PDA

View Full Version : MotoChorwacja 2010 - w poszukiwaniu NIEautostrad.


Gradient
15.06.2010, 19:38
Siemka,

chciałbym się skromnie podzielić z Wami wrażeniami z majowego wypadu na Chorwację.Tak wiem może i nuuda, lecz Bałkany są na tyle fotogeniczne jak i droga na nie,że z pewnością wielu z Was ucieszą niektóre widoczki.
Opis wyprawy przygotował mój kompan MaG (choć jak wyniknie z opisu to ja byłem jego kompanem niż na odwrót :):)).Dostałem pozwolenie na umieszczenie opisu wyprawki na forum AT.Fotografie są wymieszane z dwóch aparatów. Zapraszam do lektury.(moje komentarze będę umieszczał niebieską czcionką):at::at::at:


Prolog
Pomysł na wycieczkę motocyklem do Chorwacji miałem w głowie od swojego pierwszego pobytu w tym kraju, ale do tej pory jakoś się nie składało i nic nie wskazywało na to, żebym wybrał się tam w tym roku. Kiedy jednak w firmie padła koncepcja organizacji wyjazdu integracyjnego na Camping w Chorwacji to w mojej głowie zakiełkowała myśl, żeby może pojechać tam nie z całą firmą busami tylko samemu motocyklem. Niestety z wszelkich rachunków wychodziło, że jestem potrzebny jako firmowy kierowca jednego z busów, więc wyglądało na to, że jednak obowiązki wezmą górę nad przyjemnością i pojadę busem z przyczepą. Dopiero na tydzień przed wyjazdem okazało się, że mamy jeszcze jednego kierowcę więc mogę jechać V-stromem, jeżeli tylko chcę. Ponieważ to miał być mój pierwszy zagraniczny „moto-trip” to nie chciałem jechać sam. Rozpuściłem wici wśród znajomych, ale jak na złość wszyscy znajomi z motocyklami już coś mieli zaplanowane, jakieś komunię, wesela, porody i inne atrakcje. Postanowiłem poszukać kogoś na forum V-strom pomału nastawiając się jednak na samotną wycieczkę. Cały dzień minął i nie miałem żadnej odpowiedzi na moje „ogłoszenie”, za to w piątek worek się rozsypał – dwóch userów od nas zadeklarowało, że oni by chętnie, ale też dopiero w poniedziałek będą wiedzieć, w piątek po południu zadzwonił kolega Robert, że jednak udało mu się cofnąć swojego szefa z urlopu (!?) i może ze mną jechać, a w piątek wieczorem miałem jeszcze sms-y od kolejnych trzech, którzy byli chętni pojechać. Niestety układ z szefem miałem jasny – zabieram ze sobą na wyjazd jedną osobę, żeby nie jechać samemu i na tym koniec, żeby nie robić z imprezy firmowej zlotu motocyklowego. Kolejny tydzień zszedł na przygotowaniu motocykla i ekwipunku, planowaniu trasy, potem zmianie plany ze względu na powódź i wreszcie nadeszła niedziela…


23.05.2010 niedziela
Na miejsce zbiórki wybraliśmy stację Lukoil za Magdalenką na trasie krakowskiej, gdzie mieliśmy być na 8:00. O 7:30 wystartowałem z Piaseczna, gdzieś w Magdalence dostałem SMS-a od Roberta, że trochę może się spóźnił, o 7:50 byłem na miejscu i czekałem z moją Suzą w gotowości.
Parę minut po 8:00 dojrzałem jakąś zapakowaną Afrykę mijającą w wielkim pędzie stację i grzejącą na Radom. Oczywiście uznałem, że to Robert nie zauważył stacji i już miałem zamiar wsiadać na motocykl i jechać za nim zajeżdżając po drodze na każdą ze stacji benzynowych. Pewnie byśmy się tak szukali do Radomia… Robert podjechał parę minut po 8:00 i po krótkim obejrzeniu motków i bagaży ruszyliśmy w drogę. Plan na przejazd Polski ze względu na powodzie był ograniczony do minimum – tniemy na Barwinek przez Radom, Rzeszów.

