dla niewielbicieli kamieni strata byłaby mała, gdyby odpuścili sobie to miejsce z listy ''must to see''. Natomiast, jeśli ktoś chciałby wyryć na kamieniu ''Tu byłem i Tony Halik też'' to proszę bardzo. Można przyjeżdżać. My właśnie do tej grupy się zaliczamy. I Tony Halik też. Największą zaletą tego miejsca jest super widok na jezioro Mutirkiwi.

Załącznik 57131

Załącznik 57132

Załącznik 57133

Załącznik 57134

Załącznik 57135

Załącznik 57136

Załącznik 57137

Zapomniałbym. Jeszcze przez eksploracją obiektu zobaczyliśmy nadciągający pojazd: dwa koła, kufry, postać w kasku, niechybnie podróżnik taki, jak my. Yoou Man! Oczywiście seria standardowych pytań i po chwili wszystko stało się jasne. To Ashley z Melbourne. Ot, tak sobie jedzie przez świat na motku. W Namibii był 7 tygodni, potem... 7 tygodni!!! Chyba się jakoś nie śpieszy. Ja żałuję tylko, że nasze drogi w tym momencie musiały się rozejść. Chętnie bym posłuchał jego historii. Nie tym razem niestety. Ale za to ma stronę www.2wheelstravelling.com. Wrócę, poczytam sobie.

Załącznik 57138

Załącznik 57139

Załącznik 57140

Po zejściu z góry przystanęliśmy przy maszynach, żeby jeszcze raz przeliczyć trasę. Do Vic Falls grubo ponad 700 km, a w zasadzie prawie 800. Oj dużo! Chyba nie na dzisiaj. To co mnie powala w Afryce to odległości. Z punktu A, gdzie można coś zobaczyć do punktu B jest przynajmniej 500km. Codziennie trzeba pedałować, aż w pośladkach pojawia się martwica. Jakoś na luzie pewnie pojedziemy i najwyżej jutro pojawimy się na wodospadach.

Oczywiście wokół nas zrobiło się małe zbiegowisko. Czasami jest to męczące, zwłaszcza jak mam inną robotę na głowie. Tym razem było nawet śmiesznie. Szczególnie jak wszyscy chcieli robić sobie z nami zdjęcia. Muszę przyznać, że póki co naród Zimbabwe jest mega przyjazny motocyklistom.

Załącznik 57141

Załącznik 57142

Załącznik 57143

W Bulawayo zrobiliśmy kolejny pit stop. Ja oddałem się obserwacji życia ulicznego z mojej wartowni (a może warowni?) przy motocyklach. Ziggy zaczął organizować ubezpieczenie na motki obejmujące wszystkie kraje, przez które będziemy jechali w Afri. Z Egiptem włącznie. Wykupienie tzw. ''Żółtej karty'' za 20 USD (jak nasza zielona) powoduje, że nie trzeba będzie płacić za ubezpieczenie na każdej granicy. Wąż się cieszy! Ten w kieszeni oczywiście. Załóżmy, że przekraczamy 10 granic. Wszędzie po 20 USD i robi się niezła kwota. Operacja zajęła nam jakieś 2 godziny i była już 15.00, a do Vic Falls jeszcze jakieś 500km. No nic, jakoś będziemy się przemieszczali i za godzinę, czy dwie zdecydujemy o noclegu.

Załącznik 57144

Załącznik 57145

Załącznik 57146

Załącznik 57147

Załącznik 57148

Załącznik 57149

Załącznik 57150

Załącznik 57151

Załącznik 57152

Załącznik 57153

Załącznik 57154

Załącznik 57155

Załącznik 57156

Tak sobie jechaliśmy i jechaliśmy, aż zatrzymaliśmy się w Vic Falls właśnie. Była już 20 i ciemno. Dupa odpada, ale jesteśmy. Afrykańska głupota po raz drugi! 100km jazdy w ciemnościach. Poniosła mnie wizja postawienia nogi w Vic Falls jeszcze dziś. A może raczej, żeby jutro na luzie przejść się nad wodospad. Koniec już z taką jazdą!

