PDA

View Full Version : MYA na wschód...Afryki


Piast
03.09.2015, 23:00
Dzień Dobry,

mam takie pytanie. W poprzednim roku przejechałem się z Cape Town do PL wschodnią Afryką. Nie ma na forum takiej relacji, więc pomyślałem, że może wrzucę?

Tyle tylko, że ja jeżdżę GS'em, a tu FAT. Zatem, czy dla Was to będzie ok?

Pozdrawiam-Piast

chomik
03.09.2015, 23:02
Hmm no raczej jest :P ale pisz chłopie :)

wilq.bb
03.09.2015, 23:04
Nie będzie OK, nie wg jedynej i słusznej polityki - "ku chwale Afryki", ale wróć....tutaj też kawał Afryki jest, więc pisz Pan :lukacz:
Czytałem Twoje inne relacje i nic tylko taka pozytywna zazdrość człowieka ogarnia :at:, że niektórzy mogą pozwolić sobie czasowo na takie "wakacje".

tyran
03.09.2015, 23:11
Wrzucaj! BMW jakoś przeżyjemy. ;)

cheniek
03.09.2015, 23:14
Może chociaż jakiś pęknięty wahacz będzie ... :D
Nie czaj się tylko pisz !!!

zaczekaj
03.09.2015, 23:16
Pisaj.
Nie motocykl a styl bycia czyni z Ciebie Afrykańczyka :D

wytapatalkowano

puszek
04.09.2015, 00:00
Pisz ,pisz...Choć nie będzie to idealna relacja :-)))

myku
04.09.2015, 00:05
Na GSie ??Niemozliwe,musze to przeczytac ;)

sizyrk
04.09.2015, 02:47
ja tez się skusze i przeczytam :)

Emsi
04.09.2015, 09:25
GS nie GS, co za różnica... i tak przeczytam z chęcią.

voxan69
04.09.2015, 09:29
Chłopie pisz i niczym się nie przejmuj

zbyszek
04.09.2015, 09:32
Pisz:Thumbs_Up:,
...ale jak w relacji będzie mało awarii, i o zgrozo wołCiniepynk:D to wszyscy na FAT będą mocno zawiedzeni:D

rumpel
04.09.2015, 10:19
Piast a czy z tego roku też będzie jakaś wideo relacja ? Bo stare już wszystkie obejrzałem?

Piast
04.09.2015, 10:38
W tym roku odpoczywam. Trochę chciałem zadbać o rodzinne wakacje.

Chomik. Oczywiście pamiętam Twoją relację. Powiem nawet, że była dla mnie inspiracją do podróży przez Afrykę Wschodnią. Bardzo dziękuję :-)

Piast
04.09.2015, 10:43
MYA na wschód....Afryki

A było to tak... Po powrocie z Iranu (2013) pomyślałem sobie, że może nadszedł czas na delikatny odpoczynek. Byłem dość przeorany po przygodach z motkiem i tak generalnie, przyszło jakieś osłabienie psychy i ciała. Ten rok miał być tak na spoko, bez ekstremalnych wyskoków.

Przyszły jesienne wieczory i zacząłem sobie czytać w necie o przygodach motocyklowych podróżników. W pewnym momencie w oko wpadł mi anons, który kilka razy przeliterowałem nie wierząc, że to naprawdę się dzieje. Brzmiał: "Cape Town > PL 2014". Kurcze! Afryka! Zawsze chciałem taką trasę zrobić! Rozum podpowiadał:...spokój brachu...odpoczynek miał być...nie ma co szaleć... Gdzieś w środku jednak czułem klimat Afryki. W głębokich zakamarkach nieświadomości decyzja już zapadła.

Ogłoszeniodawcą był niejaki "Ziggy. Pierwszy kontakt, spotkanie i już poooooszło! Przygotowania ruszyły.

Idąc do sedna - start 17 lipca. Moto statkiem do RPA, a z PL samolot.

Zanim motki odleciały
Przyszedł marzec. Do ogarnięcia było kilka tematów:

- Przygotowanie motka
- Wizy i różne inne papiery
- CPD, czyli dokument celny
- Logistyka związana z wysyłką motka

Chyba najłatwiej poszło mi z przygotowaniem maszyny. Po powrocie z Iranu oddałem motka w ręce specjalisty. Jak zwykle Andrzej z Motomotion okazał się niezawodny. Wymienił wszystko co było do wymiany i w zasadzie niewiele zostało do zrobienia tuż przed wyjazdem. Drobiazgi tylko takie jak olej, filtry. Po prostu kosmetyka. Zmieniłem tylko opony na TKC80, a na zapas zostawiłem Metzelery Tourance. Reszta sprzętu już była gotowa z poprzednich lat. Nic tylko zapakować i jechać. Chociaż, jednak pojawiły się pewne modyfikacje. Przykładowo, nie zabieram tym razem butli i palnika, a w zamian grzałkę. Dokupiłem też power bank i sam jestem ciekaw jak się sprawdzi. Reszta sprzętu to standard i chyba nie ma co się rozpisywać.

I tak jakoś się samo toczy...

Wizy i inne papiery

Oj jak ja tego nie lubię :-( !!! Za każdym razem, jak mam wypełnić jakieś druki to wykręca mnie w różne dziwne strony. Niestety większość wiz nie jest osiągalna w PL, co ze względów oczywistych dodatkowo komplikuje życie. Najbliższe konsulaty dla państw takich jak: Etiopia, Sudan czy Tanzania to Berlin. Można też próbować swoich sił na granicy, tylko czy warto? Jak dla mnie to strata czasu, którego i tak nigdy nie ma za dużo.

Najbardziej obawiałem się ogarnięcia wiz do Sudanu. Czytałem w różnych miejscach, że nie za bardzo takowe chcą wydawać. Okazało się jednak, że jakoś poszło choć było trochę śmiesznie. Fascynujące są na przykład ''dwa miesiące'' sudańskie.

Pytanie z naszej strony brzmiało: ''Jak długo ważne są wizy od momentu wydania?''. Odpowiedź: ''Dwa miesiące''.

- ''Czy możemy odebrać je 30 czerwca?''.
- ''Tak, ale będą ważne do końca lipca''.

O co chodzi? Dwa miesiące to czerwiec i lipiec, a nie około 60 dni. Jeżeli zatem odbierzemy wizy 01 lipca, to będą ważne do 31 sierpnia. Ot, taka zabawa w rebusy. Ciąg dalszy:

- ''Czy zatem wizy są gotowe i możemy po nie przyjechać?''.
- ''Jak najbardziej''.

Tylko, że jest ramadan. Już na miejscu okazało się, że nic nie jest gotowe. Finalnie, po kilku godzinach czekania nasze paszporty były upiększone świeżo wbitymi wizami. Wygląda na to, że wszystko zaczyna się pięknie domykać.

Podsumowując tematy wizowe:

- RPA - nasz naród został obdarzony zaufaniem i nie potrzebujemy wiz wjazdowych, nasi przyjaciele z USA jakoś nam nie ufają
- Botswana - również nas lubi, bez wiz
- Zambia, Zimbabwe, Malawi, Burundi - wizy na granicy, mam nadzieję, że nie zakwitniemy tam czekając na łaskawość pograniczników
- Tanzania - Berlin, niestety :-(
- Rwanda, Uganda, Kenia - internet!!! Brawo!!! W dwa dni można wizy na te trzy kraje wyrobić
- Etiopia - Berlin, niestety :-(
- Sudan - też Berlin i chyba z tego co wiem nie można wyrobić wiz w Etiopii
- Egipt - można w Warszawie
- Jordania - na granicy, oby sprawnie
- Izrael - dzisiaj (12 lipca) latają dookoła rakiety, MSZ pisze, żeby nie jechać. Jedziemy!!!
- Turcja - internet!

O cenach się nie rozpisuję, bo każdego roku może być inaczej. Generalnie paszporty mamy gotowe.

Jeszcze w temacie papierów. "Żółta książeczka". Kto jeździ ten wie, że bez tego czasami może być trudno w różnych krajach. Miałem dwa spotkania ze strzykawką i śmiem przypuszczać, że jestem zaszczepiony na wszystko co tylko można. Pamiętam też, że po pierwszej dawce szczepień wycięło mnie na weekend. Dostałem dreszczy, zimnych potów i totalnego osłabienia. Ale jakoś żyję!

MYA - Move Your Ass

56930
56931

Piast
04.09.2015, 10:45
CPD - coś z cyklu ''Tylko w Polsce''

Żeby wyposażyć się w stosowny dokument niezbędna jest wpłata kaucji w odpowiedniej wysokości. W Polsce taki dokument jest do zdobycia wyłącznie w PZM-ocie. I tu się zaczyna cała zabawa. A konkretnie z monopolem nie do złamania! Z roku na rok kaucja wzrasta. Kilka lat temu było to 12 tys. Teraz na stronie internetowej można przeczytać o kwocie 22 tys. A na czerwono jest dopisek, że w zależności od krajów docelowych kwota może wzrosnąć o 100%. Podobne dokumenty może wystawić niemiecki ADAC i tam kaucja wynosi 3 tys. Euro. W przeliczeniu na nasze jakieś 13 tys. Masakra! Oczywiście zaatakowałem ADAC z prośbą o wystawienie takiego dokumentu dla nas. W końcu jesteśmy w UE. Niestety nie ma takiej opcji. No chyba, że przeprowadzę się na Litwę. U nas mamy nasz rodzimy PZM-ot.

A PZM-ot jak się dowiedział o naszych zamiarach przysłał ofertę promocyjną na 44 tys. I teraz nie wiadomo śmiać się? Płakać? Ręce opadają! Nie ma ruchu. Mocarze z PZM-ot oczywiście motywują swoją decyzję tym, że to ''Genewa'' i nie mają żadnych możliwości ruchu. Chyba jednak tak nie jest. Idąc na skróty, po małych negocjacjach cena za kaucję zmieniła się i zostało ostatecznie 30 tys. Genewa? Jaaaasne! Już w to uwierzę. FAK monopol! Tyle mogę powiedzieć.

Cieszę się jak Marcinkiewicz ze słynnym ''Yes, yes, yes...'', kiedy stracił kilka miliardów po negocjacjach i się głupkowato cieszył. Nie zapłaciłem 44 tys. Ale dopłaciłem 8 tys. I myślę sobie ''ufff udało się''. A tak naprawdę wtopa! Eeech...szkoda słów!

Ale, żeby też nie przeginać, że tam samo zło itp. Zdarzają się również miłe akcenty. Jest nim pracująca tam Pani Ewa, która okazała się bardzo pomocną osobą. Już nie musiałem jechać motkiem na inspekcję. Wystarczyło, że przesłałem zdjęcia i temat się domknął.

To chyba dlatego, że rozmawiałem z człowiekiem, a nie z paragrafem.

Piast
04.09.2015, 10:49
Tematy magiczne, czyli logistyczne

Temat dla mnie zupełnie nowy, nieznany wręcz i tajemny. A skoro czegoś nie znamy to bywa, że budzi co najmniej niepokój. Tak właśnie było ze mną. Jakoś tak jestem skonstruowany, że dopóki czegoś nie zrozumiem, to czasami trudno mi się w tym wszystkim odnaleźć. Temat niby prosty, zawierający się w kilku punktach:

1. Zapakowanie motocykla

2. Nadanie do wysyłki

3. Odbiór w RPA

Z tą różnicą tylko, że to nie wysyłka listem poleconym fotki motocykla podrasowanego w ''fotosklepie'', a jednak kawał żelaza, który ma być gotowy do odbioru w jednym kawałku.

Idąc zatem po kolei - zapakowanie motocykla do skrzyni, skrzyni, której nie ma tylko trzeba sobie zrobić. Hmm... Stolatka i tego typu prace to jakoś nie była nigdy moja pasja, ale...sorry, do roboty. Ważna informacja! Skrzynia nie może być dłuższa niż 240cm. A to dlatego, że kontener taką właśnie ma szerokość i byłby kłopot w sprawnym zapakowaniu. Miara, długość BM-ki 225cm. Uff, da się! I tak najważniejszy jest precyzyjny plan. Tak też zrobiłem.

Zacząłem od bardzo, bardzo technicznego rysunku, który dawał pogląd na to, jak skrzynia ma wyglądać i co będzie potrzebne do jej zbudowania.

Piast
04.09.2015, 11:02
Tematy magiczne, czyli logistyczne

Potem to już łatwizna.

I kiedy myślałem, że temat jest już zamknięty, okazało się, że łatwo nie jest. Fumigacja. Tak brzmiało nowe wyzwanie. Inaczej mówiąc namoczenie drewna w magicznym, kolorowym płynie i certyfikat, że drewno skrzyni jest wolne od robactwa wszelakiego. U mnie chodziło konkretnie o palety, na których będzie stała skrzynia. Koszty fumigacji to jeden temat, ale gorsze dla mnie było to, że gdzieś z tym wszystkim trzeba jechać, transportować, czekać. Brrr...zadyma i komplikacje. Oj, nie lubię! Ale znowu okazało się, że jest na to sposób. Są palety z odpowiednimi znakami, w wolnym tłumaczeniu, informującymi o tym, że ''robaków brak'' i dość łatwo można je nabyć za niewielką kwotę. I w ten oto sposób, spełniając ostatni warunek, zakończyła się moja przygoda z budową skrzyni.