12446
Marcina piękny V-Strom

Do Radomia droga zeszła błyskawicznie, w Radomiu znaki objazdu wykierowały nas na… Kraków zamiast Rzeszowa, ale nie ma tego złego… W Szydłowcu odbiliśmy na żółte drogi i pojechaliśmy nimi przez Starachowice do Ostrowca Świętokrzyskiego. Tam panowie z GDDKiA zrobili nam OS typu off-road i jakieś 3 km przejechaliśmy po szutrze zmieszanym z kamieniami (pokładówka pod pierwszą warstwę asfaltu). Z Ostrowca szybkim strzałem do Rzeszowa, po drodze tankowanie i kawa na jakimś Orlenie, ja leję Vervę, Robert do swojej Afryki zwykłe paliwo Euro95.
„Spoko! Przecież jakości broni tu orzeł…” śmiejemy się i jedziemy dalej. Rzeszów objechaliśmy szybko z rzutem oka na pomnik zwany potocznie hm… „cipą” i wyjechaliśmy na trasę na Barwinek. Pisałem już, że była piękna pogoda od rana? No więc była, słońce świeci, asfalt suchy, opony rozgrzane, ruch umiarkowany – idealnie. Teraz ja prowadzę, wyprzedzam kolejne auta, zerkam w lusterko upewniając się, że Robson leci z tyłu. Na jednej z prostej jakiś „miszcz prostej” z Laguny na blachach RNI (Nisko?? Najedziemy ogniem i mieczem…) postanowił się ze mną pościgać do następnego zakrętu, przez co musiałem zredukować 2 biegi w dół i wcisnąć mu się przed maskę. Za następnym zakrętem zerkam w lustro i … Nosz q.rva nie ma Robsona! Staję na poboczu, czekam 1, 2, 3 minuty, a w głowie już krążą czarne myśli głównie z udziałem tego ćwoka z Laguny (bo jego też nie widzę). Zawracam i jadę powoli z powrotem rozglądając się na boki… Robson stoi na poboczu i pokazuje, że Afryka zdechła. Uff, więc to tylko awaria…Objaw jakby zabrakło paliwa – nie odpala. Afryka to prosta konstrukcja i psują się w niej dwie rzeczy – regulator napięcia i pompa paliwa (a właściwie styki się w niej wypalają). Regulator świeżo wymieniony więc dawaj dobieramy się do pompy. Sprawdzamy po kolei: paliwo dochodzi do pompy, paliwo wychodzi z pompy, styki działają poprawnie. Może świece – wykręcamy jedną łatwiejszą do dostania się – też jest OK. Ki czort? Robson wkręca ją z powrotem i próbuje odpalić – nic, przekręca kranik na rezerwę i… odpala, potem się okazuje, że nawet bez założonej jednej fajki na świecy. Wygląda na to, że jakiś syf z paliwa zapchał pompę, a po jej rozkręceniu wyleciał razem z resztkami paliwa na ziemię. Słońce naparza bezlitośnie, więc szybko składamy plastiki do kupy, pakujemy się w ciuchy i w drogę, mamy jakieś 30 minut „w plecy”. Dalej droga do granicy bez przygód nie licząc niespodzianek w postacie 3 czy 4 kolejnych świateł z ruchem wahadłowym – wygląda na to, że się lewy pas zarwał i obsunął w dół. W końcu Barwinek i postój pod sklepem na Słowackiej ziemi.

12447
Pomnik tuż za Barwinkiem

Napis na tablicy sugerował, że należy coś kupić w sklepie, żeby tu stad, więc nabyłem jakąś wodę mineralną.

12449
??

Za Barwinkiem świat się od razu zmienił – drogi mniej zatłoczone, asfalt lepszy, więcej zakrętów. Zaraz za Svidnikiem skręcamy w prawo na drogę numer 77 biegnącą przez góry do Bardejowa. Droga – marzenie motocyklisty, pusta z przepięknymi widokami, zresztą sami zobaczcie…

12448
Nasze konie podróżne

12450
Nasze konie podróżne jeszcze raz

12451
Moja Królowa - spisywała się wspaniale

12452
Uwielbiam takie klimaty na zdjęciach

W pewnym momencie przy jakiejś cygańskiej wiosce macha nam kciukiem w dół jakiś „harlejowiec”. Zatrzymujemy się i okazuje się, że mu „startaczka umierła” i trzeba go popchać. Pchanie armatury nie należy do przyjemnych więc zaczynamy we dwóch, ale po chwili Robert pokazuje na coraz bardziej zbliżające się do naszych motocykli cygańskie dzieciaki i każe mi zostać przy motkach, a on sam (strongman czy co??) odpala z popychu chopera Słowaka. Ten nam dziękuje i jedzie do domu. Teraz zagadka – dlaczego nikt z kilkudziesięciu osób przyglądających się całej zabawie nie pomógł wcześniej Słowakowi?

W Bardejowie postój w przydrożnej knajpie i późny (ok. 17:00) typowo słowacki obiad – „wyprażanyj sir”, „hranolki” i 0.5 litrowa Kofola z kija. Z Bardejowa ruszyliśmy drogą 68 na Presov , gdzie pojawiły się pierwsze krople deszczu i błyskawice kręcącej się w pobliżu burzy. W drodze do Popradu zaskoczył nas kilkukilometrowy tunel – pojawił się akurat w momencie kiedy zaczynało padać i dał nam odetchnąć przez kilka minut od deszczu. Kawałek za tunelem widzimy na wzgórzu zamczysko, jakich na Słowacji nie brakuje – to zdaje się Spisskie Podhradle, ale głowy sobie nie dam uciąć. Robimy foty w deszczu i rura dalej do Popradu.

