Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Iran 2022 – tym razem naprawdę! (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=45730)

Dredd 27.03.2024 15:34

12 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał Melon (Post 849057)
Ten dzień zamykamy wynikiem 898km.

Nieźle dajesz, mnie upały powyżej 30 zabijają albo to pesel. :D

Mnie z biegiem lat upały w Polsce także zaczęły doskwierać.
Nie wiem jak to działa, ale na wakacjach nadal jest spoko.
W sumie na motocyklu nie ma problemu jak się jest miss mokrego podkoszulka :D


Jedziemy dalej.


Dzień 3 – poniedziałek, 18 lipca

Dominik nie może spać. Z uwagi na powyższe, wstaję i ja. Jest godzina 4:00 (3:00 czasu polskiego). Żegnaj śniadanko o siódmej! …. W recepcji mijamy słodko śpiącego na kanapie Pamuka. Dziadzisko nawet nie otworzyło oka. Ruszamy o 5:00. Dzisiaj dość długa droga, bo mamy w planach 1200 km, co biorąc pod uwagę tureckie drogi powinno spokojnie się udać. Edirne śpi. Ciemno. Na niebie księżyc.
Żegna nas pierwszy tego dnia adhan (muzułmańskie wezwanie do modlitwy):
Allahu akbar, allahu akbar…
„… Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen…”

Na pewno jazda motocyklem jest lepsza niż sen :)

Uwielbiam adhan na wakacjach! W ogóle nie przeszkadza mi, że tak naprawdę nie pozwala się wyspać :) Chyba już na zawsze będzie mi się kojarzył ze stanem bycia w podróży, odmiennym kulturowo krajem i przygodą.
Jego pierwsze słowa „Allahu akbar” Bóg jest wielki, czyli tzw. takbir towarzyszą nam podczas każdej podróży motocyklem. Naklejkę z takim napisem, oczywiście po arabsku kupiliśmy podczas naszej poprzedniej nieudanej próby dotarcia do Iranu i została naklejona na szybie motocykla. Gdy w Polsce ktoś pyta co oznacza ten napis mam dwie odpowiedzi : gdy rozmawiam z osobą z otwartym umysłem mówię prawdę, a gdy wprost przeciwnie – mówię, że to „Polska” po arabsku. Przecież i tak nie przeczyta :D


Załącznik 133175


Załącznik 133176


Puste ulice Edirne oświetlają ozdobne latarnie. Powoli robi się coraz jaśniej. W sumie to nie pierwszy nasz wschód słońca na motocyklu. Harley w ciepłych krajach – czy tego chcieliśmy czy nie – dał nam wiele pięknych wschodów słońca :)
Często czas przed świtem aż do południa to była jedyna szansa, żeby płynnie jechać. Później gorąc grzał za bardzo chłodzony powietrzem silnik i trzeba było dawać mu odetchnąć. Gejes pod tym względem pozwala na lenistwo.
Początkowo autostrada pusta, jednak dość szybko ruch się zagęszcza. Nad sennie obracającymi się wiatrakami leniwie wstaje słońce.


Załącznik 133177


W zależności jak prowadzi nas dzisiaj droga (tzn. górką czy dolinką) temperatura skacze od 16 do 20 stopni, ale cały czas jest raczej pochmurno i chłodno. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jest zimno! A tam gdzie pola z uprawami spowija poranna mgła, dodatkowo wilgotno. Mijamy jedną przewróconą ciężarówkę, przy której uwija się już pomoc drogowa. W oddali majaczą przedmieścia Stambułu. Wokół pola uprawne: zboża i słoneczniki. Dzięki wczesnej pobudce około godziny 9 mamy za sobą już jakieś 400 km, zatem zatrzymujemy się przy autostradzie na zupę ( 15 zł za dwie porcje). Temperatura wzrasta do 24 stopni, ale jakoś nie mam ochoty się rozbierać. Na latarniach przy autostradzie na jednej nodze śpią bociany. Ciekawe, czy zdarzyło się któremuś spaść...

