Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Maroko z łapanki, X 2010 (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=7782)

Dunia 04.12.2010 21:26

A zatem jutro czekamy do 17 41 ...oczywiście potem też będziemy czekać...ale wiem wiem...nie popędzamy....:)

myku 05.12.2010 17:52

Sambor,byles w Niemczech??Dziwne,bo cie nie widzialem:D

jackmd 05.12.2010 20:14

I co.. i po 20tej, a ciągu dalszego ni ma...... Jochen, ale się rozpisałeś, chcesz łyknąć Samborowego Pulitzera.

Dunia 05.12.2010 22:00

Autor musi mieć inspirację....w śniegu i mrozie wspomnienia pewnie trochę zblakły....ale wierni fani czekają:umowa:

jochen 05.12.2010 22:25

Spoko, robaczki, Sambor wie co robi, to prawdziwy mistrz suspensu, Hitchcock mu z ręki je;)

Dunia 05.12.2010 22:37

My tylko utrzymujemy atmosferę oczekiwania....jak w dobrym trillerze gdzie cisza nigdy nie jest tylko ciszą a pod powierzchnią czai sie nieznane....

sambor1965 05.12.2010 23:24

Pogoda psuła się już poprzedniego dnia. Ja już tu byłem przy pełnym słońcu i żal mi trochę kolegów, że nie zobaczą tych marokańskich piękności w pełnej krasie. Planuję dotrzeć dziś wieczorem do Agoudal, do odwiedzenia którego bardzo nas zachęca Puszek wspominając kwietniową imprezę zorganizowaną przez Podoska.
Codzienny rytuał zaczyna już mnie nużyć - przytraczanie torby, ściągnie pasków, kontrola łańcucha, kopniecie w opony... Wszystko ok? Ruszamy. Postanowiłem, że najrozsądniej będzie pojechać 30 kilometrów w górę wąwozu, pofocic trochę i wrócić tą samą drogą z powrotem na trasę do Todry. Później "zaliczyć" kolejny wąwóz i polecieć na Agoudal. Nie ma się gdzie zgubić, ale wolę się upewnić że wszyscy wiedza dokąd dziś prowadzi droga. Zapowiada się dziś asfaltowo, ale że niebo trochę płacze to może to i rozsądne... Przed pięcioma laty asfalt kończył się tuż za Todrą, ale Podosek mówił że już wszystko jest pociągnięte na czarno, aż za Agoudal.
No to ciągniemy tym Dades pod górę. Po wczorajszym dniu emocje juz opadły i nie mam takiego fanu z jazdy. kanion coraz bardziej zwiera swe ściany, a domy coraz bardziej zachodzą na ulice. Fajnie jest się pobawić w tych asfaltowych zakrętach. Wciąż jedziemy mocno zaludnionym kawałkiem Maroka, ludzie są życzliwi - pozdrawiają nas i gestami zachęcają do zatrzymania. Tu wszyscy żyją z turystyki. Dades to jazda obowiązkowa dla wszystkich odwiedzających ten kraj. Dojeżdżamy w końcu do miejsca tak bardzo otoczonego skałami, że staje się oczywiste, że dalej nie może prowadzić żadna droga. A jednak jest. Zakręty mają po 180 stopni, asfalt jest idealny, ale radochę z jazdy trochę przytłumiają leżące na jezdni kamienie. Coś tu wciąż spada co jakiś czas. To nie są winkielki, to megawinkle tak zakręcone że można przeczytać cyferki z własnej tablicy rejestracyjnej. Stajemy na górze na miniparkingu, za chwilę pojawia się obok jakieś autko. Jak się okazuje z wypożyczalni. Wyprzedziliśmy rodaków, a ci zobaczyli polskie rejestracje i gnali za nami jak opętani. Przylecieli z Krakowa do Fezu, za samolot zapłacili 400 zl. Wypożyczenie autka 40 euro dziennie. Jak się komuś chce to Maroko jest bliżej niż się wydaje.
Chłopaki jadą dalej, a ja kontempluję widoki. Nie chce mi się wcale dziś jeździć. Najchętniej bym się gdzieś zaszył i posiedział z dala od motocykla. No ale jesteśmy grupą. Zbieram tyłek na motocykl i zasuwam z grupą na dół. Znowu wymienianie, tankowanie, płacenie. Już trochę rutyna się wkrada. Zasuwamy asfaltem do Todry, akurat tym kawałkiem nigdy nie jechałem. Nic tu jednak ciekawego, chyba się trochę rozbestwiliśmy. A w każdym razie ja. Todra wydaje mi się bardziej efektowna niż Dades, zaczyna się tak gwałtownie, efektowną bramą do wnętrza gór. Ściany mają 160 metrów wysokości, a wąwóz w najwęższym miejscu zaledwie 10 metrów. Efekciarskie. Nie chce mi się jednak nawet wyciągać aparatu. Myślami jestem dziś gdzieś daleko. W Polsce. Póki były trudności na drodze i problemy do rozwiązania wyjazd mi się podobał, dziś jednak wszystko jest łatwiejsze i nie muszę się aż tak bardzo koncentrować na drodze. Jadę zresztą megaleniwie, na 50 procent możliwości moich i babci. Zostawiam ich w tej Todrze, umawiamy się parę kilometrów dalej. Chmur wciąż