12453
Sentymentalnie

12455
Marcin mnie ustrzelił - generalnie ja robiłem zdjęcia jemu i na odwrót

W Popradzie GPS prowadzi nas na rekomendowany przez Micka hotel Penzion Atrium, wskutek czego przejeżdżamy motocyklami przez środek rynku – deptaku. Nie czynimy nikomu krzywdy bo na rynku nie ma ani jednej osoby, cała starówka wygląda na wymarłą.

12425
Nasz pensjonacik

12426
Na starym mieście Popradu nie widzieliśmy ani jednej żywej duszyczki

Hotel mogę za Mickiem polecić z czystym sumieniem – w kroplach kolejnego deszczu rozpakowaliśmy motocykle z bagaży i wstawiliśmy je do… hotelowej spiżarni – tuż obok worka ziemniaków i beczki z ogórkami…Wieczór minął nam w hotelowej restauracji ze Złotym Jastrzębiem z nalewaka i wymianie wrażeń z pierwszego dnia jazdy – za nami ponad 600 km, z tego 200 po pięknych słowackich drogach.


24.05.2010 poniedziałek
Wstajemy ok.7:00, na 8:00 mamy zamówione śniadanie, a o 8:40 ruszamy z hotelu. Oczywiście w momencie gdy wystawialiśmy motocykle ze spiżarki rozpadał się deszcz, więc jeszcze wrzucenie na siebie „kondonów” i w drogę. Dzisiaj w planach pokręcenie się po słowackich drugorzędnych drogach i na dojazd nad węgierski Balaton. Na początek jedziemy górską drogą 67 obrzeżami Slowenskiego Raju z kawałkiem górskich serpentyn na pętli drogi 535 przez Hnilec i Demavęm gdzie jeszcze było mokro, ale potem już tylko słońce.

12456
Poranna orzeźwiająca jazda w mrzawce

12457
Mniam,...

12458
...mniam,...

12427
...mniam.

Po mokrych serpentynach jedziemy na początek powoli, potem trochę szybciej, potem jeszcze trochę bardziej składamy się w zakręty, a te są zacne. W końcu postój na tarasie widokowym, chwila przerwy, można zdjąć kondonik z siebie. Po chwili jeszcze zajeżdżamy na stację zatankować i nasmarować łańcuchy spłukane po wczorajszym i dzisiejszym deszczu.

Dalsza droga to ciągła walka ze znakami drogowymi i GPS-em, które chciały nas wciągnąć na ekspresówkę do granicy, a my NIE CHCEMY AUTOSTRAD ANI EKSPRESÓWEK. Gubimy się w lokalnych krętych dróżkach ale napis na znaku pokazuje, że nie jest łatwo uciec od ekspresówki…

12428
hihihi

Dalej jedziemy na Lucenec, Velki Krtis, Nove Zamky – tutaj z powodu zalania drogi krajowej przez powódź poprowadzony jest objazd bocznymi drogami. Przy jednej z nich stajemy na obiad w niepozornej knajpce z bardzo ciekawym zapleczem:

12429
po pizzy:)

12430
basenik kusił swą barwą za ogrodzeniem

Tutaj w towarzystwie 8-10 motocyklistów z Niemiec zjadamy po pizzy, zapijamy - a jakże Kofolą - i dalej ciśniemy na Komarno do przejścia z Węgrami.
Muszę przyznać, że gdy dojechaliśmy do Dunaju to miałem trochę dość tzn. drogi były przepiękne, pełne zakrętów, bez dużego ruchu, bez Policji, ale jakieś fizyczne zmęczenie mnie ogarnęło, stąd krótki postój nad Dunajem gdzie udało mi się samego siebie sfotografować – i to bez samowyzwalacza:

12432
...

12433
Dunaj

Jednak zaraz po przekroczeniu Dunaju mój nastrój zmienił się o 180 stopni – cudne drogi boczne wiodące nas nad Balaton (nr 13 do Kisber, a potem nieoznaczone przez Aka, Csatkę, Zirc i znowu 82 na Veszprom i stąd już do Balatonmaldi) w połączeniu ze słoneczną pogodą urzekły mnie całkowicie i zapomniałem o zmęczeniu i przebytych kilometrach.

12431
Jest klimacik podróżniczy

Przejażdżka wzdłuż Balatonu z widokiem na to „węgierskie morze” to już atmosfera letniego urlopu.