Mamy trochę kłopotów z bramkami na autostradzie, bo nie jesteśmy pewni, czy one działają. Na jednych nas sczytują, na innych nie. Niekiedy system HGS nie działa, lecz trzeba tradycyjnie pobrać bilet i później za niego zapłacić. Raz zdarzyło nam się zapłacić za niezbyt długi odcinek 63 liry. Jednak generalnie rzecz biorąc, autostrady w Turcji są tanie. Paliwo 23,68 za litr – około 8 złotych. Pokonujemy cieśninę Bosforską III Mostem Bosforskim (Most Yavuz Sultan Selim). Ma 2164 m długości, 58,5 m szerokości, a wysokość pylonów sięga 322 m. Jest jednym z najdłuższych pod względem długości przęsła (1408 m) mostów wiszących na świecie. Robi duże wrażenie; szkoda tylko że barierki są na tyle wysokie, że nie można zza nich zbyt wiele zobaczyć. Autostrada piękna, kilka pasów, ale musimy z niej zjechać. Wokół górki i zielono, raz bardziej a raz mniej. Raz w górę, a raz w dół. Ja znowu część drogi przesypiam. Po opuszczeniu autostrady droga idzie trochę wolniej. Wiadomo: ograniczenia, policja i fotoradary.


Załącznik 133178


Załącznik 133179


Ruch drogowy w Turcji: mamy wrażenie, ze Turcy zwolnili, i to znacznie. Bardziej stosują się do ograniczeń. Powstało też dużo fotoradarów, czego nie pamiętamy z poprzednich wizyt w tym kraju. Jest też dużo policji, ale oni raczej są do przewidzenia, ponieważ stawiają dużo wcześniej na poboczu (pod prąd) biały samochód w którym jest ukryty fotoradar. Są też atrapy policyjnych samochodów z migającymi światłami na słupkach.

Około 13 zjeżdżamy na obiad do rodzinnej lokanty. Jemy pysznego (jak zawsze) bakłażana.
Przed knajpką na tradycyjnym piecyku na drewno pyka czajniczek z czajem.



Załącznik 133180


Załącznik 133181


Zrobiło się cieplej i decyduję się rozebrać, choć później tego pożałuję.
Turcja nadal jest niezaprzeczalnie piękna w każdym jej zakątku. Jedziemy na różnych wysokościach, ale raczej nie więcej niż 1500 m. Ponownie: raz zimno, raz cieplej. W oddali dużo ciemnych chmur. Trzeba gonić, bo inaczej deszcz złoi nam skórę. Dobrze, że udaje się złapać dwa samochody „na zająca”, więc droga mija pięknie.



Załącznik 133182


Trochę nas kropi deszcz, ale jedziemy dalej. Docieramy o 16:00 do Erbaa. Tu moglibyśmy zanocować, a dalej dopiero za 240 km w Refahiye. Pogoda słaba, wiec jedziemy dalej.
Upór został nagrodzony: przed Refahiye robi się ładnie.


Załącznik 133183


Załącznik 133184


Stanęliśmy w przydrożnej wiosce napić się ayranu, zaś w piekarni, kupujemy okrągły chleb w stylu macy. Pracują w niej same panie w różnym wieku, sprzedają wyroby zza zakratowanej ściany. Siadamy na murku przed sklepem, gdzie wiele osób próbuje nas zagadnąć. Wcale nie przyjmują do wiadomości, że nie mówimy po turecku :) Tylko na niektórych działa: „turkcze bilmiyorum” czyli „nie rozumiem po turecku”. Swej ciekawskiej naturze nie oparł się nawet uroczy kot.

Załącznik 133185


Wieczorem bierzemy udział w małym „wyścigu” :)
Koleś w stuningowanym fiacie miał ochotę się pościgać, a ja dałem się podpuścić. No cóż, nie wiedział, że GS-es 200 km/h osiąga w bodajże 12 czy 13 sekund. Ale trzeba powiedzieć, że był bardzo waleczny!
Na zakończenie były szerokie uśmiechy i wyciągnięte przez okna machające przyjaźnie ręce całej rodziny :).