Nadanie wysyłki też nie było specjalnie trudne. Zajęła się tym firma C.Hartwig http://www.chg.pl/. Dostałem namiary i kontakt do człowieka, co temat znał. Przesłałem dokumenty (CPD), uzgodniłem szczegóły dostawy, zamówiłem kuriera (CAT Logistic) z Wa-wy do Gdyni i poszło. No prawie. Dostałem sugestię od Ziggyiego, żeby odprawić motki w Wa-wie. Pojechałem nawet do UC, żeby powiedzieć o co mi chodzi. Zrobili dziwne miny tylko, bo nie bardzo wiedzieli czego ja chcę. Zadzwoniłem na infolinię z tą samą sprawą. Nic nowego. Zadzwoniłem do C.Hartwig i ostatecznie puściłem skrzynię z motkiem kurierem bez odprawy. Jeśli okaże się, że z jakiegoś powodu celnicy polscy będą chcieli zajrzeć do środka, to się tym jakoś zajmę. Póki co, nie będę sobie tym głowy zaśmiecał. Ziggy pojechał osobiście, z przyczepką do Gdyni.

A po jakimś czasie...Jednak dobrze, że wysłałem motka kurierem. C.Hartwig wpakował skrzynię na statek i nie było potrzeby, żebym tracił czas na jazdę do Gdyni.

56932

56933

56934

A odbiór w Cape Town to już inna kwestia. Mam nadzieję tylko, że w skrzyni będzie moto, a nie kosiarka do trawy. Byłoby słabo. Ziggy wysłał papiery do agenta w Cape Town, którego znał już wcześniej. Teraz wszystko w jego rękach. Tzn. wydobycie motka z portu, wykonanie ćwiczeń z celnikami, przygotowanie skrzyń i zawartości dla nas, do odbioru.

Dnia 09.07.2014 przeszedł mail od naszego agenta w Cape Town:

''Hi,

Yes, all has gone well.

The inspections completed no problem and I have the stamped Carnet's back on my desk.

We have collected the first crate and have returned for the 2nd crate as our truck was full with other goods.

The 2nd bike has just arrived at our store now 5.45pm - so all is ready for you.

Please remind me, when will you arrive to collect the bikes?

Regards,

Adrian''

I cóż mi na tę okoliczność rzec? ''A niech się samo podzieje...?!''. Chyba jednak już się podziało!

puszek
04.09.2015, 11:06
Piast, daj że trochę popracować. W tym tempie to nic dzisiaj nie zrobię...:D

kylo
04.09.2015, 11:16
Nie wybijaj się z rytmu!!!
PISZ :lukacz::lukacz::lukacz:

sambor1965
04.09.2015, 11:16
Nikt tu z Cape Town do Polski nie jechał... Z Polski do Cape Town tak, ale w drugą stronę?? :)

Pisz, Chomiki jechały tak dawno, że to prawie nieprawda. Pewnie się wiele pozmieniało. Forum jest afrykańskie z nazwy.

mirkoslawski
04.09.2015, 11:20
:lukacz:

Piast
04.09.2015, 19:37
Otworzyłem kompa, żeby coś popisać, a tu taka informacja od Maurosso. Jakoś trudno się zebrać.

Dalszą część relacji dedykuję Tym wszystkim, którzy marzyli i podążali za marzeniami.

Piast
04.09.2015, 20:03
1. Godzina W już dawno wybiła. Czas się ruszyć do Cape Town

17 lipca

Wybiła godzina 12.00 i był to najwyższy czas, żeby się zbierać. Pożegnania są zawsze trudne. Od lat nic się nie zmieniło. Do tego dochodzi jeszcze niepokój. Tylko w sumie przed czym? Afryka? Co może się wydarzyć? Bezpiecznie? Sprzęt, czy wytrzyma? Trudno powiedzieć. Może chodzi o wszystko po trochu. Jednak co jakiś czas rozum zwycięża: ''A niech się samo podzieje...''. Chyba nie ma większego sensu, żeby się jakoś specjalnie nakręcać.

O 14.00 wystartowaliśmy do Frankfurtu. Potem kilka godzin w oczekiwaniu na następny samolot. Tym razem Air Namibia do Windhoek. Hmm...Air Namibia? Co to może być? Latałem w swoim życiu wiele razy i różnymi liniami, ale takimi jeszcze nie.

56948

56949

Windhoek (Namibia), co oznacza, że dolecieliśmy w jednym kawałku, ale przyznać to muszę, że Air Namibia jest spoko. Przewyższa jakością niektóre z europejskich linii. Dzieje się tak pewnie za sprawą Niemców, którzy chętnie okupują ten kraj. Wakacyjnie, żeby nie było.

56950

56951

Za godzinę następny samolot. Cape Town tym razem.

Jest 05.30 rano, 2 stopnie, ziiiimmmnnnoooo!!! Witaj gorąca Afryko!

56952

Piast
04.09.2015, 20:15
2. Brrr...Zimno w Cape Town

18 lipca
Pan Pilot zapowiedział, że w CT jest 13 stopni. Nie zabija, ale w końcu to zima. Inna niż u nas, bez śniegu, a za to dużo deszczu i wiatru. Na miejscu byliśmy przed 10.00 i żeby nie tracić czasu pojechaliśmy do naszego agenta z Econo Trans (namiary www.econotrans.co.za Adrian Schultz).

Taksówkarze w każdym kraju są zabawni. Jak jesteś biały to bądź czujny. W Polsce też zresztą. Nasz Pan Taksówkarz zapowiedział, że kurs wyniesie jakieś 240 tutejszych. Może być. Tylko jakoś po starcie jego taksometr zacząć zasuwać szybciej niż samochód. Śmiesznie bardzo. Asertywność poszła w ruch. Z 330 Pan otrzymał 300. Usłyszeliśmy z Ziggim jeszcze: ''A napiwek?''. Napiwek to różnica między 250, a 300. Nawet nie byłem na naszego naciągacza specjalnie zły. Ot, taki folklor.

Natomiast nasz agent popisał się zawodowo. Przyjeżdżamy na miejsce, a motki stoją gotowe do drogi. Zrobiłem tylko duże oczy, a zestaw kluczy i śrubokrętów, którym miałem rozbroić skrzynię zachrobotał z zadowolenia. Dzisiaj wolne! Zawodowstwo i nie ukrywam, mniej roboty dla mnie. Nic tylko przepakować graty i w drogę.

56953

56954

56955

56956

Zima w CT nie zachęca do zbyt długiego pobytu. Nad miastem pojawiły się szarobure chmury, zerwał się wiatr i nie było mowy o skorzystaniu z atrakcji o nazwie ''Góra Stołowa''. Kolejka nieczynna i nijak nie można się tam dostać. Pieszo dziękuję. Nie dzisiaj. Jak zwykle nie wciągają mnie duże miasta. Zatem ruszyliśmy z Ziggim do Przylądka Dobrej Nadziei z nadzieją na lepsze wiatry. Było coraz gorzej. Zerwał się jeszcze do tego ostry deszcz, co zmotywowało mnie do założenia ''teletubisioweo'' wdzianka przeciwdeszczowego. Największą atrakcją PDNu w tym dniu były chyba pawiany (takie małpowate). A może jednak nie pawiany tylko cała zadyma z nimi związana. Pawiany chętnie czają się na to, co nieuważni turyści pozostawią bez opieki. Za to na pawiany czają się Panowie z konkretnymi pałami, żeby je stąd przegonić. Taka zabawa z tego wychodzi w ''policjantów i złodziei''. Śmiesznie trochę, ale działa.

56961

56960

56957

56958

56959

Starczy już tego wszystkiego! Ruszyliśmy z CT w stronę Gansbaai. Niezła nazwa nawet. Okolice CT latem muszą być odjechane. Szerokie, długie, piaszczyste plaże. Cudo! Można się prawie zakochać. Prawie. Są miejsca, wiele miejsc, gdzie karierę ciągle robi blacha falista, w pełnym asortymencie barw, kształtów i wszelakich konfiguracji. Wystarczy zrobić motkiem, czy czymkolwiek strzałę w bok, a można natrafić na całe osiedla, slumsy wybudowane z tego bardzo popularnego wśród biedoty budulca. Żal na to patrzeć. Zimą zimno, a latem, jak taka blacha się nagrzeje? Trudno tak po prostu przejść obok tego. Wrażenie jakie mi zostało z tego widoku? Ludzie bez szans, za życia skazani.

Spod kół uciekały kilometry i choć łatwo nie było jechaliśmy dalej. Umęczyłem się okrutnie. Deszcz, wiatr i zmęczenie po nocy spędzonej w samolocie zaczęły być coraz bardziej uciążliwe. Wiatr był taki, że przez większość drogi trudno było utrzymać jeden tor jazdy. Ma-sa-kra! To miał być taki dzień wprawek na motocyklu. Odbudowanie nawyków, nabranie na nowo pewności jazdy, a tu takie tam.

Za oknem wyją drzewa miotane wiatrem, a jak jestem już na kwaterze w Gansbaai.

Ziiimmnnnooo!

Jest też coś dobrego w tym wszystkim. Chyba puściło mi napięcie przedstartowe i na nowo przestawiam się na znany mi stan. Jutro będzie jeszcze ciekawszy dzień!

Cape Town - Gansbaai
Najechane - 270km

Piast
04.09.2015, 20:27
3. Gansbaai, brzmi nieźle

19 lipca

Rano. Wieje, bardzo wieje! Nie wiadomo póki, co, jak wyjdzie z naszym planem A plan był konkretnie taki, że przyjechaliśmy tu, żeby popluskać się z żarłaczem białym, czyli najbardziej niebezpiecznym z rekinów, zwanym też ludojadem. Może nawet z kilkoma. Jadłem sos czosnkowy i jestem pewien, nie będę mu smakował. I jeszcze na żywca, a nie w akwarium. Potrzebny jest tylko statek i specjalna klatka do nurkowania dla entuzjastów chętnych wrażeń. Nie wiem tylko, czy jakiekolwiek statki wypłyną dzisiaj na ocean i czy taka możliwość będzie. Jeśli nie będzie szansy na poprawę pogody, to chyba pojedziemy dalej. Smutno.
56962

56963

56964

56965

56966

56967

56968

Po południu. Niestety wiało zbyt mocno. Postanowiliśmy, pomimo całej sympatii dla tego miejsca, pojechać dalej. Drogi w RPA są bardzo dobre, choć czasami można trafić na mieszankę gliny i szutru. Nie było jakoś szczególnie trudno, ale chociaż trochę można się pobawić.

56969

Dotarliśmy do Przylądka Igielnego, najdalej wysuniętej części Afri. Spotykają się tu Ocean Indyjski i Ocean Atlantycki. Oba chyba wściekłe na siebie, bo fale, które z siebie wyrzucają mają ogromną moc. Dookoła słychać tylko huk, gdy uderzają o siebie nawzajem. Dmucha cały czas, ale widoki przepiękne.

Oznacza to też, że jesteśmy w najdalszym miejscu od domu. Czyli jesteśmy w odwrocie. Wracamy do PL zaraz :-)

56970

Co jakiś czas zatrzymują się lokalesi i zapodają z klasyka: skąd jesteśmy, w którą stronę zmierzamy itd. Nie pytają tylko, jak Rosjanie, o pojemność silnika i ile kosztuje moto. Miła odmiana. Bardzo, bardzo mili ludzie...dla nas, białych. I mają genialną wymowę. Coś jakby wiadro kamieni rzucić na bruk. Taki holenderski English.

56971

56972

Wieczorem. Dojechaliśmy do miejsca o nazwie Mossel Bay. Dość zabawnie to wyszło. Kiedyś tam dawno, dawno temu myślałem o tym miejscu. Że może warto tu przyjechać? I? Jestem. Zabawne. Zalogowaliśmy się w miejscu dla backpakersów i jest spoko. Samo miasteczko jest bardzo urokliwe. Niska zabudowa z domami kolonialnymi. Wszystko czyste i zadbane, aż ''pachnie''. W sezonie musi tu być ogóle szaleństwo. Ulice ''na biało''. Inaczej rzecz ujmując nie ma tu przedstawicieli innych ras. Może z wyjątkiem pracowników restauracji i innych ''służb''. Czarni przebywają w innym miejscu. W drodze do Mossel Bay przejeżdżaliśmy obok szarych osiedli ciągnących się kilometrami i to jest miejsce dla nich. Nie osądzam dobrze to, czy źle? Nie o to chodzi. Z jednej strony zachwycam się RPA, a za moment pojawia się refleksja. Rozwarstwienie w społeczeństwie jest tak widoczne, że aż w oczy kuje. Droga, którą jechaliśmy była czymś w rodzaju zaoranego pasa granicznego. Po jednej stronie szary świat, po drugiej białe spodnie w kant.