12434
Węgierskie morze

Po drodze zajeżdżamy na 2 zamknięte campingi dopiero na trzecim rozbijamy namiot i popijamy herbatę z Żołądkową Gorzką z Miętą (polecam!) nad brzegiem wody. Za nami kolejny dzień jazdy i kolejna 600 km nawinięte na koła bez km autostrady – opony wyglądają coraz lepiej, boki robią się czarne od spalonej gumy. Jest pięknie!


25.05.2010 wtorek
Wstajemy ok. 8:30 i ogarniamy nasze obozowisko:

12436
Nasz wigwam

Fotka węgierskiego morza i lokalnej fauny:

12437
Marcin w całej okazałości

12435
próbował upolować coś na obiad:)

Robimy sobie szybkie śniadanie, zwijamy szpeje do kufrów i w drogę. Jeszcze nad Balatonem próbujemy się wdrapać na zamek, ale niestety droga kończy się w lesie pod nim, więc tylko fotka z dołu z głównej trasy i w drogę.

12438
Zamczysko nad Balatonem

Przed nami objazd Baltonu od północy, dojazd do autostrady i nudny kawałek dojazdu do granicy tą autostradą właśnie. Przed granicą mała konsternacja – znaki nad drogą pokazują: Letenye-granica z HR w prawo i … Letenye – granica z HR w lewo. Bądź człowieku mądry i pisz wiersze! Skręcamy w prawo i po chwili jesteśmy na granicy, na której oprócz nas jest tylko dwójka celników. Pani celniczka coś tam po węgiersku, potem po niemiecku majaczy ze słowem „autostrada” – no to pokazujemy jej kwity zapłaty za węgierskie autostrady, które mamy w portfelach. Ta się załamuje i woła kolegę. Na szczęście ten jest cywilizowany i po angielsku nam tłumaczy, że to jest przejście w Letenye ale tylko dla Chorwatów i Węgrów, a drugie przejście jest też w Letenye, ale gdzie indziej i musimy się wrócić. Robimy kółko przez wioski i po chwili mamy matrix – jesteśmy znowu przy tych samych tablicach. Teraz skręcamy w lewo i dojeżdżamy do granicy. Niestety od razu za granicą zaczyna się płatna autostrada chorwacka, z której uciekamy po może 5km płacąc po 1 EUR. Zjeżdżamy na małą stację bezynową, tankujemy, pijemy kawkę. Tu ciekawostka – Pani przynosi mi rachunek z kasy fiskalnej i jest na nim 12 KN, no to szukamy w portfelu jakichś kun z poprzednich pobytów w Chorwacji i znajdują 10 KN, po czym zaczynam szukad drobnych, ale Pani mi przerywa i z uśmiechem mówi „Dobro, ne treba…” Normalnie urokiem osobistym zapłaciłem czy jak?
Okazało się, że nie ma nic za darmo i te darowane 2 KN to rodzaj czaru rzucanego na podróżnych przez chorwackie czarownice… Wcześniej z Robsonem ustaliliśmy, że jakkolwiek chorwackie tempo i jakość budowania autostrad są powalające, ale co dobre autem to niekoniecznie motocyklem więc mamy plan ominąć je wszystkie i dojechać na wybrzeże podrzędnymi drogami. Ustawiamy w GPS (Nokia Maps 3.03) trasę BEZ autostrad, BEZ dróg płatnych na Senj i dzida. Lecimy jakieś 20 minut przez piękne polne dróżki powykręcany jak kiszki węża, po drodze uroczę chorwackie wioski, machające rękami dzieci, pięknie jest, po czym wyjeżdżamy… na autostradę tuż przez bramkami na których płaciliśmy po 1 EUR niecałą godzinę wcześniej. Nosz q.rva! Zawijamy przez plastikowe barierki i zjeżdżamy z powrotem. GPS idzie w kąt, wyciągamy… atlas Europy i próbujemy się nawigowad na znaki kolejnych miejscowości, dzięki czemu zataczamy piękną, nikomu niepotrzebną pętlę ok.100 km: Prelog, Cakovec, Ludbreg… Tutaj zorientowaliśmy się, że mogliśmy do niego dojechać jakieś 6 razy krócej, ale nas to ni zraża. W Koprivnicy kupujemy na stacji szczegółową mapę Chorwacji i gdy ją studiujemy zagaduje nas lokalny motocyklista na jakimś WildStarze. Okazuje się, że nawet drogi zaznaczone na najnowszej mapie jako „normalne” już w tym roku są autostradami. Miazga! Na szczęście wskazuje nam też drogę z Karlovaca do Senji i kilka razy określa ją jako „Beatiful Road!”. Decydujemy z Robsonem, że dojedziemy do „autocziesty”, miniemy nią Zagrzeb i pociągniemy do Karlovaca, gdzie zjedziemy na ową „piękną drogę” do Senj. Z Koprivnicy lecimy więc nadal bocznymi przez Kriżevce do Vrbovca i tam wskakujemy na autostradę. Na niej ruch jak w mieście, wiatr miotający moim „GoldWingiem” powyżej 130 km/h i zero widoków. Odcinek do Karlocaca to jedynie km, które trzeba przejechać. W Karlovac wbijamy się do Centrum w poszukiwaniu knajpy – po 20 minutach jeżdżenia wszędzie widzimy napisy „Cafe Bar”, „Drink Bar” ale nigdzie „Restoran” czy „Konoba”. Co jest? Nie jedzą tutaj? W końcu kelner z pubu wskazuje nam restaurację, gdzie zjadamy doskonały posiłek – mieszanka ich mięs z grilla (wszystkie lokalne specjały) zwala mnie z nóg… Jest godzina 17:30, a my nadal w Karlovac i mamy jakieś 120 km do Senji.

