View Full Version : Stara Japonia znowu w Dakarze. Senegal styczeń 2020.
Sami nie do końca wiemy, dlaczego zdecydowaliśmy się targać nasze spróchniałe złomy na jakieś afrykańskie zadupie, ale teraz nie ma co się nad tym zastanawiać.
Pojechaliśmy i wróciliśmy, Michał na Hondzie Africa Twin XRV750 RD04 i ja, Wojtas, na Yamaha Super Tenere XTZ750.
Z Trójmiasta samochodem z przyczepką do Genui, z Genui do Tanger Med. w Maroku promem GNV, i stamtąd już na kołach.
94710
Przed wyjazdem:
Moja yamaha to właściwie nie XTZ750 lecz 850.
Gdy mój silnik 750 powędrował z Michem (hudecki) i jego tenerą do Azji, moja tenera już czekała na silnik 850 z TDM 3VD.
Z Michem zaczęliśmy przekładkę a potem…..Michu odszedł.
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=35681
Jego ekipa bardzo mnie wsparła i pomogła doszykować moto do wyjazdu, bo sam raczej bym tego nie połapał.
Do tego moja yamaha ma w sobie elementy KTMa, DR650, FJ6 (czy FZ6?), Ducati i inne elementy TDM850. Czyli taki składak.
Afryczka z tego co wiem cała w oryginale.
Przygotowanie motocykla to jedna kobyła, praktycznie wszystko sprawdzone i wymienione, gaźniki wymyte, płyny nowe, zawory, napęd, opony, mocne dętki, uszczelki…
Ale inna sprawa to przygotowanie przyczepki. Pożyczyliśmy golasa od znajomego i dostaliśmy pozwolenie na dostosowanie jej do przewozu motocykli. Nie taka prosta sprawa, ale w końcu metodą prób i błędów wypracowaliśmy system mocowania. Ale o tym może w innym temacie.
W zeszłym roku inny znajomy próbował zrobić tę trasę również Afryką, ale na piachu w południowym Maroku spalił sprzęgło i wrócił na pace.
Miał plan zaatakować znowu w 2020, podczepiliśmy się pod niego, a potem on niestety z przyczyn losowych musiał odpuścić, więc z Michałem sami dalej ciągnęliśmy temat.
I przyznam, że przygotowanie takiego wyjazdu to spore przedsięwzięcie.
Mapy, języki, waluty, dokumenty, ambasady, ubezpieczenia, nawigacje, stan dróg, granice, długość dnia, temperatury, stacje benzynowe, noclegi, realia krajów muzułmańskich, zakup giftów i podarków, zdrowie, szczepienia i zabezpieczenie medyczne…
You tube, gogle maps, czytanie relacji, telefony i Facebook do ludzi, którzy już tam byli, wyklejanie mapy papierowej, kserówki dokumentów, wydruki map, notes z adresami i współrzędnymi…
Przygotowanie stroju, pakowanie, szycie sakw (bo jechałem na Polaka, po taniości i sakwy były z plandeki Tira), części zapasowe, upychanie w zakątkach tenery….
Bardzo nam pomógł Paweł, teraz już nie wiem gdzie go znalazłem, a numeru chyba nie zapisałem. Paweł sam zrobił tę trasę wiele razy i ciąga tam ekipy motocyklowe. Telefoniczna rozmowa z nim otworzyła nam oczy na wiele spraw. Początkowo planowaliśmy na przejazd Tanger-Dakar-Tanger dwa tygodnie. Po rozmowie z Pawłem przebukowaliśmy termin powrotu promem na kilka dni później, i słusznie.
Serdecznie pozdrawiamy Pawła i jeśli jest tu na forum albo ktoś wie o kogo chodzi, to proszę niech mu przekaże nasze podziękowania.
Przygotowywanie motorka, głównie elektryka (ciąganie gniazd na kierownicę, do kufra, przy okazji remont i zrobienie porządku w instalacji), zajmowało całe dnie (czasem i noce) przed wyjazdem. Miałem gotowym przyjechać do Michała 03.01.2020 i u niego spać, ale z uwagi na opóźnienia przyjechałem dopiero 04.01 rano. Wciąganie motorków na przyczepkę, mocowanie, na to folia stretch i ruszamy ok. 11ej.
I co, akurat zaczyna padać śnieg. Naprawdę dużo. Niedobrze, bo tego dnia musimy dojechać aż na południe Niemiec.
94711
94712
Jedziemy powoli, bo te dwa kloce trochę ważą i czuć po samochodzie obciążenie.
Piaskarko-solarki. I cały ten drogowy syf idzie na motorki. Stretch już się poszarpał i powiewa na bokach, motorki wyglądają jak Jack Sparrow na dziobie swojego galeonu. Ale nie chcemy być jak Jack Sparrow, ściągamy resztki folii i dawaj na autobahny.
94713
94714
Nudne jak cholera, ciągle krążymy wokół tego samego miasta (Ausfahrt) ale jakoś dojeżdżamy w nocy do klasycznego motelu jak z filmów amerykańskich z lat 70-ych. Auto z motorkami na parkingu i od razu wejście do pokoju. No, z tą różnicą, że tu jest rezerwacja przez Internet, kod do otwarcia drzwi, WIFI w pokoju i brak obsługi.
Zimno to się przytuliły.
94715
Śpi się dobrze, ale rano dalej w trasę. Wychodzę a tu cud. Szprychy przedniego koła tenery w ciągu jednej nocy zaszły piękną, rudziutką rdzą. Rok temu były zaplatane jako nowe, u Pawła Króla, i jak zwykle Paweł zaplótł perfekcyjnie, ale zażyczyłem sobie zmianę fabrycznych na komplet nowych, bo już dwie miałem złamane.
No i mam. Porównanie starej japońskiej stali do współczesnych wyrobów czekoladopodobnych.
94716
A poza tym każdy odkryty stalowy element też się zażółcił.
Mamy dylemat czy jechać przez Austrię czy Szwajcarię. Wychodzi na to, że szwajcarska winieta starcza na przejazd w obie strony, jest krócej i coś tam jeszcze przemawia na korzyść. Ale trochę się dygamy, bo auto ma pękniętą szybę, już nie zdążyliśmy wymienić przed wyjazdem. Ale jedziemy. Widoczki piękne, zawsze chciałem objechać Szwajcarię motocyklem, ale hamuje mnie restrykcyjne prawo drogowe. Zauważą kapkę oleju i dupa, milion euro mandatu i laweta, o ile nie konfiskata sprzętu. Poza tym drogo, spać nie można na łące tylko w hotelu za 300 euro itp…
94717
94718
Ale jedziemy sobie miło, Szwajcaria jest czysta, wręcz sterylna, brak billboardów, nikt nas nie wyprzedza, chociaż czasem na ośnieżonych winklach zjeżdżamy naprawdę wolno.
94719
94720
94721
Stajemy na jakiejś stacji pomiędzy górami. Naprawdę ładne widoki. Wracamy do auta i widzimy że koło motorków kręci się jakiś gość.
94722
Widzimy, że to nie złodziejaszek, a facet zainteresowany sprzętem. No i nie mylimy się. Nie pamiętam imienia, ale pan jest kierowcą Tira, ma tutaj przerwę przez cały weekend, pochodzi ze Świdnicy, sam również ma Afrykę i synów, z którymi razem jeździ motorkami i renowuje stare samochody. Bardzo sympatyczny człowiek, jeśli ktoś wie o kogo chodzi to proszę przekazać pozdrowienia!
Miło się rozmawia ale czas goni. Aha, i pan również potwierdza wcześniejsze informacje na temat Szwajcarii, że to państwo policyjne. Brrrrr.
Wjeżdżamy do Italii i od razu zmiana klimatu. Dosłownie po kilkuset metrach. Syf, śmieci w rowach, odrapane budynki, architektura śródziemnomorska, poobijane auta, ogólnie pojęty luz.
Mamy upatrzoną agroturystykę gdzieś w górach, La Busala, z 30 km przed Genuą. Ale trzeba tam się wspinać po takich serpentynach, że głowa mała. Dobrze że wjeżdżamy po ciemku to nie widzimy więcej, ale cholera ciężko. Dochodzimy do wniosku że na powrocie chyba motorkami nie damy rady się tu wspiąć.
Jest agroturystyka. Kurcze, prawdziwa agroturystyka, a nie po polsku, gdzie na wiosce stoi hacjenda z basenem, klimatyzacją i cateringiem. A krowy są, owszem, w najbliższej biedronce w zamrażarkach.
Te agroturystykę prowadzi małżeństwo Włochów, Roberto i Barbara. To stara chałupa włoskich górali, Roberto ma dłonie spracowane, uścisk jak niedźwiedź. Barbara mimo wieku niemłodego i roboczej kufajki, nadal jest czarującą i naturalnie piękną kobietą. Ach te Włoszki. W domu pachnie jak dawniej na polskiej wsi, skromnie ale czysto, wiszą robocze ubrania, wszędzie stoją stare meble i sprzęty, ale dalej używane a nie jako element wyposażenia.
W sali jadalnej na dole jest kominek i ciepło. Dostajemy kolację, zupę nietradycyjną, po prostu z ziemniakami i kiełbasą, ale przepyszna. No i deser musi być, po włosku. Talerz słodkości: tiramisu, pocałunek damy (jakieś takie ciasteczko), czekolada z lokalnej wytwórni, biały kawałek ciasta czy czekolady z orzechami. Mniam. Aha, przecież Nutella pochodzi też z tego regionu!
Przychodzi syn państwa, studiuje gdzieś tam ale chyba dobry chłopak. Barbara uczy angielskiego gdzieś we wsi, więc swobodnie rozmawiamy.
Państwo obok przyjmowania gości dalej prowadzą gospodarstwo, więc po przywitaniu nas, nakarmieniu i krótkiej pogadance przepraszają, ale muszą wracać do roboty.
To my też do spania.
06.01.2020
Piękny poranek, na posesji wierzba jak w Polsce. Pies radośnie merda ogonem, kocięta wygrzewają się na słońcu. Ale na trawie cieniu jest przymrozek.
94723
Schodzimy na śniadanie, w domu poza pokojem jest zimno. No i teraz….chleb, masło i dżem. I kawa lub herbata. Zagryzamy czekając aż przyniosą coś konkretnego. Ale Roberto poszedł do obory, Barbara coś robi w domu. To tyle jeśli chodzi o śniadanie. I widocznie cały basen Morza Śródziemnego tak je, oraz afrykańskie kraje postkolonialne. Bagietka, masełko i tyle.
94724
94725
No dobra, nawet okruchy zjedzone, to pytamy Barbary czy ich syn pomoże nam ściągnąć motorki z przyczepki.
- On jeszcze śpi, ale my wam pomożemy!
10.30 a młody śpi, gdy starzy zapieprzają na gospodarce?? Czegoś tu nie rozumiem.
94726
Pomagają, a my pakujemy sakwy, motocykle, baniaki na paliwo, aż do 15ej. Chowamy kasę w ubraniach, na motocyklach, w drugich portfelach.
Młody się obudził, odkurza swojego golfa ze słuchawkami na uszach.
Żegnamy się, auto i przyczepka zostają na posesji obok traktora i maszyn rolniczych, a my się staczamy naszymi mastodontami w kierunku Genui.
94727
Stromo jak jasna cholera ale widoki piękne, warto. Chociaż nie ma wiele czasu na podziwianie, musimy ogarniać ciasne serpentyny i dziury w asfalcie.
Na dole cieplej, 8-9 stopni. Uliczki ultra ciasne, każde auto przetarte.
Widać że Genua to stare miasto, tunele jak z czasów średniowiecza, stare kamienice z drewnianymi okiennicami, ruiny murów obrośnięte bujnym bluszczem. Wyobraźnia pracuje.
Bliżej centrum ruch gęstnieje, młodzi modnie ubrani, drogie sklepy.
Znajdujemy prom, gość na wjeździe potwierdza bilet, ale cofamy się jeszcze po zakupy, bo przez 53 godziny nie mamy wykupionych posiłków.
94728
W markecie mnóstwo ciapatych, ochrona już przeszukuje torbę jakiegoś czarnego, który sili się na minę niewiniątka.
Wjazd pod prom, trzeba zostawić moto, całe szczęście obok kamperów, i iść do kontroli paszportowej. Wygląda to tak, że przed drzwiami kłębi się chmara Arabów, co jakiś czas drzwi się otwierają, a ci goście tratując się, z dzikim wrzaskiem przepychają się do drzwi.
Trochę nas zastanawia, że mało w tej kolejce białych, może jest inna kolejka, nie wiem. Ale po ok. 2 godzinach wchodzimy, wypisanie kwitka i cześć.
Przepychamy się motorkami do przodu, Szwajcar w kamperze z uśmiechem zjeżdża na bok, inni stoją ale i tak się przeciskamy.
Na promie wskazują miejsce, zajeżdżamy, a tam Malezyjczyk fachowo sztormuje motorki.
94729
Zabieramy graty i do kajuty. Jest 4-osobowa, metr na półtorej z maleńką łazienką mamy cichą nadzieję, że nikt więcej tu nie wejdzie. Ale dochodzi dwóch Marokańczyków.
07.01.2020
Śpimy do późna, o 9ej już ja mam dość, ale Maroko śpi do 10ej. A potem się ubierają i idą do swoich kumpli, którzy przesiadują w holach i przy stolikach wokół pustego basenu.
94731
O 11ej wzywają nas na salę konferencyjną, jeszcze raz sprawdzenie paszportów. Myślimy, że tylko biali, ale zaraz schodzą się wszyscy, a tymczasem my już jesteśmy załatwieni.
94733
Dzień mija na spacerowaniu po pokładach, przygotowywaniu GPSa, intercomów, robieniu żarcia z liofilizatów i zupek chińskich. Są jeszcze kajuty 2-osobowe z widokiem na morze, oraz sale wieloosobowe, z fotelami lotniczymi, gdzie całe rodziny koczują na podłodze przez całą podróż.
Jest też sala modlitw.
94734
Starszy pan Marokańczyk bardzo wdzięczny za kawę, młodszy, Abdou, mieszka w Casablance. We Włoszech sprzedaje coś tam na straganach, wozi jakieś sprzęty do Maroka swoim zapakowanym po sufit dostawczakiem, a w Casablance ma mieszkanie, które wynajmuje przez Air BNB. No spoko, myślę sobie, młody obrotny chłopak, nie siedzi jak inni na zasiłku. Abdou zaprasza do siebie do Casablanki, ale i tak wiemy, że widzi w nas klientów.
94732
Przybijamy do Barcelony, ale nie można zejść na miasto. Ale katedrę widać!
94730
08.01
Śpimy jeszcze dłużej. Śniadanie na górnym pokładzie z widokiem na morze.
Dzień mija spokojnie, nic się nie dzieje, coś tam szyjemy, sprawdzamy trasę. Naraz wiadomość, że o 17.30 wypad z pokojów, a przybycie do Maroka dopiero o 20.00. Wymiana numerów z Abdou, czekamy jeszcze ale wchodzą ekipy sprzątające. Pytamy miłej pani Włoszki z obsługi, gdzie mamy się podziać, każe zejść gdzieś tam na dół. Ale Boże, co za uśmiechâŚ. Koczujemy z innymi na korytarzu, dokańczamy nowy film Tarantino. Widzę już drugi raz, jak dla mnie mistrzostwo, stary dobry Quentin, a scena z Brucem Lee fenomenalna.
Na pokład samochodowy. Oprócz nas żadnych moto, każdy samochód obładowany ponad normę, co w Afryce okazuje się właśnie normą.
Szybki wyjazd z promu, szybka kontrola paszportowa, trochę dłuższa celna. Podchodzi Abdou z kwaśną miną. Jego, jak i innych Marokańców, trzepią ostro.
Nas tylko policja pyta czy mamy drony. Oczywiście nie mamy, ale jakby ktoś chciał zabrać to niech wie, że jest zakaz wwożenia dronów do Maroka.
Kupujemy marokańskie karty SIM, mogę tylko używać Internetu, ale nie mogę dzwonić. Nie wiem czy w ogóle nie można czy tylko nas zrobili w balona.
Mnóstwo kamperów i wyprawówek, dziwnym trafem sporo z nich to stare Land Cruisery serii 80. Poznajemy sympatycznych starszych państwa z Francji, właśnie z takiej toyoty. Na aucie folia z planem wyprawy do Pekinu czy Szanghaju. Pytam czy już tam byli?
- Nie, to w planach na wakacje.
A teraz tak-o jadą sobie na Saharę.
94735
Ogólnie kupa ludzi z kamperów nam macha.
94736
Opuszczamy port. Wjazd na rondo i zdziwienie, gość mnie nie puszcza tylko ładuje się przede mnie. No i czytałem, że oni tutaj mają swoje zasady jeśli chodzi o ronda. Jeśli jesteś rozpędzony i jedziesz na kozaka prosto przez rondo, to ten na rondzie widzi to i ustępuje.
Mamy upatrzoną miejscówkę do spania przy drodze âw lesieâ.
âLasâ okazuje się ok. 2m gęstymi krzakami, przy drodze głęboki rów, za nim hałdy śmieci, a do tego cały teren mocno pochylony. O spaniu tutaj mowy nie ma, jedziemy na górę, stoją tam same rezydencje, ale są też dwa płaskie place przygotowane pod budowę. Tam się rozbijamy w świetle księżyca. Wieje ale jest ciepło.
94738
Na stromej skale napisy sławiące króla.
W ogóle port Tanger Med. (Mediterrain - Śródziemnomorski) jest ponoć największym i najszybciej rozwijającym się portem Afryki. Ciągnie się długimi kilometrami wzdłuż wybrzeża, wciśnięty między morze a linię pagórków.
Port Tanger i Tanger Med to dwa różne porty
94737
09/01.
Dopiero tutaj przygoda start.
Rano słychać muezzina, dziwna zmiana czasu, której do dzisiaj nie rozumiem.
Na promie sami nie wiedzieli i mieli sprzeczne informacje, tutaj komórka sama się przestawia, na mapach stref czasowych Maroko jest w tej samej strefie co Europa, a miejscowe zegary wskazują ok. 45 minut w tył.
Śniadanie, pakujemy się, przychodzi strażnik pilnujący terenu. Pytamy czy no problem, ok. Pełna kultura. Mówimy że jedziemy do Dakaru.
- Inszallah.
„O ile Allah pozwoli”
94745
No to ogień na autostrady.
Ludzie po drodze machają przyjaźnie.
Jaka to Afryka, wszędzie tu zielono, a na łąkach biało czarne krowy jak w Krużewnikach! Nawet bociany po polsku klekoczą!
Autostrady płatne i to niemało, co chwila bramki, raz na bilecik, innym razem płacisz z góry za przejazd.
Ale autostrady świetne, można pocinać na dystans.
94739
Na stacji spotykamy Polaka z synem w Land Cruiserze 100, wracają z pustyni, byli pojeździć po wydmach. Czekają jeszcze na drugie auto.
94744
My dalej ciśniemy.
W planie jest spotkać się z rajdem Eco Africa Race. Mamy dwa punkty, gdzie możemy się z nimi przeciąć. Smara (As-Smara, Es-Smara, Esmara), a jeśli nie to kolejnego dnia w Dakhli (Ad-Dakhla).
Dzisiaj już do Smary nie dojedziemy.
Odnotowuję spalanie w okolicach 8 litrów. Cholera dużo, nawet jak na autostradę i obciążony motocykl.
Ale Michałowi też więcej pali, może paliwo gorsze tu mają.
Na stacji kanapka z tuńczykiem 32 dirhamy.
Zjazd w podrzędną drogę do miasteczka, na motel.
94740
I od razu jak do innego świata….slums, syf, gruz na ulicach, domy niewykończone, dziurawa droga, czasem w ogóle bez asfaltu…
94746
Ale motel to Bizancjum. Marmury, perfumy w hallu, kryształowe żyrandole, gość z recepcji nosi nam bagaże jakbyśmy byli nadętymi kolonistami w korkowych kapeluszach z początku XX wieku.
94742
ale pokoje wykończone już :po afrykańsku"
94747
94748
Motorki wędrują na tył, „tam bezpieczniej”
94743
Motel 15 euro.
Dla porównania mapka trasy rajdu Eco Africa Race 2020
94741
10.01
Rano koło motorków kręci się gość w grubej narzucie, ale ni w ząb w ludzkim języku. Trochę z nim na migi gadamy, rozumiemy tyle, że jest tu strażnikiem terenu. Cykamy zdjęcia z tą jego sukienką i jedziemy obok na stację tankować.
94751
94749
Tam gostek pyta, czy coś zostawimy temu strażnikowi, bo całą noc pilnował motocykli.
Jasne, kurcze, nie zczailiśmy od razu, że ten gość nieśmiało próbował dać nam znać, że całą noc pilnował sprzętów. Dajemy mu jakieś euro i dirhemy, cały szczęśliwy.
Jazda na autostradę. Wokół drogi dojazdowej bieda aż piszczy.
Zimno, 2 stopnie. Grzane manetki nie mają lekko.
Nudna, ale spokojna i bezpieczna jazda i nagle wjeżdżamy w góry. Co za widoki.
Gdzieś tam w oddali majaczy jakiś ośnieżony szczyt, ale nie on robi największe wrażenie.
Góry wokół nas otaczają chmury i mgła, a że akurat słońce wschodzi na pomarańczowo-różowo, jedziemy w tej mglistej poświacie. Pięknie.
Zimno!
Zjazd z gór â samochody ciężarowe, oczywiście przeładowane ponad normę, na potęgę zjeżdżają na hamulcu nożnym. Wszędzie zapach pieczonych hamulców, mimo znaków co kilka kilometrów przypominających o hamowaniu silnikiem (kto nie wie, to już tłumaczę: w ciężarówkach z góry hamuje się retarderem, takim elektromagnetycznym systemem, który bez tarcia spowalnia obroty na wale i oszczędza system hamulcowy) ale do nich to nie trafia.
94754
W okolicy Agadiru koniec autostrady, zaczynają się kontrole policji i żandarmerii.
Jest zwolnienie ruchu, aż do stopu, a potem się podjeżdża pojedynczo i tłumaczy.
My mieliśmy fory, wiadomo, turyści, to wszystko zawsze grzecznie. Tutaj też, tylko zapytali o cel podróży, wzięli fiszkę (kserówkę paszportów i dowodów rejestracyjnych) i bon route.
Agadir objeżdżamy obwodnicą, spore miasto, ale i tak widzimy, że tam ładnie i czysto. Ale my ciśniemy dalej.
Jedzie się wolno, bo dziwnie, ale każdy jedzie przepisowo.
Chociaż może nie do końca. Czasem jest tak, że gość nie może zdecydować się którym pasem mu lepiej jechać, i jedzie środkiem.
Kierunkowskazów oczywiście nie używają.
Na rondach wolna amerykanka, czyli na czuja.
Znowu w góry, przerwa na fotki.
94750
Dalej nudna droga na Guelmin, widok jak z USA z tą drogą po horyzont i pustynią naokoło. Nie da się objechać tego miasta jadąc z północy na południe Maroka, nie ma obwodnicy, trzeba telepać się zatłoczone centrum.
Wjeżdżamy akurat gdy w meczecie trwają modły, wyją na całe miasto.
Szukamy jakiegoś obiadu, gość z knajpy mówi że za 5 minut. Ok., pewnie po modlitwie.