Aha...i za dnia jest już ciepło - 26 stopni.

Najechane prawie 800km!

Masvingo - Great Zimbabwe Monument - Victoria Falls

Piast 06.09.2015 11:14

Cześć III filmu.

https://youtu.be/LD81Mv8d2fo




wilq.bb - dzięęęki za podpowiedź!

Piast 06.09.2015 11:39

25 Załącznik(ów)
10. Falls - nie tylko Vic Falls

26 lipca

Podkurczyłem powiekę i zupełnie nieświadomie doznałem niczym nieuzasadnionej paniki. Za oknem było jasno. Jasno jak nie co dzień, za to jasnym było, że dzisiaj nie gonimy. Wczorajsza jazda na wariackich papierach teraz premiowała. Mogliśmy w ''cywilnych ciuchach'', jak prawdziwi turyści zrobić przechadzkę nad wodospad. Nic nie zwiastowało kolejnych, dramatycznych zdarzeń tego dnia i nadciągającej zawieruchy.

Z naszej miejscówki do wodospadów był może kilometr. Spacer, jakże miła odmiana. Przed wejściem oczywiście stragany z ''pamiątkami'', ale nie tylko. Sprytni sprzedawcy zachęcali do zakupu peleryn przeciwdeszczowych. Taaa...już dam się wkręcić! Zastanawiałem się, jak wodospad będzie prezentował się w porze suchej. Stanęliśmy przy jednym z punktów widokowych i...zajebioza! Przede mną dzikie masy spienionej wody spadające z ogromnym hukiem z półki skalnej. Spojrzałem w dół i widziałem tylko szalejące w dole, wrzące wodne kłębowisko, które jak się wydawało, walczy, żeby wydostać się do góry. Tam, gdzie wolna przestrzeń. Żywioł nie do opanowania w jakikolwiek sposób. Rozbijane, jakby na atomy, masy wodne tworzyły coś na wzór mgły unoszącej się nad kotłem wodnym, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że robimy się coraz bardzie przemoknięci. Przydała by się jakaś peleryna.

Załącznik 57157

Załącznik 57158

Załącznik 57159

Załącznik 57160

Załącznik 57161

Załącznik 57162

Załącznik 57163

Załącznik 57164

Załącznik 57165

Załącznik 57166

Na końcu trasy zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym, z którego rozpościerał się widok na ponad stuletni żelazny most łączący Zimbabwe i Zambię. Nasz most. Część naszej trasy. Pewnikiem jeszcze dziś po południu na niego wjedziemy maszynami i będziemy kontynuowali podróż. Póki co, możemy na niego po prostu wejść i podziwiać z tej strony wodospady. I jeszcze jeden element mostu przyciągnął moją uwagę. Chyba najdłuższy na świecie bungee jump. Robi wrażenie. Lot w dół musi być kosmicznym przeżyciem.

Załącznik 57167

Załącznik 57168

Załącznik 57169

Zaczęliśmy już powoli odwrót z Vic Falls, a ja czułem, że z kroku na krok słabnę. Pojawiły się jakieś zawroty głowy, coś zaczęło figlować w żołądku i czułem, że zaraz będzie tu jakiś performance z moim skromnym udziałem. Nie myliłem się. Pierwsze krzaki moje i...tutaj zrobię przerwę w opisie. Dyniowo. Wczorajsze dania zaserwowane w restauracji nie przypadły do gustu mojemu żołądkowi. Zaszliśmy sobie wczoraj do restauracji, dla turystów i to był błąd. Zupa dnia, to w sumie nie wiadomo co? Coś w stylu kremu z dyni na słodko. Danie wegetariańskie, jakiś rozgotowany makaron z niewiadomego pochodzenia sosem grzybowym chyba. Trzeba jeść tam, gdzie lokalesi. Jeżeli local bar istnieje to znaczy, że jest ok. W innym przypadku lokalesi obrzucili by do małpim łajnem.