Tym razem udaje mi się w GPS ustawić trasę bez autostrady (trzeba uważać, bo wszystkie chorwacki znaki drogowe ciągną nieubłaganie do ich płatnych autostrad – czują w tym biznes) i wyjeżdżamy na drogę numer 23 Karlovac-Senji przez Generalski Stol, Josipdol, Brinje. Całe 120 km tej drogi to jeden wielki motocyklowy RAJ – asfalt równy, dziury po zimie połatane idealnie, na całej drodze nie ma km prostej drogi, generalnie cały czas jest sekwencja zakrętów lewy/prawy/lewy/prawy… o zmieniającym się promieniu – w górach w okolicach Vrbnika są ciasne aż do klasycznych agrafkowych serpentyn, ale na całej drodze kierownik motocykla cały czas ma co robić i ma banana na twarzy. Każdy kolejny zakręt schodzimy niżej, bo po poprzednim nabieramy pewności siebie, coraz mniej przyhamowania, coraz śmielej ręka odkręca manetkę na wyjściu z łuku. Patrzę na jadącego przede
mną Robsona i nie wierzę, że Africa Twin może tak się składać, po chwili uzmysławiam sobie, że przecież jadę za nim tym samym torem jazdy i z taką samą prędkością, więc składam Sztormiak identycznie nisko. Na 120 km drogi wyprzedziliśmy może 2 tiry i 3 osobówki, minęliśmy jeszcze mniej, cały ruch idzie równoległą autostradą, więc jest pięknie. Na całej drodze zatrzymujemy się raz (to nie prawda,bo tak naprawdę zatrzymujemy się dwa razy.O tutaj jeszcze :):))...

Gradient
15.06.2010, 19:48
12459
:)

...– przy ruinach twierdzy Vrbnik, skąd po raz pierwszy widad Jadro czyli Morze Adriatyckie. Kilka fotek:

12460
Vrbnik

12461
okolica z pagórka

12462
piknie pany

12463
ruiny

12464
i wieżyczka

12465
Marcin się zamyślił a mrok się zbliżał

i już szaleńcza jazda serpentynami w dół do Senji.

Tam po krótkiej objazdówce portu zajeżdżamy na znaną Robertowi z poprzedniego wypadu kwaterę i lądujemy w apartamencie z widokiem na zamek i morze:

12466
Widoczek z balkonu

12467
Śniadanie z takim widokiem smakuje wybornie

Prysznic, spacer do miasta, Karlovacko, w końcu winko na tarasie i znowu wrażenia z jazdy – obydwaj nie możemy dojść do siebie po tej pięknej trasce z Karlovaca. Ja do tej pory jak o niej pomyślę to mam banana na twarzy. Miasto jeszcze puste, knajpy zamknięte, sklepów po 22:00 brak, wino kupujemy na stacji benzynowej. Kolejne blisko 600 km nawinięte na opony, które teraz już pozamykane.

Gradient
15.06.2010, 20:04
26.05.2010 środa
Wstajemy przed 8:00, Robert leci do sklepu po produkty na śniadanie, a ja przyglądam się naszym maszynom, które się chyba polubiły i miastu, które widać z balkonu:

12468
dajemy radę co??

Po śniadaniu jedziemy szybko zdobyć zamek w Senj – piękna klasyczna twierdza na planie kwadratu z czterema basztami obronnymi na rogach. Na górze szybkie smarowanie łańcucha, zdjęcia do kalendarza :):

12478
Ładne oczy mam...