Wieczorem poszliśmy na makaron i inne przysmaki. Restauracja była bardzo ok. Jedzenie wyśmienite i tanie. Czy można chcieć czegoś więcej? Niektórzy chyba jednak tego właśnie chcą. W pewnym momencie, ze środka sali dobiegły jakieś głosy. Niezadowolony gość o fizjonomii różowego wieprza zaczął wyżywać się na kelnerce. Cały czerwony na paszczy, pluł jadem w jej stronę. Tak wygląda nienawiść chyba, w czystej postaci. Nie wiem, o co poszło. Nawet, jeśli popełniła błąd, to chyba inaczej się takie rzeczy załatwia. Przy stole siedziała jego żona, córka i syn. Czego się te dzieci nauczyły od papy?


Najechane 370km
Gansbaai - Mossel Bay

Piast
04.09.2015, 20:48
4. Klepnąć w tyłek ludojada

20 lipca

Tak, o tego ludojada chodzi, czyli żarłacza białego. Co prawda odpuściłem sobie szukanie swojej szansy w Gansbaai, ale za to okazało się, że jest to możliwe w Mossel Bay. Wczoraj zalogowaliśmy się w Mossel Bacpakers. Niezła imprezownia. Towarzystwo raczej wyluzowane i łatwo nawiązujące kontakty. Trudno określić czego i ile spożywają. Jedno natomiast jest pewne - fajni goście!!! Natomiast miałem wrażenie, że jacyś tacy podobni do siebie są. Rodzina? Chyba jednak nie. Stylizacja, to jest ten temat. Klasyczny wygląd obsługi męskiej w Mossel Backpakers - dłuższe włosy, często spięte w kucyk, broda, nie za długa, powiedzmy tygodniowy zarost i duuuużo optymizmu, papy zawsze wesołe. Co oni jedzą? A może wchłaniają? Rano spotkałem kolesia, którego widziałem wieczorem w barze. Browar w ręku. ''Hi, good morning! Or maybe good evening?''. Zaczął? A może raczej nie skończył :-)

56990

56991

56992

56993


I właśnie tu dowiedzieliśmy się, że jutro wypływa statek z grupą na nurkowanie z rekinami. Decyzja była tak łatwa jak i szybka. Jedziemy na spotkanie z żarłaczem.

Tak też się stało. No nie powiem...lekki dreszczyk emocji zawsze jest i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Szkoda generalnie zaśmiecać sobie głowy. ''A niech się samo podzieje''.

Trafiłem wraz z Ziggim do naszego punktu operacyjnego, czyli do agencji, która to wszystko organizowała. Wystarczyła krótka odprawa i już jechaliśmy dalej, do portu. Operacja była bardzo sprawna, w kilkanaście minut znaleźliśmy się na oceanie i zaczęło się poszukiwanie rekinów. A dokładnie rzecz ujmując wabienie do miejsca, w którym kapitan rzucił kotwicę.
I tak sobie siedzimy, siedzimy, siedzimy. Patrzę w lewo, patrzę w prawo nuda. Nic się nie dzieje.

56996

56997

56998

56999

57000

57001

Nagle podniecenie na pokładzie. Jeeest! Piękny, żarłoczny o perfekcyjnych ruchach, w których nie ma miejsca na przypadek. Precyzyjnie chwycił przynętę, zawirował i tyle go widzieliśmy. Pozostawił tylko odciętą niczym gilotyną linę samotnie unoszącą się na wodzie. Do klatki weszli pierwsi nurkowie i wszyscy byli w oczekiwaniu na to, co z chwilę nastąpi. Cisza. Nic się nie dzieje. Nagle, nie wiadomo skąd przypłynęły następne rekiny i zabawa zaczęła się na całego. Wirowały wokół uciekającej przynęty, a nasz przewodnik sprytnie podprowadzał je do klatki z nurkami. A one, w walce o pożywienie i niczego nieświadome, co jakiś czas waliły swoim kilkutonowym cielskiem o kratę, która jęczała z wysiłku, ale wytrzymała.

57002

57003

57004

57005

57006

57007

57008

57009

Wreszcie nadeszła nasza kolej. Temperatura wody, gdy na zewnątrz jest około 13 stopni? Trudno określić dokładnie. Może 6, może 8. Jakkolwiek ziiimmmno! Zanurzyliśmy się w niej jednak i...to, co powszechnie nazywa się ''klejnotami'' mógłbym w napływie optymizmu nazwać ''tik takami''. Nie poddaliśmy się jednak. Przejrzystość wody nie była najlepsza, a ja wytężałem źrenice, żeby wypatrzyć rekina. Coś się zmieniło w krajobrazie. Inne oko, oddalone ode mnie może o pół metra, w tym samym momencie wpatrywało się we mnie. Trwało to ułamek sekundy. Potem znowu cisza. Jakby przemknął duch.

Czekałem cierpliwie na swoją szansę. Nadpływał następny rekin. Tym razem nie dałem się zaskoczyć. Dostał to, co dostać miał. Klaaaaps w tyłek!!! Yes! Trafiony. No może z tym tyłkiem to przesadzam, ale była to pewnikiem jego boczna część. Zdziwiłem się szczerze. Myślałem, że rekiny mają skórę śliską, jak ryba, karp powiedzmy. A jednak nie. Jego skóra była trochę jak papier ścierny ze stali. Ziggi dołożył jeszcze do tego piątkę z płetwą. A co! No fajny to był dzień.

Jeszcze wieczorem przywołał mnie Ziggy. Obok naszych maszyn zaparkowały dwie hondy na holenderskich blachach. Rozglądałem się dookoła, ale jeźdźców, ani śladu. Poświęciłem się nawet i poszedłem na piwo do baru i też nic. Z tego, co mówił Ziggy, mogli to być dwaj kolesie, którzy jechali z Europy tutaj i pisali coś na ten temat na horizonunlimited. Nie dowiem się, czy tak było w rzeczywistości. Na nas już pora,

Jutro skoro świt robimy odwrót w stronę Botswany.

Brrr...zimno. 12 stopni.

7Greg
04.09.2015, 20:51
ooo, relacja :) prawdziwa. Nie w sensie, że z Afryki tylko, że z historią :)

:lukacz:

zaczekaj
04.09.2015, 20:52
Piast, więcej zdjęć!
Dobrze piszesz, czekam na więcej

wytapatalkowano

Piast
04.09.2015, 21:26
To jeszcze tylko filmik. Takie podsumowanie tej części podróży.

https://www.youtube.com/watch?v=Lac7yymyH_o

gdziala
04.09.2015, 21:38
Nie podaje (:

rumpel
04.09.2015, 21:53
Lac7yymyH_o

Kristos
05.09.2015, 09:31
Ciężka noc za mną... Obejrzałem wszystkie filmy z powyższej serii. Czekam, na dalszą opowieść, a najbardziej czekam na zdjęcia. Gratuluję wyprawy.

motoMAUROxrv
05.09.2015, 11:09
Dłuuugo żyłem marzeniami o takich wyprawach, aż w końcu pogodziłem się z brutalnym faktem -że w tym wcieleniu są już zupełnie poza moim zasięgiem..
Dlatego ogromne dzięki :bow: za tą świetnie przygotowaną relację, -perfekcyjną kompozycję słów, obrazów i dźwięków, powodujących wrażenie osobistego uczestnictwa w Waszej realnej -a mojej "życzeniowej" :D wyprawie...
Czekam na więcej ! :drif:
-Pozdrowionka :)

Piast
05.09.2015, 12:14
Rumpel, jak to zrobiłeś, że zadziałało i film się pojawił? Próbowałem na różne sposoby i nic.

Kristos - dzięki za bycie w tej podróży.

Mauro - "Nigdy nie mów nigdy", jak głosi przypowieść. Wszystko jest możliwe.

Maurosso
05.09.2015, 20:12
Obyś nie wpadł na pomysł nie dokończyć

Kristos
05.09.2015, 21:51
Nie mógłbym sobie darować takiej przyjemności (czytania i oglądania). Dla mnie to wycieczka roku!!! Jeśli będzie jakiś plebiscyt, będę głosował na Ciebie. Kiedyś rozważałem podobny projekt, jednak jest kilka czynników...
Szkoda czasu na moją pisaninę. Będę właśnie po raz drugi oglądał wszystkie filmy. Jeszcze raz gratulacje.

Piast
05.09.2015, 22:31
Maurosso, śledzę Twoją wyprawę na FB, trzymam kciuki za powodzenie. Jeśli będziesz wracał przez Wa-wę, masz u mnie miejscowkę.

Pisałeś coś o Kapadocji i balonach.

Czy o to chodziło?

57027

Piast
06.09.2015, 10:35
5. W kierunku Botswany

21 lipca

Trzeba przyznać, że pobudka była bardzo udana. O 5.30 (to moja ulubiona pora) zadzwonił niezawodny budzik i nie było zmiłowania. Ruszamy. Na zewnątrz panowała absolutna ciemność, a przez kurtkę motocyklową i inne części garderoby niepohamowanie przedzierał się chłód poranka. Tylko 8 stopni na zewnątrz. Brrr. Wypchnęliśmy motki za bramę na wypadek, gdyby społeczeństwo okoliczne wyrwane przypadkowo ze snu ich odpalaniem nie obrzuciło nas stekiem i przekleństwami lub jeszcze gorzej stekiem przekleństw. I tak oto w ciemnościach ruszyliśmy ku Kimberley.

57065

Dzizusss! Przestałem czuć końcówek palców u rąk. Szyba w kasku paruje i tylko mgłę widzę. Jak ją uchyliłem to poczułem, że sztywnieje mi...górna i dolna warga. Usta, znaczy się mi sztywnieją. Komputer też dostał świra ze swoimi kontrolkami. Pojawił się na nim znaczek, którego wcześniej nie widziałem. Taka śnieżynka jakby. I jeszcze, że jest -2 stopnie. O czasami nawet - 3. No nie. Nie taką wycieczkę wykupiłem. Afryka...gorąca i dzika! Ja zamarzam tutaj. Może jak wyjdzie w końcu słońce to się polepszy.

Słońce nieśmiało zaczęło się budzić, tylko, że miało nastawiony zegar na 8. My za to wjechaliśmy w ''Góry Smocze'' i tu niestety wchłonął nas cień rzucany przez ściany wąwozu, którym jechaliśmy. Piękne to miejsce, trzeba przyznać, tylko ziiimmmnooo! Jakoś specjalnie przyśpieszyć też nie można, bo są winkle, a za winklem można spotkać małpy. Nie pojedyncze sztuki, a całe rodziny. Skąd one tutaj? Zadziwiające.

57066

Przez jakieś 250 km temperatura przeskakiwała od -1 do +3...4 stopnie. Raz niespodziewanie pojawiło się nawet +10 i jak się można było spodziewać zniknęło znienacka. I jeszcze do tego wszystkiego zaczęło brakować mi paliwa, więc nasza szybkość zmalała do 80 km/h.

I wreszcie jest. Stacja benzynowa i zasłużony odpoczynek w Beaufort West. Zsiadłem z motka i zacząłem dygotać jak ratlerek (taki sarenkopiesminiaturka) na wietrze. Hipotermia! Wyziębienie organizmu. Tik taki! Szczęśliwie temperatura zaczęła się podnosić. I był to już najwyższy czas na śniadanie. Mega wypas na fuuullll! Bułka z hot doga z kiełbaską (mini), na to jajecznica i majonez. Taka buła. Ale najważniejsza była kawa. Gorąca kawa! Poczułem, że wracam do życia.

57067

Ruszyliśmy dalej. Im bardziej zaczęliśmy oddalać się od wybrzeża, tym bardziej zaczął zmieniać się też krajobraz. W szczególności ten ludzki. Coraz mniej białych, a więcej czarnych. Hmm...dziwne. Jak piszę białych to mi to łatwo idzie, a jak piszę czarnych to czuję się tak, jakbym jakieś przestępstwo popełniał. Zmieniam na czarnoskórych, a może lepiej na Afro. Skoro są Afro-Amerykanie to chyba mogą być też Afro-Afrykanie. Afrykanerzy to raczej nie, bo ta nazwa jak mniemam obejmuje również białych tu urodzonych. Jedziemy. Mijamy osiedla z blachy falistej. Przygnębiające widowisko. Zatrzymałem się na moment, żeby zrobić kilka zdjęć i od razu wzbudziło to ciekawość lokalesów. Czy czułem się jakoś zagrożony? Nie. Raczej było to coś w rodzaju zawstydzenia, że oto fotografuję ich smutny los.