Faktycznie.
Zamawiamy jakiś tam tadżin, nie jest zły.
Ale kelner podrzuca to sałatkę warzywna, to wodę, to chlebki do zagryzienia, których nie było w pakiecie.
Ale jemy bośmy głodni, a żarcie smaczne..
No i na rachunku jest potem dużo więcej niż wynosiła cena bazowa.
Trudno, ale trzeba się pilnować na przyszłość, bo oni we krwi mają kantowanie, zwłaszcza białych.
Szukam jeszcze sklepu spożywczego. Nie ma tam czegoś takiego jak żabka. Jest cała ulica ze straganami, ale tu miski i wiadra, tu nasiona, tu orzechy, tu marchew, ale żadnych konkretów.
W końcu jakiś miejscowy chłopaczek prowadzi mnie do jakiegoś sklepiku, na półkach same napoje gazowane i zagryzki, ale w lodówce stoi kilka jogurtów.
Na ulicy żebrze stara kobieta, rzucam jej jakieś drobniaki, ona bardzo wdzięczna. Mają tam chory system jeśli chodzi o kobiety. Gdy mąż umrze albo coś innego się wydarzy, kobietą (i dziećmi) ma obowiązek zająć się rodzina męża. Ale to tylko w teorii tak ładnie wygląda, jak wszystko w tym pieprzonym islamie. Kobiety dostają kopa w dupe i na ulicy żebrzą albo sprzedają chusteczki. Z dzieciakiem na ręku.
Nikt takiej nie weźmie âbo przecież już jest nieczystaâ, wszyscy mają wywalone âbo sama jest sobie winnaâ. Nie może iść do pracy bo poza prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci nic nie umie. Do końca życia skazana i naznaczona. Ciekawe co potem z takim dzieciakiem.
Ale zaraz też podchodzi gość z kartką, że dostał wypis ze szpitala i potrzebuje na lekarstwa.
Już wcześniej czytałem o takich cwaniakach, co albo świadectwa ze szpitala przedstawiają, albo z więzienia, że niby są prześladowanymi Sahrawi (o tym później).
Więc tego gościa zlewamy, niech idzie do roboty bo nie wygląda na chorego.
W tym całym Guelmin światła za światłami, oczywiście nieskoordynowane, silnik się grzeje.
Ale już po wyjeździe z miasta znowu âpowietrze i otwarta przestrzeńâ, jedzie się wyśmienicie.
Kilkadziesiąt kilometrów od oceanu już czuć przyjemny chłód, a było tak gorąco.
Jedziemy pod słońce. Bardzo blisko oceanu i klifu, o który rozbijają się fale, a wiatr od oceanu podnosi słoną mgłę i niesie ją w głąb lądu.
Czytaj: na nas.
Szyba kasku robi się cała mętna, jadę na samej blendzie.
Po chwili blenda tak samo. Okulary korekcyjne również się zalepiają, tak jak szyba motocykla i deflektor.
Strój lepi się od tej soli.
Ale widok jazdy pod słońce, w takiej mglistej otoczce, iście magiczny.
Tak samo magicznie nie wiadomo skąd wyjeżdżają na nas ciężarówki bez świateł zza tego słońca.
Ryzykownie jest też wyprzedzać, ale tam hektometry prostych przez pustynię zachęcają do tego.
94753
No i ciach.
Kontrolne spojrzenie w lusterko, nie mam kamerki na kasku.
Zjeżdżamy na pobocze.
Jest 10% szansy, że na poprzednim postoju zamiast na kask, schowałem ją do kufra. Otwieram kufer, a tam na naklejce uśmiechnięta gęba
Micha. âTo nie problem, to część przygodyâ.
Szkoda kamerki. No ale żyjemy, jedziemy dalej.
Poza tym mamy drugą kamerkę, starego Drifta Ghost S, ale już bez stabilizacji.
94752
Robi się ciemno, ale mamy na mapie pokazane, że w najbliższej wiosce są noclegi.
94760
Wjeżdżamy w wioskę, po obu stronach jakieś stragany, załadowane land rovery, harmider. Na czuja zjeżdżamy w kierunku plaży.
94758
No i jest hotelik w starym kolonialnym domu z widokiem na ocean, na plaży dzieciaki kopią piłkę.
94755
94757
Właścicielkami są dwie uśmiechnięte siostry w średnim wieku. Niestety wolnych miejsc brak.
Szukamy dalej, ktoś mówi o hotelu, ale nie chcemy, więc pokazuje że kemping jest tam, jedziemy, nie ma, potem znowu gdzieś. W końcu i tak lądujemy w hotelu Sahara Beach. 23 euro ze śniadaniem, no dobra. Ale motorki musza zostać przed hotelem, przy ulicy, bo nie mają innego parkingu ale ponoć jest monitoring. No dobra.
Trochę dziwna sytuacja, każdy w mieście od razu poleca ten hotel. W środku poza nami kompletnie pusto. W recepcji na zmianę dwie bardzo ładne młode dziewczyny, kucharz to też młody bystry chłopak, wszyscy świetnie mówią po angielsku.
Wykończenie pokoi znowu po afrykańsku. Najpierw okafelkowali a potem się zastanawiali, którędy pociągnąć wodę.
94759
Ale super ! Czytania na cały dzień !!! Jedziesz !!
Cały czas asfalt, czy zjechaliście na żółte?
Super relacja na ten smutny czas!
Ale super ! Czytania na cały dzień !!! Jedziesz !!
Tak fajnie napisane, że poszło na raz :(
Pisać, pisać ;)
Tylko z obowiązku przenoszę we właściwy dział ;)
Super lektura w czasach zarazy, dawaj pan dalej!
Dzięki za powiew świeżości w czasach zarazy :Thumbs_Up:
Czekam na wiecej :at:
DanielRD07a
26.03.2020, 13:37
Tego trzeba było na ten czas :Thumbs_Up::Thumbs_Up:
Kudlaty95
26.03.2020, 18:12
Dużo czytania , fajnie :).
Mirek Swirek
26.03.2020, 18:32
Poszedłem do garażu podłubać... Zajrzałem, usiadłem i przeczytałem, obejrzałem wszystko. Malina.
To zacznę w końcu dłubać.
Dzięki i zdrówka.
przemo77390
26.03.2020, 19:51
No Wojtek nic się nie chwaliłeś. Fajne
Super sie czyta, pisz dalej!
Pewnie wzięliście najdroższy asistans . Się czeka na kolejny wpis
Dzięki że się podoba.
Rychu, czytaliśmy Twoją relację i skręty kiszek z zazdrości mieszały się z zimnym potem na myśl, co by było gdybyśmy spróbowali tego na naszych maszynach. A poza tym nie czujemy się mocni w offroadzie. Kilka razy z konieczności musieliśmy przedzierać się przez piachy, i zawsze mieliśmy dość. Na tę trasę idealny byłby lekki singiel i drastyczne ograniczenie wagi bagażu. Wtedy można i robić trasę i zjechać na marokańskie góry albo mauretańskie piaski.
Jagienka - dziękuję!
Przemo - widzisz nie było kiedy się spotkać i pogadać, a prawie do końca nie było takie pewne czy wyjedziemy. A ja wolę się nie ogłaszać zanim nie wrócę, albo chociaż nie wyjadę:)
Fazik - ubezpieczeniem zajął się Onufry, zaufaliśmy mu i pełen profesjonalizm.
Zdjęcie przeładowanej ciężarówki do poprzedniego posta:
CzarnyEZG
27.03.2020, 14:26
Czytamy czytamy :)
Calafior
27.03.2020, 17:38
Poszło na raz, czekam na wiencej :)
Dzięki że się podoba.
Rychu, czytaliśmy Twoją relację i skręty kiszek z zazdrości mieszały się z zimnym potem na myśl, co by było gdybyśmy spróbowali tego na naszych maszynach. A poza tym nie czujemy się mocni w offroadzie. Kilka razy z konieczności musieliśmy przedzierać się przez piachy, i zawsze mieliśmy dość. Na tę trasę idealny byłby lekki singiel i drastyczne ograniczenie wagi bagażu. Wtedy można i robić trasę i zjechać na marokańskie góry albo mauretańskie piaski.
:
Miałbym bardzo mieszane uczucia jakbym zobaczył Was na tych zaprzęgach w piachu :vis: :drif::mur::D:)
Dzień wrażeń i sporo zdjęć, chyba dam na dwa razy bo wczoraj coś mi się posypało.
Rano śniadanko bardzo dobre, pełna kultura, kawa do kubka termicznego.
Dopiero tutaj pierwszy raz sprawdzam kontrolnie olej i…mało. Już poniżej minimum. Dolewam ale daje mi to do myślenia. To że silnik bierze to jedno, ale na postoju widać, że kapie też spod pokrywy zaworów.
Wyjeżdżamy z opóźnieniem.
94842
Gdzieś tutaj przejeżdżamy granicę Sahary Zachodniej. Dla kogoś niezorientowanego jest to po prostu kolejny post, gdzie trzeba okazać dokumenty. No może troszkę bardziej obwarowany i obsadzony.
Szybka lekcja historii, czym jest Sahara Zachodnia (znowu niezastąpiony stary National Geographic):
94839
W skrócie: Sahara Zachodnia jest pod okupacją Maroka, i to taką okupacją na serio, z aresztowaniami, znikaniem ludzi itp. Spora część żyje w tych obozach w Algierii (Tinduf) (Algieria jedyna udziela im wsparcia, bo od zawsze ma kosę z Marokiem), reszta została na terenach kontrolowanych przez Maroko, i o pozycji wyższej niż rybak czy obsługa na stacji benzynowej, nie mogą nawet pomarzyć. Marokańskim władzom trzeba oddać, że wyciągają rękę na zgodę, oferują jakąś tam autonomię regionu (coś na wzór obwodów autonomicznych w Rosji) itp, ale nie mogą się dogadać, nawet przy wsparciu ONZ (w sumie nie znam sytuacji, gdy siły ONZ do czegoś się przydały). Ale jakoś nie potrafią się dogadać.
Miało nie być o polityce, ale mi osobiście szkoda Saharyjczyków, bo są w identycznej sytuacji jak my kiedyś.
I to, czy jakieś państwo uzyskuje niepodległość, nie jest wynikiem jedności, walki, powstań, determinacji, tylko chwilową manierą potęg politycznych, które akurat dostrzegą w tym jakieś korzyści dla siebie.
A Maroko ma sztamę z USA i UE, europejskie firmy (w tym polskie) skubią saharyjskie fosforyty, konsumenci z UE lubią smaczne rybki z zasobnych wód saharyjskich itd. Hiszpania dawno umyła ręce, Rosja nie ma tu żadnego interesu, a dla Algierii istniejący statu quo jest już wystarczająco problematyczny.
Szerzej i bardzo ciekawie o tej sytuacji pisze Bartek Sabela w książce "Wszystkie ziarna piasku". Jak ktoś chce mogę pożyczyć.
Al-Ujun, największe miasto Sahary Zachodniej. Bardzo ładne, zadbane, widać że Maroko pompuje kasę w takie projekty.
Raz, aby pokazać, że „jest u siebie”.
Dwa, aby zbić argumenty przeciwników zarzucających Maroku prowadzenie wyłącznie rabunkowej gospodarki.
Trzy, aby w przyszłości w razie odłączenia Sahary (co już raczej nie nastąpi) mieć podstawę do naliczenia kolosalnych odszkodowań.
W Al-Ujun policyjne kontrole bardzo gęsto, sporo tu widać wojska, całe miasto usiane progami zwalniającymi, niby przed przejściami dla pieszych, ale wiadomo, że chodzi o uniemożliwienie ewentualnego szybkiego rajdu przez miasto bojowników z Polisario.
Tutaj oprócz fiszki potrzeba również numeru nadanego indywidualnie każdemu na wjeździe do Maroka i zapisanego w paszporcie. Więc aby potem było szybciej, do fiszek dopisujemy ten numer, datę wjazdu do Maroka oraz nazwę przejścia (Tanger Med).
Miasta w Saharze Zachodniej, z uwagi na nadmiar hektarów wokół nich, maja zazwyczaj bardzo reprezentacyjny wjazd wraz z finezyjną bramą, oraz czterema lub sześcioma pasami, aby było po czym defilować. Oczywiście potem te sześć pasów zjeżdża się w dwa wąskie, no ale lans na wjeździe jest.
94838
94841
Jazda na południe, w Boujdour na stacji benzynowej zagaduje mnie plemnik, jak ich nazwaliśmy, bo noszą takie tradycyjne sukienki z czubatym kapturem, a ogonek tego kaptura zawsze im zwisa w którąś stronę, a ci goście w całym tym stroju wyglądają jak Źli Czarownicy,
Mówi że jego kumpel ma miód do sprzedania. I zaraz podjeżdża na skuterku uśmiechnięty brodaty gość w kasku.
94843
Ale naprawdę uśmiechnięty szczerze, bardzo pozytywny facet, sprawia wrażenie jakby był jakimś hipisem na łące marihuany, w przeciwieństwie do swojego plemnikowatego kumpla, szczerbatego, o zakapiorskim spojrzeniu.
94844
No i gość z motorka oferuje mi miejscowy miód. Na takie frykasy zawsze jestem łasy, ale udaję obojętność. Różne słoiczki w różnych cenach, wybieram miód z kaktusa i oczywiście zbijam cenę. Gość trochę zdziwiony ale się zgadza. W ogóle mówił że urodził się w Holandii, i widzę, że jest prawie biały. Zastanawiam się czy to nie jeden z neofitów.
94849
Ale jakby nie było, gość nastraja pozytywnie i jedziemy dalej.
I teraz ciekawostka. Wyprzedzamy stary autobus na polskich tablicach. Bez pasażerów, załadowany jakimiś pudłami i towarami. A za kierownicą…..czarni Murzyni. Machamy im, oni jeszcze radośniej nam odmachują, tylko się im zęby świecą. Potem kilka razy oni wyprzedzają nas gdy mamy przerwę, potem znowu my ich, za każdym razem sobie machamy. Weseli goście, do dzisiaj nie wiemy co tam robił autobus z „polskimi Murzynami”, czy był jakoś zaangażowany w Eco Africa Race?
94840
O po drodze wyprzedzamy Land Rovera z…wielbłądem na pace. Siedzi sobie na boku, przywiązany, tylko głowa mu się kolibie na długiej szyi, widać przyzwyczajony. Potem jeszcze kilka razy widzieliśmy taką akcję.
Mijamy też farmę 100 wiatraków. Kolosalne wrażenie, te najdalsze giną w piaskowo-słonecznej mgle. Oczywiście inwestycja Maroka.
Ciekawe zjawisko – na drogach robią się zaspy z piasku, czasem na szerokość całego pasa i przyjeżdża gość odpiaszczarką, takim spychem, i albo spycha na pobocze, albo bezpiecznie przenosi wydmę kawałek po kawałku na druga stronę drogi i tam wysypuje, jakby przeprowadzał kaczątka.
Na jakimś punkcie kontrolnym szeregowy żołnierz każe czekać, przychodzi ważny kapitan-chef. Bierze nasza fiszkę do ręki, mamy tam też nadrukowaną mapkę naszej trasy.
Ogląda fiszkę, po czym gapi się w mapkę. W jeden punkt. Nic nie kuma, to widać, dobrze że jeszcze nie trzyma kartki do góry nogami. Ale gapi się, bo jest ważny i musi pokazać, że on tu kontroluje.
Gdzieś w trasie robimy przerwę.
94847
94848
Na pustyni rośnie, oraz również kwitnie, sporo roślin. Ciekawych, bo niespotykanych u nas.
94845
94846
Gdzieś po drodze stoi jedyny znak drogowy podający odległość do Dakaru.
94850
Naklejam również tutaj nalepkę z Michem
94851
Powoli spotykamy i wyprzedzamy coraz więcej samochodów związanych z wyścigiem. Szwajcarski samochód serwisowy na kamperze, serwisowa ciężarówka.
Wreszcie na jednej stacji stajemy a tu już tankuje się kilku zawodników Eco Africa Race.
94858
No ale nie lecimy do nich jak nastolatki do Michaela Jacksona. Siema, siema, i każdy robi co ma robić.
Przepuszczamy w kolejce nowych, bo oni chyba trochę bardziej się spieszą niż my.
Michał rozmawia z jakimś Francuzem,
94852
okazuje się, że jego kumpel zmielił mussa,
94856
zostały z niego wióry, i pyta o dętkę przednią. Nie na darmo zapakowaliśmy się jak na podbój Marsa, dętki mamy i to dwie. Dętka jest dla Madou, Senegalczyka, który w Dakarze ma sklep motocyklowy! Obiecuje że w Dakarze dostaniemy z jego sklepu dwie dętki. Ok, no problem, chociaż ja bardziej jestem zainteresowany olejem, i to nawet nie jako prezent, bo w Maroku nie widziałem oleju motocyklowego, więc chętnie kupię jak tylko będzie okazja.
Ale Madou potrzebuje jeszcze pompkę. Zaskoczony jak mu wyciągamy kompresor.
94854
Nabija koło raz dwa i montują na moto.
94855
Jadą ponoć w tej kategorii, gdzie nie ma zaplecza technicznego i sami muszą sobie radzić z usterkami. To dopiero hardcore.
Spotykamy też polską ekipę i naszego zawodnika (cholera nie pamiętam kogo), fajne luzaki, ale nie zajmujemy im czasu, zgadujemy się na potem.
Dzieciaki na stacji robią zdjęcia naszym antykom, pewnie też myślą, że startujemy, też mamy kolorowe motocykle.
A, słuchajcie teraz jaka sytuacja.
Michał rozmawia z ekipą, ja coś poprawiam przy moto. I podchodzi chłopaczek około 20 lat, ma gdzieś wyścig, jest z całkiem innej bajki, coś mi po hiszpańsku nawija, „bus” (tyle zrozumiałem) i rozpaczliwie pokazuje kierunek, gdzie przed chwilą ze stacji odjechał autobus.
Ok, rozumiem, chłopak się spóźnił. No dobra, rolbag idzie na glebę, chłopak siada na kanapę i gonimy autobus. Ten na szczęście zatrzymał się jakiś kilometr dalej i czeka na chłopaka. Ten mi dziękuje, pytam tylko - Sahrawi?
- Si, Si! Gracias!
Madou już jedzie dalej, inni też. Fajnie że mogliśmy coś pomóc. Swoją drogą to wszystkie chłopy dwumetrowe z łapą jak Pudzian. No może oprócz Japończyka, mniejszego niż wszyscy wcześniej widziani Japończycy, ale widocznie zawziętego nie mniej niż te Pudziany.
W każdym razie na takie Dakary i Eco Afryki trzeba mieć krzepę.
Podjeżdża stary Saharyjczyk okutany w turban, na całkiem niezłym Land Cruiserze bodaj 75 pick-up ma kilka beczek i wielkich baniaków.
94853
Zalewa to wszystko. Na pustyni bez paliwa nie ma życia. A i z paliwem lekko nie jest.
W ogóle gość z obsługi stacji, też pewnie Saharyjczyk, miał jakby makijaż, jakby ciemne obwódki wokół oczu, potem jeszcze u kilku gości na terenie Sahary coś takiego widziałem. Nie wiem czy czymś to malują czy tak mają naturalnie.
94857
Ok, ruszamy bo jeszcze droga daleka.
94859
Wyprzedzamy co chwila wozy zabezpieczenia rajdu, znowu LC80, Ciężarówka z lawetą (to chyba byli ruscy) ciśnie 110 albo i więcej, dobiliśmy do nich ale ciężko utrzymać tempo, nie mówiąc o wyprzedzaniu.
Pustynia. Czasem jakiś namiot ze szmatek nad urwiskiem oceanu albo w głębi pustyni, ktoś koło niego chodzi. Co tam robi? Co można robić na pustyni? Całe życie?
Pustynia ma różne oblicza, oczywiście piaszczysta, jak na obrazkach, ale najczęściej, zwłaszcza na terenie Sahary, kamienie. Duże, małe, pojedynczo, w kupach aż do rumowisk i litych skał. Teren płaski jak stół, albo z małymi pagórkami jak na Pomorzu, okrągłymi lub o spiłowanych, płaskich szczytach, wtedy mamy winkle.
Pustynia bywa goła, piach lub skała, lub porośnięta roślinami. I to naprawdę wieloma.
Wielbłądy wychodzą na drogę, całymi stadami. Sprawiają wrażenie bardzo powolnych i spokojnych zwierząt. W stadach malutkie puchate wielbłądki śmiesznie biegną przy matce.
94860
Asfalt tam bardzo dobry, bez dziur. Ruch znikomy, dobrze się jedzie. Trochę nudno, ale jest frajda z płynięcia przez przestrzeń. Tutaj robimy długie odcinki, z jednej strony wymuszone to jest rozrzuconymi stacjami, a z drugiej ciśniemy na Dakhlę.
Na poprzedniej stacji dopiero zdjąłem zimową podpinkę, bo tak to ciągle zimno. I teraz żałuję, bo mnie przewiewa. Wiatr od morza zawiewa w prawy but, pod prawa rękawicę, pod kołnierz i nawet pod nerkę, mimo że kurtka spięta ze spodniami.
No dobrze, trzymamy się tej grupy z laweta, LC i innymi samochodami.
Razem z nimi przejeżdżamy kilka posterunków na skinienie głową i skręcamy na Dakhlę. Mijamy zawodnika, który dociąża przednie koło, ledwo się toczy, ale pokazuje że ok. Wieje jak jasna cholera. W końcu Dakhla to jedna ze światowych stolic kite-surfingu. Jedziemy na boku, śmiesznie to musi wyglądać. Mijamy zatokę z mnóstwem żagli od kite, oraz kilka hoteli nastawionych tylko na takich klientów. Oraz kamperowisko, kilkadziesiąt białych aut w rządku. Nieźle.
Wjazd do Dakhli, wita nas przy drodze pies z bułką w pysku i łapą złamaną jak zapałka. Pieskie życie.
Gapie robią nam zdjęcia przed wjazdem na teren obozowiska. Wjeżdżamy na twardziela za samochodami, wokół kontrole, policja, wojsko, ale na razie się nie łapią kto my i skąd.
Jedziemy pomiędzy stanowiskami poszczególnych ekip rajdowych, tu ktoś manewruje, tu już się rozłożyli i coś serwisują.
W najlepszym momencie wycieczki oczywiście kamerka nie pracuje.
Dojeżdżamy do końca i spotykamy polską ekipę. Witają nas i pokazują miejsce za nimi. Ustawiamy się, ale przychodzi jakiś Niemiec i prosi aby stanąć kawałek dalej, bo tu zaraz wjedzie przyczepa. Kein problem, ruszam na skręconej kierownicy, na sypkim piachu i tadaaam! Łapię glebę w środku bazy rajdu. Ale podnoszę moto jeszcze szybciej niż spadło, tak mi wstyd. Taki Dakarowiec ze mnie.
Na malutkim quadzie podjeżdża młody chłopak w okularkach z ekipy organizacyjnej. Każe nam zmykać z terenu, nasi Polacy biorą nas w obronę, ale chłopak mówi że to nie od niego zależy, tylko jakiegoś „dżenerala” który tu rządzi. I faktycznie podchodzi wąsaty „żeneral” w wyprasowanym mundurze, żeneralskiej czapce i srogim żeneralskim spojrzeniu, i krótko, po francusku, każe nam spadać. Bo raczej nie zaprasza na herbatę tym tonem.