12479
nice

12480
uważaj nie spadnij

12481
twierdza zdobyta

12482
można jechać dalej

I jedziemy dalej. Z Senj Jadranską Magistralą jedziemy przez Crkvenicę do wjazdu na Krk, na który przejeżdżamy płatnym mostem – niestety na moście jest zakaz zatrzymywania się, a szkoda bo widoki były zacne.
Szybki kontakt telefoniczny z firmową karawaną, z którą jesteśmy umówieni na promie na Cres i już wiemy, że mamy jeszcze ze 2h czasu na pojeżdżenie po wyspie.

12483
Za wiaduktem już na Krk'u

Z wcześniejszych pobytów bardzo miło zapamiętałem pełną zakrętów drogę przez góry do Baśki i po jakichś 30 minutach składania się w lewy/prawy/lewy/prawy… dojeżdżamy na plażę w Baśce. Dla mnie to najpiękniejsze miejsce do plażowania, kąpieli i nurkowania w całej Chorwacji – strome klify zapewniają dużą różnorodności fauny morskiej – ośmiornice, jeżowce, koralowce i kolorowe rybki. My tyle czasu nie mieliśmy więc postój w Baście na kilka fotek:

12484
Woda była potrzebna.

12485
Szkoda,że mieliśmy tak mało czasu,...

12486
...bo Baśka jest przepiękna.

12487
Na pewno opalają się tu topless;)

jacoo
15.06.2010, 20:05
ja chce kolejną partię opowieści !!!!!!!

Gradient
15.06.2010, 20:22
Łyk wody mineralnej i wracamy zajeżdżając po drodze do miejscowości Krk na kawę:

12488
Typowo chorwacki klimat...

12489
...i architektura.

Tam kolejny kontakt z karawaną uzmysławiamy nam, że czas ruszyć na prom w Valbiska. Muszę pisać, że dojazd na prom to znowu winkle, winkle i winkle? Na parkingu przy promie czekamy jakieś 20 minut na naszą karawanę i oto jest: dwa busy , trzy samochody z przyczepami a na nich skutery wodne i jeszcze jedna osobówka bez przyczepy. Ustawiamy się w kolejkę do promy i idę z Dawidem (szefem) do kasy kupid jakiś bilet grupowy i tam się zaczynają jaja – Pani z uśmiechem na ustach informuje nas, że owszem możemy kupić od razu dla 35 osób i 8 pojazdów, ale i tak ona musi wydrukowała kwitek dla każdej osoby z osobną i każdą osobę przypisać do odpowiedniego pojazdu. W efekcie zablokowaliśmy kasę na jakieś 20 minut.

12491
było gorąco

Wreszcie wjechaliśmy na prom, zaparkowaliśmy maszyny obok różnych innych konstrukcji:

12492
...

12493
Marcin trzymał swojego V-Stroma żeby się nie wywrócił ;);)

a sami obserwowaliśmy rejs z górnego tarasu. Przyznaję, że spodziewałem się jakichś pasów mocujących motki do podłogi a tu nic- porządkowy kazał postawić przy burcie i tyle, dlatego z niepokojem kilka razy spoglądałem i macałem V-stroma czy aby nie mam zamiaru się wywalił na bok, ale prom jechał jak po maśle i nic się nie działo.
Po 30 minutach lądujemy w Merag na Cres – przed nami jeszcze 70 km przez wyspę Cres a potem wyspę Losinj, na końcu której znajduje się nasz docelowy Camping Poljana. Po zjeździe z promu mamy kilka km ostrej walki z kolejką samochodów i kamperów, które przed nami zjechały z promu – adrenalina na wąskiej ścieżce pompuje krew, silniki co chwilę ryczą od szybkich redukcji, a po 10 minutach już jesteśmy na pustej drodze przed całą kolumną (na prom wchodzi jakieś 100 pojazdów).

12494
Wyprzedziliśmy już wszystkich,którzy wyjechali z promu...

12495
... i spokojnie można było zrobić postój na pamiątkową fotkę...

12496
...na pięknym Cresie.

Po 16:00 dojeżdżamy na Camping Poljana, gdzie czeka mnie jeszcze godzinne chodzenie z jakimś Chorwatem w celu wybrania miejsca na nasze 11 namiotów. W końcu rozbijamy się przy samej plaży – my z Robsonem mamy do morza jakieś 5m:

12500
Taki widok mieliśmy z namiotu.

12501
I taki.

Camping jest naprawdę „top class” – zadbana plaża, czyste i sprawne sanitariaty (4 budynki w różnych częściach campingu), boisko do siatkówki plażowej, do nogi, restauracja itp.Ma też jedną wadę – dużo Niemców w ich kamperach... Próbowali nas uciszać ok. 3:00 rano w trakcie powitalnej imprezy, ale nie mieli szans – w rewanżu zaśpiewaliśmy im chóralnie… „Bogurodzicę” . Oj działo się!