57068

57070

57069

Pojechałem dalej i wkrótce dogoniłem Ziggiego. Następny przystanek wypadł w Britstown. Przystanęliśmy na chwilę, żeby się rozejrzeć za jakimś barem. Kawałek dalej znaleźliśmy wypatrywany z utęsknieniem bar i postanowiliśmy skorzystać z jego dobrodziejstw. O! I nawet pojawili się biali. Bardzo przyjemna, choć krótka wymiana informacji i dostaliśmy nawet życzenia: ''Dobrej podróży i obyście przeżyli''. Taaa... Zabrzmiało. Wszedłem do środka baru i oniemiałem. Cudny. Było w nim zbiorowisko przedmiotów codziennego użytku już nie z tej epoki, a wszystkie jakby znajome. Tu zabawki, tam jakaś pralka i stare radio. Klimatycznie. Zamówiłem kawę z cukrem. Elsebe była jednak słodsza. Dawno nie spotkałem tak przemiłej osoby. Posłała mi pigułę energii, którą zawłaszczył sobie chłód poranka. Jak się dowiedziała, że jesteśmy z Polski od razu znaleźliśmy wspólny temat. Jej syn, obecnie zamieszkujący w UK poślubił Polkę. To my teraz prawie jak rodzina! No może taka dość baaardzo daleka, ale zawsze to coś. Elsebe - pozdrawiam Cię! Nawet trochę do rymu mi wyszło.

57071

57072

57073

57074

57075

57076

57077

57078
Kimberley było już blisko. Mimo to zrobiliśmy pit stop na...rozprostowanie kości i coś tam jeszcze. Coś niepokojącego zaczęło się dziać z motkiem Ziggiego. Spod główki cylindra zaczął wyciskać się olej i na silniku pojawiła się mokra plama. Coś trzeba z tym zrobić. Przez nami masa kilometrów przecież.


Wjechaliśmy do Kimberely i po prawej stronie mignął nam salon Toyoty. Może wiedzą, gdzie jest serwis BMW? Zawracamy. Niespodziewanie po drugiej stronie ulicy śmignął tutejszy na BM-ce. Ziggy machnął mu ręką, tamten to samo, ale pojechał dalej. Zrobiłem lekkie wymuszenie i puściłem się za nim. Za moment dojechał Ziggy i zaczęliśmy ogarniać temat. Finalnie Ziggy pojechał do warsztatu BMW. Okazało się, że takowy występuje tutaj. Ja zacząłem ogarniać miejsce do spania, co nie okazało się jakąś zawiłą operacją, zwłaszcza, że nasz pomocnik polecał motel znajdujący się tuż obok nas. Jutro o 7.30 Ziggy ma wizytę w warsztacie. Czy pojedziemy do Botswany? Mam nadzieję, że tak. Ale to już jutro.

Najechane 765km

Mossel Bay - Kimberley

Piast
06.09.2015, 10:44
6. Czy ruszymy dalej w stronę Botswany?

22 lipca

Rano. Status jest na razie taki, że Ziggy pojechał z motkiem do warsztatu. Jak wszystko będzie ok, to zakładam, że około 12 ruszymy do stolicy Botswany - Gaborone. Póki co, czekam.

Przed południem. Ziggy w rękach speców od BM-ki, a ja taki sam. Tak siedzieć bezczynnie, to bez sensu przecież. Wziąłem się za bieżącą robotę przy mojej maszynie. Generalnie niewiele się działo. Raczej byłem cały w niepokoju, co dalej?

57079

Mój telefon zabrzęczał radośnie i oznajmił, że u Ziggiego robota idzie, aż miło. Radość! Czekam więc ospale, a w międzyczasie zacząłem pakować swoje klamoty. W końcu pojawił się wreszcie sam On. Motocykl taktował miarowo, żadnych fałszywych dźwięków, co odebrałem jako gotowość do przemieszczania się na północ. Nie myliłem się. Cała nasza czwórka, takie ''Fantastic Four'', entuzjastycznie ruszyła w dalszą drogę.

Ujechaliśmy może jakieś 5 km i pojawiła się przed nami wieeelllka dziura. Musieliśmy się zatrzymać. Ogromna, najgłębsza na świecie, wykopana rękami ludzkimi, nazywana przez tutejszych ''Big Whole''. Robi wrażenie. Kimberley jest z tego między innymi znane, że ''Big Whole'', to dawna kopalnia diamentów. A tak na marginesie, ciekawe jakiego koloru były ludzkie ręce wydobywające głazy na powierzchnię?

57080

57081

57082

57083

57084

57085


Było już konkretnie po południu i już na serio, serio czas był na nas. Kiedyś przecież trzeba dokulać się do Botswany. Jazda była miarowa, spokojna i tylko ten wiatr jakiś taki suchy. Twarz mam jak z pergaminu omiatanego suszarką do włosów. Ale zrobiło się wreszcie ciepło. Czasami nawet 22-23 stopnie. Nawet momentami trochę za gorąco. Ale zrzęda ze mnie. Za zimno, za ciepło! Koniec. To Afryka przecież.

Po drodze mijamy miejscowości mniejsze i większe. Tu na ulicach przeważają zdecydowanie Afro. Zdecydowanie oznacza 95%. Zadziwiające jak krajobraz potrafi się zmienić wraz z upływem kilometrów. Przez moment mieliśmy taką myśl, żeby zatrzymać się na noc przykładowo w Mmabatho, ale jakoś tak, coś, nie za bardzo to wyszło. W sumie było blisko do granicy i jeszcze jasno, chociaż zbliżała się piąta. Pojechaliśmy dalej, na odkrywanie Botswany.

Na granicy, po stronie RPA byłem lekko zaskoczony tym, że celnik nie za bardzo wiedział, gdzie ma podbić pieczątkę na CPD. A właściwie to: ''Wyjeżdżacie, czy wjeżdżacie?''. ''Wyjeżdżamy, przez Botswanę do Europy''. ''A wracacie?''. ''No raczej nie teraz''. I tak to mniej więcej szło. Jeszcze tylko trzeba było pokazać Panu, które kwitki ma sobie z CPD zostawić i przyszedł czas na drugie rozdanie partii z pogranicznikami i celnikami. Tym razem tymi z Botswany. Weszliśmy do budki z paszportami za dnia. Jasno było jeszcze. Wyszliśmy w nocy. I nie dlatego, że pogranicznicy byli jacyś nieogarnięci. Chociaż, z drugiej strony, Pani obsługująca Ziggiego mogłaby podkręcić ruchy. Trwało to jakieś 15 min. a na zewnątrz zapadł zmrok. Nie zmierzchało, tylko ciemność. W Afryce nie ma ''szarówki''. Jest jasno, albo ciemno.
I niestety w ciemności dotarliśmy do Lobatse. Jakieś 50 km za granicą. Nie jest to fajna jazda.
Zwłaszcza, że na zmęczeniu łatwo o drobne błędy, które mogą skończyć się wypadkiem. Dochodzi jeszcze do tego szukanie jakiegoś noclegu, co wcale nie jest łatwe w nocy. Trafiliśmy do jednego hotelu. Taki ładny był, tylko, że drogi. Dostaliśmy namiar na inny, dla ubogich, czyli takich jak my. Miał być tuż, tuż, I zaczęło się krążenie. Jedno rondo, drugie rondo, w prawo, w lewo, nawrotka, mijanki w innymi samochodami. Bez sensu, a zmęczenie rośnie. Kręcimy się wokół tego samego miejsca, jak pies wokół swojego ogona. Po jakichś 30 minutach jazdy okazało się, że Sindbad Guesthouse jest dokładnie tam, gdzie wszyscy mówili. Koło ronda. Tylko jakoś nie było dane nam go dostrzec. Zmęczenie robi swoje. Jeszcze tylko krótkie negocjacje z Panią właścicielką i mamy gdzie spać.

Finalnie, przemy do przodu. Jutro kierunek do Francistown

Najechane 447km
Kimberley - Lobatse

Piast
06.09.2015, 10:45
Link do II części filmu

https://www.youtube.com/watch?v=hLntD_CcfN8

Kurcze, jak się robi wrzutę filmu z YT, żeby obrazek/ikona się pojawiła?

Piast
06.09.2015, 11:24
7. Botswana - jaka jest okiem laika?

23 lipca

Już chyba dość sprawnie ogarniam czas porannego pakowania. Oszczędność ruchów przede wszystkim, a inaczej rzecz ujmując ''śniadanie jem na kolację, ubieram się idąc spać i rano jestem gotowy'' itd. Chyba wreszcie zacząłem zapamiętywać co mam gdzie i jak złożone. Jest dobrze. Wystartowaliśmy bardzo sprawnie już o 8 rano i radość nieopisana, jest cieplej. Chyba z 8 stopni.

57086

Do pełni namiastki szczęścia potrzebowałem jeszcze tylko tutejszej waluty. Podjechaliśmy na moment do banku w Gaborone i Ziggy po chwili zniknął za drzwiami. Nie ma go i nie ma. W końcu wszedłem do środka, żeby zobaczyć co tam się dzieje. Była kolejka - Afro, jedna sztuka i Ziggy. No nie. Wróciłem na moje stanowisko wartownicze przy motkach. ''Nie zostawiałbym tak kamery GoPro na kasku'' usłyszałem od tutejszego białego. Co racja, to racja. O w mordę!!! Nie ma kasku Ziggiego. Fak! Czekam, co to będzie jak wróci? Wreszcie wyszedł ucieszony z banku. Z kasą i...z kaskiem w ręku. Ulga. A tak na marginesie, strażnik chciał go zaaresztować za robienie zdjęć. Zdjęć jego własnego rachunku za wymianę waluty.

Wreszcie odpaliliśmy maszyny i mogliśmy spokojnie ruszyć dalej. Droga do Francistown to asfalt i to dobrej jakości. Droga, ku mojemu zaskoczeniu nie była specjalnie ruchliwa i można spokojnie pomykać czasami 80 km/h. Trochę szybciej też, tylko, że tutejsi niebiescy już trochę się z techniką oswoili i łapią. Yanosik i CB radio są tu bezużyteczne zatem...ekonomiczna jazda. Na drodze często spotykamy też check pointy, ale jakoś jest spokojnie.

I tak sobie pomykałem beztroski, jak swobodny Dyzio, aż zapaliła mi się czerwona lampka przed oczami. To stop z BM-ki Ziggiego. Fota, fota... Tutaj? Tylko jakaś tabliczka ''Tropique du Capricorne''. No to fota musi być!

57087

Zatrzymaliśmy się w jakiejś mieścinie na lunch i zacząłem przyglądać się miejscowym. Czym tutejsi z Botswany różnią się od tutejszych z RPA? Złapałem - ruchami! Błyskotliwe odkrycie, czyż nie!? Wydaje się, że wszyscy są w ruchu. Nawet jeśli stoją, czy siedzą. W podobnej mieścinie w RPA Afro wegetują, bezruch. A tutaj każdy coś robi. Kwitnie drobny handel, widać więcej samochodów. Jest tu jakaś energia i widać, że coś się sensownego dzieje.

57088

57089

57090

57091

W końcu zajechaliśmy do Francistown i pomimo młodej godziny (16.00) postanowiliśmy kontynuować eksporację Botswany właśnie tutaj. Zwłaszcza, że przejeżdzając przez miasto widzieliśmy ''ruch'' w postaci kręcących się ludzi. Wyglądało, że trafiliśmy na coś w rodzaju dzielnicy handlowej. Ziggy wyczaił dość szybko miejscówkę, zrzuciliśmy graty i na POM. Tylko jakoś tak się wyludniło zaskakująco dziwnie i nienaturalnie. Skąd wiedzieli, że przyjedziemy? O co chodzi? Godziny pracy. Instytucje, przykładowo banki, są otwarte do 16.30 i tyle. Ma to uzasadnienie. Jeśli ciemność zapada o 18.00, to jakoś Ci ludzie do domu wrócić muszą. Społeczność lokalna zaczęła się powoli rozchodzić, a ja głodny poznawania zacząłem odczuwać nienasycenie. Im bardziej zbliżaliśmy się do ''centrum'' tym jednak nadzieja wracała. Z głośników poleciała muza i zabrzmiała oj zabrzmiała. Czegoś takiego szukałem. Fajnie się tu negocjuje. Cena wyjściowa za płytę CD - 20 tutejszych. Po negocjacjach - 10. Kupiliśmy z Ziggim dwie. Interes życia.

57092

I chyba nadszedł czas na lokalną strawę. W RPA klasykiem były fast foody (to chyba z naszej wygody), a wyjątkiem była smażona ryba. Kto może najlepiej wiedzieć, gdzie można dobrze i tanio zjeść? Oczywiście uliczni handlarze. Ci od płyt CD. ''Coś takiego, gdzie miejscowi jedzą. Yuuu noł?''. Dostaliśmy namiar na sprawdzoną knajpę tuż obok. Wyglądała zawodowo. Taki bar mleczny sprzed 25 lat w PL, ale jest. Zacząłem od pewniaka, czyli Coca Coli, a potem to już niech się dzieje. Zamówienie - kurczak (jest pewne ryzyko), ryż (raczej pewniak), surówka z kapusty (oj, wyzwanie dla flory bakteryjnej i układu odpornościowego). Jutro się okaże, czy przeskok z fast foodu na bardziej strawne się udał. Mam przygotowany zestaw ratunkowy jakby co - stoperany i papier wartościowy.