Ale chłopak z quada pokazuje, że tu obok za płotem już możemy się rozbić, i potem podejdziemy do swoich. O, fajnie. No to wyjeżdżamy za płot. Już rozkładamy namioty na glebie, gdy podchodzi policjant z ochrony i mówi że tu nie można, musimy się rozbić…..na terenie bazy. Mówimy że nie jesteśmy z wyścigu i żeneral nas tutaj wygnał. On mówi że „Ce na pas possibile” jego to nie obchodzi, żeneral jest wojskowym a on policjantem, i on ma tutaj „zona interdicte” i musi pilnować, aby nic tu nie stało i mamy wracać na teren bazy.
No jakiś Monty Python.
Ale nie ma tego złego. Idziemy na plażę, jest lepiej, nad samym oceanem. Motorki stawiamy obok. Miejscowi robią dzieciom przy nich zdjęcia. Fajnie że się podobają.
Jemy kolację z podgrzewanych puszek i herbaty, szybko robi się ciemno. Michał robi rekonesans, mówi że nasza ekipa pracuje, dzisiaj już nie będziemy zawracać im głowy. Ponoć jeden gość jechał na samej feldze, ale to jutro sobie zobaczymy.
Jesteśmy na plaży, ale to nie taka plaża jak u nas w Sopocie. Ta plaża jest bardzo szeroka, a poniżej nas jest jeszcze około dwumetrowy klif i dopiero właściwa plaża schodząca do oceanu. Daje to pojęcie o wysokości fal w czasie sztormu.
94861
Słońce szybko zachodzi.
Wokół nas stawają kampery oraz wyprawówki, znowu LC80.
Pełnia księżyca, fale oceanu. Niesamowicie.
Już w śpiworze. Ocean szumi, ktoś sprawdza motocykl, psy szczekają.
Onufry22
28.03.2020, 15:18
Czekałem na Waszą relację.
Czyta się szybko:)
Nie trzeba sztormu ,żeby woda doszła do tego dwumetrowego klifu...Zalało na motocykle , ucieklismy sto metrów dalej suzzymy , a tu znów... Mam nadzieje ,ze was nie pogoniło. Fajnie się czyta. :at::at::at:
Nie, nie pogoniło na szczęście, ale gdybyśmy się rozbili niżej to moglibyśmy się zdziwić.
Gdzieś się pomyliłem z dniami, wychodzi że to dopiero teraz jest 12.01.
Dobrze się śpi. Noc była chłodna, ale spałem w polarowym ocieplaczu i wełnianych skarpetach, więc cieplutko.
Słychać pierwsze silniki w obozie.
Ocean w nocy, właśnie chyba w czasie przypływu, podmył falami plażę aż do klifu! Nie ma tam żadnych śladów z wczoraj!
94914
94915
Parzymy kawę.
Przy ogrodzeniu czuwa chłopak z ochrony, ogólnie chłodno i wieje, myślimy żeby mu też zanieść kawę, ale jakiś Niemiec czy Austriak z kampera obok nas uprzedza. Idziemy na obchód obozu.
Chłopakowi mówimy że idziemy do szefa, w tamtych rejonach to słowo-klucz.
Oglądamy sprzęty. Stoją ruscy z gazami.
94916
94917
Nie no, oni to są całkiem odrębną ligą na takich imprezach, z nieograniczonym budżetem, promocją i rozmachem. Zagadujemy z nimi, w końcu jacyś Słowianie. Swoje chłopy. Ale ha! Pytają o filtr paliwa do agregatu. Akurat mam taki, przynoszę im, wdzięczni.
Pewnie udało im się zwyciężyć dzięki mojemu filtrowi.
Zagaduję Czechów, grzebią w swojej Tatrze. Też poczciwe chłopy, jak to Pepiki. Oni po swojemu, ja po swojemu i się rozumiemy!
Znajdujemy naszą polską ekipę, fajni ludzie, otwarci, wyluzowani. Jeden ma już na swoim koncie⌠10 Dakarów i kilka Eco Africa Race.
Inny też non stop objeżdża takie imprezy.
Dosiadamy się na te KTMy. No miodzio, co mam powiedzieć, na tym można jeździćâŚ
94919
94920
Widzimy te legendarną felgę, powinni ją wystawić na Orkiestrę.
94921
Naprawdę szacunek dla gościa. To jest najlepszy dowód, że nie tylko budżet czy jakość sprzętu mają tu znaczenie, ale też siła charakteru.
Tak głośno było, że w wyścigu Dakar w Arabii Saudyjskiej ktoś cisnął na feldze, a o identycznej sytuacji w EAR ani słowa, daje to pojęcie o sile mediów.
Jeden z ekipy opowiada, że kiedyś gdy jechał jako zawodnik, przez trzy dni w burzy piaskowej od lewej strony, to mu wypiaskowało cały bok motocykla, zerwało lakier do gołego plastiku i gołej stali.
Idziemy dalej.
O, jest i Madou z Francuzem!
Dziękuje nam ale nasza dętka też mu potem pękła. No życie. Ale zaprasza do Dakaru do swojego sklepu. Śmiejemy się że sorry, ale chyba na mecie będziemy szybciej od nich.
94922
94923
94924
94925
94926
94927
94928
94929
94930
94931
94932
94933
94934
94935
94936
94937
94938
94939
94940
94941
94942
94943
A, ruskie trucki i polskie wozy serwisowe oblepiamy nalepkami z gębą Micha!
Zawodnik nie ma lekko w takim rajdzie.
Po męczącym odcinku kąpiel w polowym rozkładanym prysznicu i kibel złożony z rusztowania z plandeką, postawiony na palecie nad dziurą .
Co chwila jakiś gość spłukuje wszystko z góry na dół wężem z wodą i już jest czysto.
94944
Idziemy na ten obozowy kibel, ale komfortu tam żadnego nie ma, wolałbym chyba klasyczne krzaki.
Chcemy dorwać naklejki rajdu, aby ułatwić sobie przejazd przez punkty kontrolne i granicę. Zagadujemy gościa od quada, ale wynajduje nam tylko takie z napisem EAR 2020, bez logo. Ok. dobre i to.
Jest załoga ONZ, każdy w innym kolorze munduru. Uśmiechnięci, dobrze odżywieni, bezpieczni. Cykam z nimi fotkę.
94945
Przy motorkach polsko niemiecka ekipa emerytów z kampera, pan Niemiec urodzony w Gdańsku Jelitkowie. I zaraz podchodzą też jacyś Włosi, ciekawi motocykli.
Ruszamy, szkoda dnia.
Znowu wiatr. Znowu różne oblicza pustyni.
Przerwa w drodze, wokół biały piasek, aż razi w oczy, jak śnieg.
Zatrzymuje się Holender Tony w Ssang Yongu. Starszy gość, ale taki z ikrą. Bo okazuje się, że Tony to stary harleyowiec, ma nawet swoją kamizelkę i tatuaże, jedzie do Gambii sprzedać tego koreańca za 4 tys euro (a kupił go za 2 tys w Holandii) i wróci sobie samolotem. Fajny gość, trochę szalony ale pozytywny.
94946
Wjeżdżamy do Bir Gandouz, kontrola na rondzie, i zjeżdżamy do hotelu Barbas. To jedyny hotel w promieniu jakichś 200 km i ostatni nocleg przed granicą z Mauretanią. Raczej każdy, kto jedzie w tamtym kierunku, albo też od strony Mauretanii, zatrzymuje się tutaj na nocleg.
94947
Hotel Barbas to spory kompleks z kolumnami na wejściu, zadaszonym ogrodem w środku, telewizorem, restauracją, gdzie miejscowi oglądają mecze, wifi, i pokojami. I zaraz obok stacja benzynowa.
94948
94951
Jest tu już ekipa z rajdu, jako awangarda rozstawiają jakieś anteny aby zapewnić łączność z zawodnikami. Oglądają nasze motorki, do Michała zagaduje koleś, który ma w garażuâŚ5 afryk.
Na roadbooku pokazują nam, że przed samą granicą jest jeszcze ostatnia stacja. To dla nas ważna informacja.
94949
Zewsząd zjeżdżają się auta zabezpieczenia rajdu, znowu w przeważającej większości Toyoty Land Cruiser 80.
Już nigdy potem Japońce ani nikt inny nie skonstrował lepszego samochoduâŚ
94952
94954
94953
No ale jak w całej Saharze Zachodniej, tak i tu spotykamy też stare Land Rovery
94955
94956
W recepcji każą wjechać motorkiem do tego ogrodu. Parkujemy pod oknami. No ale jest bezpieczniej.
Obiad za uczciwe pieniądze. Tadżin mix afrykański, czyli pewnie padły wielbłąd, kozie jelita i ośle strugane kopyta.
Ale smakuje nienajgorzej.
Aż tu wraz wjeżdżają trzy tenerki, jednocylindrowe, dwie lampy, 1986-88.
Francuzi, już w takim bardziej słusznym wieku. Jadą na lekko, z jedną torbą.
Byli w AtlasieâŚ.hmm zazdroszczę im.
Jadą do Togo, już któryś raz z kolei. Tym razem jadą tam zostawić motocykle na stałe, a jak będą chcieli pojeździć to przylecą samolotem.
94950
Po wjeździe wszyscy jak na komendę sprawdzają olej. Michał się śmieje, że to taki rytuał tenerowców, bo ja też co dzień sprawdzam i dolewam.
Podczepiamy się pod nich, rano pojedziemy razem.
Nalepka równiez tutaj ląduje na ścianie
94957
Idę na stację zalać baniaczek paliwem.
Gość ze stacji, w turbanie, oferuje mauretańskie pieniądze na wymianę. Pytam o kurs i idę sprawdzić. Sprawdzam na oficjalnej stronie bankowej i tak jak podejrzewałem, kurs 10 razy niższy.
Czytałem, że rok temu w Mauretanii była denominacja i tacy cinkciarze kantują turystów po starym kursie.
Wracam na stację i mówię, że bardzo źle, że jestem gościem w jego kraju a on tak mnie traktuje, i że nie wymieniam kasy.
On coś tam próbuje âmister, no, noâ ale zabieram się stamtąd.
Wieczorem masa plemników ogląda mecz. Do późna. Ale w końcu zasypiamy.
Super się czyta i foty ogląda.:Thumbs_Up:
Kudlaty95
28.03.2020, 23:07
Fajna przygoda :D
13.01
Wyjazd z Francuzami wcześnie rano, jeszcze po ciemku, bo granica marokańska pracuje 24/7, ale mauretańska otwiera się o 8.00. Do granicy jest 90 km plus jeszcze tankowanie. I trzeba w miarę sprawnie się ogarnąć, aby dojechać za jasnego do Nawakszut. A pewnie nie będziemy pierwsi na granicy, bo goście z zabezpieczenia łączności wyścigu mówili, że jadą pod granicę spać w wozach, aby na otwarciu od razu tam wjechać. Poza tym trzeba spieszyć się, zanim cały obóz z Dakhli tu dojedzie i zakorkuje granicę na kilka godzin.
Francuzi cisną na swoich tenerkach ok. 100, ja nie lubię jeździć po ciemku, ale tutaj mamy trzy czerwone światła przed nami pokazujące dystans i ułożenie zakrętów, więc nie jest najgorzej. Na szczęście asfalt też nie jest dziurawy, więc brak niespodzianek.
Ale poranek na pustyni jest niesamowity, bycie świadkiem jak słońce, zanim samo wyjrzy znad horyzontu, wysyła straż przednią w postaci pomarańczowo-różowej poświaty, robi się coraz jaśniej i…chłodniej!
94959
Dojazd do granicy marokańskiej, myślą, że jesteśmy z rajdem, bo Francuzi mają nalepki z numerami a my też EAR 2020. I dzięki temu odprawiają nas szybciej. Też trzeba odbić się w tysiącu okienek, ale są jacyś pomagierzy, którzy za nas kicają z dokumentami od okna do okna.
Wcześniej też nasze nalepki się przydały na poście, nie jesteśmy „participe rally” ale „logistic support for rally” (patrz pan, nawet mamy naklejki, jedziemy szukać hotelu dla szefa) i nas puszczali bez sprawdzania.
Już się zbierają auta zabezpieczenia rajdu i, co gorsza, uczestnicy, którzy wyjechali z Dakhli o 4 rano.
Odprawieni czekamy pod czujnym okiem króla, przed ostatnią bramą na teren ziemi niczyjej, będący de facto pod kontrolą Frontu Polisario (czyli saharyjskiej organizacji niepodległościowej).
94960
Jest wóz ONZ bo… Sahrawi zrobili demonstrację i zablokowali przejazd dla pojazdów rajdu. ONZ coś tam negocjuje, na granicy już się kotłuje, podjeżdżają ciężarowe wozy techniczne, nabuzowani riderzy na KTMach, toyoty zabezpieczenia. Idzie hasło, że będą puszczać cywilów, więc musimy pozbyć się wszelkich rajdowych skojarzeń. Więc Francuzi zrywają swoje klubowe numerki, a my nasze naklejki EAR 2020. Ale zaraz i tak wszyscy wjeżdżamy.
Wszyscy.
Francuzi wystrzeliwują lekkimi tenerkami do przodu, my jedziemy póki co z kamperami technicznymi. Kawałek asfaltem, wokół którego oczywiście sterty śmieci, mnóstwo ciężarówek, porzuconych albo jakichś lewych, albo takich, które się tu przeładowują, no i wraków.
94974
I zaraz koniec asfaltu i….dupa. Radź sobie jak możesz. Podłoże skaliste, ale nie płaskie, bo poprzecinane żłobieniami i garbami, pomiędzy którymi piach, czasami całe tony piachu. Jedziemy ostrożnie, KTMy biorą nas z obu stron, Jest też Madou z Francuzem, kciuk w górę i cisną dalej. Dobre chłopaki, powodzenia!
Z daleka widać demonstrację Polisario. Trzymają transparenty, flagi Sahary Zachodniej, coś krzyczą, rozdają ulotki po hiszpańsku. Hasła w stylu „Stop nieludzkiemu traktowaniu przez władze Maroka” itp. Mężczyźni i kobiety. Próbują wykorzystać każdą okazję zasygnalizowania światu swojej sytuacji.
94962
Większość ludzi z rajdu nawet do końca nie wie o co chodzi, ale ja widzę siebie w takim 1946 i wcale nie jest to fajne wyobrażenie.
94961
Michał jedzie pierwszy, wpada w piaskową pułapkę, koło w dziurę z miałkim piachem, a przed i za kołem wielki kamol. Nie może ani w przód, ani w tył. Stawiam tenerę, wypycham go. Jedziemy dalej i niech to szlag, sterta piachu jak z plaży. Afryka się kładzie, chcę pomóc ale nie mam jak postawić tenery na stopce, szukam miejsca, ale dwóch gości z rajdu pomaga Michałowi.
Motorki na jedynce, my nogami po bokach, bez siedzenia na kanapie, i na jedynce ledwo przepychamy te kloce przez piachy.
94963
Wozy techniczne biorą nas z lewej, ale jeden kamper też się wkleja w piach i już siedzi. Za nami się kłębi. Ruszamy dalej powoli, spoceni i spięci, na stojaka, próbując wybrać najbardziej bezpieczny przejazd, a kto może ciśnie do przodu. Nie ma tu jednej drogi, jest po prostu kawał terenu z różnymi ścieżkami i drogami, tu zawalonymi piachem ale z kolei tu pokazującymi odkrytą twardą skałę zachęcającą do skorzystania z tego odcinka.
Przez tę granicę jeżdżą również przeładowane osobówki szorując brzuchem po skałach, oraz Tiry, ledwo przeciągając naczepy przez te piachy.
Ale z daleka, jak wieże Mordoru, majaczą dwie wieże granicy Mauretanii.
94964
Cholera, naprawdę jak z Andersena, granica na wzgórzu, otoczona murem, a baszty mają takie osłony jak dla łuczników.
94965
Ale dojeżdżamy jakoś, uff. Kamerka nagrała, ale oczywiście do góry nogami.
94966
Francuzi już tu są, mają swojego człowieka od załatwiania dokumentów, Hamidę. Widać że w tłumie niezbyt rozgarniętych chłopków Hamida to łebski gość i to on trzęsie biznesem na tej granicy. Ma swoich ludzi od wymiany waluty i od sprzedaży kart SIM, a resztę przegania. Ok, walutę wymieniam u człowieka Hamidy, ale SIMkę kupuję u młodego chłopaczka, pod warunkiem, że mi zainstaluje tę kartę.
Hamida dość sprawnie załatwia dokumenty nasze i Francuzów, od jednego z nich dostaje kurtkę motocyklową, którą od razu zakłada. Ale po wizę musimy swoje odstać.
94967
(Naklejka na ścianę - nasi tu byli!)
94968
Płacimy mu jego „comission”, no trudno, tak trzeba.
Można próbować samemu załatwiać dokumenty, ale czytałem relację człowieka, który się na to zdecydował. Odsyłali go od okienka do okienka, tu brakuje pieczątki, tu brakuje potwierdzenia, tu trzeba zapłacić tyle a tam tyle. I w końcu gość poszedł do pomagiera i i tak mu zapłacił.
Czytałem też, że najdłużej przetrzymali kogoś na granicy 17 godzin, więc uznaliśmy, że nie ma co kozaczyć, i za radą Sun Tzu, jeśli nie możesz pokonać wroga to się do niego przyłącz. To jest najbardziej bandycka granica, jaką widziałem w życiu, i po prostu trzeba coś im zostawić.
To jakie tam były opłaty:
- Wiza do Mauretanii: 55 euro. Można próbować wyrobić taką w ambasadzie w Berlinie, Paryżu albo Rabacie. Z tym, że prawie pewne jest, że na granicy wypną się na to i trzeba będzie wyrobić wizę U NICH. I nic nie zrobisz, możesz się skarżyć, pisać oświadczenia itp. Każdy to zleje. Taki kraj. Nie mają tu chyba wypłacanych wynagrodzeń, więc ile sobie kto uskrobie, to jego. A państwo ma spokój.
- Tu już nie działa Zielona Karta, więc ubezpieczenie motocykla: 20 euro. To też nic pewnego, bo mogą dowolnie ustalać wysokość, biorąc pod uwagę rocznik, pojemność, no i wygląd właściciela. Też myślę, że inaczej policzyli nam dwa stare japońskie motocykle, a inaczej Niemcowi kampera zrobionego na nowiutkim MANie 6x6.
- No i przekroczenie granicy wyceniane jest na 35 euro. Tak sobie. Aż dziwne, że nie ma opłat za korzystanie z mauretańskiego powietrza albo słońca.
- „comission” to zazwyczaj 10 euro, chociaż wiadomo, że Hamida czy inny gość i tak przycina sobie coś więcej z pozostałych opłat.
Aha, w Mauretanii i Senegalu już oficjalnie jest godzina do tyłu.
W każdym razie po pożegnaniu się z pęczkiem euro (bo jeszcze wymiana na mauretańskie ouguya), Hamida zaprasza na śniadanie do pobliskiego baru. Żadnego szyldu, stolików przed wejściem. Tzn siedzą ludzie na schodach i się gapią, jak przed każdym budynkiem. Ale sami byśmy tego nie wypatrzyli.
Francuzi zamawiają dla wszystkich jajecznicę. Hamida obieca nam, że jak będziemy wyjeżdżać z Mauretanii, to mamy do niego zadzwonić i on nas odprawi bez żadnych opłat.
94969
Jajecznica smaczna, w samą porę, bo po tych wszystkich wrażeniach zgłodnieliśmy. Plus herbata. Kurczę, herbatkę tam piją przepyszną.
Zielona, obficie sypana do czajniczka, zalewana zimną wodą i gotowana. Na koniec dodaje się świeżą miętę i dużo cukru. Całkiem inaczej to smakuje niż te nasze siki po zalaniu torebki wrzątkiem.
I jeszcze przelewają z czajniczka do szklanki, potem ze szklanki do szklanki, z wysokości kilkudziesięciu cm, aby zrobić piankę.
O, czekając aż Hamida pozałatwia nasze dokumenty, widzę jak obok staje nowy Land Cruiser serii 70 (kolejne genialne i piękne auto, niestety w naszej kochanej Europie model już dawno oficjalnie wycofany ze sprzedaży. Rynkiem dla Toyoty jest właśnie Afryka, Ameryka, Bliski Wschód, Australia. A Europa jak chce niech sobie jeździ obłymi eko-zabawkami z silnikami 0,7, które po przebiegu 70 tys. pójdą na śmietnik).
No dobrze, podjeżdża pick-up LC żandarmerii mauretańskiej, na pace z wojakami okutanymi w turbany, z antycznymi kałachami. I robią sobie śniadanie. Ten coś wyciąga z torby, ten przegryza, a młody chłopak parzy herbatę dla wszystkich. I przelewa ją z czajniczka do szklanek, jak w cyrku, chyba z metra, nie roniąc ani kropli i nawet się nie patrząc na szklankę, tylko rozmawiając z kumplami.
Niesamowite.
Naiwnie pytam czy mogę zrobić zdjęcie, oczywiście „no, no, monsieur, militaire”.
Pojedli to na koń, bo do Nawakszut droga daleka. Ponoć tu jest najdłuższy odcinek bez stacji benzynowych. Po drodze jest PONOĆ wioska Chami, ale w Mauretanii bardzo często bywa, że nawet jeśli jest stacja, to….nie ma na niej benzyny. Niektóre stacje wręcz nie prowadzą sprzedaży benzyny.
Na skrzyżowaniu dróg Nawakszut-Nawazibu-granica siedzą ludzie, czasem ze straganami, i widzę, że mają baniaczki z paliwem. Ciekawe za ile.
Potem na pustyni, owszem znajdzie się benzyna, ale słyszałem, że wołają kosmiczne ceny za litr.
No ale my mamy swoje baniaczki i rotopaxy, więc trasa nam niestraszna.
Zaraz przy granicy stoi pickup z ciężkim karabinem wycelowanym w kierunku granicy, gdyby Polisario chcieli zrobić jakiś najazd.
Na pierwszym checkpoincie Francuzi odbijają, w sumie nie muszą nam matkować, niech jadą swoim tempem, ale dziwne, że za jakiś czas dobijamy do jednego z nich, którego dwóch pierwszych zostawiło. Trochę to dla mnie głupie.
Wyprzedzamy znowu naszego polskiego kampera technicznego, ostatni raz się pozdrawiamy i ciśniemy dalej.
Jedziemy wzdłuż torów, jedynej linii kolejowe w Mauretanii, po której kursuje najdłuższy pociąg świata, tzw. SNIM, który ciągnie 2,65 km węglarek z jakąś rudą wydobywaną w kopalniach na północnym wschodzie, do portu w Nawazibu.
Wypatrujemy pociągu, ale daremnie, pewnie rano ruszył z portu i poszedł w pustynię, a pełny jeszcze nie przyjechał.
Droga odbija prosto na południe i…coraz bardziej tu wieje.
Od pustyni. Z piaskiem, który dostaje się wszędzie.
Jedziemy po asfalcie i mamy kaski pozamykane, a piach i tak wchodzi do oczu i w zęby.