Pojawiają się też pasterze ze swoimi stadami i psy pasterskie. Te ostatnie też miały ochotę się z nami „ścigać”, uśmiechając się przy tym całą swą klawiaturą, ale na szczęście też nie miały z nami szans.


Załącznik 133186


Dojeżdżamy do Refahiye, gdzie śpimy w tym samym hotelu co 3 lata temu. Koszt – 300 lir za nocleg ze śniadaniem.
Z parteru budynku zniknął sklepik dziadka w którym kupowaliśmy lokum – dziś nie ma po nim śladu, za to jest tam oczywiście jakiś market. Szkoda!
Za to hotel i obsługa nic się nie zmienili i to dosłownie: na recepcji ci sami starsi panowie, a dziadostwo jakie było, takie jest. Stojąc przy umywalce, na głowę kapie woda z sufitu :)
Pod prysznicem działa tylko zimna woda. Okazało się, że można ją odkręcić, ale wtedy z sufitu kapie bardziej i powstaje obawa, że rozmoczy regips, który może spaść :)
Żona obwąchała się dobrze i stwierdziła, że wcale nie musi tam wchodzić ;) , bo do odważnych dziś nie należy.
Usypia nas głos muezzina z widocznego z okna meczetu. Idziemy spać.
Dziś zrobiliśmy 1203 kilometry.

Ale, ale – nie może być tak dobrze! Ze snu powoli, lecz skutecznie wybija nas rytmiczne: kap, kap, kap… To ciepła woda z kranu pod prysznicem kapie do metalowego, pięknie rezonującego brodzika. Nic sobie nie robi z tego, że zawór doprowadzający zakręcony. Problem rozwiązuje zawiązany na kranie ręcznik, po którym woda łagodnie sączy się nie hałasując …

Melon 27.03.2024 18:55

:Thumbs_Up:

Luti 27.03.2024 20:39

No, wreszcie kolejna wstawka.:bow:

Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Dredd 30.03.2024 16:31

Cytat:

Napisał Luti (Post 849448)
Co do upałów na Moto. Temat mocno subiektywny.
Na kałmuckich stepach kobietka mi kiedyś powiedziała, że u nich jest ok z uwagi na niską wilgotność.
Mówiła, że jak jedzie do Moskwy na saksy to zdycha powyżej 25 st. a u siebie przy 40 st da się żyć.
W sumie z biegiem czasu to mi się potwierdziło.
To właśnie ta wilgotność była chyba kluczowa, bo dość spokojnie się śmigało nawet przy 40 st lampie. Dodatkowo oblewająć wodą z publicznych hydrantów bieliznę termoaktywną dla komfortu i naturalnie pilnując bilansu wodnego.

Całosezonowe czarne wdzianko, łącznie z kaskiem. Żaden hightech za szelesty, bez membran.

Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.

Dredd 30.03.2024 16:55

24 Załącznik(ów)
Dzień 4 – wtorek, 19 lipca

Dzisiaj pobudka o 6, bo o 7 musimy stawić się zwarci i gotowi na śniadaniu. Jestem ciekawa czy będzie takie jak w 2019 roku. Wielę się nie mylę – jest miód w plastrach, 3 rodzaje sera, trochę warzyw i oczywiście herbata. W sumie nienajgorsze. Na dworze jest urocze 14 stopni – niech żyje lato w ciepłym kraju! Ubieram zatem wszystko co się da łącznie z kondomem, ale na szczęście dość szybko robi się ciepło.

Ponieważ jesteśmy na ternie niegdysiejszej Mezopotamii, zamierzamy zobaczyć jak wygląda rzeka. I oto jest! Płynie leniwie od tylu tysięcy lat…
Eufrat


Załącznik 133265


Załącznik 133266


Robimy tu mały popas. Za mostem na rzece chyba obszar wojskowy, ponieważ na wejściu jakiś punkt kontrolny.


Czas w drogę. Kilometry nawijają się na koła, wokół znane i jakże lubiane przez nas krajobrazy. Nieraz przejeżdżamy przez miasteczko, czy wioskę. Widać tam życie: handel kwitnie, staruszek wraca z meczetu. Kobiety ubrane bardziej tradycyjnie, coraz częściej mają zakryte włosy.