Czekam zatem na poranek - ''Obcy, decydujące starcie'', czy może ''Łagodne przebudzenie''?

Najechane 500km

Lobatse - Francistown

57093

57094

57095

57096

57097

57098

57099

57100

57101

wilq.bb
06.09.2015, 11:37
Wersja okienkowa.
hLntD_CcfN8

Jak się robi:
1) link normalny to: https://www.youtube.com/watch?v=hLntD_CcfN8
2) wstawiamy znaczniki [ YOUTUBE ][ /YOUTUBE ]
3) między [ YOUTUBE ][ /YOUTUBE ] wklejamy to co jest po znaku = w linku (w tym przypadku hLntD_CcfN8
4) mamy efekt jak powyżej
Oczywiście spacje między nawiasem i tekstem YOUTUBE usuwamy (można też skorzystać z odpowiedniej ikonki)

I pisz Pan, świetnie się czyta :drif:

Piast
06.09.2015, 11:48
8. Zimbabwe - ''Tu to będzie...'', podobno

24 lipca

Noc jeszcze i co oczywiste światła na zewnątrz jakoś też uświadczyć nie można było. Dopiero 6 rano. Spędzam z powiek resztki snu i nieprzytomnie skręcam do łazienki. Wychodzę po kilku minutach i...jasno. Afryka. Jak oni to robią? Przestawił mi się zupełnie rytm dnia. Teraz jest 20 i myślę, że za godzinę, najdalej dwie będę brał udział w ''Mam talent'' na najlepsze chrapanie.

Chyba już się przyzwyczaiłem do porannych temperatur. Dzisiaj przywitało nas 5 stopni i jakoś nie było dramatu. Zwłaszcza, że wraz z coraz bardziej uśmiechniętym słońcem robiło się cieplej na ciele i duszy. Zastanawiałem jak przedstawiciele narodu Zimbabwe w postaci służb przeróżnych obejdą się z nami na granicy. Przecież to Zimbabwe ''tu to będzie..''! I było...spokojnie. Co prawda odwiedziłem chyba cztery okienka - wiza, czasowy wwóz motka, ubezpieczenie i podatek drogowy, jakieś jeszcze pieczątki, ale co mi tam. Słońce grzeje. Już prawie 20 stopni się zrobiło.

Obraliśmy kierunek na Matobo Hills, w którym znajdują się rozsiane w dolinie granitowe skały. A dla tutejszych to miejsce ma szczególne chyba znaczenie, ponieważ na jednej z nich został pochowany założyciel Rodezji (poprzednia nazwa Zimbabwe) niejaki Rhodes. Ciekawe jak powstała poprzednia nazwa państwa zatem? Lubię takie przestrzenie i widoki, oj lubię! ''Tu się oddycha''! Słońce było coraz wyżej i lekko zaczęło już przesadzać z uśmiechaniem się. Gorąco.

57102

57103

57104

57105

57106

57107

57108

57109

57110

57111

57112


Trzeba też przyznać, że w krainie ''tu to będzie...'' drogi główne są bardzo przyzwoite i urozmaicone. Co kilkanaście kilometrów pozdrawiają nas przedstawiciele państwa zasilający check pointy. Dwa razy na dwadzieścia zostaliśmy zatrzymani i myślę, że towarzystwo po prostu nieźle się nudziło. Po krótkiej wymianie uprzejmości i po przybiciu sobie ''piątek'' spokojnie mknęliśmy dalej. Byle do baru. I rzeczywiście takowy się ujawnił naszym spragnionym za jakimś napojem i kto wie, może nawet strawą źrenicom. Ze strawą było tak sobie. To co tutejsi robili na grillu jakoś nie wzbudzało zaufania. Ja postanowiłem najeść się colą. Niezawodna jak zawsze. Jak można było się spodziewać wokół nas zrobiło się zbiegowisko. Cóż za symbioza - ''egzotyka'' robi foty ''egzotyce''! Ciekawe, czy przypadkiem nie pokrzykiwali do siebie: ''E! Ludziska, zobaczta jakie cudaki przyjechali!''. Nie zdziwiłbym się.

Bar, przy którym sobie zrobiliśmy pit stop chyba niejedno już widział. Nad ladą wznosiła się solidna krata oddzielająca mistrza codziennej ceremonii, czyli barmana od entuzjastycznych inaczej konsumentów. Pewnie przychodzą tu bez krawata, to i się awanturują czasami. Miałem, przyznam się, taką fantazję ''A może by tak na piwo tu wskoczyć wieczorem?''. Spojrzałem jeszcze raz na kratę. A może lepiej ruszać w drogę!

57113

57114

57115

57116

57117

57118

57119

57120

Dojechaliśmy do Masvingo i zaczęliśmy szukać stacji benzynowej. Była, tylko okazało się, że nie ma paliwa. Przynajmniej takiego jakie chcieliśmy, czyli bezołowiową. Jest za to ołowiowa. Lać? Nie lać? W sumie te pytania są bez sensu. Mam z konewką do Botswy zasuwać? Lejemy zatem. Oczywiście zbiegowisko i pierwszy raz w Afryce pojawiło się ''łan dolar, łan dolar''. I jeszcze ''I'm hungry''. Usłyszałem to od młodego człowieka przyodzianego w bardzo schludną koszulę, dżinsy, który chyba szedł na disco, albo podryw. Bez sensu.

57121

Było już zdrowo po południu i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Kierowaliśmy się w stronę ruin tzw. ''Starożytnego miasta''. Jedyne ruiny w tej ''okolicy''. Następne można znaleźć w Egipcie. Może coś jeszcze w Etiopii. Po drodze mignęła mi tablica Jazz&Art Gallery Lodge i w dodatku było to w kierunku jeziora Mutirikwi Wszystko pasowało. Odbiliśmy z głównej drogi na gliniaste szutry. Za kołami Ziggiego pojawił się rdzawy kurz. Już wiedziałem, w jakich kolorach zamelduję się przed bramą lodge'y.

Jazz&Art Gallery Lodge zadziwiła mnie na poważnie. Aktualni gospodarze raczej nie byliby w stanie czegoś takiego wybudować, a co dopiero tak stylowo urządzić. Wszystko - obrazy, fotografie, porcelanowe figurki, meble były nie w stylu afrykańskim. Dopiero drugiego dnia dowiedziałem się, że oto przebywamy w lodge ambasadora Zimbabwe Chivabe. Jednak chyba poznawanie świata poszerza horyzonty.

57122

57123

57124

57125

57126

Robi się na nowo zimno. Ciągnie też chłodem od jeziora. Wybiła 21.30. Zatem dobranoc.

Najechane 570km

Francistown - Masvingo (kawałek za, w stronę Starożytnego Miasta)

Piast
06.09.2015, 12:11
9. Victoria Falls - trochę daleko

25 lipca

Zmarnowany jestem i odczuwam brak natchnienia do pisania. Zatem dzisiaj telegraficznie.

Poranne widoczki i startujemy.

57127

57128

57129

57130

Great Zimbabwe Monuments, a inaczej rzecz ujmując tzw. ''Starożytne miasto'' dla hobbystów i fanów Tony Halika może nawet być ok. Określiłbym je, jako ciekawostkę po tej stronie afrykańskiej półkuli. Archeologowie pewnie by nie mieli wiele do roboty, a dla niewielbicieli kamieni strata byłaby mała, gdyby odpuścili sobie to miejsce z listy ''must to see''. Natomiast, jeśli ktoś chciałby wyryć na kamieniu ''Tu byłem i Tony Halik też'' to proszę bardzo. Można przyjeżdżać. My właśnie do tej grupy się zaliczamy. I Tony Halik też. Największą zaletą tego miejsca jest super widok na jezioro Mutirkiwi.

57131

57132

57133

57134

57135

57136

57137

Zapomniałbym. Jeszcze przez eksploracją obiektu zobaczyliśmy nadciągający pojazd: dwa koła, kufry, postać w kasku, niechybnie podróżnik taki, jak my. Yoou Man! Oczywiście seria standardowych pytań i po chwili wszystko stało się jasne. To Ashley z Melbourne. Ot, tak sobie jedzie przez świat na motku. W Namibii był 7 tygodni, potem... 7 tygodni!!! Chyba się jakoś nie śpieszy. Ja żałuję tylko, że nasze drogi w tym momencie musiały się rozejść. Chętnie bym posłuchał jego historii. Nie tym razem niestety. Ale za to ma stronę www.2wheelstravelling.com. Wrócę, poczytam sobie.

57138

57139

57140

Po zejściu z góry przystanęliśmy przy maszynach, żeby jeszcze raz przeliczyć trasę. Do Vic Falls grubo ponad 700 km, a w zasadzie prawie 800. Oj dużo! Chyba nie na dzisiaj. To co mnie powala w Afryce to odległości. Z punktu A, gdzie można coś zobaczyć do punktu B jest przynajmniej 500km. Codziennie trzeba pedałować, aż w pośladkach pojawia się martwica. Jakoś na luzie pewnie pojedziemy i najwyżej jutro pojawimy się na wodospadach.

Oczywiście wokół nas zrobiło się małe zbiegowisko. Czasami jest to męczące, zwłaszcza jak mam inną robotę na głowie. Tym razem było nawet śmiesznie. Szczególnie jak wszyscy chcieli robić sobie z nami zdjęcia. Muszę przyznać, że póki co naród Zimbabwe jest mega przyjazny motocyklistom.

57141

57142

57143

W Bulawayo zrobiliśmy kolejny pit stop. Ja oddałem się obserwacji życia ulicznego z mojej wartowni (a może warowni?) przy motocyklach. Ziggy zaczął organizować ubezpieczenie na motki obejmujące wszystkie kraje, przez które będziemy jechali w Afri. Z Egiptem włącznie. Wykupienie tzw. ''Żółtej karty'' za 20 USD (jak nasza zielona) powoduje, że nie trzeba będzie płacić za ubezpieczenie na każdej granicy. Wąż się cieszy! Ten w kieszeni oczywiście. Załóżmy, że przekraczamy 10 granic. Wszędzie po 20 USD i robi się niezła kwota. Operacja zajęła nam jakieś 2 godziny i była już 15.00, a do Vic Falls jeszcze jakieś 500km. No nic, jakoś będziemy się przemieszczali i za godzinę, czy dwie zdecydujemy o noclegu.

57144

57145

57146

57147

57148

57149

57150

57151

57152

57153

57154

57155

57156

Tak sobie jechaliśmy i jechaliśmy, aż zatrzymaliśmy się w Vic Falls właśnie. Była już 20 i ciemno. Dupa odpada, ale jesteśmy. Afrykańska głupota po raz drugi! 100km jazdy w ciemnościach. Poniosła mnie wizja postawienia nogi w Vic Falls jeszcze dziś. A może raczej, żeby jutro na luzie przejść się nad wodospad. Koniec już z taką jazdą!

Aha...i za dnia jest już ciepło - 26 stopni.

Najechane prawie 800km!

Masvingo - Great Zimbabwe Monument - Victoria Falls

Piast
06.09.2015, 12:14
Cześć III filmu.

https://youtu.be/LD81Mv8d2fo

LD81Mv8d2fo


wilq.bb - dzięęęki za podpowiedź!

Piast
06.09.2015, 12:39
10. Falls - nie tylko Vic Falls

26 lipca

Podkurczyłem powiekę i zupełnie nieświadomie doznałem niczym nieuzasadnionej paniki. Za oknem było jasno. Jasno jak nie co dzień, za to jasnym było, że dzisiaj nie gonimy. Wczorajsza jazda na wariackich papierach teraz premiowała. Mogliśmy w ''cywilnych ciuchach'', jak prawdziwi turyści zrobić przechadzkę nad wodospad. Nic nie zwiastowało kolejnych, dramatycznych zdarzeń tego dnia i nadciągającej zawieruchy.

Z naszej miejscówki do wodospadów był może kilometr. Spacer, jakże miła odmiana. Przed wejściem oczywiście stragany z ''pamiątkami'', ale nie tylko. Sprytni sprzedawcy zachęcali do zakupu peleryn przeciwdeszczowych. Taaa...już dam się wkręcić! Zastanawiałem się, jak wodospad będzie prezentował się w porze suchej. Stanęliśmy przy jednym z punktów widokowych i...zajebioza! Przede mną dzikie masy spienionej wody spadające z ogromnym hukiem z półki skalnej. Spojrzałem w dół i widziałem tylko szalejące w dole, wrzące wodne kłębowisko, które jak się wydawało, walczy, żeby wydostać się do góry. Tam, gdzie wolna przestrzeń. Żywioł nie do opanowania w jakikolwiek sposób. Rozbijane, jakby na atomy, masy wodne tworzyły coś na wzór mgły unoszącej się nad kotłem wodnym, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że robimy się coraz bardzie przemoknięci. Przydała by się jakaś peleryna.