Kilka widoczków okolicy:

12502

12503

12504

Gradient
15.06.2010, 20:39
27-28.05.2010 czwartek/piątek
Kolejne dwa dni minęły nam na błogim lenistwie: plażowaniu od gorącym chorwackim słońcem, nurkowaniu w bardzo zimnej o tej porze roku wodzie (na szczęście w piance dawało radę), pływaniu skuterami wodnymi,

12505
totalne lenistwo po ciężkiej nocy

12506
--------------II-----------------

12507
A potem były skutery. I ten co się przejechał natychmiast wytrzeźwiał....

12508
...wrażenia z jazdy tymi maszynami były bowiem imponujące.

zwiedzaniu pobliskiego miasteczka Mali Losinj,

12509
Kolejne typowo chorwackie miasteczko...

12510
...z urokliwą,egzotyczną fauną...

12511
...i klimatycznym portem.

konsumowaniu lokalnych specjałów kuchni chorwackiej w tym kultowych „lignje na żaru” (kalmary z grila) i słynnych chorwackich „sladoledów”

12512
pychota

12513
i pychota

Wieczorami pełna integracja 35-osobowej grupy przy lokalnym winku Vranac, olbrzymich butlach chorwackiego piwa „Ożujsko” i „Karlovadko” (butelki były 2,5 litrowe z napisem „0,5 litra gratis”…), tudzież przywiezionego z Białegostoku „Ducha Puszczy”… Zdjęć z tych zajęć NA SZCZĘŚCIE nie mam, ale zapewniam było pięknie, głośno, rozrywkowo, kolorowo…

Gradient
15.06.2010, 20:49
29.05.2010 sobota
O 4:45 budzi mnie donośny głos jednego z kolegów śpiewającego Niemcom „Bogurodzicę”, która miała byd sygnałem do „ataku na wzgórze niemieckich camperów”. Całe życie z wariatami…
Budzę się po 6:00, szybki prysznic, jak wracam to Robert już pakuje swój dobytek. Szybko składamy namiot, upychamy wszystko na motkach i parę minut po 7:00 wyjeżdżamy z campingu. Plan na dzisiaj jest ambitny – dojechać do Bielska-Białej, gdzie mamy zaprzyjaźniona (a dla Roberta to rodzinną) kwaterę. Droga przez wyspy puściutka i przed 8:00 jesteśmy pod promem. Okazuje się, że kasa jest 500m wyżej więc wracamy się po bilety i omijając kolejkę aut wbijamy na prom. O 8:15 parkujemy na promie i idziemy na górę zrobić sobie śniadanie i popijamy doskonałą chorwacką kawką.
Po zjeździe z promu ustawiam GPS-a na trasę „najszybszą” – dzisiaj zapoznamy się ze słoweńskim, austriackimi i słowackimi autostradami. Na początek szybki skok przez Krk (most tym razem za darmo – promoca na weekend?) i obwodnicą Rijeki wpadamy na A7 w kierunku granicy, którą przekraczamy w Rupie. Za granicą autostrada się kończy, a zaczyna się przepiękna droga przez lasy i górki ciągnąca się aż za Postojną. Po drodze tylko jeden postój na fotki:

12514
Marcinowi podobał się odcinek drogi do Postojnej

12515
Zielona Słowenia.

12516
Ja z niepokojem musiałem sprawdzić jak daleko w dupie jeszcze jesteśmy z drogą.

gdzie zauważamy, że minęło już prawie 4 godziny od wyjazdu, a z zaplanowanych 900 km mamy zrobione dopiero 200 km. Plan z Bielskiem zaczyna się chwiać, ale nie rezygnujemy i ciśniemy dalej.
Za Postojną wpadamy już na autostrady i zaczyna się wyścig z czasem – może nie jest to „Infernal race”, ale 140-150 z budzików nie schodziło. Przed Grazem łapie nas ulewa, co ja piszę potop. Zjeżdżamy na stacji, gdzie jest już ze 30 motocykli i zakładamy kordoniki deszczowe – ja górę ,a Robert tylko dół, ja wierzę w nowe spodnie z membraną, Robert w swoją kurtkę. Ruszamy dalej i po 5 minutach dostajemy kolejnego strzała burzy z małym gradem włącznie. Zjeżdżamy na parking, ja zakładam spodnie deszczówki, Robert już nic nie zakłada i tak jesteśmy mokrzy, więc ciśniemy dalej.
Po 40-50 km przestaje padać, ale jest mokro, po kolejnych 50 jezdnia robi się sucha i wychodzi słońce. Między Wiedniem a Bratysławą zatrzymujemy się na tankowanie i ściągamy kondony (ja wkładam świeże suche gatki bo jazda z mokrymi jajkami nie fajna jest…) i już ich więcej tego dnia nie musieliśmy wkładać. Droga z spod Wiednia do Żiliny mija nam ekspresowo – średnia nam wychodzi ponad 120 km/h. Za Żiliną autostrada się kończy i… zaraz po wyjeździe z miasta zatrzymuje mnie słowacki policjant.