Droga nieraz zbliża się do rzeki, na której mijamy most mający niejeden wiek na karku.


Załącznik 133267


Sukcesywnie zwiększamy wysokość do ok 2000 m.n.p.m. Erzurum mijamy obwodnicą. Wokół dużo pięknych gór zielonych i nagich, małych i dużych. Tam gdzie jest to możliwe pomiędzy pagórki wciśnięte są pola. Pojawiają się ludzie mieszkający w namiotach. Coraz więcej pasterzy.


Załącznik 133268


Załącznik 133272



Naszła nas ochota na kawę, ale taką prawdziwą, turecką. . Stacje benzynowe obfitują jedynie w herbatę, którą zawsze częstowały bezpłatnie, a obecnie – żądają symbolicznej opłaty 1 liry. Cóż, sytuacja ekonomiczna Turcji nie jest najlepsza. Zajeżdżamy do lokanty w mijanym miasteczku. Miała być tylko kawa, bo śniadanie jeszcze nie do końca strawione a skończyło się jak zawsze – zupa, bakłażan i herbata. Jak już wszystko zjedliśmy, to przypomniało nam się, że w sumie to przyjechaliśmy tu na kawę, więc wypadałoby się jej napić. Pytam chłopaków czy mogę zrobić zdjęcie jedzenia, bo było super. Kończy się tym, że wciągają mnie za bar i robią sesję zdjęciową. Dominikowi też nie przepuścili. Uśmiechy, miłe słowo i foty.
W między czasie zagaduje nas pan z lodziarni znajdującej się tuż obok. Finalnie „rozmowa” kończy się zaproszeniem na lody. Jesteśmy najedzeni jak bąki. Nasz lodowy gospodarz jest zawiedziony, że jemy tylko po jednej porcji. Pokazuje nam zdjęcia rodziny. Córka mieszka z mężem i wnukiem w Holandii. Fajnie się siedzi, lody kuszą, ale trzeba się zbierać. O żadnej zapłacie nie ma mowy – jesteśmy jego gośćmi.



Załącznik 133269


Załącznik 133289


Załącznik 133271



Do upragnionego Iranu już niedaleko, lecz trzeba nam w drogę. Krajobrazy niezmiennie piękne. Tu, we wschodniej Turcji miejscowości są zdecydowanie rzadsze, ludzie widocznie biedniejsi. Widać, że próbują wiązać koniec z końcem, jak tylko mogą. Wiele prac nadal wykonywanych jest ręcznie, zaś sprzęty którymi pracują w polu swe najlepsze lata mają dawno za sobą. W polu pracują także dzieci. Nie wiem, czy to praca w zbyt młodym wieku, czy może warunki naturalne, ale wyglądają jak na swój wiek zbyt poważnie. Nie widać w nich dziecięcej beztroski.
Mijamy charakterystyczne piramidy, które najprawdopodobniej są piecami. Może do wypalania cegieł?
Ludzie jednakże serdeczni. Na stacji Ania gada chwilę z chłopakami z obsługi na ile pozwala ich angielski. Zadają mi pytania o imię, wiek, pracę, i czy jestem żoną Dominika.
Wszyscy są bardzo mili, zostajemy poczęstowani herbatą. Jedziemy dalej.


Załącznik 133273


Załącznik 133274


Załącznik 133275


Wreszcie możemy zapomnieć o porannym zimnie. Temperatura podskoczyła do 36 stopni. Jak wjeżdżamy w wyższe partie, jest trochę chłodniej. Z racji remontu drogi mamy trochę offoradu. W dodatku w pięknych okolicznościach przyrody. Mijamy coraz więcej samochodów wojskowych i tankietek, częściej zdarzają się także punkty kontroli na drogach. Wygląda to tak, że na jezdni stoją betonowe zapory albo konstrukcje z worków z piaskiem, pomiędzy którymi trzeba przejechać slalomem bardzo zwalniając i przejechać przy budce posterunku. Szczęśliwie posterunkowi palą papierosy albo piją herbatę i nie doświadczamy wątpliwej atrakcji kontroli.