Jedziemy w przechyle, piasek bije w szybkę kasku, a po asfalcie przesuwają się fale gnanych wiatrem ziarenek. Słońce w pełni ale wcale nie jest ciepło. Znowu jadę na wszystkich podpinkach.
94978
Do Chami asfalt jest całkiem w porządku.
Miasteczko to jakiś miraż. Przy zasypywanej piachem drodze ustawiane stragany, warsztaty, garaże, ludzie w turbanach i chustach na twarzach coś budują, coś noszą. Wszystko w tabunie fruwającego piachu i w podmuchach silnego wiatru.
94972
Na dwóch stacjach nie ma benzyny, ale pokazują nam, że na ostatniej będzie.
Na wjeździe na jedną ze stacji, na sypkim piachu tenera się kładzie. A jakże. Ale tutaj już nie mam tyle adrenaliny i czekam na Michała aby pomógł podnieść tę słonicę.
94973
O, są dwaj Francuzi, zaczekali na ziomka. Ale jadą dalej, mówią że za 120 km zatrzymają się coś popić to tam się spotkamy.
Hehe ok, przed wyjazdem przestudiowałem trasę dojazdu do Nawakszut i dobrze wiem, że potem już nie ma nic, a za 120 km napić się można w cieniu motocykla albo w namiocie Tuaregów.
Zamiast powiedzieć jak facet facetowi „słuchajcie, jedziemy bo chcemy cisnąć swoim tempem, powodzenia” to cały czas czarują.
Ale dobrze, bon voyage.
Młody kilkunastoletni chłopaczek nalewa benzynę, zakrywam dłonią wlew paliwa bo wszędzie tańczą ziarenka piachu.
My też, łyk wody i jedziemy dalej.
Asfalt już bywa gorszy, czasem popękany, czasem podgryziony na poboczach, ale najgorsze są niespodziewane dziury. Naprawdę niebezpieczne, Paweł przez telefon opowiadał, że kilku jego klientów połamało felgi na takich dziurach. Jedziesz sobie 80 albo i 90, bo przecież droga nienajgorsza. Aż tu nagle dziura, jak wyrąbana w asfalcie, z ostrymi krawędziami. Czasem po całej szerokości. Jak się uda wyminąć to uff, ale jak się nie uda to jeb i zastanawianie się ile miejscowi wezmą za transport takiej ciężkiej krowy, i czy wieźć do Nawakszut czy do granicy…
Gdzieś miałem spisane w jakiej odległości od Nawakszut były te dziury.
Po 120 km oczywiście jest pustynia, tak jak i po 130 i 150.
Robimy przystanek na wodę.
94970
Idę się odlać i w piachu….miliony muszli. Wszędzie, na całej Saharze. Toć gdzieś pisali, że kiedyś tam było morze.
I teraz zostało tam miliard muszli, które razem z piachem stanowią budulec budynków i dróg, jako dodatek do asfaltu.
94971
Około 100 km przed Nawakszut są dwie większe wioski, gdy jedziemy, spomiędzy zasypanych do połowy lepianek wybiegają dzieciaki. Pewnie liczą na prezent od białych.
Wiozę trochę kredek i mazaków, obiecuję sobie, że jeśli będziemy wracać to zostawię tym dzieciakom.
Kawałek dalej hałda piachu na drodze…zawiało jak u nas podczas dobrej śnieżycy. I znowu trzeba się przez to przekopać.
Na pustyni znowu samotne namioty szarpane wiatrem…Co oni tu robią?
Jeszcze na ziemi niczyjej od ściskania manetki, pewnie mi się poluzowała, tzn klej przestał trzymać. Całą trasę do Nawakszut jadę ściskając manetkę jeszcze bardziej, wciąż muszę ją odkręcać, a gdy już się ześliźnie całkiem, to szybko wciskam sprzęgło i od nowa „nawijam” manetkę na rolgaz. I do tego jedno lusterko postanowiło zostać na pustyni i uparcie się odkręca, więc mam co robić w czasie tej trasy.
Z daleka widać już Nawakszut, głównie za sprawą smogu.
Przeogromne miasto. Stosunkowo młode, zbudowane od podstaw, w miejscu studni i przystanku dla karawan. Wg wikipedii najpierw wodę na budowę wozili cysternami z rzeki Senegal. Miasto miało liczyć 15 tys. mieszkańców, ale dzisiaj liczy 850 tys. i tysiące hektarów slumsów.
Dzisiaj w mieście działają zakłady odsalania wody morskiej, ale i tak cienko tam z wodą pitną.
Wjeżdżamy już o zachodzie słońca.
Nawet gdyby nie Chami, to byśmy dali radę dojechać na rezerwowych baniaczkach, ale dobrze, że zatankowaliśmy. Spokojniej się jechało.
Na pierwszych stacjach brak benzyny, trudno, już późno, jutro znajdziemy. Teraz dobijamy do Auberge Samiraa, którą polecił nam Paweł.
94975
Zaraz przy ulicy jest Auberge Sahara, ale to w Samiraa są ponoć lepsze warunki no i angielskojęzyczna obsługa.
I jest kolorowy szyld z lampkami, jak na jakimś domu uciech.
Wjeżdżamy na teren posesji, sprawdzam olej, czyt. „dolewam oleju”, kleję manetkę na poxipol, lusterko dokręcam na smutno. Nie ma tego złego, piaskowanie pustynnym piaskiem oczyściło mi szprychy z rdzy!
Jakiś ruch przed bramą.
Podjeżdża ciężarówka, stary mercedes pomalowany sprayem na kolorowo. To przyjechali…Argentyńczycy. Szefuje Hugo, pozytywny zakapior, wagabunda, niespokojny duch. Jeżdżą tak pomiędzy Europą i Afryką i handlują czym się da. Otwierają pakę, a tam meble, rowery, maszyny, agregaty, stalowe liny i miliony innych rzeczy przydatnych w życiu codziennym. Coś tam pertraktują i zostają na noc.
Hugo skojarzył mi się z tymi pilotami, którzy po zakończeniu drugiej wojny nie mogli usiedzieć w miejscu i błąkali się po świecie służąc w armiach przeróżnych państewek.
My idziemy na zakupy do marketu takiego lepszego, „dla białych”. Ceny też tam są „dla białych”.
94976
Przy kasie gość pakuje zakupy do siatki (co ważne, materiałowej! Chyba Afryka się oducza używania plastiku) no i głupio takiemu nie dać reszty za zakupów.
A pieniążki mają tam ładne i ciekawe, niestety niewymienialne poza Mauretanią, a na dodatek ich wywóz z kraju jest prawnie zakazany, więc na granicy lepiej się z nimi nie afiszować.
Szukam kawy, ale tam lokalni tego nie znają, każdy pija herbatę, a kawa jest tylko "marketowa".
94977
W oberży pojawia się Mumu.
Czarny cwaniaczek, pyta:
- Wy do Senegalu?
- Yes.
- Ale przez które przejście? Rosso czy Diama?
- No, Rosso not good, wiemy o tym. Diama.
- O to dobrze. Jeśli chcecie mam frenda na granicy, on wam załatwi dokumenty i szybki przejazd.
W sumie może się przydać, miałem świadomość, że po wjeździe na granicę i tak przejmie nas zaraz jakiś frend, ale dobrze już coś mieć w zanadrzu.
- OK, daj numer do tego frenda.
Dostajemy namiar do gościa imieniem Bebea, i umawiamy się na jutro na granicy.
Pokój w średnim standardzie kosztuje nas 22 euro, z prysznicem, białym kiblem, wifi i śniadaniem.
To był chyba najbardziej emocjonalny dzień.
Tak sobie pomyślałem wieczorem.
Nie wiedziałem, że po 13 stycznia nadchodzi…
14.01
...
Dzięki zz44! Uczciwa relacja z uczciwej wyprawy jak most przez ciężkie czasy.
Czekamy na następne odcinki, bardzo przyjemnie się czyta :)
W tych czasach tego się nie czyta, to się chłonie!
Ekstra wyprawa, super się czyta!
Co do wizy to jest możliwość wyrobienia takowej w ambasadzie w Rabacie, ale kosztuje 70 euro i trzeba czekać dzień na wyrobienie! (tak było w październiku 2018).
Tempo pisania masz bardzo dobre, ale i tak mógłbyś podkręcić ;))
Vladimir P
30.03.2020, 17:35
Pisz, czekamy:at:
Widziałem, że na biwaku spotkaliście krakowską ekipę FarmaProm Team Pawła Stasiaczka :Thumbs_Up:
A, pozwolę sobie, bo klimatem pasuje do relacji ;)
http://peron4.pl/mauretania-najdluzszy-pociag-swiata/
Pociąg, o którym piszesz, wozi rudę żelaza, która jest strategicznym wręcz surowcem w Mauretanii.
Czyta się!
I też dorzucę świetnie napisany felieton z tamtej okolicy z wanderlust.pl (http://wanderlust.pl/2018/07/29/w-poprzek-sahary/).
A, pozwolę sobie, bo klimatem pasuje do relacji ;)
http://peron4.pl/mauretania-najdluzszy-pociag-swiata/
Pociąg, o którym piszesz, wozi rudę żelaza, która jest strategicznym wręcz surowcem w Mauretanii.
Bywały dwa razy dłuższe, chociaż i ten robi wrażenie ;)
Cytat z googla:
Najdłuższym składem kolejowym w historii był BHP Run. Pociąg składał się z aż ośmiu lokomotyw spalinowo-elektrycznych General Electric AC6000CW o mocy 6000 KM każda, które ciągnęły ważący prawie 100 tysięcy ton skład, złożony z 682 wagonów, rozciągający się na niewyobrażalną długość 7353 metrów.
CzarnyEZG
31.03.2020, 07:35
ton skład, złożony z 682 wagonów, rozciągający się na niewyobrażalną długość 7353 metrów.
Znając moje szczęście to bym utknął na rogatkach zaraz jakby zaczął jechać :)
ps: Czyta się i ogląda. Dawajcie dalej :)
Wracając do historii z jazdy na samej feldze, warto nadmienić, że to był Paweł Stasiaczek, który jest pośrednio z naszego forum. Wielokrotnie bywał wraz z Missyou oraz Norbim na naszych imprezach forumowych. :at::at::at:
Pisz pisz, czekamy na dalszy ciag!
Tak z ciekawości ile spalała Legenda Dakaru a ile Królowa?
o benzynę pytam...
O, dziękuję wam za te wstawki. Jak ktoś coś ciekawego w temacie to dopisujcie, i ja się czegoś nowego dowiem.
Kurka, dla Pawła Stasiaczka i reszty ekipy dozgonny szacunek. My płakaliśmy na asfalcie "och, ciężko, wiatr, piasek, nie ma kawy z Orlenu". A chłopy prowadzili prawdziwą walkę...
Eeee. Legenda Dakaru?
To słów kilka aby odkłamać legendę.
Stihl robi dobre pilarki, ale do zestawu pamiątkowego mogą też dorzucić pilnik do paznokci z logo Stihl. Czy pilnikiem zetniemy drzewo? Jasne, ale za rok.
W Dakarze nigdy nie jechała XTZ 750, a YZE 850, całkowicie inny motocykl, choćby z uwagi na czterocylindrowy silnik.
Africa też nawet nie powąchała Dakaru, ale jej protoplasta, NXR 750 już owszem.
Po prostu po zakończeniu rajdów producenci wypuścili na rynek to co mieli wypuścić, nadali chwytliwe pustynne nazwy, podparli zdjęciami z rajdu Dakar i heja, jazda na legendach trwa do dzisiaj.
Ups.
No ale poniekąd zabraliśmy nasze motorki do Dakaru, tak jak się zabiera znudzonych, otyłych gówniarzy ze nosem w smartfonie, aby pokazać gdzie dziadek siedział w okopie we wojnę.
Co do spalania. mam karteczkę z tankowaniami. Jeszcze obliczę i napiszę, ale generalnie Michał na afryce miał zazwyczaj trochę niższe niż ja, i trzeba pamiętać, że ja jechałem na silniku z TDM 850, a nie oryginalnym tenerowym 750.
_____________________
Jeszcze o dokumentach z mauretańskiej granicy.
Na dokumencie celnym nazywam się "Wojcie Stefan"
95099
A na ubezpieczeniu...... "Prezydent"
Andrzej, możesz mi przybić piątkę:cool:
95100
Michał został "Starostą", też nieźle.
Śmichy hihy, ale w razie jakiejś kupy, to nie chcę sobie wyobrażać odkręcania dokumentów w kraju takim jak Mauretania.
Zdjęcie do wizy robią przy biurku, kamerką komputerową na pałąku. Nawet nie dadzą człowiekowi poprawić grzywki, to potem takie arcydzieła fotografii wychodzą. O strzałce będzie mowa później.
95101
Wczorajsze zakupy - żadnych konkretów, tak to jest jak człowiek nauczy się żreć mięso.
Ale jogurcik ładny.
Plus roślinka zerwana na pustyni, z liśćmi w formie zielonych miękkich kuleczek, pewnie gromadzących wodę.
95102
No dobrze, 14.01
Spało się dobrze. W hostelu wersety z koranu w ramce
95103
oraz ciekawe mapy Mauretanii. My ledwo ślizgamy się po krawędzi. Mauretania to przede wszystkim niezmierzona pustynia.
95104
Na podwórzu olbrzymie kości. Pytam czy to wieloryba, ale chłopak z recepcji odpowiada, że to delfin (!). No nie wiem.
95107
Rano leniwe śniadanie na tarasie o wschodzie słońca. Oczywiście po francusku. Bagietka z powietrza, masło i dżem.
95105
95106
95108
Pakowanie moto, żegnamy się z Argentyńczykami. Hugo zaprasza do swojego domu we Francji. Kiedyś tam. Czyli pojadę.
95109
95110
No i mamy do przejechania całe Nawakszut o poranku.
Czekałem tego Nawakszut jak rosa dżdżu czy jakoś tak. Czytałem o panujących tutaj specyficznych zasadach ruchu drogowego, o największym stężeniu rozklekotanych mercedesów na metr kwadratowy, i ciekawostkach związanych z założeniem miasta.
Chciałem nagrać na pamiątkę przejazd przez Nawakszut, ale omyłkowo podczas załączania kamerki przytrzymałem guzik…..zoomu. Kto w kamerce motocyklowej montuje opcję zoomu cyfrowego i do tego umieszcza jego guzik obok przycisku zasilania i nagrywania…
Materiał się nagrał, no ale na tym 40krotnym zoomie, czyli kompletnie nieczytelny. Kilka screenów, na których cokolwiek widać:
95112
Tankujemy i...ruszamy. Jest podniecenie.
95111
No i sam przejazd to doświadczenie niesamowite, miałem okazję jeździć po wielu krajach ale tutaj to jest kwintesencja ruchu drogowego opartego na braku zasad. Pasy ktoś kiedyś wymalował, ale dawno już o tym zapomniano. Nikt nie trzyma linii, a jeśli na najbliższym skrzyżowaniu będzie skręcał w lewo, to już wjeżdża pod prąd jeśli akurat jest wolne, a jeśli nie jest to zaraz będzie, bo i tak mu zjadą. Kierunkowskazów nie używa nikt, bo wajchy pewnie by odpadły po tygodniu używania ich w tych warunkach ciągłej zmiany pasa czy kierunku jazdy, wyprzedzania, zawracania w najmniej spodziewanym momencie itp.
Ale właśnie, to wszystko jakoś działa. Na głównych arteriach mnóstwo samochodów, ale ruch idzie zadziwiająco płynnie. W Warszawce moglibyśmy wyłączać silnik po przejechaniu każdych 5 m, ale w naszej kochanej Europie mamy wymalowane pasy, jak owce jesteśmy nauczeni, że ogrodzenia się nie przekracza, i jak owcom brak nam refleksji „a właściwie dlaczego nie?”.
W Nawakszut kierowcy się czują nawzajem. U nas nazwalibyśmy to chamstwem, ale tutaj gość robi miejsce drugiemu, gdy ten wpycha się do skrętu, bo obaj wiedzą, że to wszystkim przyspieszy. Gdy ktoś na szybko skręca w lewo albo zawraca, ci z naprzeciwka lekko zwalniają, bo wiedzą, że tamten zdąży i potem wszyscy gładko przejadą.
Ronda to już klasyka, wolna amerykanka, ale tak samo gdy widzą nas brawurowo wjeżdżających na rondo, lekko zwalniają i płynnie wklejają się za nami.
Jeśli ktoś na skrzyżowaniu chce skręcić w lewo, gdzie od jego prawej dwoma czy trzema psami płynie potok samochodów, nie czeka pół dnia aż będzie miał zielone, lewo wolne, prawo wolne i może ktoś mu rozścieli czerwony dywan. Skręca od razu jak tylko ma swoją lewą w miarę wolną, i robi rozbiegówkę wzdłuż płynącego potoku i płynnie się wkleja.
Piesi twardo pchają się na kilkupasmową ulicę, bo wiedzą, że akurat zdążą przed jednym, sekundę zaczekają aż drugi przejedzie, potem zdążą przed trzecim, a potem jak trzeba będzie zaczekają aż przejedzie 5 czy 10 czy 20 samochodów, i wtedy przejdą.
Kierowcy nie hamują dziko widząc pieszego 100 m dalej. Jadą, bo wiedzą, że za nimi jest sznur aut, a pieszy nie wejdzie im pod koła, bo NIE JEST OWCĄ. Bo myśli.
Ale jeśli kierowca widzi, że pieszy ruszył, lekko odejmie gazu, pieszy przeskoczy, a kierowca jedzie dalej. Bez trąbienia, wygrażania i awantur.
Cholera, to działa.
Brak znaków jakichkolwiek, wymalowanych pasów, raptem kilka sygnalizatorów świetlnych na głównych arteriach, policja drogowa ma ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie czy ktoś najechał na linię albo przejechał po pasach gdy pieszy wychodził ze sklepu 50 m od przejścia.
Nie ma tam sytuacji typu stłuczka (chociaż stłuczek tu pewnie mnóstwo) i „przecież miałam zieloooone” albo potrącenie pieszego i „no weszłem na pasy, nie, nie upewniłem się bo to kierowca powinien czekać przed przejściem aż łaskawie przejdę”.
Chamstwo jest u nas, dostajemy namiastkę władzy w postaci przepisów, zasad i reguł, i jeśli mamy zielone, JEB! Przecież my jedziemy prawidłowo.
Jeśli jedziemy naszym pasem a ktoś nam wjeżdża, po co przyhamować, JEB! To on wymusił.
Ktoś wyprzedza poboczem, albo przejechał zwężenie i chce wbić się na pas „Gdzieeee, czekaj sobie teraz chamie”.
Brak woli, wygodnie jest nie myśleć, tego wszyscy chcemy aby księgi i kodeksy brały odpowiedzialność za nasze czyny.
Szkoły jazdy uczące, że w korku trzeba zostawić sobie taki odstęp, aby móc wyminąć auto przed nami. No to kurna ludzie przed golfem zostawiają miejsca, że TIR by tam zaparkował, i ani myślą podjechać.
Że nie można przejeżdżać linii ciągłej pod żadnym pozorem! I trafi się dwóch-trzech którzy nie zjadą przy zjeździe, a za nimi korek, chociaż pasy obok puste.
Że trzeba się trzymać prawej strony. I potem korki na wjazdach na obwodnice, estakady, ślimaki. Lewy pas wolny ale ja jadę prawym bo tak mówi kodeks drogowy, te Tiry niech sobie zaczekają aż przejadę.
Wiem co mówię, bo sam mam znajomego w szkole jazdy.
Tak gloryfikuję te mauretańskie zasady, ale pewnie po tygodniu sam bym wymiękł.
Pewnie że nieużywanie kierunkowskazów nie pomaga, pewnie że wolałbym abym miał czysto przed sobą gdy ruszam z zielonego, ale tutaj każdy wie, że nie jest pępkiem świata, i za chwilę jemu też ktoś zajedzie drogę.
W każdym razie wiedząc, że mogą liczyć tylko na siebie, kierowcy jeżdżą cały czas z uwagą na maksimum, widać zrozumienie dla innych.
A w stosunku do nas przyjaźnie trąbią, wystawiają łapy z poobijanych mercedesów, machają, pokazują kciuki w górę i uśmiechnięte gęby z białymi zębami przez okna. Widać że się cieszą, że ktoś do nich przyjechał, życzą powodzenia. Dzięki, przyda się.
Samochody:
W Mauretanii wciąż jeździ mnóstwo starych ciężarowych mercedesów, które do niedawna były wciąż produkowane w Iranie. Jeżdżą tylko w Mauretanii, ani w Maroku ani w Senegalu już ich nie widziałem. Ale ciężarowe nie wjeżdżają do miasta, przeładowują się na przedmieściach.
Jest trochę chińskich skuterków, stąd zapotrzebowanie na benzynę w dużych miastach. Jeśli chodzi o auta osobowe, to prym wiedzie mercedes. Oczywiście W123, W124. Chwała tej marki przeminęła z ostatnią beczką wysłaną do Afryki. Tutaj ciągle jeżdżą i jeździć będą do końca świata albo i dłużej.
Obite, zdezelowane, zdekompletowane, poprzecierane, złożone z kilku karoserii, bez reflektorów, bez zderzaków, bez lusterek, z popękanymi szybami, z drzwiami i bagażnikami zamkniętymi na drut albo niezamkniętymi.
Ale nikt nie traktuje tam auta jako pompki swojego małego ego. Auto jeździ, pracuje, przewozi towary (zawsze ponad normę), ludzi (po 7 to standard).
Ze starych złomów to oczywiście jeździ trochę francuzów, ale nie tak znowu dużo jak w Senegalu.
Owszem, jest trochę nowszych aut, ponoć od jakiegoś czasu Mauretania, jako nowoczesny kraj bogatych ludzi, wprowadziła przepis zabraniający importu do kraju aut starszych niż 5 albo 7 lat.
Szybko się uczą od Europy, też mają swoich szpeców od pierdzenia w stołki i wymyślania ustaw.
Generalnie ciekawe doświadczenie, coś jak eksperyment tego gościa, który zrobił porównywalne testy dla szympansów i ludzi. Szympans intuicyjnie wybierał najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązanie, a ludzie kombinowali, zastanawiali się i mylili się.
Ale też trzeba przyznać, że te diesle kopca niemiłosiernie, chociaż w porównaniu do Senegalu zapach ulicy w Nawakszut to jak powiew porannej bryzy….
No to wyjazd na pustynię, znowu wieje. W mieście nie wiało. A tu znowu zacina, ale jedziemy.
95113
Kilkadziesiąt kilometrów spokojnie, całkiem dobrym asfaltem i nagle objazdy. Mają plan położyć nową nawierzchnię aż do Rosso pod granicą z Senegalem, a póki co robią odcinkami w okolicy Nawakszut.
Trzeba zjechać w objazd, czasem kilometr, czasem siedem. Czasem nawierzchnia utwardzona, fajny szuterek, czasem tarka, ale chociaż twarda, a czasem piach. Płytki lub głęboki. I wtedy jest walka.
Paweł ostrzegał przed tymi objazdami.
95115
95116
95117
95118
Oraz przed dziurami, ponoć dwóch jego klientów połamało obręcze na tych dziurach w asfalcie. My myślimy „no jakim łamagą trzeba być, aby wjechać w taką dziurę??” ale tylko do pierwszej dziury, którą sami zaliczamy.