12517
Mendy słowackie

- Dobru deo, a za co to?
- Za richnost…
- Za richnost? Jak? Przecież jechałem 100 km/h na limicie 100 km/h…
- Tu tak, ale tam wczesno bilo 80 km/h a u Pana bilo 104 km/h, kolega fotku zrobil…
- A mogę tą fotku zobaczyć?
- Możecie, ale to koszta 50 EUR…
- A bez patrenia 10 EUR będzie dobre?
- Da, no jedziecie, jedziecie…
Oby tylko takie mandaty były…
Dalej droga poprowadziła do Cadcy, gdzie zajechaliśmy zakupić trochę prezentów dla znajomych, z tego najważniejszy – Śliwowicę… Postanowiliśmy przejechać starym przejściem Skalite-Zwardoo.
Od strony Słowackiej droga ma swój urok, bo ładne widoki, fajne zakręty, ale asfalt kiepski, jakiś remont studzienek kanalizacyjnych itd., za to po polskiej stronie SZOK! Ekspresówka dwa pasy w jedną stroną, gładziutki asfalt, fajne zakręty z jedną agrafką 180 stopni i tak aż do Żywca! Znowu pogoniliśmy maszyny, a mi się od Żywca włączył niebezpieczny tryb „adrenalina” i wyprzedzałem wszystko i wszędzie. Za Żywcem jeszcze telefon Roberta do Arka w Bielsku: „Co robisz? Jesteście w domu? Wpadniemy z Marcinem na nocleg, daj adres…”. W samym Bielsku remonty rozbroiły obydwa GPS-y w moim telefonie, w końcu jakiś lokalny tubylec polecił nam pojechać na zakazie ruchu remontowaną ulicą i mieliśmy trochę off-a. O 21:30 zaparkowaliśmy maszyny w garażu u Ani i Arka i mogliśmy sobie pogratulować – dzisiaj pękło dokładnie… 999 km i to bez nocnej jazdy!
Wieczór był świetny – domowe jedzonko, piwko, śliwowica, jakieś zioło w garażu. Serdeczne dzięki A&A za gościnę – zapisują sobie Wasz adres na mojej prywatnej mapie świata jako ciepły zakątek na południu Polski i z pewnością się tam jeszcze pojawię…

30.05.2010 niedziela
Pobudka skoro świt tzn. po 9:00, powolne śniadanie, kawka i już o 11:30 ruszamy z kierunku domu. Oczywiście ledwo ruszyliśmy to zaczęło padać – zresztą w Bielsku pada codziennie od 2.05 więc nie powinno nas to dziwić. Tym razem nawet nam się nie chce wbijać w deszczówki i ciągniemy w deszczu katowicką w kierunku domu. Gdzieś za Czechowicami przestaje padać i mamy suchy asfalt i tak już na sucho dolatujemy do domów. Jeszcze po drodze postój na Orlenie i dokręcanie w V-stromie śruby mocującej tylny stelaż do ramy (lewą już zgubiłem w weekend majowy i musiałem założyć zastępczą, teraz prawej zabrakło jakieś 5mm do wykręcenia się), potem postój przed skrętem na Magdalenkę – tutaj żegnamy się z Robertem gratulując fantastycznego wyjazdu, którym będziemy żyd do wrześniowego wypadu na Rumunię.
Suzuka spisała się świetnie – ponad 3500 km i zero awarii, silnik wziął trochę oleju od dzidowania po górach, ale byłem na to przygotowany. Opony nadal trzymają bieżnik, chociaż już pomału czas je wymieniać, a w Robsona garażu czekają już TKC80 do Sztormiaka przygotowane na rumuńskie „autostrady”…Koniec.

myku
15.06.2010, 22:28
Kurffaa...Ta biala Afri podoba mi sie.Chce taka miec!!!

czosnek
15.06.2010, 22:36
A ja chce takie kalmary w takich okolicznościach przyrody.

Vooytas
16.06.2010, 06:28
Kurffaa...Ta biala Afri podoba mi sie.Chce taka miec!!!

I pewnie nie kopci.............:o

MaG
16.06.2010, 10:27
Świetne foty Robson, zdecydowanie dodają smaku relacji...:) Mógłbym już tam z powrotem jechać...

don_Pedro
16.06.2010, 13:16
Miło było poczytać, tym bardziej że za 2 m-ce wybieram się właśnie na Cres (niestety bez moto).