Załącznik 133276


Załącznik 133277


Załącznik 133278


Załącznik 133279


Stanęliśmy na stacji benzynowej i zostaliśmy poczęstowani herbatą. Odstawiliśmy szklaneczki na parapet i siedliśmy przy stoliku. Ja tymczasem odwiesiłem kaski na kierownicę, bo nie było gdzie ich położyć. Ania pociągnęła łyk herbaty.
- Dziwna ta herbata. Zimna.
- Tak? Wydawało mi się, że jak ją niosłem, to była gorąca.
- Nie wiesz nawet jaką herbatę pijesz? W twojej szklance nie ma już prawie połowy – wskazała na stojącą na stole szklaneczkę.
- Jakie pijesz? Jeszcze nawet nie spróbowałem. Nasze herbaty nadal stoją nietknięte na parapecie… :)

Jedziemy dalej. Mijamy jezioro Van, nad wodami którego zatrzymujemy się jedynie w knajpce na kawę. Miło jest pogapić się na bezkres wody… Kolejny nocleg zaplanowaliśmy w mieście Van. Stamtąd do granicy z Iranem jest już niedaleko – ok. 100km, więc jutro skoro świt – atakujemy przejście graniczne. Teoretycznie moglibyśmy próbować jeszcze dziś przekroczyć granicę, ale lepiej wjechać do nowego (nieznanego nam) kraju z rana. Poza tym nigdzie nam się nie spieszy.


Załącznik 133280


Załącznik 133281


W Vanie ruch niesamowity. Korki straszne, a my z racji szerokości motocykla z kuframi nie jesteśmy w stanie się przeciskać pomiędzy samochodami. Podjeżdżamy kawałek po chodniku, parkujemy i idziemy z buta na poszukiwanie hotelu. Pierwszy, całkiem przyzwoity hotel chce 650 TL za noc, drugi 400 i ten bylibyśmy w stanie zaakceptować, ale za oknem jest hałasujący wyciąg. Szukamy dalej i tym sposobem trafiamy do Grand Otel. Na kanapie śpi kot z otwartą paszczą i chrapie. To dobry znak :)
Przybytek naprawę zacny. Cena 550 lir, po targach - 500, ale bez śniadania. Finalnie dostajemy także śniadanie.


Załącznik 133282


Okno i drzwi prawie się nie zamykają, ze spłuczki cieknie woda, ale jest luksusowo :D


Załącznik 133283


Uderzamy w miasto na szamę: jemy pide i lahmacuna oraz sałatki, popijając to sokiem z czarnej marchwi. Ten ostatni wynalazek to lubiany w Turcji napój o dość charakterystycznym smaku. Mnie pasuje. Za cały posiłek płacimy 101 TL.


Załącznik 133284


Załącznik 133290


Załącznik 133286



Myślę, że u nas ta sieć salonów fryzjerskich nie miałaby wielkiego brania ;)


Załącznik 133287


W mieście wesoło i gwarnie. Ludzie przypatrują się nam i uśmiechają. Niedaleko hotelu siadamy w ulicznej herbaciarni na czaj. Ania dostaje na kolana małego kota. Zrozumieliśmy, dlaczego chłopaki trzymali go za skórę na grzbiecie, zamiast normalnie – na rękach, bo gad okazał się niesamowitym gryzoniem. Właściciel kota częstuje nas za to zielonymi, kwaśnymi śliwkami. Koty z dwukolorowymi oczami to symbol Van. Nie jest to jednak typowy, charakterystyczny kot z tego regionu – o każdym oku w innym kolorze.


Załącznik 133292


Jeszcze tylko adhan i spać. Okazuje się, że tutaj brzmi on inaczej, niż w pozostałych częściach kraju.
Usypiamy o 22.
Dziś pokonaliśmy 630km.