95119
95120
95121
95122
95123
Objazdy bardzo nas spowalniają, potem stary asfalt jest w tak tragicznym stanie, że nie da się jechać szybciej niż 40-50. Tzn można, ale kończy się to wpadnięciem w dziurę w asfalcie. Droga po bokach jest tak obgryziona, że ledwo mieści się tam jeden samochód.
95124
Oczywiście posterunki żandarmerii wciąż nas kontrolują
95125
95126
Coraz częściej zdarzają się hałdy piachu nawiane na drogę, czasem na całą szerokość jezdni. Wisienką na torcie są hałdy piachu z ukrytymi dziurami w asfalcie.
Jest tego z 50 km, jedynka, dwójka, ooo na chwilę trójka ale zaraz hamulec bo dziura.
Strasznie męcząca droga!!!
Pustynia się zmienia.
Staje się…czerwona. Jak na zdjęciach z głębi Afryki. Niby pojawiają się jakieś karłowate drzewka, ale wygląd wiosek oraz samej pustyni znacząco różni się od tego, cośmy widzieli w Maroku i Mauretanii na północ od Nawakszut.
95127
95128
95129
O, jedzie BMW GS i na nim parka. Machają nam, my im, powodzenia, dzięki.
Tylko daje mi do myślenia późna godzina, o jakiej ich spotykamy.
Wiadomo, że na granice rusza się z rana, oni też to wiedzieli. I co, o 14 są dopiero 60 km za granicą?
Złe przeczucia.
95130
Dwa kilometry przed rozjazdem (1) na przejścia graniczne Rosso/Diama widzimy bandę dzieciaków przy drodze. Dzieciaki jak dzieciaki. Ale tutaj jeden łopatą sypie piach na drogę, jak nas widzą to reszta go pogania i gówniarz macha łopatą trzy razy szybciej. Podjeżdżamy, piach najgorszy z możliwych, wklejamy się, Michał jakoś się wykopuje bo wjechał trochę z rozpędem, ja wyhamowałem i walczę z tenerą, jedynka i znowu ją przepycham na buksującym kole. Jeden z gówniarzy z jakiejś różowej szmaty zrobił sobie kominiarkę jak terrorysta, obskakują mnie, krzyczą coś. Póki się toczę trzymają się obok, ale wiem, że czekają tylko aż się obalę aby oskubać mnie i motocykl.
Powiem wam że gacie mam pełne jak nigdy. Może nie tyle z powodu gówniarzy, bo sprzedałbym kopa jednemu czy drugiemu to by uciekli. Ale zaraz zjedzie się policja, żandarmeria i zgadnijcie kogo zgarną?
Przejeżdżamy. Uffff.
Dzisiaj już jechali tędy Francuzi, ta parka na GSie i teraz my.
Te dzieciaki muszą skądś dostawać cynk, że jadą motocykle i wtedy robią akcję „Łopata”.
Ale na rozjeździe jakiś gość coś nam macha. Niech macha, jedziemy. On gwiżdże, coś pokazuje ręką. Hm wciąż jestem naiwny i wierzę, że może ma jakieś informacje, które nam pomogą.
Gość w sukience, z twarzy widać że niegłupi, zagaduje po francusku. My:
- No franse, ąglez.
No to gość przechodzi na płynny angielski.
- Jedziecie do Senegalu?
- Tak.
- To musicie mieć ubezpieczenie na motocykle, ja sprzedaję.
- ???
- Na granicy nie kupicie.
Śmierdzi mi ta sytuacja.
- Nasz frend czeka na granicy i mówił, że nam załatwi ubezpieczenie.
- Nie można kupić na granicy, on was okłamał, i tak was przyślą z powrotem tutaj.
Patrzę tylko czy nikt od tyłu nie idzie na nas z pałą, mówię do Michała „Ruszamy”, a do gościa
- Dzięki ale frend na nas czeka.
Gość macha ręką z lekceważeniem i odchodzi.
Ruszamy, a tu za 50 m taka wydma na drodze że nawet autem bym się w to nie pchał. Po obu stronach góry piachu, nie ma możliwości objechać.
Klniemy na czym świat stoi, znowu przepychamy nasze kloce na jedynce walcząc z grawitacją. Chcemy zniknąć stamtąd najszybciej jak się da.
Rozjazd (2), wioska Keur Massene.
95131
95132
Miejsce wygląda w ch… niebezpiecznie (chociaż zdarza się, że lokalne dzieciaki też nam machają), skręcamy w prawo i dzida.
95134
95135
95136
I zaczyna się droga przez bagna.
95133
Ale chwilę potem całkiem gładki asfalt, gdzieniegdzie dziury i to całkiem spore i niespodziewane, ale już bez piachu i to nas cieszy.
Potem jest oczywiście gorzej, ale póki co toczymy się dalej.
Kilka mijanych wiosek po drodze budzi tylko jedną myśl: „Spadajmy stąd czym prędzej!”
Syf dookoła, niskie lepianki, dzieciarnia biegnąca z kijami do drogi gdy nas słyszy bynajmniej nie po to aby nas pozdrowić. W lusterku widzę jak z rezygnacją machają ręką „Szlag by to, znowu nam uciekli, musimy się następnym razem pospieszyć”.
Kolejny rozjazd, (3).
W prawo, obok dwójki gości siedzących pod daszkiem. W kierunku bagien.
95137
Czyta się czyta.
Zajebista przygoda.
Co do legend to się zgadzam.
Nie wiem skąd tylko czerpiesz wiedzę że yze850 to był czterocylindrowy silnik skoro terenia brała udział w motkach seryjnych.Jest zdjęcie gdzieś z 4 rurami wydechowymi ale to chyba w prototypach ktoś coś zmotał.pozdrawiam
(Masz rację, dałem się ponieść wikipedii. I 750 i 850 to były rzędowe twiny.)
Paweł ostrzegał również przed tym odcinkiem.
Z ulgą stwierdzamy, że nawierzchnia jest twarda. To stary asfalt. Bardzo stary. Wylany pewnie bezpośrednio na nieutwardzony piach.
Dzisiaj rozjeżdżony jak plastelina, mnóstwo dziur, kolein, pęknięć, to wszystko podsypane piachem. Ale jedziemy.
95138
GPS pokazuje 40 km do granicy…
I faktycznie, telepiemy się po tych dziurach. Ciągłe kluczenie, omijasz jedną dziurę, wjeżdżasz w kolejną. Może i stary asfalt jest wciąż twardy, ale jest dziurawy nie do wyobrażenia.
Jedynka, dwójka i koniec. 30, 35 to już luksus, zaraz hamulec i znowu jedynka i półsprzęgło.
95139
Męka. Ruch tutaj znikomy, trafiamy jakiegoś lokalsa na skuterku, ciśnie drugą drogą poniżej.
95141
Też tam zjeżdżamy, chwilę jest lepiej, ale po chwili zaczyna się piach i wracamy na górę.
95140
Nie widać znaku „uwaga krokodyle”, przy którym chcieliśmy zrobić zdjęcie, ale teraz mamy to gdzieś.
Za to tu i ówdzie pałętają się guźce, te afrykańskie świnie.
95142
95143
Mijamy kilka wiosek rybackich. Chociaż to nazwa bardzo na wyrost, raptem kilka szałasów i mat rozłożonych na ziemi.
95144
Jedziemy teraz przez jakiś park narodowy (Diawling), ptaki, bagna, ryby. Ale ludziom zezwolono dalej łowić na tych wodach. Nie wiem czy tam mieszkają czy tylko koczują. Generalnie smród zgniłych ryb, śmieci, ubabrani w błocie ludzie obrabiający ryby, inni leżący na matach w łachmanach machający nam.
Nooo, cześć cześć, ładny kraj, ludzie przyjaźni ale wolimy jechać dalej!
Ciężarówka lekko zboczyła z drogi i już zapadła się w błoto.
95145
Mijamy budynek siedziby władz parku. Stoi niemiecki kamper na MANie. Niemiec na krzesełku pozdrawia nas ale na coś czeka. My jedziemy. Jest tam jakiś szlaban, przejeżdżamy. Potem Michał mówił, że jakiś żołnierzyk biegł za nami i machał, ale dobrze że się nie zatrzymaliśmy, pewnie chciał opłatę.
Opłatę i tak uiszczamy ok. 5 km przed granicą. Zatrzymuje nas ubrany w wyświechtany mundur i klapki, kulawy żołdak.
95148
Czytałem, że wyłudzają mandat za wjazd do parku.
Ale nie ma udawanego oburzenia, żołdak wyciąga oficjalny blankiecik z logo parku i pieczątką, kulturalnie tłumaczy że opłata za przejazd przez park wynosi 2000 oguya. Niemało, ale nawet na druczku jest wydrukowane 2000.
95149
Nic nie poradzimy, płacimy, pan życzy nam bon route i jedziemy dalej.
I gwoli wyjaśnienia, tylko u nas słowo „mandat” jest synonimem kary.
Jest przecież też mandat poselski, i po francusku „mandat” to właśnie „upoważnienie”. Więc nie należy tego mylić z karą za wjazd, a raczej uznawać jako obligatoryjną opłatę, jak za autostradę.
95146
95147
Granica pracuje do 16.00.
GPS pokazuje, że o ile dojedziemy, to będziemy NA STYK.
Chociaż i tak uważam, że wiedząc, że jadą dwa bankomaty, pogranicznicy będą siedzieć do wieczora i na nas czekać.
Ostatnie metry. Wtedy upragniony widok, dzisiaj wiem, że już nigdy nie chciałbym ujrzeć przejścia granicznego Diama.
Jesteśmy za pięć szesnasta.
Nic nowego, kilka ogrodzonych szop i baraków, szlaban z patyka, wokół bagna.
95150
95151
95152
Podchodzi Bebea. Pierwsze wrażenie – bezwzględny cwaniak, ale nikogo lepszego tu nie znajdziemy.
No to zaczyna się. Paszporty i Bebea bez ogródek mówi ile ojro mamy szykować.
Na teraz:
- 35 za przejazd przez granicę / anulowanie wizy – zwał jak zwał, trzeba zapłacić
- 10 za opłaty celne
- 10 za przejazd przez most
- 20 za ubezpieczenie na Senegal
- 10 opłata dla Bebea, „comission”
W sumie: tadaaam 85 euro
To jeszcze nic.
Bebea mówi od razu, ile wybulimy na powrocie.
Otóż:
- znowu 35 za przejazd przez granicę
- 10 za most
- 10 dla Bebea
- i….znowu 55 za wizę!
- Hola hola, look, mamy wizę na 30 dni.
- tak, ale ona jest na jednorazowy wjazd. Patrz:
„Nombre d’entrees: UNIQUE” (to ta czerwona strzałka na wizie).
A jeszcze naciskaliśmy Hamidę, aby na pewno wyrobił nam wizę na 30 dni, a nie np na 7.
Szlag. 110 euro.
Możemy wracać, ale Bebea dobrze wie, że nie mamy dokąd, bo ostatnim bezpiecznym miejscem był Nawakszut, i przecież nie mamy paliwa, bo nigdzie nie było stacji z benzyną.
No to szukam giftów.
Wyciągamy jakieś błyskotki, ale Bebea nie bierze byle czego.
Poza tym broni się, że on coś może zejść z „commision”, ale tamci w okienkach są nieprzekupni (no oczywiście) i im trzeba zapłacić tyle ile wynosi oficjalna opłata.
Całe szczęście chińskie noże, scyzoryki, latarki, pamiątkowe monety z mistrzostw w piłce nożnej załatwiają sprawę i płacimy JEDYNE 70 euro od głowy zamiast 85. Dobre i to.
Mam nadzieję że na powrocie też nam się uda coś mu wcisnąć i zmniejszyć wysokość opłat.
Dokumenty robią się błyskawicznie, strażnik otwiera szlaban z patyków i Bebea przez most przeprowadza nas na senegalską stronę.
95153
95154
95155
Tam również wchodzi do biur jak do siebie.
Pobierają odciski palców (podobnie jak w Mauretanii), ale gruby Murzyn ze złotymi sygnetami na palcach i zegarku na grubej złotej bransolecie nie bardzo ogarnia co się dzieje wokół niego, i ode mnie ściąga odciski dwa razy, a od Michała ani razu. Może dla nich wszystkie białasy wyglądają tak samo?
95156
95157
Czekamy jeszcze chwilę, przychodzi jakiś szczerbaty natręt w okularach.
- Mister, zapraszam do mnie na stoisko z pamiątkami!
- Nie dzięki, no money.
- Mister, ale chociaż chodź i zobacz!
- Nie, dzięki, no money i musimy zaraz jechać.
- Mister, to zapraszam do obejrzenia jak będziecie wracać, ok? obiecujesz?
- Tak, tak.
Kręcą się jakieś dziewczyny. Niosą jakieś baniaczki, coś załatwiają.
Niby w Senegalu dominuje islam, ale kobiety chodzą ubrane bardziej luźno, kolorowe sukienki z odkrytymi ramionami, czasem nawet z dekoltem. Jest na czym zawiesić oko, chociaż i niby w tak restrykcyjnie przestrzegającej zasad islamu Mauretanii, zdarzały się kobiety z odkrytymi włosami i w luźniejszych sukienkach.
Podchodzi dziewczyna w kurtce.
- Hey, chcecie wymienić pieniądze? – pyta czystym angielskim.
- Nie, dzięki.
- Ok.
I odchodzi. Nie jest nachalna. Siada w grupie podobnych naganiaczy.
Widać po niej, że to nie jej świat, nie jest głupia, ale miała pecha urodzić się w akurat tutaj i na tej zafajdanej granicy spędzi resztę życia.
Jedźmy, jedźmy.
No i jest.
Dokumenty zrobione, Bebea mówi aby dzwonić za nim, jak będziemy wracać. Jasne. Żegna się z nami na misia.
Kurde ile tam jest obłudy i fałszu.
Ruszamy.
Syf, brud, smród, tony śmieci w rowach, ooogromne progi zwalniające, jak zapory przeciwczołgowe w Berlinie, wręcz ulane asfaltowe wzgórza, na których wybija nas w niebo. Oczywiście przeszorowane podwoziami tysięcy samochodów, ale są wszędzie, w miastach, na trasie.
To pierwsze wrażenie.
Jedziemy do St. Louis, zamarzyło nam się zobaczyć postkolonialne zabudowania i kolorowe łodzie.
No ale też nie ma bardziej rozsądnej alternatywy na nocleg w drodze do Dakaru.
Zbliżamy się do miasta i ruch gęstnieje, wręcz wlecze się jak smoła. Do tego niespodziewane progi zwalniające i spaliny….
95158
Mnóstwo, mnóstwo ludzi. Chyba Senegal poszedł śladem Polski i postanowił wprowadzić w szkołach nauczanie wieczorne, bo już po 18ej, słońce zachodzi, a masy dzieciaków wychodzą ze szkół i z plecakami maszerują po chodnikach.
Każda szkoła ma swój wzór mundurka, chociaż to umowne określenie, bo widziałem grupkę dzieci ubranych w jednakowe brązowe dresy adidasa z czarnymi paskami.
St. Louis to ląd, most, wyspa, most i końcówka półwyspu.
95161
Musimy przedostać się na ten półwysep, przez dwa mosty i zatłoczone miasto.
GPS coś znalazł, ale nagle ulica jest zablokowana blaszanym płotem i koniec. Szukamy objazdu, ale zjazd w boczną uliczkę oznacza koniec asfaltu, kopny piach i powitanie slumsów.
Zawrotka. Jakimś cudem, pod prąd, po chodniku, udaje nam się przedostać na półwysep.
Zakręt w lewo i jedziemy wzdłuż wybrzeża, gdzie stoją owe kolorowe łodzie rybackie. Akurat wrócili z połowu i na ulicy gwarno jak w ulu.
Ludzie coś noszą, samochody nagle wjeżdżają albo zjeżdżają, ładują się, wozy zaprzężone w konie i osły, dzieciaki biegające z prętem i metalowym kółkiem, kozy.
I do tego smród.
Jest kolorowo, owszem, głównie za sprawą hałd śmieci wokół łodzi.
Znajdujemy naszą Auberge Pelican, przed budynkiem oczywiście piach. Negocjujemy wprowadzenie motocykli do środka, ale zgadzają się jedynie na postawienie jednego bliżej drzwi, a drugiego pod palmą, też bliżej okna.
95159
Niby strażnik pilnuje cała noc, ale i tak zapinamy blokady.
Przyjmuje nas Aziz i to z nim wszystko ustalamy. Ale Aziz ma tez swojego Big Chefa, który siedzi wypachniony w środku a jakaś murzynka zaplata mu waroczyki.
W oberży i wokół kręcą się biali, pewnie Francuzi, ale ani Hey, ani Bonjour, ani kij ci w oko.
Słaby klimat.
Mamy jakąś komórkę z moskitierą, bo komarów sporo. Kibel bez drzwi, z przewieszoną szmatą. Ale jest woda i prysznic.
Tam już walutą jest frank zachodnioafrykański, CHF, będący w obiegu kilku krajów Zachodniej Afryki.
Bierzemy do razu dwa noclegi, bo na jutro plan jest taki, aby jechać na lekko do Dakaru i nad jezioro Lac Rose, gdzie kończyły się ostatnie odcinki rajdów, i wrócić znowu do St. Louis.
A, mają zimne afrykańskie piwo!!!
95160
Ze spraw serwisowych: regulacja linki sprzęgła, po dojeździe do granicy nie chciał mi wysprzęglać.
Jest zdjęcie gdzieś z 4 rurami wydechowymi ale to chyba w prototypach ktoś coś zmotał.
YZE 920
http://www.parisdakar.it/wp-content/uploads/2015/05/023.jpg
http://www.parisdakar.it/pl/yamaha-fzt-750-1986/#/?playlistId=0&videoId=0
Fajne miejsca :)
Dla mnie St Louis ma niesamowity klimat upadłego postkolonialnego miasta. W lokalnej knajpie naprawdę można się poczuć jak w przygodowym filmie o szemranych biznesach, gdzie zarobisz albo kasę albo kosę pod żebra ;) . Do tego wszystkiego co roku odbywa się tam festiwal Jazzowy, co już w ogóle musi być odjazdem.
Czosnek, w punkt!
15.01
Śniadanie na górze, znowu cieniutkie, bagietka i masło, nawet bez dżemu.
Zabieramy kilka bułek na potem i ruszamy.
Kolorowe łodzie ruszają jak co rano na połów.
95305
95303
95304
Cel nr 1 – bankomat.
Najbliższy jest na głównym skrzyżowaniu przy wjeździe na wyspę. To dobre kilka km.
Nie wiem czy się uda, ale mam trzy karty, będę próbował.
Stajemy, Michał zostaje przy motorkach. Bankomat to taki domek, w którym zamykasz za sobą drzwi.
95309
Karta, klik i płyną do mnie kolorowe franki.
Wychodzę, Michał już oblepiony żebrzącymi dzieciakami, jakiś gość chce uchodzić za życzliwego
- Udało się w bankomacie?
- Nie, karta nie działa. W Dakarze wybierzemy.
- Aaa.
95310
Podchodzi inny, bez dłoni, na przywitanie ściska jedyną dłonią ten kikut i kłania się. Też czeka na kasę.
Szukam kluczyków po kieszeniach. Dzieciarnia nic nie otrzymawszy od Michała podlatuje do mnie jak stado much do świeżego mięsa, bo myślą że szukam dla nich kasy.
95311
Ledwo stamtąd wyjeżdżamy.
Chory kraj.
No i jedziemy przez ten chory kraj.
Najpierw tankowanie.
NAWET BENZYNA ŚMIERDZI. I to na Shellu!
Lubię zapach benzyny, już tak mam, ale tutaj czuć różnicę, po prostu benzyna śmierdzi jak połączenie gnojówki i domestosa.
To nie może być dobre dla tenery.
Samochody:
W Senegalu brylują stare peugeoty 505. Jak merce w Mauretanii, tak peugeoty tutaj są eksploatowane nawet w stanie agonalnym, nawet po śmierci.
95306
Jeżdżą ich tu tysiące, przeróżnych wersji nadwozia.
A drugim symbolem senegalskich dróg są mercedesy kaczki – busy robiące tutaj za komunikację miejską.
Również dobite, dziurawe, pomalowane na kolorowo, z zawieszkami itp. Z tyłu zawsze mają otwarte drzwi oraz podest, na którym stoi kilku chłopaczków, którzy zsiadają w czasie jazdy, albo do nich dosiadają się kolejni, bez zatrzymywania samochodu.
95307
95308
Ale jak to wszystko kopci…..oni chyba idą w normy spalin euro-5, euro -6……
Na kominiarce zostaje czarny osad.
Czasem w korku dosłownie nie ma czym oddychać, pewnie przywiozłem sobie raka na pamiątkę z Senegalu.
Tam nawracam się na ekologię, serio. Tzn cieszę się, że nie ma tego w polskich miastach, ale nadal uważam, że zakładanie samemu sobie kagańca (jak Holendrzy, którzy ostatnio postanowili, że na autostradach będą jeździć max 100 aby ograniczyć emisję spalin. Na to mój biznesowy nos, który nigdy się nie myli, mówi mi, że niedługo Holandia będzie największym odbiorcą bryczek, furmanek oraz zwierząt pociągowych) nie ma większego sensu bez równoległych działań w Afryce czy Azji.
Jest też trzeci symbol – stojący na poboczu samochód ciężarowy bądź dalekobieżny autokar, z wybuchniętą oponą.
Oni tam chyba nie mają świadomości, że opona w pewnym momencie już się nie nadaje, jeżdżą do upadłego i to dosłownie, a potem zmiana w upale na poboczu, bardzo częsty widok.
Właśnie, tu już jest upał, skwar jak cholera. Pył z drogi, smród spalin, chcieliśmy Dakar no to mamy. Do tego wszechobecne, monstrualne progi zwalniające.
Dalej? Kozy włażące na ulicę, nie jedna czy dwie, całe stada marzą, aby zostać rozjechane przez japoński motocykl i przez cały dzień wyskakują nam pod koła.
Kolorowa Afryka, cały czas, kobiece stroje naprawdę są ładne i czyste, ciekawe te charakterystyczne senegalskie chusty.
Ale dla mnie kolory Senegalu to przede wszystkim hałdy śmieci na poboczach, w miastach tak samo, ludzie po tym chodzą, siedzą na tym, jedzą, sprzedają.
Hitem wycieczki okazuje się płonące śmietnisko, znowu nowe zapachy, nowe doznania…
Wiatr turla śmieci przez ulicę, w dymie jakieś postacie grzebią w tych stertach i coś wybierają i wrzucają do worków zawieszonych na plecach. Fuck!!!
Toczymy się do główniejszej trasy na Dakar. Porażka. Idzie jak krew z nosa. Zbliżamy się do miasta Thies. Zatrzymuje nas policjant.
- Za szybko jechaliście! (cóż za bystre oko, bez radaru takie rzeczy) Pokaż prawo jazdy!
- A, sorry mister, nie widzieliśmy znaku. Jest prawo jazdy.
- Jest tam znak! Za szybko jedziecie, dzisiaj taki sam motocykl, z takimi torbami, zabił dziecko w tym miejscu!
- Really sorry, mister.
- Musicie zapłacić mandat. (To już wiadomo o co chodzi) Musicie jechać do biura, o tam do miasta, zapłacić i wrócić to wam oddam prawo jazdy. (Niby że on nie bierze w łapę, sprytnie)
- Gdzie ten office?