więcej i coraz bardziej przeciekają. Walę te zakręty szukając knajpy, wydawało mi się, że jest do niej zdecydowanie bliżej. Ale wtedy jechałem nocą, byłem tu po raz pierwszy i chłonąłem wszystko jak gąbka.
Chłopcy nadjeżdżają, podobało im się. Wsuwamy jakis obiad, nic szczególnego. Niby nie pada, po prostu kapie. Do Agoudal zostało kilkadziesiąt kilometrów, cały czas asfalt, widoki ładne, ale jechałem tędy szutrówką w 2005 roku, zachodziło słońce i góry były pięknie pomarańczowe. W dodatku siedziała za mną Tyśka, która urwała się Mio tego wieczora. Teraz wolę chyba jednak jeździć solo. Angelinie Jolie bym tylnego siedzenia nie odmówił, ale chyba wolałbym jakby jechała na motorku obok.
Wjeżdżamy na przełęcz, rozpoznaję to miejsce sprzed kilku lat. Ładnie, ale już nie ma tego klimatu. Atlas jest jednak duży, całego nie wyasfaltują przecież... Nawet nie zwalniam na przełęczy, o co koledzy mają później trochę pretensji. Jest jednak zimno, moje grzane manetki przestały działać, a rękawiczki zimowe mam gdzieś na dnie torby. Niech się wreszcie to skończy. Lądujemy w końcu w knajpie w Agoudal. Puszek się klepie po plecach z jakimś Berberem wymieniając bonzury i silwuple. Umawiamy się na jakieś wieczorne żarcie, Pussi od kilku dni zapowiadał wyżerkę więc trochę jesteśmy podkręceni. Nasz alkohol się skończył, z pomocą przychodzi gospodarz oferujący miejscowy bimber. Franek z Pekaesem coś tam grzebią przy Franzalpie, jest podejrzenie że podwiesiło się ssanie. Z Artkiem i Markiem idziemy się powłóczyć po hm... mieście. Bieda aż piszczy, nie wiem z czego Ci ludzie tu żyją, nawet nie jestem pewien czy chcę wiedzieć. Trochę dzieciaków nam towarzyszy w tourze. Wszystko to trwa paręnaście minut zaledwie. W końcu lądujemy w barze, niewiele tu można zamówić, ale miejsce jest klimatyczne. Kilkanaście osób wgapionych w telewizor śledzi właśnie mecz piłkarskiej Ligi Mistrzów. Barman, człowiek światowy, ubrany w koszulkę Barcelony podaje nam colę. Nie robimy tu specjalnego wrażenia. W każdym razie nie większe niż Liga Mistrzów.
Kolacja nie zachwyca, Puszek jest rozczarowany, ja mam małą satysfakcję bo miejsce jest powiedziałbym mało klimatyczne, żarcie dość podłe, a płacimy za nie tyle samo co za wczorajszy pałac. Tylko Franz zadowolony. Zakrzywia czasoprzestrzeń popijając marokańskim samogonem. Razem z Pekaesem świętują naprawę trampka.
W telewizorze coś mówią o piłce kopanej, pokazują jakiegoś gola i wyświetlają plansze z wynikami meczów. Wyniki znamy, szkoda tylko że reszta w robaczkach i nie wiemy kto był gospodarzem.
Za oknem leje jak diabli - udał nam się ten Atlas w tym roku. Gospodarz mówi jednak, że rano będzie bjuti. Nie wierzę mu, ale nie szkodzi - i tak już nie mam ochoty na włóczenie się po Atlasie. Nie tym razem. Już postanowiłem, że wrócę tam w marcu.

jochen 05.12.2010 23:49

A nie mówiłem? Temperatura osiągnęła odpowiedni poziom i się dało:p

Dunia 06.12.2010 08:25

Jochen byleś pewnie piewrszym czytelnikiem.....a ja drugim....zdązyłam w pracy przed odprawą....;)

Franz 06.12.2010 09:19

Dunia :) zbieraj ekipę blondynek i brunetek.
Sambor , coś wspominał ,ze chętnie dla dziewczyn zorganizowałby
wypad lajtowy na Maroko :D


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:02.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.