Melon 31.03.2024 08:57

:Thumbs_Up::)

zbychuto 03.04.2024 02:26

Cytat:

Napisał Dredd (Post 849708)
Pełna zgoda! Jedyne, co zmodyfikowałem w w/w recepcie na ubiór to kolor kasku - teraz na topie jest biały :rolleyes:
Na motobazarze położyłem łapy na dwóch leżących obok siebie na słońcu kaskach: czarnym i białym i doznałem olśnienia! Czarny gorący, a biały ledwo letni.
Niby to oczywiste, ale dopiero jak organoleptycznie stwierdziłem, dotarła do mnie skala różnicy.

Natomiast high-tech z prawdziwie wysokimi temperaturami przegrywa sromotnie. Tylko naturalne materiały: skóra i bawełna.

Z tym kaskiem to też tak myślałem dopóki nie kupiłem sobie białego. Dyńka jaj się grzała tak się grzeje i jes ku temu wytłumaczenie. Kask ma grubą skorupe i wyściółkę, która oprócz chronienia również izoluje m.in. od warunkową zewnętrznych. Jest takim termosem bez znaczenia w jakim kolorze. To tak jakby ktoś oczekiwał, że termos czarny będzie dłużej trzymał niż bialy 😀

Wysłane z mojego SM-G991B przy użyciu Tapatalka

Dredd 03.04.2024 21:23

21 Załącznik(ów)
Dzień 5 – środa 20 lipca

Pobudka o 6:00. Darowane śniadanie okazuje się naprawdę przyjemne. Co cieszy nas najbardziej, znacznie różni się od znanych w Europie: przeróżne oliwki, sery, chałwy i miody, warzywa w majonezie i jogurcie, grillowany bakłażan. Fajnie, bo nie są to potrawy przemysłowo robione, pakowane w plastik o długim terminie przydatności, tylko lokalne. Bardzo pasują nam tutejsze smaki.
Chociaż trafiały się także niespodzianki – niezwykle apetycznie podane danie, które nałożyła sobie Ania, okazało się… bułką tartą ;)
Pożegnaliśmy się z niezwykle pozytywną recepcjonistką, która wczoraj dała nam rabat i podarowała śniadanie. Autentycznie ucieszyła się, że pobyt nam się podobał i śniadanie smakowało.


Załącznik 133340


Tymczasem, po zdjęciu pokrowca z motocykla okazuje się, że ktoś tu nocował :)


Załącznik 133341


Startujemy. Towarzyszy mi podekscytowanie, ale także i obawa: czy tym razem uda nam się przekroczyć granicę, od której tyle razy się odbiliśmy?
Czy wreszcie uda się dostać do tak długo wyczekiwanej Persji?
Jesteśmy jednak dobrej myśli – nie mamy żadnych wieści, żeby w bieżącym roku Irańczycy wyczyniali takie cyrki jak w 2019 i nie wpuszczali motocykli o większych pojemnościach. Jedzie się przyjemnie – o 8:00 jest 25 stopni, zaś zapowiada się, że będzie tylko lepiej.


Wreszcie granica – w oddali powiewa ogromna flaga Turcji.
Zgodnie z dawno przyjętą przez nas zasadą, nie robimy zdjęć tego rodzaju budynkom, ani funkcjonariuszom. Nie mam ochoty na bycie posądzonym o szpiegostwo – zwłaszcza w Iranie.


Załącznik 133342


Załącznik 133343


Załącznik 133344


Po tureckiej stronie granicy kierowcy pokazują nam, abyśmy podjechali na początek kolejki. Skwapliwie korzystamy z tej rady.
Odprawa poszła szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że kiedyś tu już byliśmy ;)
Oczywiście – sprawnie jak na tutejsze warunki. Po stronie tureckiej europejski standard, zaś, aby dostać się do Iranu trzeba przekroczyć potężną, stalową, wysoką na 3 metry bramę znad której spoglądają na nas dwaj ajatollahowie: Homeini i Hamenei.
Po drugiej stronie bramy nie wszystko jest takie oczywiste. Dziesiątki kolejek, a wszędzie tłum ludzi, oraz okienka bądź biura, gdzie należy otrzymać stempel, podpis czy adnotację. Pierwszy z funkcjonariuszy przydzielił nam do pomocy około 10 – letniego chłopca. Oprowadzał on nas po zawiłych meandrach przejścia granicznego, pomagał we wciśnięciu się w kolejkę. Kupujemy także ubezpieczenie OC na Iran (ok. 40zł) – lepiej, żeby się nie przydało! Urzędnicy usiłowali wcisnąć nam irańskie tablice rejestracyjne, ale na szczęście były tylko samochodowe. Zostałem wobec tego zobowiązany do udania się w najbliższym mieście do urzędu celnego i pobrania tablic motocyklowych, co oczywiście solennie obiecałem.
Na przejściu spotykamy irańskiego motocyklistę – Sinę. Wraca z objazdu Turcji swoim motocyklem adwęczur 250ccm produkcji irańskiej. Trzeba przyznać, że sprzęt wyglądał naprawdę poważnie – kufry aluminiowe, itp. Niestety, celnik w dość arogancki sposób przerwał naszą rozmowę i kazał mu odjechać.