- Tam w mieście.
Jasne.
- To proszę jechać z nami i nam pokazać.
- Hey, je jestem Big Chef, ok? (wyraźnie obruszony obrazą swojego majestatu)
- A tu możemy zapłacić?
- Możecie. 5000 CHF!
Ech.
Pewnie to był nawet jakiś przebieraniec, bo policja nosi tam odblaskowe kamizelki, a on miał tylko mundur z flagami.
Ale nie wiemy do końca, czy nie ma kumpli w policji i zaraz telefonem im nie da znać. Poza tym miał nasze prawa jazdy. Trudno. Taka przygoda.
Skierował nas na obwodnicę Thies, i w sumie pomógł, bo nawigacja pchała nas w miasto.
Jest późno, nie damy rady wrócić dzisiaj do St. Louis.
Wbijamy na kawałek autostrady, jest płatna dwa razy, na wjeździe i na zjeździe (!!!) ale jedzie się szybciej. Jednak nam tylko kawałeczek pomaga. Nawigacja ma jako cel nr 2 - jezioro, każe nam zjechać gdzieś tam, i wbijamy się w korki w slumsach Keur Massar.
95312
Moto się grzeje, niby dwa pasy ale jeden jest zasypany piachem (nawet w mieście!). Zjeżdżamy na stację.
95313
Wszystko stoi i trąbi. Nie, to nie ma sensu. Zawrotka.
Cel nr 3 – sklepy motocyklowe, których wg mapy jest w Dakarze bez liku. Zgubiłem namiar na sklep Madou, ale jedziemy do miejsca, gdzie według mapy są trzy w bliskim sąsiedztwie.
Muszę dokupić oleju, a nie chcę dolewać byle czego.
Przedostajemy się całkiem szybko, zjazd, mały korek i jesteśmy.
Zjazd na stację benzynową, Michał zostaje z motorkami bo nie ma sensu błądzić dwoma krowami w ciasnych uliczkach, a ja ruszam na poszukiwania.
95314
Powinny być gdzieś tutaj, w promieniu 100 m…
Pytam pana parkingowego. Tu nie, dalej wzdłuż ulicy.
Nic nie ma. Pytam gościa w garniturze i okularach, płynnym angielskim mówi aby szukać po drugiej stronie ulicy.
Tam znowu ktoś rozkłada ręce, ktoś wskazuje stragan z warzywami.
Mam tego dość.
Kupię na stacji co będzie.
Wracam do Michała. I okazuje się że na stacji mają kilka litrowych pojemników motocyklowego full syntetyka!
Biorę od razu trzy.
Cel nr 4 – ambasada.
Najpierw chcieliśmy odwiedzić ją aby się przywitać i może wypić herbatkę, ale teraz jedziemy żebrać o kasę. Mauretańska granica ładnie nas ogoliła, i chociaż mamy zaskórniaki pochowane w różnych zakątkach i po kilka kart, wolimy nie ruszać tamtej gotówki, a z kart korzystać tylko awaryjnie.
Dzielnica ambasad to inny świat, czysto, nowe auta, kobiece perfumy czuć nawet w kasku.
Nie widzimy polskiej ambasady, ale idziemy do pierwszej lepszej, akurat Libia. Tylko podjeżdżamy pod bramę i już wychodzi dwóch agentów w marynarkach i ciemnych okularach, którzy wcześniej pewnie robili w ochronie Kadaffiego. Grzecznie pytamy a ci grzecznie nam wskazują drogę, ale czujemy że mają skaner rentgena w tych okularkach i zaraz na kamerach będą nas analizować.
Amerykańska ambasada to jak zwykle hacjenda Pablo Escobara, posiadłość na pół dzielnicy, pewnie z ośmioma basenami, czternastoma siłowniami, własnym Burger Kingiem i kanałem Alabama News. Polska ambasada mieści się w bloku zbiorczym, dla kraików takich troszkę biedniejszych. Ale flaga z okna powiewa.
Wita nas czarnoskóry jegomość z wpinką flagi polskiej i senegalskiej i prowadzi na górę.
Przy drzwiach stoi rosły żandarm, wychodzi pani sekretarz. Niesteeeeety pani ambasador (o nota bene swojsko brzmiącym nazwisku Margareta Kassangana) ma was gdzieś, już wyszła i nie wróci. Trzeba się umawiać na wizytę ileś dni wprzód, telefonicznie.
Nie ma to jak dobry dowcip przed obiadem.
Napisaliśmy maila kilka dni wcześniej, mail doszedł ale komu by się chciało odpowiadać.
Ale pani ambasador może was przyjąć tutaj jutro o 14.30!
No teraz to turlamy się ze śmiechu po marmurowej posadzce.
Ambasada nie udziela pożyczek, spoko na to byliśmy przygotowani, ale pani sekretarz naprawdę pomaga nam jak może, szuka jakieś noclegi na mieście, drukuje mapki, uzgadnia z panem z wpinką jaka jest najlepsza trasa nad jezioro, wskazuje bankomat i za to jej chwała. Naprawdę miła pani, siedzi tam już 20 lat.
Daje numer do siebie gdybyśmy potrzebowali jeszcze potem pomocy. Widać że zrobiła tyle, na ile jej kompetencje pozwalały, więc miło ją wspominamy.
Kraik może biedny, ale pod tym zbiorczym blokiem też jest basen, a co!
No trudno, trzeba będzie odwiedzać bankomaty.
Odwiedzamy i już z plikiem forsy jedziemy na Przylądek Zielony.
Najbardziej wysunięty na zachód kawałek Afryki.
Teraz to wszystko jest ogrodzone bo trwa tam jakaś budowa wielkiego hotelu.
95315
95316
Pan z ochrony chętnie nas prowadzi, cykamy zdjęcia. Szkoda że nie można tam wjechać motorkiem, ciekawsze to niż jezioro.
Ktoś do słupa wskazującego Paryż, Sydney czy Kapsztad przybił strzałkę z nazwą jakiejś czeskiej wioski.
95317
Oczywiście pan z ochrony terenu napiwek musi dostać, ale jest solidarny, pamięta też o trzech towarzyszach.
No to znowu, cel: Jezioro Lac Rose.
Musimy wyjechać z miasta, a nad jeziorem na pewno są jakieś noclegi.
Wyjeżdżając z dzielnicy ambasad mijamy największy pomnik Afryki, African Renaissance Monument, kawał rzeźby.
95318
Wbijamy na autostradę, nowiuśką, nad samym oceanem, gogle jeszcze nie uwzględnia jej w planowaniu trasy..
Wspaniały widok.
Kawałeczek trzeba się przecisnąć objazdem przez miasto, znowu kawałek autostrady i jesteśmy już stosunkowo niedaleko jeziora, w linii prostej 4 km.
95319
Jest droga gruntowa, ale….to piasek plażowy, na widok którego włos nam się jeży na karku. No way.
No to jedziemy asfaltem. Mamy do objechania kawał slumsów.
Jest asfalt w lewo, ok., odbitka. Jedziemy, ruch gęstnieje. Asfalt się kończy!
Slums + piach = wkurw.
Ulica niesamowicie zatłoczona, do tego korek, brak szans na asfalt. Zawracamy!
Tylko jak?
Pocimy się nawracając na kilka razy.
Mały chłopaczek tak manewruje osłem z wózkiem, aby mi zrobić miejsce, podjeżdżam do pickupa żandarmerii, wskazują drogę hen tam gdzieś naokoło. Ale teraz nie mam jak wycofać, nogi mi się kopią, Michał czeka na mnie kawałek dalej. I czuję jak moto idzie do tyłu, jakiś student z plecakiem ciągnie za kufer i pomaga mi się wydostać. Dzięki! Uśmiecha się i odchodzi, nie czeka na kasę ani na podarek.
Wracamy na asfalt.
Szlag by trafił takie przygody!
Objeżdżamy szerokim łukiem, pytam spoconego biegacza, mówi że potem asfalt „Se termine” (czyli chyba skończy się). Ale właśnie asfaltem dojeżdżamy prościutko do jeziora. Ludzie widząc nas rozglądających się na skrzyżowaniach sami pokazują drogę. Wiadomo, kolejne głupie białasy z Europy szukają jeziora.
Ledwo podjeżdżamy i podchodzi naganiacz.
- Szukacie spania?
Pewnie że szukamy ale na razie ciiii.
- A ile za pokój?.
- Mister, przyjdźcie najpierw zobaczyć.
- Ok, czekaj chwilę, zrobimy zdjęcia, zaraz wrócimy i pojedziemy zobaczyć pokoje.
Jedziemy do brzegu jeziora, a naganiacz leci za nami, abyśmy mu nie uciekli. Cykamy fotki ale nie ma tu jakiegoś uczucia ulgi, poczucia satysfakcji czy zwycięstwa. Ot, po prostu, fajnie że jesteśmy, ale trzeba zająć się sprawami bardziej prozaicznymi, nocleg, żarcie, Michała pobolewa brzuch.
95320
No jedziemy zobaczyć.
Nie mam wałka z tyłu (część bagaży została w St. Louis), więc naganiacz pakuje mi się na kanapę i tak jedziemy.
Hotelik jest całkiem niedaleko, i nawet niezły.
Domki z klimą, WIFI, śniadaniem, normalną łazienką za 28000 CHF.
Do tego basen, no i znowu mają piwo w barze!
No ale jednocześnie leci nam doba w St. Loius…
95321
95322
Szefuje stary Francuz w długich włosach, wyraźnie wali od niego alkoholem, opieprza naganiacza, bo ten trochę przekłamał z reklamą oferując kolację w pakiecie. Okazuje się, że Francuz też jest tu tylko wyrobnikiem.
Michał woli się położyć i odpocząć.
Ja też mam dość, ale idę jeszcze na piwo, chłopak (pewnie mający nocną zmianę w recepcji) siedzący przy stoliku obok z barmanką pyta jak mi się podoba Senegal.
Nie mam ochoty na rozmowę, chciałem wypić piwo i popisać na Whats Apie, ale mówię
- No fajnie ciepło, słońce, u nas zima. Kolorowo tutaj (He He). Dziewczyny ładne, uśmiechnięte.
- Podobają ci się dziewczyny??
(czuję podstęp)
- No tak, są bardzo naturalne.
- To zaczekaj!
Idzie do jakiejś komórki, wyciąga dwie dziewuchy i mi je przedstawia. Noooooo tooo supeeeer…….
Kurtuazyjnie oświadczam że mimo iż ta niewiasta jest cudna niczym okręt pod pełnymi żaglami, to mam swoją żonę w Polsce i dziękuję, niestety nie skorzystam.
95323
Fajne te Senegalki, ale szczerze mówiąc chyba bezpieczniej wsadzić małego w mrowisko;)
Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale czytając mam wrażenie, że ten wyjazd w ogóle nie sprawia wam przyjemności...I nie jest to nawiązanie do ostatniego zdjęcia ;)
Sieknąłem na raz. Super przygoda. Idę zjeść śniadanie tak mnie do monitora zassało. Super.
Czosnek, ostateczną ocenę zostawię na koniec:)
Śpimy do późna, dzisiaj tylko powrót do St. Louis.
Ogrodnik podlewa trawniczki, sprzątaczka sprząta domki.
95579
95586
95582
Myślę, że mimo przygód barowych mogę polecić to miejsce, gdyby ktoś bardzo chciał się tu zjawić, można odpocząć, a basen i piwo definitywnie mnie przekonały.
Śniadanie…..hmm, czyżby pożywna bagietka z masłem i dżemem?
Nie, tym razem znowu bez dżemu.
No dobra, śniadanie tu mają do kitu.
Pożegnalna fotka na jeziorze, jest najbardziej różowe właśnie w styczniu i najbardziej w porannym słońcu. Wśród pamiątek cepelia, zapomnij o naklejkach Dakar, które obiecałem kumplom.
95583
95580
95581
95584
95585
Wyjazd i męcząca droga z powrotem. To naprawdę męczy.
Są takie trasy, które robi się z przyjemnością, nawet po tysiąc razy. A tutaj myślę tylko, aby się wydostać z tego szamba jak najszybciej.
Policyjne kontrole na pół gwizdka, turyści, więc szerokiej drogi.
Za obwodnicą Thies wypatrujemy naszego policjanta, ale dzisiaj stoi tam prawdziwa policja.
Kozy, kozy, wszędzie kozy. Wiecznie coś żrą, albo stoją na dwóch nogach i obgryzają drzewa, albo grzebią w stercie śmieci, albo przeżuwają jakąś szmatę gapiąc się na nas.
Widocznie wszystkim pasuje taki model łańcucha pokarmowego, ludzie wyrzucają śmieci gdzie popadnie, kozy żrą te śmieci, a potem ludzie jedzą kozy.
Wyłażą na ulicę albo leżą już rozjechane w rowie.
Tutaj pierwszy raz w życiu widzę sępa jak coś tam sobie skubie na poboczu.
Stajemy na tankowanie na trasie, zakładamy, że nie będzie tu małych talibów. Błąd, dzieciaki z wiaderkami i miseczkami pojawiają się znikąd, spod ziemi, z powietrza, jak ninja.
95587
95588
Dojeżdżamy w miarę wcześnie. Michał idzie odpoczywać bo coś mu wciąż na żołądku leży, ja idę na plażę. Oczywiście zaśmiecona że hej. Ale bardzo szeroka. Ocean to ocean.
Na plaży jakaś ekipa kopie piłkę. W ogóle bardzo dużo tu się widzi sportu, to im trzeba przyznać. Piłka na każdym osiedlu (albo plastikowa butelka kopana bosymi nogami), bieganie. Fajnie, to mi się podoba.
95591
95593
95592
95590
Ocean też mi się podoba, ogromne fale. Ciężko się utrzymać, po kilku minutach pływania i nurkowania mam dość, fale mną rzucają jak lalką. Zbieram trochę muszli.
Żeby nie było, że tacy jesteśmy nieromantyczni, to taki ładny tam zachód słońca
95595
95596
95594
Targujemy z Azizem te noclegi, dostaje trochę giftów, trochę lekarstw z naszych apteczek i jest ok, częstuje nas jeszcze afrykańską herbatką.
95589
Wieczorem słyszymy polską mowę, nie zdaje nam się.
Spotykamy polskie małżeństwo, które sobie spędza zimę podróżując po Afryce. Bardzo sympatyczni ludzie, nota bene też z Trójmiasta. Cóż, dochodzimy wspólnie do wniosku, że podczas gdy reszta narodu zapieprza do roboty zimą, Trójmiasto się bawi w Afryce.
W sumie i Romek Koperski, i Marek Kamiński, i Kinga Choszcz…i cała masa innych. Jeśli na jakimś zadupiu spotykasz Polaka to jeśli nie będzie to Warszawka, to często jest to Trójmiasto.
Ze spraw technicznych: tenera więcej pali.
No nareszcie , juz myślalem ,ze zniknąłeś na dłuzej...Pisz więcej bo korona uciska nas tu i oddechu brakuje...:D
tam że pali więcej to nic i oleju i paliwa to norma...ale rama nie pękła?hehe
Motyla noga, niby wirus a czasu i tak mało!
Mido, ramy lubią pękać ale uprzedziłem los i wspawałem tenerze pajączka, coby się nie garbiła. Teraz można ją zrzucić z zeppelina, nic nie poczuje:)
przemo77390
24.04.2020, 22:01
Wojtek to juz koniec?
Nie, nie! Jeszcze kawałek jechaliśmy, niebawem coś tam dopiszę:)
Się nie pisze a się czeka !
Do dnia wczorajszego dodam wspomnienie kolejnego zapachu – mianowicie zapachu starego warsztatu śmierdzącego rozlewanym po podłodze od lat olejem.
Jadąc przez jakieś senegalskie miasteczko najpierw czujemy ten zapach oleju, po chwili widzimy warsztat – samochody stoją pod gołym niebem, nie dziwi to skoro mają tyle słonecznych dni w roku, ale co przykuwa naszą uwagę to tłusty i czarny od oleju piach, w którym po kostki, obuci w sandały, drepczą mechanicy.
17.01
Budzimy się już za widnego. Pakowanie, śniadanie.
Jest Francuzka, którą już tu widziałem wcześniej z mulatkowym dzieciaczkiem.
Teraz buziaczkuje się ze swoją funfelą, również Francuzką, która wróciła ze spaceru z psem i znika w sąsiednim budynku, wyglądającym również na hostel.
Mój wniosek – obie prowadzą pensjonaty i wybrały życie w wymarzonej kolorowej Afryce.
Moje spostrzeżenie – żadna nawet nie spojrzy w naszym kierunku, czyżby brakowało im pewności siebie? Albo bały się, że w moim spojrzeniu dostrzegą drwinę?
96194
96195
Wyruszamy, tenera ledwo zauważalnie, ale jakby kuleje na jeden cylinder.
Zatrzymujemy się koło bankomatu po kasę na tankowanie.
Podchodzą brudne dzieciaki z wiaderkami po farbie.
Polskie małżeństwo dzień wcześniej uświadomiło nas, że to dzieci talibskie, czyli wykorzystywane przez tych jebniętych mułłów i przez nich indoktrynowane od małego.
Czekają i coś tam mamroczą.
Zakładam rękawicę, jeden z nich, z miną wkurzonego Rambo, widzi, że nic nie dostaną, wypowiada jakieś voodoo-mahometańskie klątwy w kierunku tenery, na szczęście tenera pochodzi z Japonii i po murzyńsku nie rozumie.
Spadamy.
Tankowanie na innej stacji, benzyna śmierdzi jeszcze bardziej.
Na granicy jesteśmy punktualnie, jest i Bebea.
Dostaje dokumenty i idzie załatwiać.
96197
Ale widzimy że on i tak jest tu „młodym”. Widać że są goście w hierarchii wyżej od niego, którym on przekazuje dokumenty.
O, hit wieczoru.
Wizę do Mauretanii wyrabia się w odrębnym budyneczku.
Nic w tym dziwnego, gdyby nie to że budyneczek wygląda jak kurnik.
Nawet nie 2x2, mieści biurko i dwa krzesła po bokach.
Przychodzi gość od wiz, tutaj ważna persona. Zadbane dłonie, elokwentny, uprzejmy, poważny, w średnim wieku, na bank po jakiejś europejskiej uczelni.
W każdym okienku siedzi ktoś ważny, w kurniku, chlewiku, obórce.
Przychodzi do płacenia, udaje się przekonać Bebea kredkami i mazakami (widziałem że na komórce miał zdjęcie dziecka) i jeszcze jakimiś gadżetami. Zamiast 110 płacimy 100 euro.
I tak czujemy się wyrolowani ale jako białasy nie możemy liczyć na taryfę ulgową…
Ale cykamy z nim zdjęcie, teraz już jesteśmy frendy, może się jeszcze kiedyś przydać.
Już jesteśmy na wyjeździe i oto wjeżdża mocna drużyna!
Włosi dwoma land cruiserami (nuda, znowu seria 80) ciągną lawetę, a wokół nich chmara gości na KTMach 450.
Bebea już przechwytuje ich paszporty, ma ich całą garść.
Witamy się, jeden z Włochów wniebowzięty tenerą, mówi że ma taką samą ale z pierwszego roku produkcji („Bella moto, primo anno produzione!”), opowiada jak z ekipą kilku Włochów, Hiszpanów i Francuzów robili jazdy testowe i promocyjne tenerami po Meksyku.
„Ale wtedy miałem 25 lat i mi się chciało, dzisiaj już bym nie pojechał”
I mu się nie dziwię.
Teraz zajmuje się przeróbkami i budową motocykli.
96199
Oczywiście pamiątkowe zdjęcia, wymiana numerów i jedziemy każdy w swoją stroną.
96198
96200
Znowu przez te bagna, idzie trochę lepiej, jesteśmy wypoczęci.
Ale tenera coraz bardziej kuleje na cylinder, muszą trzymać ją na obrotach aby nie zgasła. Na przejeżdżaniu przez te cholerne dziury nie jest to łatwe.
Znowu pan żandarm od opłat za przejazd przez park
Bebea mówił, że opłata wynosi 200 oguya.
No i tyle oferujemy strażnikowi. Ten nawet słówkiem nie oponuje, przyjmuje 500 od obu, przynosi resztę i znowu grzecznie „bonne route”.
Mijamy gościa na starej Afryce! Siema siema, kciuk w górę.
Nie zauważyliśmy z jakiego kraju.
96243
96244
Samotnie, twardziel.
A potem jeszcze ekipa 5-6 maszyn, różne, KTMy, BMW i coś tam jeszcze.
Cały czas przed nami po lewej w oddali widać cholernie ciemną chmurę, jakby burzową, a na pewno deszczową. Jak łatwo zgadnąć, nie chcemy w nią wjechać, ale nasze chciejstwo mało tu znaczy. Ostatecznie udaje się ją zostawić z boku.
Zjeżdżam na dolną drogę i pewien odcinek jedzie bardzo dobrze, za dobrze. Droga odbija w lewo i w jakimś lasku rozgałęzia się. Z rozpędu wjeżdżam na tę groblę, ale szybko hebel i stopuję Michała.
Sam muszę się wycofać bo nie ma jak zawrócić.
Wracamy na naszą drogę, ale idzie stado afrykańskiego rogatego bydła, ledwo zdążamy przejechać.
Z powrotem te same rozjazdy, na głębokiej wydmie Michał odpycha się nogą i stopa zostaje mu pod sakwą. Myślę jak postawić moto i lecę do niego. Wyciągamy nogę. Zatrzymały się samochody po obu stronach, biegną jakieś chłopaki, pomagają nam podnieść afrykę.
Trzymamy się blisko, aby w razie spotkania małoletnich terrorystów być w pobliżu jeden przy drugim. Ale dzieciaków nie ma.
Męczymy się znowu na tych samych dziurach, ale mi już jedzie się lżej, bo mam świadomość, że najgorsza hu…nia, jaką spotkałem w życiu, została daleko za mną.
Czekam na Nawakszut jak na zbawienie, teraz ta stolica, przez wielu uznawana za dzikie miasto, jawi mi się jako centrum cywilizacji, bezpieczna przystań z czystym paliwem, niezatrutym jedzeniem i życzliwymi ludźmi.
Na drodze posterunek. Już wcześniej, w drodze na Senegal, młody żandarm widząc kamerkę podłączoną do powerbanka pytał czy mam „battery” albo „charger”, pokazując swój padły antyczny telefon.
Nie miałem czasu mu tłumaczyć, pojechaliśmy dalej.
Ale teraz się zatrzymujemy. Dajemy fiszki, mało go obchodzą, znowu pyta o „charger”.
Czekaj, mówię. Trzymaj motor (bo stopka za długa na obciążoną tenerę) i z kufra wyjmuję nowiuśki powerbank ładowany słońcem i daję mu go.
Chłopak i jego kumpel mają naprawdę głupie i zaskoczone miny, ale strasznie ich to cieszy! Może jako młodych wywalili ich na ten posterunek na środku pustyni, na cały tydzień z baniakiem wody, a teraz może będą mogli pogadać z rodzinami albo zamówić pizzę i piwo. Nie wiem ale niech im służy.