Powrotny kilometr do naszej miejscówki był najdłuższym spacerem w moim życiu. Wizyt na bok, nawet bez osłony krzaków, było kilka. Nie interesowało mnie to, czy ktoś patrzy, czy nie. Byłem zamroczony. Najgorsze było zwiększające się osłabienie i zawroty głowy. Nie mogłem iść. Po akcji bez krzaków zmobilizowałem się jednak i dotarłem do pokoju. Spotkanie z muszlą niespodziewanie okazało się zbawienne. To był ostatni moment. Potem łóżko i sen. I tak na zamianę przez następnych kilka godzin. Lekarstwo, lekarstwo by się przydało. I zażyłem...Coca Colę. Idzie ku lepszemu. Trochę mi w mózgu pojaśniało.

Chyba zrobimy jeszcze jakiś POM.

Po 17.00

POM rzeczywiście był. Szedłem trochę w obawie przed nieznanym i jakoś przeżyłem. Chyba wracam do formy. Podskoczyliśmy jeszcze na wspomniany wcześniej most. I tu otworzyły się nowe widoki na Vic Falls. Genialne, można tak stać i się wgapiać w bezruchu.

Załącznik 57170

Załącznik 57171

Załącznik 57172

Nieoczekiwanie, na moście przywitał nas gwizd lokomotywy. I na serio był tu pociąg z poprzedniej epoki. Szczególnie zauroczył mnie bar restauracyjny. Przepych kolonialny i szczerze, tak to można imprezować. Skoro jest lokomotywa i w dodatku parowa, to naszym celem stało się wciśnięcie naszych skromnych postur do środka w wiadomym celu -GWIZD! Stało się przywitaliśmy Zambię w taki właśnie sposób, bo w zasadzie byliśmy po stronie tej właśnie krainy. Taka to zabawa dla turysty.

Załącznik 57173

Załącznik 57174

Załącznik 57175

Załącznik 57176

Vic Bungee było już zamknięte. Nie ukrywam, pokusę skoku miałem wielką i gdyby nie poranne przygody, może leciałbym głową w dół do kanionu. A tak? Tylko sobie pomarzyłem.

Załącznik 57177

Załącznik 57178

Załącznik 57179

A wieczorem kolacja. Dla mnie gotowany ryż, bez jakichkolwiek dodatków. Jutro muszę być w formie. Ziggy jakieś larwy. Ciekawe jakie doniesienia żołądkowe będzie miał rano?

Załącznik 57180

Załącznik 57181

Piast 06.09.2015 12:26

24 Załącznik(ów)
11. Zambia -powrót do szkoły

27 lipca

Jazda, jazda i jazda...tak cały dzień. Oswoiłem się z krajobrazem afrykańskich dróg i uliczny chaos już mnie nie zaskakuje. Zacząłem wręcz dostrzegać swego rodzaju logikę w tym całym zamieszaniu. Nie dziwią mnie już piesi z tobołkami wychodzący nie wiadomo skąd, rowery zapakowane we wszelakie dobra zmierzające wraz z ich kierowcami w sobie tylko znanym kierunku, czy też pobocza mniejszych i większych miast, gdzie toczy się w harmidrze przydrożny handel. Normalka. Byliśmy w drodze do Luangwa National Park.

Załącznik 57182

Załącznik 57183

Załącznik 57184

Załącznik 57185

Załącznik 57186

Załącznik 57187


Tym razem obiecaliśmy sobie, że nie ma mowy o jeździe po zmroku i od piątej zaczynamy szukać miejscówki do spania. Tak też się stało. Zaczęliśmy się rozglądać za czymś, co przypominałoby jakąkolwiek noclegownię. Czas mijał i nic. Wreszcie Ziggy wypatrzył bardzo klimatyczną przestrzeń. Małe jezioro, domek tuż przy nim. Jak z obrazka. I nawet miejsce się znalazło. Co prawda w pokoju nie było absolutnie nic. Nic oznacza w tym przypadku dosłownie NIC, tylko klepisko, ale w naszej sytuacji była to i tak pełnia szczęścia. Postanowiliśmy podjechać do najbliższej wioski po wodę i skomponować jakąś strawę. Wioska hmm...trzy budynki na krzyż, sklep i miejscowy klub rozrywki, z którego dochodziły dźwięki muzyki i głosy rozbawionej gawiedzi. Nie wzbudzało to mojego zaufania. W sklepie było piwo, ale wody brak.