Udało się! Jesteśmy w kraju Ajatollahów!
Z ogromną ciekawością wkraczamy na nieznany i jakże upragniony ląd. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka. Silnik mruczy miarowo, a my zachłannie rozglądamy się wokoło. Co nas tu czeka? Czym różni się ten kraj od tego, co znamy. Na razie jedynie jakość asfaltu trochę się zepsuła, zaś krajobrazy podobne do tureckich. Jedziemy jednak dość podrzędną drogą łączącą przejście graniczne Kapikoi/Razi z resztą kraju. Znów zmieniamy czas – różnica wynosi 1,5 godziny.

Załącznik 133345


Załącznik 133346


Załącznik 133347


Szukamy stacji paliw, by zatankować. W kieszeni mamy niebagatelną sumę 500.000 riali czyli odpowiednik ok. 7,50zł, którą dostaliśmy od Syncronizatora, który był przed nami w Iranie przed nami i udzielił nam wielu cennych rad o tym kraju.
Gotówka pozwoliła nam na zatankowanie prawie 20 litrów - paliwo w Iranie nie jest drogie :)

Doganiamy Sinę i parkujemy obok wędkującego w pobliskiej rzeczce mężczyzny.


Załącznik 133348


Sina przedstawił nas i jako wyraz irańskiego gościnności zostajemy poczęstowani herbatą przez wędkarza, który okazał się być Kurdem.
Sina radzi, żeby jechać nad morze, bo tam ładnie, jest dużo drzew i nie tak gorąco. Czego jak czego, ale morza w wydaniu Irańskim nam nie trzeba – kąpiel w towarzystwie samych wąsatych Januszów mnie nie urzeka tak samo jak Ani kąpiel z innymi kobietami ubranymi w burki ;)

Zatrzymuje nas policjant – koszula, broda, poważna mina i ciemne okulary. Okazało się, że chce mi uścisnąć dłoń. Ania jest dla niego jakby niewidoczna. Taka kontrola drogowa nie jest zła ;) Zostajemy poczęstowani 2 kubkami zimnej wody. Wniosek z tego, że opowieści o legendarnej irańskiej gościnności chyba okażą się prawdą. Jedziemy dalej.

Pierwsze miasto Irańskie nie robi przyjaznego wrażenia. Na wjeździe żołnierze z kałachami. Bałagan na drodze przypomina trochę Afrykę, choć wydaje się, że tam jeździli ciut lepiej. Droga słaba, dużo garbów zwalniających, dziur, nierówności. Cieszymy się, że w 2019 r. nie udało nam się wjechać Harleyem. Na tutejsze drogi oraz sposób jazdy Gejes jest zdecydowanie lepszym wyborem. Szukamy kantoru, w którym dałoby się wymienić pieniądze. Zagadnięty przez nas przypadkowy kierowca mówi, żeby jechać za nim. Po czym zostawia w aucie rodzinę i idzie ze mną, aby upewnić się, że nie potrzebuję dalszej pomocy. Po wymianie kasy stajemy się milionerami :)

Naszym kolejnym celem jest miasto o swojsko brzmiącej nazwie… „Chuj” ;)
Tak wychodzi mi z napisu irańskiego. Ponieważ, poza umiejętnością odczytania liter (arabskich), moja znajomość irańskiego jest żadna, upewniam się u Irańczyka, że poprawnie odczytałem nazwę. Chcemy tu zobaczyć karawanę wielbłądów przechodzącą przez stary most pod miastem.