Na przebudowach buntujemy się i zamiast piaszczystym objazdem jedziemy kawałek nowym asfaltem. Stajemy na przerwę. Przychodzi pan pilnujący terenu i maszyn budowlanych. Ale przychodzi z uśmiechem, zagaduje skąd my, gdzie i po co. Widać że ciekawy i chce pogadać. Idę do kuferka po polskiego pieniążka dla niego, wracam a on się pyta czy nie mam jakiegoś polskiego pieniążka na pamiątkę. A ja otwieram dłoń. Śmiejemy się. Pan życzy nam powodzenia i zmykamy.
96202
Tenera gaśnie!!! Klątwa voodoo zadziałała!
Nalewając z rotopaxa Michała obgryzam paznokcie ze strachu, aby to nie było nic poważniejszego niż paliwo.
Odpala.
Cały dzień trzymania na obrotach, zagnojone świece, kopcenie. Paliwo szło jak z wiadra.
Gdy walczymy z tenerą obserwuje nas miejscowy chłopczyk. Nieśmiało nas ogląda z daleka, potem podchodzi.
Michał go zagaduje, nazywa się Mohammed. Fajny, grzeczny chłopak.
96201
96203
Stary asfalt to szorstka nawierzchnia z muszelek, sprawdziłby się w Skandynawii!
96204
Znowu przejazd przez Nawakszut, jedziemy już jak u siebie. Na stacji gość z obsługi rozgania chmarę żebrzących gówniarzy i pyta skąd my.
- Pologne. Poland.
- Aaa, Lewandowski!
Szlag. Wszyscy w Afryce znają Lewandowskiego. Sorry, piłka to nie moja bajka i jakoś nie czuję dumy, bo mamy bardziej zasłużonych rodaków.
Jest nasza oberża! Ziemia obiecana!
Jest i Mumu. Chce prezent za „pomoc”. Dostaje latarkę i niech sp..ala.
Sklep! Mają tam bezalkoholową Bawarię, lepsze to niż nic.
Do oberży przybywa Steve, pięćdziesięciolatek z Londynu. Postrzelony gość, radosny i rubaszny. Ma przy sobie koszulkę Lechii Gdańsk. Podróżuje po świecie, w sumie odwiedził już większość krajów.
96205
Właśnie przejechał się pociągiem SNIM w węglarce wespół z miejscowymi, (dla których jest to normalny środek transportu na tej trasie) 19 godzin, prawie od samej kopalni do Nawazibu i pokazuje zdjęcia i filmiki swojej umorusanej gęby po takiej podróży.
96206
W nocy zimno, trzęsło, nic nie spał, musiał sikać do wagonu, poza tym na czas modlitwy (muzułmanie modlą się pięć razy dziennie) maszynista zatrzymywał cały skład i wychodził na pustynię bić czołem w piasek, a potem znowu ruszał. Nikt nie liczy strat energii na wyhamowanie i ponowne ruszenie 2,65 km pociągu.
Zazdroszczę Stevowi, ale mówi że nie ma czego, spróbował i nie poleca.
- To tak jak ja z Dakarem!
Śmiejemy się.
Mówię mu że moto niedomaga, ale serwis jutro.
- Chętnie bym ci pomógł gdybym coś umiał, ale nie znam się na mechanice. Ale gdyby trzeba było skoczyć po piwo to chętnie skoczę!
Taki wesołek z niego.
Przerzucamy się argumentami za dobroczynnym działaniem piwa.
Chłodzi i dostarcza kalorii po ciężkim dniu, pomaga zawiązywać przyjaźnie, robota przy piwie lepiej idzie, nawadnia organizm.
Kto jak kto, ale Londyńczyk mógłby się z tego doktoryzować.
Steve rusza teraz do Bamako. Podróżuje komunikacją miejską, z miejscowymi. Tymi dalekobieżnymi autokarami, którym wybuchają opony. Rano wybywa o 5, więc się żegnamy i wymieniamy numerami.
Postanawiamy z Michałem zrobić jutro dzień odpoczynku, oraz dzień serwisu motorków.
18.01.
Śpimy długo….który to już raz?
Leniwe (cienkie) śniadanie, kawka i herbatka na tarasie.
Idziemy rozbierać tenerę.
Na kratkę zebrałem po drodze jakiegoś bąka, łapy ma jak pszczoła, do noszenia pyłku, ale jest wiele większy. Nie chciałbym go złapać w kask albo za kołnierz...
96217
96218
Kto nie wie to tłumaczę, że aby dostać się do świec trzeba zdemontować chłodnicę, a aby dostać się do filtrów powietrza, trzeba zdemontować zbiornik paliwa i boczne owiewki. A w tym wszystkim przeszkadzają gmole, więc je zdejmujemy najpierw.
96222
No i są świece, czorne jak ślunski wungiel!
96220
Wymiana.
Filtry powietrza do przedmuchania, ale martwi mnie pył po czystej stronie filtrów. Musiał przejść gdzieś bokiem pod uszczelką. I pewnie potem do gaźników…
96214
Filtry powietrza dmuchamy kompresorem na stacji, tam też zalewamy awaryjne baniaczki.
96215
Skręcamy wszystko do kupy.
Przychodzi Qmar. Miejscowy mechanik, rozmawiamy o motocyklach. Qmar nie chce od nas nic dostać, nic nam sprzedać, pyta po ile w Polsce chodzą KTMy 450. Pokazuję mu kilka ofert z OLX, trochę mu mina rzednie, bo drogo.
Wrrummm! Motocykle za bramą!
Dwie BMki, 1200 i 850, Hiszpanie! Ładują się do nas na podwórze, wymiana uprzejmości, zaraz pogadamy, niech się najpierw rozkulbaczą.
(…)
96223
Zmęczeni są dojazdem do Nawakszut, mieli taki sam wiatr i piach co my. A jadą do….Senegalu. Nie do Dakaru ale do jakiegoś parku na południu, już za Gambią.
Mówimy, że pokażemy im filmiki z drogi, bo czujemy, że nie mają świadomości co ich czeka. Jadłodajnia zamknięta bo czas modlitwy, to w naszym sklepie kupujemy zimne bezalkoholowe Bawarie i oglądamy filmy i tłumaczymy im.
Pedro, lat 60, ni w ząb po angielsku. Jego kumpel, lat 50, zna trzy słowa. Nasza znajomość hiszpańskiego ogranicza się „Buenos Aires Senior Siara”, ale…….dogadujemy się. Nieznajomość języka nie jest żadną przeszkodą, zwłaszcza jak na stół wjeżdża piwo.
Hiszpanie są trochę strapieni tym piachem i drogą na Diama, ale lepiej aby wiedzieli co tam jest.
Idziemy jeszcze razem naprzeciwko zjeść dobrą shawarmę wołową z sokiem z awokado.
96226
96227
96228
Pedro, jako że jest już wolnym człowiekiem na emeryturze, może jeździć ile chce. Planuje w przyszłym roku Nordkapp przez Polskę, Pribałtikę i Finlandię. My już go zapraszamy do siebie, i myślę, że można potem ogłosić akcję goszczenia pogodnego Pedro w naszym kraju.
96219
96221
96224
96225
Wracamy do oberży, prosimy gościa w piżamo-sukience aby nam zrobił zdjęcie. Ten coś mamrocze, pieprzy jakieś głupoty i odchodzi. WTF.
Prosimy kolejnego, ten zamiast robić zdjęcie mówi, że musimy jechać do centrum wykupić ubezpieczenie do Senegalu, on da nam kontakt.
Czy znajdzie się ktoś kto nam zrobi to cholerne zdjęcie???
96216
Wracamy do naszej oberży, a przed nią jest inna, Auberge Sahara, i przez bramę dostrzegamy…TDMkę 900. Niezły gość musi być z kierownika, no ale nikogo nie widzimy więc idziemy dalej.
W oberży Mumu przechwytuje Hiszpanów i sprzedaje swoje bajki.
Powiedzieliśmy im o co chodzi, że i tak będą musieli znaleźć sobie frenda i zapłacić, i nie mamy lepszej alternatywy niż Bebea.
Więc skubania białych gęsi ciąg dalszy.
Do oberży przychodzi Tuareg sprzedający pamiątki.
W ogóle tam wchodzi z ulicy kto chce i kto ma jakiś biznes.
No ale ten gość naprawdę intrygujący, taki człowiek pustyni. Poza tym cwany, do nas po angielsku, do Hiszpanów po hiszpańsku.
Ma jakieś błyskotki, mało mnie to zazwyczaj obchodzi, ale tu widzę, że to naprawdę ręczna robota, wszystko takie trochę koślawe, co w moich oczach dodaje wartości.
Targuję z nim parę kolczyków.
96213
Przychodzi Qmar, postanawiamy dać mu jeden klucz do świec.
- O, dziękuję! A za ile?
Już go lubię, pierwszy Arab, który był zdziwiony prezentem i nie oczekiwał, że za darmo.
Ale przychodzi jeszcze pogadać o KTMie.
Zostawia nam kontakt. Będziemy szukać mu KTMa. Może się trafi ktoś, kto będzie chciał pojechać w jedną stronę, pośmigać po wydmach a potem odsprzedać motorek Qmarowi?
96229
19.01
Koniec laby. Śniadanie, pożegnanie z Hiszpanami. Wyjeżdżamy razem, tylko za brama oni w lewo a my w prawo.
Ich wiedzie żądza przygody, jak również nas kilka dni temu. Tymczasem mnie aż wzdryga na samo wspomnienie trasy do Diama, granicy mauretańsko-senegalskiej i samego Senegalu.
Tenera się uspokaja, zwłaszcza na wysokich obrotach, więc jadę ze spokojem. Poranek bezwietrzny, piękny acz chłodny, ale to dobrze.
Upał w Senegalu był wyjątkowo męczący.
Jadę objuczony paliwem jak prawdziwy adwenczer, jakbym się wybierał w poprzek Sahary, a nie z duszą na ramieniu liczył tylko na dojazd do odległego ledwie o 250 km Chami.
W sumie mam zbiornik pod korek plus 14 litrów w bańkach.
Na pustyni jednak po staremu wieje i zacina piachem. Pomimo pięknego słońca i temperatury około 17 stopni, wiatr przedostaje się w każdy zaułek stroju.
Znowu mijamy hiluxa z wielbłądem na pace. Siedzi posłusznie przytroczony pasami i linami, a głowa mu się kolibie na boki.
Dosłownie co kilkanaście-dwadzieścia kilometrów na poboczu bieleją kości potrąconych wielbłądów. W jaki sposób można wjechać w taką powolną kupę mięsa, na płaskiej pustyni, nie jest dla mnie zrozumiałe.
No ale w pewnym momencie patrzymy, po prawej leży świeżo potrącony wielbłąd, kopytami do góry, a kilkanaście metrów przed nim hilux z wgniecioną maską. Kierowca już gdzieś dzwoni. Wokół płasko i widoczność na kilometr. Hm.
Około 100 km za Nawakszut są dwie wioski z chałupkami zasypanymi do połowy piaskiem i biegającą wokół nich masą dzieciaków.
96230
Powiedziałem sobie, że jak będziemy wracać i jeszcze będę miał te kredki, zeszyty i mazaki, to tutaj się zatrzymam. Wolę dać dzieciakom z wioski niż talibańskim złodziejaszkom, którzy i tak utarg oddają mułłom.
No więc wciąż mam kredki, zatrzymujemy się. W dwie sekundy pojawia się dwójka dzieciaków, w cztery – ośmioro. Znikąd. Po 10 sekundach mam wokół siebie całą armię. Otwieram kuferek i daję im te kredki.
96231
Ale nie ma czekania. Tysiąc rączek sięga mi do kufra, któraś większa dziewczynka już coś dostała ale łapie jeszcze.
96232
Na tyle ile potrafię tłumaczę, że to nie tylko dla niej ale dla całej wioski. Malutkie dzieciaczki są wypychane do tyłu i rzecz jasna beczą wniebogłosy.
96235
96236
Fanty rozeszły się same, gdybym nie zamknął kuferka to poszłyby również moje skarpetki, blokada, napój i czego ja tam jeszcze nie miałem.
Ale niestety taka jest prawda, że biały = św. Mikołaj. I sami ich nauczyliśmy takich zachowań i wciąż ich w tym utwierdzamy.
Ale i tak nawet gdybym przed wyjazdem wiedział jak to działa, zapakowałbym tych kredek i zeszytów pełen kuferek…
96234
96233
Wciąż zacina piachem, ale droga w miarę dobra. Ludzi świecą nam światłami gdy zbliża się jakaś poważna dziura. A dziury zdarzają się naprawdę poważne, i tym bardziej niebezpieczne, że z nienacka. Jedziesz rozpędzony 80-90, a tu dziursko.
Jedna dziura jest na samym szczycie wzniesienia, widać ją dopiero gdy w nią wpadasz.
Mijamy kilka samochodów na poboczach, w sąsiedztwie takich dziur, z przetrąconymi kołami albo przebitymi oponami.
Ciężarówki przepuszczają nas praktycznie zawsze, najpierw sygnał kierunkowskazami (bez różnicy którymi) a potem szofer pozdrawia ręka z kabiny.
Policjanci i żandarmi na posterunkach uprzejmi i nastawieni przyjaźnie. Stoją w słonecznych okularach, twarze okutane w zielone turbany, bo cały dzień sypie piachem po oczach, chociaż już nie tak mocno jak na dojeździe do Nawakszut.
Zatrzymujemy się na sesję fotograficzną. Zdjęcia potem wydrukujemy jako pocztówki i z prawdziwym znaczkiem wyślemy rodzinie i przyjaciołom. Tacy jesteśmy staroświeccy, retro i vintage.
96239
….brak paliwa.
20 km przed Chami.
O to się modlę, bo wolę spalanie w granicach 10 litrów niż poważniejszą awarię.
No tak, bak pusty, więc zalewam z baniaczka nr 1.
96237
Nadjeżdża motorek…..TDMka!
Mówimy że wszystko w porządku, tenera więcej pije ale mamy zapas.
Facet mówi że też ma piątkę i zaraz będzie Chami. Tak w ogóle to nazywa się Christian, jest Francuzem ze Strasburga i zamiast angielskiego woli niemiecki, więc odkurzam w pamięci kilka słów tego barbarzyńskiego języka, które pamiętam jeszcze z podstawówki.
96238
W Chami jest kilka stacji, na pierwszej brak benzyny, na kolejnej też…. Ale jest benzynka na stacji, gdzie tankowaliśmy wcześniej.
Szybka bułka, woda i ruszamy dalej, bo tutaj znowu wichura z piachem.
Trochę się boję czy dojadę bez tankowania, ale teraz razem mamy około 29 litrów zapasu, więc jakoś się dokulamy.
Jazda idzie gładko, po dobiciu do punktu, gdzie droga idzie równolegle z torami kolejowymi bezskutecznie wypatrujemy pociągu SNIM. Jest tylko lokomotywa, która przetacza wagony w lewo i prawo. Czyli pociągu już nie będzie…
Następnym razem.
96240
Skręt na granicę, teraz wszędzie pusto, dojeżdżamy tak szybko że sami jesteśmy zaskoczeni. Odpuszczamy Nawazibu, cmentarzysko statków i rojowisko łodzi rybackich w porcie, na ten trip wystarczy nam Mauretanii.
Jest i Hamida. Dotrzymuje słowa, załatwia nas błyskawicznie i za darmo! Czyli te opłaty to tylko kwestia widzimisię poszczególnych frendów albo big bossa na granicy.
Michał daje mu jakiś kempingowy garnek, dla nas to balast a jemu się przyda, więc wszyscy są szczęśliwi.
96241
96242
No ale teraz przeprawa przez ziemię niczyją. Ruszamy powolutku, szukając na spokojnie dogodnej drogi. Czekamy trochę na TDM i…zaraz znajdujemy kawałek dzikiego asfaltu, na którym przeładowują się ciężarówki, i zaraz jesteśmy pod granicą. Nie było tak strasznie.
Granica Maroka: jako że wracamy z dzikiego kraju, wrzucają nas na skaner. Serio, motorki zostawiamy w hali i skaner na ciężarówce szuka w naszych kufrach ukrytych kałachów. Milion dokumentów, pieczątek, okienek. Każdy musi skontrolować i zatwierdzić.
Policjant w okienku gubi mój dowód rejestracyjny, zarzeka się że dał Michałowi. Michał ma tylko swój. Szukam po kieszeniach, nie ma.
Trochę kiepska sytuacja bo przy okienku stało kilku kierowców ciężarówek, a dokumenty składa się na kupkę i tam leżą.
Policjant rozkłada ręce, no skąd, on przecież oddał. Ale patrzy na podłogę, no i niespodzianka, mój dowód rejestracyjny. Oczywiście przeprasza w ukłonach, ale kurna kłamanie w żywe oczy to oni mają we krwi.
Ogólnie, o dziwo, granica marokańska schodzi dłużej niż mauretańska.
Zaraz ruszamy na Bir-Gandouz i hotel Barbas.
Za pokój dwuosobowy 300 dirhamów, jeśli są dwie osoby. Jeśli jedna, jak Christian, płaci 200 MAD.
Dolewka oleju, przepakowanie, tankowanie. Obiad, chociaż tadżin już nie taki smaczny jak poprzednio, większość z mięsa w glinianym naczyniu to kość wołowa i pokrojone kawałki tchawicy czy przełyku, których nie sposób pogryźć. Koty mają ucztę.
Spotykam przed wejściem gościa ze stacji benzynowej, który chciał mnie okantować na ogujach. Grzecznie zagaduje
- Monsieur, jaki kurs ouguiya w Mauretanii?
No właśnie, coś mnie tknęło, przypominam sobie i pytam jaki on miał kurs. No i wychodzi, że miał taki sam kurs. A błędny kurs (stary) jest wciąż na jakimś internetowym serwisie walutowym, a ja, jak roszczeniowy europejski burak, wtłoczyłem gościa w szablon arabskiego kanciarza i z góry założyłem, że mnie oszukuje.
Głupio mi strasznie, przepraszam go. On z uśmiechem mówi że „no problem”. W ramach rekompensaty wymieniam u niego trochę euro, mimo, że przed chwilą pobrałem dirhamy z bankomatu.
Właśnie, obok hotelu Barbas jest bankomat. Dla mnie starczyło, ale Christian już nic nie dostał. Trochę skonfundowany sprawdzał stany konta i wydzwaniał do domu, okazało się że kasa jest ale w bankomacie zabrakło.
20.01
96245
Nic się nie dzieje, uprzejme kontrole w rejonie Dakhli, tankowania. Zimno.
96252
96253
Skręcamy na Portorico. Miałem informacje, że można tam w skałach znaleźć zęby rekinów, a na brzegu „róże pustyni” czyli cząsteczki kwarcu z piachu spieczone w takie jakby płatki.
Podjeżdżamy tylko do stromego zjazdu i tam zostawiamy motorki.
96255
96254
Christian zostaje na ochotnika, my schodzimy do oceanu. Kilka kamperów stoi na noclegu.
96246
Rekinach zębów oczywiście nie ma, a róże pustyni takie jakby biedne. Oglądamy sobie skały.
96249
96250
96251
Ale po skałach kica czarny kocur. Z jakiegoś kampera? Z wioski?
W każdym razie za nic ma rozbryzgujące fale i łazi w te i we wte po mokrych kamieniach.
96247
96248
Dojazd do Boujdour, jest kemping (50 MAD za namiot), jest fifi. Podchodzi Czech z jakimś Niemcem z mulatkową córeczką. Czech podróżuje po Afryce czym popadnie, kilka dni temu wkleił się do niemieckiego kampera, w Dakarze chcieli go okraść ale udało mu się zatrzymać portfel.
Mieszkał w Kanadzie ileś tam lat, mówi pięcioma językami. Bardzo ciekawy człowiek, fajnie się gada ale późno już, musimy się rozbić.
96256
Potem na miasto zjeść coś.
I tu właśnie wychodzi przewaga znajomości języka.
Christian podpytuje tu i tam i siadamy prawie na ulicy, przy małej knajpce. Dostajemy jakieś smażone kotleciki rybne z ostrym sosem i tym ich płaskim chlebkiem, kurcze, pyszne.
Do tego cola, aby nie ryzykować z wodą.
Przy coli Christian wyjawia, że…jego dziadek pochodzi spod Katowic. W 1947 wyjechał z Polski.
I płacimy naprawdę grosze.
To afrykańskie jedzenie to jest świetna sprawa, jak kto wie gdzie, to można jeść tanio, bezpiecznie i naprawdę smacznie.
96257
96258
96259
Ale siedzimy sobie i podchodzi jakiś gość i mówi coś po hiszpańsku.
Ja wychwytuję tylko „La policija”, ale Christian nam tłumaczy, że facet jest Sahrawi i pyta jaka jest policja wobec nas, bo wobec nich jako Saharyjczyków to „bardzo źle”, jak przetłumaczył Christian.
Czyli wszyscy sobie jadą i zachwycają się Marokiem, górami, pustynią, oceanem i jedzeniem, a w tle dzieją się rzeczy, którymi władze nie są skłonne się chwalić.
No ale świata nie naprawimy.
Swoją drogą gość miał jaja, bo gdyby ktoś zobaczył czy usłyszał, to zaraz by dostał pokoik w ichniej Łubiance.
96260
96261
W rejonie Boujdour bardzo często spotykanym samochodem jest stary Nissan Patrol, ale nie GR60, tylko tzw. „hiszpan”, K160 albo K260, nie wiem dokładnie. W każdym razie jest zauważalna „regionalizacja” jeśli chodzi o popularność poszczególnych marek i modeli.
96262
trzykawki
03.05.2020, 07:24
Bardzo klimatycznie pisana relacja. W zasadzie, to chciałbym abyście stamtąd nie wracali i cały czas nadawali aby karmić nasze marzenia.
Dziękuję
Dzięki.
Ale niestety już powoli toczymy się do cywilizacji.
21.01
Rano pakowanie, jest chłodno!
Składam codzienną ofiarę z pół litra oleju i zlewam wszystkie baniaczki benzyny do baku. Tenera wróciła na spalanie 8,5 a i nie będzie już problemu ze stacjami.
Cele na dzisiaj: poza dystansem dwa wraki promów osiadłe przy brzegu oceanu.
Ruszamy, zimno…..Łapie nas kilka kropel deszczu, ale główny front jest ciągle z lewej.
96838
Znowu przejazd przez czyściutki i doinwestowany Al-Ujun i robimy skrętkę na pierwszy wrak, prom Que Sera Sera („co będzie to będzie”).
Jest większy niż się spodziewałem, naprawdę robi wrażenie!
96839
Potem kierunek na miasteczko Tarfaya, całkiem ciekawe. Najpierw docieramy do starej brytyjskiej twierdzy Casa Mar, zbudowanej wręcz na oceanie, która pomimo upływu stu-iluś lat, ciągle stoi obmywana falami oceanu i ani myśli się rozpaść.
96840
W miasteczku znajduje się Muzeum Poczty Lotniczej poświęcone Anoine de Saint-Exupery, temu od „Małego Księcia”, ale już tam nie zachodzimy.
Christian aż podskakuje gdy dowiaduje się, że nie tylko znamy „Małego Księcia”, ale również jest lekturą w polskich szkołach.
Przynajmniej był.
Jedziemy na jedzonko, plan aby zjeść na zewnątrz obok motorków, ale….zaczyna padać.
Zamawiam kalmara. Całkiem dobry. (Oczywiście posiłek spożywamy pod bacznym okiem króla).