Ziggy w tym czasie też oddał się poszukiwaniom wody i strawy przy ulicznym straganie. Miał więcej szczęścia, bo w jego ręku dostrzegłem cztery butelki z upragnionym płynem. Uratowani! I jeszcze do tego miła niespodzianka kulinarna. Tuż obok była szkoła i dostaliśmy wskazówkę, że tam pewnie będzie można coś zjeść. Zajechaliśmy więc na dziedziniec, żeby zasięgnąć języka. Chyba mieliśmy szczęście, bo po chwili pojawiła się siła wyższa w postaci dyrektora i zaczęliśmy pogadankę. Szkoła typu ''boarding'', czyli miała własny ''internat''. Osobne budynki dla dziewcząt i chłopców. Część z przebywających tu dzieciaków nie miała rodzin, zatem ci wszyscy ludzie dookoła to w zasadzie cała ich najbliżsi. Miałem wrażenie, że wszyscy są ''wyważeni'', zachowują się bardzo poprawnie w lekkim dystansie do nas. Normalnie, na ulicy wystarczyła chwila i robiło się małe zbiegowisko. Tutaj jakoś nie. Tym razem trochę niefajnie, bo miałem nadzieję na jakieś foty. Po siódmej zaczęła się indywidualna nauka w dużej sali i dzieciaki jakoś tak same z siebie tu przyszły. Zaskoczyło mnie to na poważnie. Skąd u nich taka dyscyplina? Nie widziałem i nie słyszałem, żeby ktokolwiek uderzał w dzwony nawołujące do nauki. Nasz Pan Dyrektor, dusza człowiek oznajmił też, że do szkoły przyjeżdża nawet ksiądz z Lusaki. Polak okazało się. Nie będzie nam dane się spotkać. Szkoda.

Dla nas znalazł się talerz potrawy z soi i ''czegosia''. Jakaś papka przypominająca kaszę manną zalaną wrzątkiem z odrobiną utwardzacza. Nie ważne czy i jak smakowało. Ważne, że w ogóle było. Zapchałem się ze smakiem.

Nieoczekiwanie też załapaliśmy się na nocleg. Początkowa wersja - rozłożymy maty na stołach. Finalnie, niezawodny Dyrektor zorganizował dla nas materace. Jeszcze tylko prysznic pod stojącą pośrodku podwórza pompą i można iść spać.

Załącznik 57189

Załącznik 57190

Załącznik 57191

Załącznik 57192

Załącznik 57193

Załącznik 57194

Załącznik 57195

Załącznik 57196

Załącznik 57197

Załącznik 57198

Załącznik 57199

Załącznik 57200

Załącznik 57201

Załącznik 57202

Załącznik 57203

Załącznik 57204

Załącznik 57205

Ciarrry! Bywałem w swoim życiu na wielu koncertach muzycznych. Są takie, których się nie zapomina, gdzie każdy dźwięk, każda nuta unosząca się w przestrzeni wokół ciebie sprawia, że czujesz ciarrry przetaczające się po plecach. Tutaj, w pewnym momencie, słychać było w ciemności śpiew dziewcząt i brzmiało to, że...ciarry! Rewelacja! A one tak po prostu sobie zasiadły na schodach i śpiewały. Chóry ćwiczą takie frazy latami, a tu? Samo się toczy.

Już dawno zapadła ciemność. Spojrzałem w czarnoatramentowe niebo i miałem wrażenie, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę, żeby dosięgnąć najbliższą z gwiazd. Były tak wyraziste i realne jak z obrazka. Byliśmy w ''One million star hotel''.

Najechane 590km

Vic Falls - kawałek za Lusaka

Temperatura - do 30 stopni

magicl 06.09.2015 15:26

Sie rozmarzylem, z niecierpliwoscia czekam na wiecej. Super:Thumbs_Up:

Emsi 06.09.2015 15:57

Super, a filmy fajnie się ogląda puszczając na dużym tv, a nie na monitorze :)


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:31.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.