57157

57158

57159

57160

57161

57162

57163

57164

57165

57166

Na końcu trasy zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym, z którego rozpościerał się widok na ponad stuletni żelazny most łączący Zimbabwe i Zambię. Nasz most. Część naszej trasy. Pewnikiem jeszcze dziś po południu na niego wjedziemy maszynami i będziemy kontynuowali podróż. Póki co, możemy na niego po prostu wejść i podziwiać z tej strony wodospady. I jeszcze jeden element mostu przyciągnął moją uwagę. Chyba najdłuższy na świecie bungee jump. Robi wrażenie. Lot w dół musi być kosmicznym przeżyciem.

57167

57168

57169

Zaczęliśmy już powoli odwrót z Vic Falls, a ja czułem, że z kroku na krok słabnę. Pojawiły się jakieś zawroty głowy, coś zaczęło figlować w żołądku i czułem, że zaraz będzie tu jakiś performance z moim skromnym udziałem. Nie myliłem się. Pierwsze krzaki moje i...tutaj zrobię przerwę w opisie. Dyniowo. Wczorajsze dania zaserwowane w restauracji nie przypadły do gustu mojemu żołądkowi. Zaszliśmy sobie wczoraj do restauracji, dla turystów i to był błąd. Zupa dnia, to w sumie nie wiadomo co? Coś w stylu kremu z dyni na słodko. Danie wegetariańskie, jakiś rozgotowany makaron z niewiadomego pochodzenia sosem grzybowym chyba. Trzeba jeść tam, gdzie lokalesi. Jeżeli local bar istnieje to znaczy, że jest ok. W innym przypadku lokalesi obrzucili by do małpim łajnem.

Powrotny kilometr do naszej miejscówki był najdłuższym spacerem w moim życiu. Wizyt na bok, nawet bez osłony krzaków, było kilka. Nie interesowało mnie to, czy ktoś patrzy, czy nie. Byłem zamroczony. Najgorsze było zwiększające się osłabienie i zawroty głowy. Nie mogłem iść. Po akcji bez krzaków zmobilizowałem się jednak i dotarłem do pokoju. Spotkanie z muszlą niespodziewanie okazało się zbawienne. To był ostatni moment. Potem łóżko i sen. I tak na zamianę przez następnych kilka godzin. Lekarstwo, lekarstwo by się przydało. I zażyłem...Coca Colę. Idzie ku lepszemu. Trochę mi w mózgu pojaśniało.

Chyba zrobimy jeszcze jakiś POM.

Po 17.00

POM rzeczywiście był. Szedłem trochę w obawie przed nieznanym i jakoś przeżyłem. Chyba wracam do formy. Podskoczyliśmy jeszcze na wspomniany wcześniej most. I tu otworzyły się nowe widoki na Vic Falls. Genialne, można tak stać i się wgapiać w bezruchu.

57170

57171

57172

Nieoczekiwanie, na moście przywitał nas gwizd lokomotywy. I na serio był tu pociąg z poprzedniej epoki. Szczególnie zauroczył mnie bar restauracyjny. Przepych kolonialny i szczerze, tak to można imprezować. Skoro jest lokomotywa i w dodatku parowa, to naszym celem stało się wciśnięcie naszych skromnych postur do środka w wiadomym celu -GWIZD! Stało się przywitaliśmy Zambię w taki właśnie sposób, bo w zasadzie byliśmy po stronie tej właśnie krainy. Taka to zabawa dla turysty.

57173

57174

57175

57176

Vic Bungee było już zamknięte. Nie ukrywam, pokusę skoku miałem wielką i gdyby nie poranne przygody, może leciałbym głową w dół do kanionu. A tak? Tylko sobie pomarzyłem.

57177

57178

57179

A wieczorem kolacja. Dla mnie gotowany ryż, bez jakichkolwiek dodatków. Jutro muszę być w formie. Ziggy jakieś larwy. Ciekawe jakie doniesienia żołądkowe będzie miał rano?

57180

57181

Piast
06.09.2015, 13:26
11. Zambia -powrót do szkoły

27 lipca

Jazda, jazda i jazda...tak cały dzień. Oswoiłem się z krajobrazem afrykańskich dróg i uliczny chaos już mnie nie zaskakuje. Zacząłem wręcz dostrzegać swego rodzaju logikę w tym całym zamieszaniu. Nie dziwią mnie już piesi z tobołkami wychodzący nie wiadomo skąd, rowery zapakowane we wszelakie dobra zmierzające wraz z ich kierowcami w sobie tylko znanym kierunku, czy też pobocza mniejszych i większych miast, gdzie toczy się w harmidrze przydrożny handel. Normalka. Byliśmy w drodze do Luangwa National Park.

57182

57183

57184

57185

57186

57187


Tym razem obiecaliśmy sobie, że nie ma mowy o jeździe po zmroku i od piątej zaczynamy szukać miejscówki do spania. Tak też się stało. Zaczęliśmy się rozglądać za czymś, co przypominałoby jakąkolwiek noclegownię. Czas mijał i nic. Wreszcie Ziggy wypatrzył bardzo klimatyczną przestrzeń. Małe jezioro, domek tuż przy nim. Jak z obrazka. I nawet miejsce się znalazło. Co prawda w pokoju nie było absolutnie nic. Nic oznacza w tym przypadku dosłownie NIC, tylko klepisko, ale w naszej sytuacji była to i tak pełnia szczęścia. Postanowiliśmy podjechać do najbliższej wioski po wodę i skomponować jakąś strawę. Wioska hmm...trzy budynki na krzyż, sklep i miejscowy klub rozrywki, z którego dochodziły dźwięki muzyki i głosy rozbawionej gawiedzi. Nie wzbudzało to mojego zaufania. W sklepie było piwo, ale wody brak.

Ziggy w tym czasie też oddał się poszukiwaniom wody i strawy przy ulicznym straganie. Miał więcej szczęścia, bo w jego ręku dostrzegłem cztery butelki z upragnionym płynem. Uratowani! I jeszcze do tego miła niespodzianka kulinarna. Tuż obok była szkoła i dostaliśmy wskazówkę, że tam pewnie będzie można coś zjeść. Zajechaliśmy więc na dziedziniec, żeby zasięgnąć języka. Chyba mieliśmy szczęście, bo po chwili pojawiła się siła wyższa w postaci dyrektora i zaczęliśmy pogadankę. Szkoła typu ''boarding'', czyli miała własny ''internat''. Osobne budynki dla dziewcząt i chłopców. Część z przebywających tu dzieciaków nie miała rodzin, zatem ci wszyscy ludzie dookoła to w zasadzie cała ich najbliżsi. Miałem wrażenie, że wszyscy są ''wyważeni'', zachowują się bardzo poprawnie w lekkim dystansie do nas. Normalnie, na ulicy wystarczyła chwila i robiło się małe zbiegowisko. Tutaj jakoś nie. Tym razem trochę niefajnie, bo miałem nadzieję na jakieś foty. Po siódmej zaczęła się indywidualna nauka w dużej sali i dzieciaki jakoś tak same z siebie tu przyszły. Zaskoczyło mnie to na poważnie. Skąd u nich taka dyscyplina? Nie widziałem i nie słyszałem, żeby ktokolwiek uderzał w dzwony nawołujące do nauki. Nasz Pan Dyrektor, dusza człowiek oznajmił też, że do szkoły przyjeżdża nawet ksiądz z Lusaki. Polak okazało się. Nie będzie nam dane się spotkać. Szkoda.

Dla nas znalazł się talerz potrawy z soi i ''czegosia''. Jakaś papka przypominająca kaszę manną zalaną wrzątkiem z odrobiną utwardzacza. Nie ważne czy i jak smakowało. Ważne, że w ogóle było. Zapchałem się ze smakiem.

Nieoczekiwanie też załapaliśmy się na nocleg. Początkowa wersja - rozłożymy maty na stołach. Finalnie, niezawodny Dyrektor zorganizował dla nas materace. Jeszcze tylko prysznic pod stojącą pośrodku podwórza pompą i można iść spać.

57189

57190

57191

57192

57193

57194

57195

57196

57197

57198

57199

57200

57201

57202

57203

57204

57205

Ciarrry! Bywałem w swoim życiu na wielu koncertach muzycznych. Są takie, których się nie zapomina, gdzie każdy dźwięk, każda nuta unosząca się w przestrzeni wokół ciebie sprawia, że czujesz ciarrry przetaczające się po plecach. Tutaj, w pewnym momencie, słychać było w ciemności śpiew dziewcząt i brzmiało to, że...ciarry! Rewelacja! A one tak po prostu sobie zasiadły na schodach i śpiewały. Chóry ćwiczą takie frazy latami, a tu? Samo się toczy.

Już dawno zapadła ciemność. Spojrzałem w czarnoatramentowe niebo i miałem wrażenie, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę, żeby dosięgnąć najbliższą z gwiazd. Były tak wyraziste i realne jak z obrazka. Byliśmy w ''One million star hotel''.

Najechane 590km

Vic Falls - kawałek za Lusaka

Temperatura - do 30 stopni

magicl
06.09.2015, 16:26
Sie rozmarzylem, z niecierpliwoscia czekam na wiecej. Super:Thumbs_Up:

Emsi
06.09.2015, 16:57
Super, a filmy fajnie się ogląda puszczając na dużym tv, a nie na monitorze :)

walther_white
06.09.2015, 19:18
Czekamy, czekamy! Świetnie się czyta:)

Piast
06.09.2015, 20:32
12. Zambia - kupa słonia

28 lipca

Ruszyliśmy jak zwykle wcześnie i zapowiadało się na nabijanie kilometrów, żeby dokulać się powiedzmy na czternastą, może piętnastą do Luangwa. Spacerek. Taki był plan i jak to mówi przysłowie: ''Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach''.

Ale zanim...zrobiliśmy delikatny pit stop blisko miejscowego PKS'u.

57206

57207

57208

57209

57210

57211

57212

57213

57214

57215

Byliśmy jakieś 45 km od Chipata i zobaczyłem scenę, która spowodowała u mnie wytrzeszcz oczu, lekki bezdech i gwałtowne hamowanie. Moto Ziggiego zaczęło tańczyć przede mną w jakimś bezwładnym rytmie. Rów będzie? Uff... Nie, nie tym razem. Spojrzałem na tylne koło BM-ki i zobaczyłem, jak uchodzi z niego powietrze niczym z przebitego balonu.

Oględziny, dziura jak po najechaniu na solidny pręt. Ziggi zabrał się do akcji naprawczej, a ja robiłem za pomocnika majstra. Byliśmy przygotowani, jak harcerze na taką ewentualność. Zestaw naprawczy, kołki, kompresor. Wszystko pod ręką. Guma została sprawnie zakołkowana i byliśmy gotowi, żeby...podrapać się po głowie. Nie trzyma. Powietrze wylatuje bokami, ponieważ kołki były za cienkie, a może dziura za szeroka. Jakkolwiek, nie spasowało nam się. Dumamy???!!!???!!! Może by tak zdjąć koło? Pojadę do miasta, mechaniory naprawią i wrócę? Silikon? Poxipol? Nie, silikon jednak. Ziggy powtórzył całą operację wspierając się tym zacnym uszczelniaczem. Kompresor raźnie pierdzi uzupełniając powietrzem oponę i...jest lepiej. Powietrze delikatnie uchodziło, ale zgodnie stwierdziliśmy, że lepszym wyjściem będzie jazda do miasta i ewentualne podpompowanie koła niż cokolwiek innego.

Już w Chipata, po kilku próbach zajechaliśmy do miejsca o nazwie ''Riders for health''. W garażu kilka motocykli i powoli zacząłem kojarzyć. W ''Long Way Down'' Borman i McGregor chyba poświęcili część filmu, żeby pokazać lekarzy, którzy na motocyklach jeżdżą bezdrożami do zagubionych na pustkowiu wsi, żeby tam leczyć ludzi. Zacząłem pogawędkę na ten temat z jednym z mechaników. Tak rzeczywiście było. Szacun.

A opona? Nie było opcji naprawy na szybko. Finalnie Ziggy zdjął zapas, a opona z dziurą została u chłopaków. Umowa jest taka, że jak będziemy wracali z parku to wjedziemy do nich, żeby ją odebrać. Może uda się ją jakoś jeszcze podkleić? Jeśli nie, to i tak lepiej mieć delikatnie przepuszczający zapas niż nic.

Zabawne. Jeszcze dzisiaj rano przez myśl mi przeszło, że już kilka lat jeżdżę na motku i może z tym zapasem to jednak przesada? Już wiem, że nie.

57216

57217

57218

57219

57220

57221

57222

57223

I tak tuż przed osiemnastą zajechaliśmy do Flatdogs Camp przy Luangwa Nat. Park. Tu muszą być słonie! Generalnie w Afri wschodniej dzika zwierzyna została zepchnięta do parków i w zasadzie głównie tu można ją oglądać.