96841
Gdy ruszamy, deszcz już przeszedł, ale chmury już nas nie opuszczą.
Szukamy wraku promu Assalama (Armas), trzeba się cofnąć 4 km wzdłuż plaży. I też jest na co popatrzeć!
96842
Hm, chętnie bym sobie usiadł na białym sedesie, no ale to na stacji.
…
Jedyna stacja na wyjeździe z miasteczka jest w remoncie!
Jedziemy dalej.
….
Teraz już bym chętnie nawet kucnął, ale niech się znajdzie jakaś stacja!
…
Jest stacja.
Tankuję pierwszy, gość guzdra się z wydaniem reszty, więc ustalam szybko priorytet. Jak hazardzista zmierzający do kasyna, tak ja z radością biegnę do toalety. Kilkanaście metrów a dłuży się jak cała wieczność. Jest skocznia, ale w tym momencie wystarczyłby mi krzaczek i patyk.
Chłopaki się śmieją, może tytuł relacji powinien brzmieć „Z pełnymi gaciami przez Afrykę”, no ale na szczęście kończy się na jednorazowym zrzucie.
Widocznie mój plebejski żołądek przyzwyczajony do kapusty, kartofli i świniny nie spodziewał się kalmara.
Tutaj już znowu sól zbiera się na nas i na motocyklach. Znowu się kleimy, znowu mamy ufajdane szybki kasków.
Mijamy okolicę, w której zgubiłem kamerkę. Oczywiście nie ma szansy, aby ja znaleźć, ale i tak się rozglądam.
96843
Jedzie się przyjemnie, dość sennie, tym razem ze słońcem w plecy. Monotonne krajobrazy pustynne, brak żywego człowieka. Mało samochodów na drodze.
No i tu chyba miała najbardziej niebezpieczna sytuacja drogowa, mianowicie na skręcie w prawo wypływam motorkiem na lewy pas, bo przecież nikogo nie ma więc dlaczego miałbym się cisnąć na prawym. Ale nie zauważyłem, że akurat wyprzedzał mnie radiowóz.
Zobaczyłem jego cień gdy już byłem na lewym pasie, i wiedziałem, że tego cienia nie powinno tam być, albo nie powinno być mnie przed tym cieniem.
Michał mówił, że ledwo wyhamowali.
W sumie strachu nie poczułem, bo gdy się zorientowałem, już właściwie było po wszystkim. No ale takie rzeczy się tez zdarzają.
Dzisiaj mieliśmy dość spory dystans jak na te warunki, chyba z 500 km. Jest zimno i wilgotno, łapiemy kolejny kemping, dostajemy pokój 3-osobowy za 300 MAD. I do tego pan z obsługi prowadzi nas do tajnego pokoju, tam spod tajnego łóżka wyciąga tajną skrzynkę z piwem. Oczywiście że bierzemy, ale smutny to kraj, gdzie z wypiciem piwa trzeba się tak gimnastykować.
W naszym Christianie budzi się zmysł francuskiego kucharza. Na kuchence gotuje garniec ryżu z tuńczykiem i oliwą.
Nie musze mówić, że po całym dniu smakuje to wybornie.
Christian w ogóle jest dusza człowiek. Radosny, skromny. Ale i doświadczony. Nie musi się przechwalać, nie musi nikomu nic udowadniać.
Gdy ustalamy plan na kolejny dzień, Christian mówi tylko z uśmiechem
- No problem, you go, I go. You stay, I stay.
Jest „prezydentem” harleyowego klubu motocyklowego, a jego syn „kapitanem drogi” czy jakoś tak.
Wraca do domu przez Ceutę do Hiszpanii, a potem na kołach przez Awinion. Czyli przed nim jeszcze kawał drogi na kołach.
Ale już dostał z domu i od kumpli z klubu informację, aby czasem nie ważył się wrócić przed piątkiem! Bo szykowali dla niego imprezę powitalną.
96844
22.01
Rano widzimy, że w nocy padało, i to konkretnie.
Pakujemy się i schodzą się mieszkańcy kamperów, to para starszych Holendrów daje nam namiary na kolejne kempingi, to jakiś starszy Francuz zadziwiająco płynnie mówiący po polsku.
Zakładaliśmy po drodze odwiedzić znajdująca się na wzgórzu na pustyni byłą twierdzę Legii Cudzoziemskiej, ale trochę daleko i droga może być ciężka, więc asfaltami do Guelmin.
Znowu zimno, znowu korki w mieście.
Ale też znowu oszałamiająco piękna droga przez góry za miastem.
96877
96878
Na nasze nieszczęście wbijamy się w Agadir w godzinach szczytu.
96879
96880
Czyste, ładne miasto, dziewczyny ubrane po europejsku.
Trochę trwa zanim się przebijamy, no ale teraz czeka nas chyba najpiękniejszy odcinek całego wyjazdu….
Kręta trasa po górach nad samiutkim oceanem, potem odbijająca w głąb lądu, gdzie serpentyny tylko się zagęszczają, a widoki stają się jeszcze piękniejsze.
Wiekowa już kamerka oczywiście nie nagrywa, siadła bateria albo się zawiesiła, nie mam czasu z nią walczyć, trudno.
Asfalt przeważnie doskonałej jakości, ruch niezbyt gęsty. Jedzie się wyśmienicie, jednak musimy trochę się spieszyć aby zdążyć na kemping.
96881
Dojeżdżamy już po ciemku. Są trzy kempingi, na jednym nie ma obsługi, na drugim tylko miejsca namiotowe, a na trzecim tylko całe ogromne domki z tarasami i balkonami, wręcz posiadłości, no i nietanie niestety. Ale Christian targuje na całkiem znośne pieniądze i dostajemy hawirę Pablo Escobara, z salonem, kuchnią, pokojem, tarasem na parterze i drugim tarasem na dachu.
Super, ale nam trzeba tylko łazienki i kawałka dachu.
96882
Tym razem my przyrządzamy dla Christiana danie dnia: z potrawy w puszce, makaronu z zupki chińskiej i czegoś tam jeszcze. Dobre, tylko mało!
Wieczorem już solidnie pada….
23.01
Ostre światło porannego słońca nie daje za wygraną i przebija się tu i ówdzie przez grube deszczowe chmury
Mamy też basen, ale jakoś nikt nie przejawia chęci na kąpiel.
97303
Ale mamy też tęczę, nad samym oceanem, z racji położenia słońca przeogromną i podwójną.
97302
Pakujemy się i oczywiście od razu ubieramy w gumiaki.
Najpierw Essaouira, ponoć piękne plaże i antyczna medyna, czyli taka starówka. Ale akurat konkretnie się rozpaduje, to tylko szybka fota pod bramą, niezbędne zakupy i nazad.
97304
97305
Średnio przyjemnie się jedzie, ale nie ma co marudzić.
Dzisiaj celem jest Casablanca. Nie oczekujemy filmowych klimatów, bo film był ponoć kręcony w całkiem innym miejscu, a według relacji świadków Casablanca to blokowiska.
No ale mają też największy meczet na Zachód od Mekki. Więc jedziemy.
Przejeżdżamy przez miasteczka niczym z Dzikiego Zachodu. Jedna główna ulica i przy niej wszystko się dzieje. Stragany, załadunki ciężarówek, jadłodajnie, herbaciarnie, stada kóz, wozy zaprzężone w osiołki. Nikt nie pomyśli, aby zrobić 3 km obwodnicy.
Często bywa, że między asfaltową ulicą a utwardzonym chodnikiem jest 3-4 metry piachu, który podczas opadów zmienia się w rzekę błota. I wszystko i wszyscy w tym błocie się babrają.
Moim pobocznym celem na ten dzień jest upolowanie Mitsubishi Fuso. Jest to ciężarówka takiej bardziej średniej ładowności, zdecydowanie wiodąca prym wśród samochodów ciężarowych w środkowym i południowym Maroko.
97308
Mitsubishi Fuso ma wysoki prześwit, występuje w wersjach z napędem na obie osie, szeroki wachlarz silników obejmuje widocznie same dobre jednostki, bo te auta jeżdżą permanentnie przeładowane i nie są oszczędzane przez marokańskich kierowców.
I jeśli jakaś ciężarówka może się podobać, to taką jest właśnie Fuso. Wysokie zawieszenie, pochylony przód i podwójne światła dają mu kozacki wygląd. Poza tym posiada nieskończone możliwości personalizacji wyglądu pod gusta kierowcy, praktycznie nie spotkaliśmy dwóch takich samych Fuso.
Moim zdaniem idealna baza na wyprawówkę jako niedoceniona alternatywa dla MANa.
Casablanca nie tylko z powodu meczetu Hassana II.
Christian chce odebrać dwie opony od znajomego, który pracuje na lotnisku.
No to najpierw decydujemy się na meczet, a potem lotnisko.
Łatwo powiedzieć. Casablanca to zakorkowany moloch, i nawet jeśli GPS pokazywał 6 km, to trzeba było wtedy się wycofać.
Ba, wycofać się należało również gdy pokazywał 1,8 km, a droga była zamknięta i trzeba było szukać objazdu, również zakorkowanego.
97306
Czyli wyszło byle jak. Dojazd na parking pod meczetem, szybka fotka zanim nas wywalą za brak opłaty, i zawrotka, bo na lotnisko jeszcze kawał.
A szkoda, bo trzeba by poświęcić tam więcej czasu, wejść, obejrzeć, posłuchać.
97307
Przejazd przez Casablankę to jakiś koszmar. Nie wiem czy myślenie tak bardzo boli tamtejszych kierowców, czy może też mają mądrą książkę ze zbiorem zakazów i nakazów.
Jeśli na zwykłym skrzyżowaniu przeciwległe pasy chcą skręcać w lewo, mogą to przecież zrobić bezkolizyjnie. Ale tam mijają się Z PRAWEJ, tak jakby mieli sobie przybić piątkę lewymi dłońmi. I wyjeżdża trzech gości z jednej, trzech z drugiej, i blokują siebie nawzajem i przy okazji całe skrzyżowanie.
Czerwone światło to późne zielone, więc gdy jedni jadą, inni na zielonym czekają. Ale potem zamiana, bo przecież tyle czekali to teraz oni pojadą na czerwonym.
Brak wyobraźni, brak takiego sprytu i przewidywania, jakie obserwowałem w Nawakszut.
W końcu wyrywamy się na trasę w kierunku lotniska. Jest już ciemno i pada.
Kumpel Christiana obiecał dać nam namiary na nocleg blisko lotniska. Ale jak widzimy same Sheratony i Hiltony, to mina nam rzednie….
Podjeżdżamy pod terminal, Christian wita się i przedstawia nas Jabadowi. Jabad jest jakąś policyjna albo żandarmską szychą na tym lotnisku. No i nie chce nawet słyszeć, abyśmy mieli szukać jakiegoś hotelu!
Wsiada w auto i pilotuje nas do swojego mieszkania, jakieś 4 km może. Motorki chowamy do garażu, który jest warsztatem stolarskim, i na górę.
97313
No i mamy legendarną arabską gościnność i typowe marokańskie mieszkanie. Ładnie urządzone, oczywiście z mnóstwem miejsc do siedzenia, i w przedpokoju, i w pokoju dla mężczyzn, i w pokoju dla kobiet.
Na ścianach wersety z Koranu oprawione w ramki, bo tam obrazków nie uznają. Tysiące poduch z frędzelkami, kryształowe żyrandole, generalnie arabski szyk.
97310
97311
97312
Ale nie ma ogrzewania, jak w większości domów na tej szerokości geograficznej.
Jabad zostawia nas, facetów których widzi pierwszy raz w życiu, w swoim mieszkaniu, przynosi cały talerz shawarmy z frytkami, stawia na stół jeszcze jakieś frykasy z lodówki, po czym zabiera się z powrotem do pracy. Na nasze gorące podziękowania odpowiada skromnym ukłonem. Zostawiliśmy mu na lodówce magnes z flagą Polski i napisem „Merci”.
Christian się przepakowuje, wyciąga prześcieradło z podziękowaniem, które otrzymał od dzieci talibańskich, które jakoś tam wyratowali z ulicy i żyją sobie w takim domu dziecka. I Christian zebrał we Francji jakieś środki i jechał do tych dzieci na TDMce przez pustynię.
97309
Poczciwy chłop, złote serce.
Prosi, aby nauczyć go kilka słów po polsku, podczas przywitania ze swoim klubem powiem im że nauczył się polskiego, a jak zapytają aby coś powiedział, to on powie: „Jestem samotnym motocyklistą i w podróży spotykam tylko dobrych ludzi”.
Nawet go nagrałem, ma dobry akcent, no ale w końcu dziadek spod Katowic.
Christian ma dziurawy kombinezon przeciwdeszczowy, a jeszcze przed nim długa trasa przez zimną Europę, a poza tym motocyklowe ciepłe spodnie czekają na niego dopiero w Hiszpanii, teraz jedzie tylko na dżinsach. Bardzo podobają mu się nasze biało-czerwone gumiaki Hein Gericke Tuareg. Zaskoczony dowiaduje się, że można je u nas wyłapać na OLX za 30 euro. Chce aby mu taki znaleźć, a on potem odda pieniądze.
Ale teraz pyta, czy nie pożyczymy mu jednego stroju.
My mamy praktycznie jeden dzień drogi do promu, rozbity na kilka etapów. I postanawiamy , że damy mu jeden strój, bo nie ma sensu żonglować przesyłkami, a poza tym Christian podarował mi wcześniej litr oleju, bo jego TDMka nic nie brała.
Więc Christian przymierza strój, zakłada sam, wszystko pasuje, szczęśliwy jak dziecko. I robimy zamiankę, ja biorę jego gumiaka bez zamka, z kangurem z Decathlonu na górę aby nie podciekało.
Dzieki za super relacje
Szerokosci w drodze powrotnej Panowie !
Halo. Co to za opie...szałość. Czekam najbardziej na całościowe podsumowanie. ;)
Wyjazd generalnie udany, bo udało się pojechać, i co ważniejsze – wrócić.
Już w Afryce w wiadomościach telewizyjnych czasami widzieliśmy Chińczyków w maseczkach, a na promie do Włoch kartki A4 z informacjami na temat „wirusa z Wuhan”. Na styk.
Wniosek na przyszłość: chcesz jechać? Jedź! Póki granica otwarta, póki masz dwie ręce i ważną kartę debetową.
Osobiście pierwszy raz widziałem pustynię i ten wyjazd tylko pogłębił mój apetyt ma Afrykę Subsaharyjską. „Ja tu jeszcze wrócę”, ale na pewno nie ciężkim enduro.
Natomiast Czarnej Afryki wystarczy mi do końca życia. Dakar zaliczony, ale dzisiaj ten czas, który poświęciliśmy na gonitwę za kolejnym mirażem, wolałbym poświęcić na eksplorację Maroka, Sahary Zachodniej lub tym bardziej Mauretanii skoro już tam wjechaliśmy. Szkoda traktować Mauretanię wyłącznie jako tranzyt.
Napotkani ludzie są solą każdej podróży, uwielbiam te interakcje, nawet jeśli nie wspominam ich pozytywnie. Kolekcja ludzkich zachowań jest cenniejsza niż kamyków i kawałków murów.
POLICJA
W każdym napotkanym kraju funkcjonariusze służb mundurowych odnosili się do nas przychylnie. Wiadomo, turisty, wiozą kasę.
W Maroku ponoć nawet istnieje coś takiego jak policja turystyczna, która ma pilnować, aby nikt za bardzo nie kantował naiwnych Europejczyków na rynku w Marakeszu. Ponoć się przydaje, ale nie potrzebowaliśmy korzystać.
Raz natknęliśmy się na fotoradar.
101093
W Mauretanii podobnie, checkpointy dla białego są raczej po to, aby go „nie zgubić”, niż aby go kontrolować czy grabić.
W Senegalu prawdziwa policja chodzi w odblaskowych kamizelkach, i średnie zainteresowanie przejawia kolejnymi świrami, którzy jadą nad jezioro.
Granice to odrębna historia.
BEZPIECZEŃSTWO
Bez większych obaw, nawet (a może zwłaszcza) na pustkowiach Sahary Zachodniej oraz Mauretanii jest świadomość, że można liczyć jeszcze na pomoc, chociażby interesowną. Niejedno się słyszało o skubaniu białego, ilekroć zdarzały problemy z pojazdem, ale te doniesienia równoważą nasze własne przeżycia. Nie da się ukryć, jechaliśmy z pewnymi obawami oraz stereotypami, niektóre się potwierdziły, inne nie. I w Senegalu doświadczyliśmy życzliwości i otwartości. Chcę wierzyć, że również Bebea po godzinach pracy nie zostawiłby nas w potrzebie.
Jednak ciągła czujność bezwzględnie zalecana.
PIENIĄDZE
Obowiązkowo gotówka pochowana w skarpetach, w motocyklu, zaszyta w odzieży, w kilku portfelach. Główny portfel to tylko trochę drobniaków na najbliższy dzień plus karta, którą i tak rzadko jest sposobność płacić. Musi być jakaś grubsza waluta na czarną godzinę, bo gość na hiluksie raczej nie będzie skłonny ewakuować motocykla wraz Europejczykiem za latarkę i scyzoryk. Bankomatów również tam mało i nie zawsze są załadowane.
Oczywiście w cenie jest euro.
UBEZPIECZENIE
Od forumowego kolegi Onufrego. Wynalazł nam odpowiednie pakiety. Szybko , sprawnie, przyjemnie. Polecam, bo trzeba wspierać swoich.
Niemniej jadąc w tamte rejony trzeba być gotowym na dodatkowe opłaty ubezpieczeniowe na granicy.
ZDROWIE
Znajomy medyk Michała zaopatrzył nas w dwie walizko-apteczki. Dzięki nim byliśmy przygotowani na każdą ewentualność, włącznie z trepanacją czaszki i operacją na otwartym sercu. Ale tak na serio absolutnie nie lekceważyłbym aspektu szczodrze wyposażonej apteczki w tamtych rejonach ani prewencyjnych szczepień.
Codziennie wzbogacaliśmy naszą florę jelitową, chyba pomogło.
GIFTY
Raz - jako wspomożenie waluty, dwa - jako prezent/pamiątka dla napotkanych po drodze. Wszystko ma swoją wartość, każdy długopis, notes, scyzoryk czy najlichszy zegarek. Zabawki. A także lekarstwa.
JĘZYK
W tamtych rejonach obowiązkowo francuski, chociażby kilka podstawowych słów i zwrotów, można wykuć. Naprawdę są miejsca, w których ludzie nie mają nawet pojęcia o istnieniu języka angielskiego. Jeśli kto operuje hiszpańskim, ma szansę porozumieć się na terenie Sahary Zachodniej, i to nawet po marokańskiej stronie.
AWARIE
Jakichś poważniejszych brakowało, ale też motocykle przygotowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. U Tenery nie obyło się bez foszków na niesmaczne paliwo, musiała to bardziej zapijać olejem. Dzięki bogom nie dostąpiliśmy też zaszczytu łatania dętki na środku pustyni. Filtry powietrza następnym razem uszczelniłbym towotem.
Jednak trzeba pamiętać o niesionej wiatrem soli. Każdy stalowy element uprzednio wypiaskowany podczas jazdy przez pustynię, na powrocie zakwitał wszystkimi odcieniami rdzy.
WYPOSAŻENIE
Takie, aby być jak najbardziej niezależnym w każdej sytuacji. Dzisiaj jednak trochę bym okroił listę wyposażenia, głównie jeśli chodzi o namiot i dmuchaną karimatę. Namiot na plaży nad oceanem ma swój klimat, ale codziennie bez większego trudu można znaleźć niedrogi nocleg. Części zapasowych było sporo, ale na taki trip bym z nich nie rezygnował.
MICHU
Nie zdążył ruszyć z nami do Dakaru, ani samotnie dokoła świata. Kiedyś wszyscy spotkamy się na tej najdłuższej podróży. A póki co to Michowi dedykuję tę relację.
Dziękuję za zainteresowanie, cieszę się, że się podobało.
Przy czasie (he he) może pojawią się linki do filmów.
Sklep Madou to Mad Bikes Dakar.
Pycha! Super, że Ci się chciało (jechać, pisać)!
RAVkopytko
18.10.2020, 21:45
Zajebiaszcze :D
Gratuluję i zazdroszczę Wojtku wyprawy oraz relacji. Super się czytało.
Życzę więcej takich przygód, jak rozumiem apetyt jest... :D
El Komendante
18.10.2020, 22:05
Też jestem po lekturze.
Elegancko.
aadamuss
18.10.2020, 23:10
Namówiłeś :-)
Wysłane z mojego SM-G973F przy użyciu Tapatalka
Póki co tylko powrotny przejazd przez Nawakszut
https://youtu.be/IFqh_xrPuq0
Taki ciekawy kierunek, a ja nie zauważyłem...
W sumie to w bieżącym roku nie zaglądam do działu z ralacjami, bo i nie spodziewałem się, że komukolwiek udało się jakiś ciekawy wyjazd zrealizować.
Tym bardziej mnie cieszy Twoja opowieść.
Zatem siadam do lektury.:D
Ale 4kołowe złomy tam śmigają, to już chyba ich 4 życie ;)
El Komendante
21.10.2020, 11:06
Dla paddzierżania interesującego razgawora:
https://www.nowytydzien.pl/jelczem-przez-sahare/
consigliero
21.10.2020, 13:58
Jakoś umknęła mi ta relacja, pewnie ze względu na zaangażowanie w inne sprawy w momencie jej powstawania. Widzę podobne przemyślenia co do turystyki w tzw Afryce, choć w naszym wypadku to było głównie Maroko. Ten fort który chcieliście odwiedzić to tak naprawdę nic ciekawego, dla nas dużo bardziej interesująca była biała plaża i zaproszenie na obiad przez dwóch miejscowych rybaków. No a dojazd to pista oznaczona jako dostępna wyłącznie dla 4x4 z zabronionym wjazdem w czasie opadów i wcale mnie to nie dziwi
101124
101125
101126
101127
Guelmim wspominamy tylko ze względu na wyjątkowo przebiegłego naciągacza który próbował nas naciągnąć na pamiątki, jedyne w swoim rodzaju antyki. Pozytywnie zazdroszczę wycieczki
Taki ciekawy kierunek, a ja nie zauważyłem...
W sumie to w bieżącym roku nie zaglądam do działu z ralacjami, bo i nie spodziewałem się, że komukolwiek udało się jakiś ciekawy wyjazd zrealizować.
Tym bardziej mnie cieszy Twoja opowieść.
Zatem siadam do lektury.:DDokładnie to samo mogę powiedzieć. Czytam zazdroszcząc, zwlaszcza teraz, w tym posranym czaaie.
Wysłane z mojego Hammer_Energy_18x9 przy użyciu Tapatalka
Wypas wyprawa i relacja tez, podziekował!
często wspominasz o spalaniu tenerki, gaźniki tych fajnych moto mają wadę w postaci wycierających się szybko rozpylaczy iglicy, wystarczy z standardowego środkowego położenia iglicy obniżyć ją o 1 położenie w dół i wszystko wraca do normy czyli spalanie bez problemu poniżej 6L/100km. Jest w nich jeszcze garść oringów ale to przypuszczam, że masz już wymienione.
vBulletin v3.8.4, Copyright ©2000-2025, Jelsoft Enterprises Ltd.