Załącznik 133349


Załącznik 133350


Na ile pozwala palące słońce, przysiadam na murku i przyglądam się temu osobliwemu pochodowi, próbując sobie wyobrazić tego rodzaju podróż. Ciekawy jestem, czy faktycznie w dawnych czasach akurat tym mostem chodziły karawany uwiecznione w ten osobliwy sposób. Podobnie jak stary poganiacz, my także spoglądamy na drogę, która jeszcze przed nami i podążamy ku nieznanemu…


Załącznik 133361


Rozglądamy się dookoła, wyłapując charakterystyczne dla Iranu szczegóły: chaos kontrastujący ze swoistą perską elegancją, samochody o egzotycznych dla nas markach jak Saipa czy Zamyad. Nie musimy się nigdzie spieszyć, decydujemy się zatrzymać na nocleg w okolicy miasta Marand.


Załącznik 133352


Załącznik 133353


Załącznik 133354


Kawałeczek za miastem znajduje się super hotel urządzony w starym karawanseraju, czyli „zajeździe dla karawan”. Jeszcze w Polsce znalazłem na niego namiary i wydaje się naprawdę przyzwoity. Wnętrza urządzono ze smakiem, nie zatracając przy tym historycznego charakteru miejsca. Choć jego cena przekroczy zakładany przez nas budżet, godzimy się na to. Za luksus trzeba zapłacić :)


Załącznik 133355


Niestety, podana przez przemiłą recepcjonistkę cena spowodowała, że nie będzie dane nam przespać się w karawanseraju :)
Szukamy dalej.


Załącznik 133356


Finalnie lądujemy w hotelu „Marand Tourism” za 8 milionów riali. Recepcjonista sztywny i niemiły. Z jego zachowania idzie wywnioskować, że to państwowy przybytek. Ani razu się nie uśmiechnął, cenę należy uiścić przed wniesieniem do pokoju naszych rzeczy. Pokój mamy całkiem przyjemny, choć urządzony raczej skromnie.


Załącznik 133357


Załącznik 133358


Oczywiście, na wyposażeniu pokoju był także Koran oraz rytualny kamień, do którego podczas modlitwy dotyka się czołem. Oprócz tego niezły widok na miasto. O tak oczywistym wyposażeniu pokoju jak klima nie wspominam, bo bez tego nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w tym miejscu.


Załącznik 133359


Załącznik 133360


Hotel jest za miastem i nie chce nam się jechać do Marand w poszukiwaniu knajpy; wokół zaś nie ma żadnej infrastruktury. Decydujemy się na spędzenie reszty dnia w hotelu i relaks. Zwłaszcza, że po przekroczeniu granicy „uciekło nam” 1,5 godziny, z uwagi na zmianę czasu. Na kolację jemy przywiezione z Turcji brzoskwinie i starego simita (coś a’la obwarzanek krakowski).
Niestety był także nieprzyjemny akcent pobytu w hotelu. Jak wieczorem parkowałem motocykl w bezpiecznym miejscu z tyłu budynku, na hotelowym terenie zauważyłem kupę śmieci w której mieszkała wychudzona suka ze szczeniakami. Niestety (a może zasadnie) zwierzaki boją się ludzi i Ani za nic na świecie nie udaje się pogłaskać psiej matki. Pech chciał, że my nie mamy już niczego do jedzenia, czym moglibyśmy się podzielić …

Około drugiej w nocy okazało się, że w hotelu odbywa się wesele. Pomimo, że dzieje się to gdzieś na dole, basy czuć nawet u nas w pokoju. Ja jakoś jestem w stanie spać, ale Ania musi posiłkować się stoperami. Do rana spokój :)
Tego dnia pokonaliśmy 295 kilometrów.

sudden 03.04.2024 23:18

:Thumbs_Up:
Relacja super.

Adagiio 04.04.2024 06:54

Fajne do porannego caffè .


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:58.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.