Luangwa zapowiada się nieźle. Koło naszego namiotu ''safari'' dookoła rozsiane są kupale słoni. Już na wstępie pani z recepcji pouczyła nas co można, a czego nie? Lista:

1. Motocykle zaparkować przy recepcji, nie przy namiocie ''safari'', bo jak przeleci słoń to...

2. W nocy można przemieszczać się wyłącznie z obstawą, bo jak słoń to...

3. Jak słoń się pojawi to utrzymywać dystans 50-60 metrów, bo to słoń przecież...

4. Żadnej otwartej żywności w namiocie i przed, bo słoń...

Niech ten pieprzony słoń przylezie wreszcie...!!! Ja chcę!!!

57224

Najechane 580km

Kawałek za Lusaka - National Park Luangwa

Temperatura do 32 stopni

Piast
06.09.2015, 20:37
FILM część IV

eogcsMLXOnk

Piast
06.09.2015, 20:58
13. To jednak nie ściema

29 lipca

Czwarta nad ranem. Trzask, trzask, trzask!!! Jakby coś przedzierało się w zaroślach, tuż obok naszego namiotu. Nie jakby! Coś się przedzierało bez cienia wątpliwości. A może to tylko pękające od wiatru gałęzie? Trzask! Poczułem się z lekka nieswojo. I czekam, czekam...10 minut, 15, 20. I nic. Przewróciłem się na drugi bok, żeby zasnąć. Po kilkunastu sekundach, w odległości może trzech metrów, powoli i zadziwiająco cicho przetoczył się przede mną cień, a właściwie ciemna bryła słonia. Wyskoczyłem z łóżka, żeby mieć pewność. Tak to on, a zaraz za nim jeszcze jeden. A ja myślałem, że kupale słoni tuż obok naszego namiotu to tylko turystyczna atrakcja. Wszystko działo się w realu!
Kilkadziesiąt minut później poszliśmy na śniadanie przed zbliżającym się safari. I znowu dwa słonie beztrosko szukające w okolicy jedzenia. Jakoś nie za bardzo się nami przejmowały. A właśnie, kto jest na czyim terytorium? Słonie nie mają naturalnych wrogów, więc ich terytorium jest w zasadzie wszędzie. Jazda na safari i podpatrywanie zwierzyny to jedno, ale wizyta dzikich i wolno żyjących słoni przecież to inne przeżycie. Ich potęga budzi respekt.

57225

57226

Przed południem wyruszyliśmy do parku. I cóż mądrego mogę o nim napisać? Wszystko jest w internecie. A jak by ktoś zapytał:
- Słonie były? Były i to nie jeden. Były też widoczne tereny, na których żerowały. Wyglądało to tak, jakby przeszedł halny. Połamane drzewa, zero zieleni tylko wystające kikuty drzew i pnie. Pustynia. Słoń potrzebuje 200kg pożywienia dziennie. Jeszcze w latach siedemdziesiątych żyło ich około 100 tys. w samej tylko Zambii. Teraz jest ich około 25 tys. Nie dlatego, że nie mają co jeść, tylko dlatego, że ich przyrost został ograniczony celowo przez rząd. Mechanizm wyglądał w następujący sposób. Przychodzi stado słoni, które nie mają naturalnych wrogów. Robią imprezę nie pozostawiając innym zwierzakom pożywienia. Inne zwierzaki znikają, a wraz z nimi krokodyle, lwy i inne z łańcucha pokarmowego. Proste zależności.
- A lwy były? Jasne, że tak. Nawet całe stado, naliczyliśmy ich czternaście, wylegujących się w słońcu po raczej udanej wieczornej uczcie. Wokół widoczne były porozrzucane kości bawole chyba. Przysmak lwa. Leżały tak przytulone do siebie i wyglądało na to, że tak im dobrze.
- A bawoły? Przed nami zobaczyliśmy przemarsz całego stada niczym na defiladzie na Placu Czerwonym. Doliczyłem się do 483 sztuk ;-) i straciłem orientację ile ich jeszcze było. Ogromna masa.
- A żyrafa? Weszła centralnie w kadr obiektywu, jakby celowo chciała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Dystyngowanym krokiem przeszła sobie spokojnie obok nas.
- Antylopy? Całe stada w popłochu przemierzające okolice.
- Pawiany? Okazało się, że to bardzo pożyteczne stworzenia. Dostrzegają szybciej niebezpieczeństwo i ostrzegają antylopy.

57227

57228

57229

57230

57231

57232

57233

57234

57235

57236

57237

57238

57239

57240

57241

57242

57243

57244

57245

57246

57247

57248

57249

57250

57251

57252

57253

57254

57255

57256

57257

57258

57259

57260

57261

57262

57263

57264

57265

57266

57267

57268

57269

57270

57271

57272

57273

57274

57275

57276

57277

I jeszcze wiele innych. Zebry też były. Organizacja safari, sam park i nasz przewodnik Jeffrey robią jak najbardziej korzystne wrażenie. Super!
Jedyne, co mnie wkurza w naszej lodge to internet. Jest dodatkowo płatny! Sam pobyt tu do najtańszych nie należy i jeszcze kasują za takie rzeczy, które nawet w najtańszych kwaterach są w standardzie. Porażka! My Polacy ''honor, ojczyzna, szabelka'' i internet for all nie daliśmy się. W południe ruszyliśmy do wioski po kartę SIM, żeby się uniezależnić. W Zambii jest tak, że nowa karta SIM musi być zarejestrowana na konkretną osobę, ale dla pani nie stanowiło to problemu. Miała przygotowane ksero pięciu różnych postaci i coś czuję, że byli to już posiadacze przynajmniej 100 kart SIM na głowę, co pewnikiem dawało im status VIP u miejscowego operatora.
Zakładam poradnik. Tip 1: chcesz internet, kup kartę SIM.

I jeszcze dodatkowa zemsta. Lunch też zjedliśmy ''na mieście''.


57278

57279

57280

57281

57282

57283

57284

57285

57286

57287

57288

57289

57290

57291

57292

57293

57294

57295

57296

57297

57298

strażak
06.09.2015, 21:31
Pięknie to się czyta i ogląda;)

Piast
06.09.2015, 21:36
14. Do Malawi

30 lipca

W zasadzie nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się na granicy Zambia- Malawi? Jak z wizami? Czy będą do ogarnięcia na miejscu? To jeszcze przed nami. Póki co, zajechaliśmy po oponę Ziggiego do ''Riders for helth''. Zaklejona.

57299

Ruszyliśmy dalej, na stację benzynową. Za moment pojawili się obok nas przedsiębiorcy obsługujący mobilne kantory wymiany walut. Potocznie zwani w PRLu cinkciarzami. Pierwsza propozycja wymiany 350 kwacha za 1 $. Druga już 400. Bardzo atrakcyjnie. Za bardzo. Ziggy już prawie dobijał targu, tylko jakoś cały czas tworzyło dookoła zamieszanie. Niedobra energia w powietrzu. Zerwaliśmy transakcję i czmychnęliśmy na granicę. Tam już jakoś łatwiej poszło.

Wyjazd z Zambii był łatwy i beztroski. Na posterunku Malawi z kolei jakoś nie za bardzo. Chodziło głównie o to, że nie mieliśmy wiz i trochę to trwało zanim sprawa ruszyła. Ceny za nie, w zależności od rozmówcy, zmieniały się. Już nie wchodząc w szczegóły, udało się dzięki cierpliwości i zachowanej pogodzie ducha. Po prostu swoje trzeba wychodzić, aż oficerowie poczują się dowartościowani.

Wjechaliśmy do Malawi i skierowaliśmy się w stronę Nkhotakota przez Kasungu Nawet sprawnie nam szło i był taki plan, żeby dotrzeć do... No nie! Słowo ''plan'' wykreślę ze słownika. Mieliśmy jakieś 40 km do Nkhotakota i koniec drogi. Szlaban, a za nim rdzawe afrykańskie szutry. Wyszedł strażnik i oznajmił, że motocykle nie przejadą, ponieważ za szlabanem zaczyna się taki niby park z dziką zwierzyną. Jakiś głodny łowca mógłby nas zjeść. W zasadzie, rzeczywiście jesteśmy jak ruchomy cel. Trochę to trwało i jednak strażnik kupił wersję, że mięso białych ludzi tutejszej zwierzynie pewnikiem nie będzie smakowało. Zwłaszcza, że jesteśmy spoceni od jazdy motocyklem. Mogliśmy wjechać. Szutry nie były jakieś długie i męczące. Za jakiś czas trafiliśmy na drugą bramę. Tym razem wyjazdową. W parku z dziką zwierzyną, najdzikszy był chyba sam strażnik.


57300

57301

57302

57303

57304

57305

Wjechaliśmy na bardzo lokalną drogę ciągnącą się wzdłuż Jeziora Malawi. Inna Afryka. Taka bardziej ''prawdziwa'', jaką sobie wyobrażałem. Gołym okiem widać, że jest biedniej, ale też gwarnie i tłocznie w każdej mijanej wiosce. Dzieciaki jak zwykle reagują spontanicznie i kiwają w naszą stronę. Roślinność nabiera koloru coraz bardziej intensywnej zieleni. Plan tym razem się udał. Dojechaliśmy do Nkhata Bay. Miasteczko portowe pachnące szprotką. Plaży, takiej z sensem, kąpiel itp. Nie widziałem. Za to jakieś 40-50 km przed można znaleźć jakąś fajną lodge z plażą i dostępem do jeziora. Nam nie było tym razem dane. Tak jak teraz o tym myślę, to dużo sensowniej byłoby odpuścić sobie np. ''Stare miasto'' w Zimbabwe i przyjechać do Malawi na 3 dni. Szkoda.

57306

57307

57308

57309

Najechane 590km

Zambia Luangwa NP - Nkhata Bay

Temperatura do 26 stopni

Kristos
06.09.2015, 21:50
Piast: ,,Great Zimbabwe Monuments, a inaczej rzecz ujmując tzw. ''Starożytne miasto'' . Największą zaletą tego miejsca jest super widok na jezioro Mutirkiwi.''

A zdjęcia nie zamieściłeś tego super widoku, żeby nas mobilizować do osobistego zapoznania się z tym miejscem?:D
Lodzio, miodzio.

Piast
06.09.2015, 21:57
15. No, no - tu Malawi, a tu Zambia

31 lipca

Jeszcze kilka fot z okolicy, za dnia.

57310

57311

57312

57313

57314

57315

Trochę jednak trzeba nam podgonić tempo, żeby wyrobić się na prom płynący z Sudanu do Egiptu. 12 sierpnia, wtorek to data, która nas interesuje zwłaszcza, że prom pływa tylko raz w tygodniu i jest to jedyne czynne przejście graniczne pomiędzy tymi państwami. Podobno ma być też oddana do użytku lądowa odprawa, a póki co gonimy.

Ale nie ma też sensu przeginać z tą gonitwą.

57316

57317

57318

57319

57320

Tradycyjnie już wczesnym rankiem byliśmy w siodle i ruszyliśmy w stronę Tanzanii przez Zambię. Na mapie jest wyraźnie zaznaczona droga zmierzająca z Malawi przez Zambię właśnie do Tanzanii.

Trzeba to przyznać, że w Malawi jechało się pięknie. Odbiliśmy lekko od jeziora w góry, kręciliśmy winkle na dobrych drogach i zrobiło się soczyście zielono. W Afri, jak to w Afri wszystko może się wydarzyć. Nie wiadomo skąd i jak, ktoś na górze zaczął cedzić wodę przez wielkie sito. Sito miało jakieś wielkie dziury chyba, bo nie było szans na wdzianie teletubisiowego stroju. Uciekaliśmy przed deszczem do najbliższej chatynki. Mieszkanie dla pigmeja. Gospodarz był spoko i jakoś bardzo życzliwie nas przyjął pod daszek, na mini taras. Pojawiła się za moment dwójka jego zaciekawionych kosmitami dzieci. Taką zabawę wymyśliłem. Najpierw pstryk fota, a potem oglądamy. Zabawa przednia, a śmiech dzieciaków, taki z bebechów, spowodował, że pojaśniało dookoła. Mogliśmy jechać dalej.


57321

57322

57323

57324

57325

Nawigację miałem nastawioną na przejście Malawi-Zambia i według niej pozostało do przejechania jakieś 50km. Minęliśmy wsio-mistko Chitipa. Zaraz za nim, po lewej stronie pojawił się budynek nie podobny do innych. Z białej cegły i bardzo okazały. To tutaj była już odprawa celna. Wszystko poszło sprawnie. Celnicy zajęci grą w afrykańskie szachy chyba chcieli się nas jak najszybciej pozbyć.

57326

57327

57328

Za niedaleką chwilę wjeżdżaliśmy do Zambii i zmienił się nieoczekiwanie kolor jezdni z czarnego na rdzawy. To oznaczało tylko jedno. Czekała nas jazda szutrami. Generalnie nie ma bólu. Trochę się będzie kurzyło, ale szutry to nie takie straszne rzeczy. Tylko, że jesteśmy w Afri...Szutrów był ciut, ciut. Potem jakiś mędrzec wpadł na pomysł, żeby drogę jakoś utwardzić i nawrzucał ostrych kamieni na miękką kiedyś glinę. Teraz jest pora sucha i uformowało się tu coś w rodzaju drogowego jeża. Najgorsze, co mogłoby się mi tu przydarzyć, to rozdarta opona. Jakoś jechaliśmy dalej, a Afri uczyła pokory i pokazywała nam co chwilę nowe oblicze nasze drogi. Zajechany, zatrzymałem się, żeby zastanowić się, jak to się stało, że jest tak, jak teraz na wprost widzę, Chyba było tak. Na glinianą drogę spadł grubymi kroplami wielodniowy deszcz. Gliniana niegdyś droga zamieniła się pewnie w sieć większych i mniejszych rzek i strumieni, które rzeźbiły własne koryta. Część wzdłuż, część w poprzek wspomnianej drogi. A potem nagle przestało padać i nagle wszystko wyschło przypiekane afrykańskim słońcem. Glina znowu stwardniała i tylko droga była już nie taka. Jechałem 20 km/h ćwicząc nie jazdę szutrem tylko, motocyklową ekwilibrystykę. Patrzyłem tylko, żeby nie wpaść do koryta po strumieniu, albo żeby koło mi się nie zblokowało kiedy do niego wpadnę. Trochę męczące. Co jakiś czas robiłem pit stopy i jak zwykle nie wiadomo skąd pojawiali się lokalesi. Agielski jakoś słabo szedł. Ja: ''Malawi...Zambia...Tanzania...motorcycle...fahren ''. Lokalesi: ''No, no...tu Malawi, a tu Zambia''. Załapałem. Jechaliśmy centralnie granicą. Po lewej Malawi, po prawej Zambia. Takie czary. A na mapie inaczej to wyglądało.

57329

57330

57331

57332

57333

57334

57335

57336

Chyba ponad trzy godziny tak się snuliśmy, aż w końcu dojechaliśmy do Tunduma. Przejście graniczne to już osobna historia. Takiego afrykańskiego kotła to jeszcze nie widziałem. Ziggy mocował sięz dokumentami, a ja pilnowałem dobytku. Otoczyli mnie ze wszystkich stron. ''Money, banana, insurance, banana, money, money, kwacha...''. Obłęd.

57337

57338

57339

Zeszło nam chyba jakieś dwie godziny na formalnościach i ciemno już było. Złapaliśmy jeszcze pierwszą z brzegu wolną lodge, żeby się zwalić z gratami i przede wszystkim umyć. W dupę...żarówki przepalone, w łazience noc, w pokoju wisi coś smętnego na drucie, który nie wzbudza zaufania. Wody brak. Nie tak miało być! Pani chyba pojęła, że żartów nie ma. Minął jakiś czas i był prysznic. Taki mechaniczny. Miska, nalewak i już. Stoisz i lejesz na siebie...Trochę słabo brzmi, ale tak właśnie jest. Aha, lejesz wodę na siebie. A kolacja dzisiaj z torebki. Nawet niezły ten makaron z sosem pomidorowym.

57340

Najechane 460km (80km off)

Nkhata Bay - Tunduma Tanzania

Temperatura do 28C

Piast
06.09.2015, 22:01
FILM część V

27Umw8JJtzw

Piast
06.09.2015, 22:25
16. Piłowane w Mpanda Tanzania

01 sierpnia

Tanzanię traktujemy tranzytowo, bo jakoś tak wychodzi. Jakoś po drodze z Zambii do Burundii nic ciekawego nie ma. Jezioro Tanganika na zachód od drogi pewnie 50km. Na wschód, w zasięgu też nic. Słonia widziałem, a Kilimandżaro to inny rozdział.

Start był niezły. Droga asfaltowa ufundowana przez America People. Nie wiem czemu, ale tak głosiła tablica. Jeśli tak by było, to może jakoś blisko granicy dzisiaj jeszcze przenocujemy. To tylko 770km do najechania. To Afri jednak...Nie wiem ile dokładnie ujechaliśmy. Myślę, że chyba 100km i zaczęły się szutrowe objazdy głównej drogi. Potrzebuję jakąś nazwę. Nie szutry tylko...''glikurz''. Definicja: ''Glikurz'' - zaschnięta glina wyrzucająca masę kurzu. A może lepiej ''glisz''. Tak, brzmi mi lepiej. Więc zasuwamy wspomnianym gliszem i nie ma lekko. Oprócz kurzu pojawiły się doły. Jak nie doły, to łaty luźnego piachu. Jak nie piach, to gliszowy jeż. I tak do Sumbawanga. Chyba do granicy nie dojedziemy jednak.

Korzystając z postoju miałem okazję poprzyglądać się życiu ulicznemu. W Tanzanii bardzo popularne są motoriksze ku mojemu zaskoczeniu. Widziałem takie ustrojstwo masowo jeżdżące w Indiach, ale tutaj? I czemu nie w innych, dotychczas odwiedzonych krajach afrykańskich? Zagadka...

57341

57342

57343

57344

57345

57346

57347

57348

57349

57350

57351

57352

57353

57354

57355

57356

57357

57358

57359

57361

57362

57363

57364

57365

57366

Śniadanie i w drogę. Jajecznica będzie ok? Jak najbardziej. Może będzie lepiej z tą drogą będzie wreszcie? Nie było. Raczej odwrotnie. Do wszystkiego, o czym już pisałem, doszedł jeszcze fesh fesh. To jest dopiero zdrajca! Wygląda dość normalnie. Jak sypki piach, tylko, że to nie piach, a coś w rodzaju kupy kurzu. Wpadasz, zero przyczepności, a pod nim jeszcze wyrąbana dziura.

Zdjęcia są z odcinków lajtowych.

57367

57368

57369

Co jakiś czas mijają nas ciężarówki. Nie czułem, żeby którakolwiek zwolniła na drodze. Przewalały się na pełnym gazie tuż obok nas pozostawiając chmurę kurzu, zza której nie było widać absolutnie nic.

Byłem okrutnie zmasakrowany, aż dotarliśmy do Mpanda. Miasteczko, w którym nie ma nic. Hotel jest za to i pomyślałem, że wreszcie otrzepię się z kurzu i złapię zasłużony oddech. W restauracji, na dole, zasiedli budowniczowie afrykańskich dróg, Chińczycy. I chyba nie przypadkowo w karcie pojawiły się dania Made in China. Ryż z warzywami dla mnie? Tak, poproszę.

Nie ma tak lekko. Kilka budynków dalej zaczął się koncert jakiegoś afrykańskiego bandu. Afrykanie, jak powszechnie wieść niesie mają rytm we krwi, a muzyka to ich druga religia. Te wokale i frazowanie eeech...marzenie. Band zza płotu to...poraaaażżżka, dramat, masakra, zgon i gwóźdź! Wokale piłowały coś bez sensu, gitarrra-może warto nastroić, a sekcja koszmar! I w dodatku grali ten sam numer przez cztery godziny. Dżizus! Ludzie chcą spać tutaj!!! Na filmie słychać, o co chodzi.

Najechane 460km (ponad 200 off)

Tunduma - Mpanda

Temperatura do 30C

Piast
06.09.2015, 22:34
17. Co wiem o Burundi?

02 sierpnia

Prosto, lewy ciąć, dohamowanie, gaz na ostro, stójka, nic nie widać, kurz, dziura po osie kół, szorowanie podnóżkami, pieprzona tarrrrrka, uff trochę luzu, kilka kilometrów prostej, dziura, minąć, fak druga za nią i trzecia, piach, sypki piach, przednie koło ucieka, uff trochę luzu, szit!, zjazd 100 metrów po głębokim piachu, podjazd fesh fesh i tak przez prawie 200 kilometrów. Lubię poranne ćwiczenia, ale przeorany byłem tak do spodu.

Miałem takie momenty, gdzie robiłem podsumowanie moich życiowych dokonań. Coś między activ-medytacją, a ''i po co mi to było''. Przez myśli przelatywały obrazy z bliższej i dalszej przeszłości. Warto. Polecam. Bardzo rozwojowe, ponieważ można tak na serio docenić to, co się ma.

57370

57371

57372

57373

57374

57375

57376

57377

57378

Jak już pisałem, przeorany byłem do spodu. Pot, kurz, narastające zmęczenie. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że droga, którą jadę, to właśnie ta droga! Moja afrykańska, o jakiej sobie śniłem. Pustkowie bez asfaltu i tylko raz na jakiś czas mijani lokalesi. O do faka! Tak właśnie miało być i się dzieje! Bezcenne.

Glisz się skończył i wjechaliśmy na asfalt. Nie powiem, miła odmiana. Było już sporo po południu i cięliśmy w stronę granicy z Burundi. Nie wiem o tym państwie nic, absolutnie. Po odprawie tanzańskiej przyszedł czas na drugą. Luz przed duże L. Znowu jechaliśmy off i chyba już się przyzwyczaiłem. Nawet poczułem lekką frajdę z jazdy. Dojechaliśmy w końcu nad jezioro Tanganika. Czas na odpoczynek.

Mpanda - Nyanza Lac

Najechane 400km (220 off)

Temperatura do 32C

Piast
06.09.2015, 22:37
FILM numer VI

yfjI_TkrrVs

Piast
06.09.2015, 22:50
18. Burundi - w trosce o dupę el Presidento

03 sierpnia

Burundi to mały kraj. Do przejechania mieliśmy jakieś 250km do granicy. Spokojenie zatem. Najpierw śniadanie. Omlet. A co, zaszalejemy. Obsługa chyba też była z tych ''na spokojnie''. Czekamy, pytamy, prosimy i nic. Wstaliśmy, więc i ruszyliśmy do motków. W powietrzu zawirowało, a zjednoczone siły kosmosu sprawiły, że właśnie nasz omlet wylądował na stole. Tak to Wy tego kraju nie zbudujecie. I rzeczywiście zastój jakiś tu panuje.

57379

57380

57381

Drogi pobudowane już dość dawno teraz powoli idą w ruinę. Dziura pogania dziurę i za kilkanaście lat będzie tu niezły off resztkami asfaltu.

57382

57383

Ciasno na drogach. Szczególnie w mijanych miasteczkach. Piesi spacerują sobie beztrosko w tylko im wiadomym kierunku, rowerzyści ćwiczą węże na swych sprzętach. Z niewiadomego mi powodu, każdą wolną powierzchnię zajmują tłocznie ludzie, jakby przyszli na targ z dobrami, które nagle mogą odmienić ich życie. Głowa przy głowie. I ''łapka w górę''. Tak jest na fejsie? Mam rekord świata chyba. Ludzie masowo nas pozdrawiają. Zero agresji.

57384

57385

57386

57387

57388

57389

I tak sobie jedziemy, aż w pewnym momencie halt. Co jest? Ano el Pesidento Burundi będzie przejeżdżał za moment, więc proletariat i inna biała hołota z drogi. I rzeczywiście po chwili przemknęły obok nas wozy zbrojnych, a potem trzy białe toyoty. Jak tam dziury Panie el Presidento? Dupa nie odpada?

57390

57391

Jakoś przeprawiliśmy się przez granicę i już byliśmy w...Europie? Jak to tak? Zaskoczenie. Rwanda w porównaniu do Burundi to przeskok w czasie i przestrzeni jednocześnie. Czysto, drogi bez dziur, ludzie jacyś tacy bardziej przytomni i nawet pojawiły się bloki mieszkalne, których chyba od Cape nie widziałem.

Kolacja: bolonese i kiełbasa. Takie afrykańskie...

57392

57393

57394

Tutsi i Hutu? Jedno z największych ludobójstw w historii. Jutro zamierzamy obejrzeć miejsca pamięci tego pogromu. Brrr. Coś czytałem na ten temat i opisywane zdarzenia były przerażające. Zobaczymy jutro.

Najechane 400km

Nyaza Lac - Kigali

Temperatura do 28C

Piast
06.09.2015, 23:03
19. Memorial w Rwandzie

04 sierpnia

Z samego rana zajechaliśmy do Kigali Genocide Memorial Center. Byłem ciekaw tego miejsca i miał to być jeden z celów mojej podróży. Ludobójstwo, które tu się wydarzyło przeraża. W samym Kigali zginęło około 250 tys. głównie Tutsi. Co czuje człowiek, kiedy pewnego ranka w progu domu staje sąsiad z maczetą i zaczyna się rzeź? Rzeź mężczyzn, kobiet, dzieci. Nie ma znaczenia, czy ktoś czymś zawinił. Ważna jest pieczątka w dowodzie tożsamości. Jesteś Tutsi, maczeta tnie Ciebie i twoją rodzinę. Ewentualnie dokonują się czyny masakry Twoich najbliższych, na Twoich oczach w dodatku. A potem to już Twoja kolej. Nie będę się rozpisywał na temat wymyślnych metod zabijania podczas pogromu. Naziści byli bardziej cywilizowani.

Weszliśmy do budynku i zrobiło się mrocznie. Zdjęcia pociętych maczetami zakrwawionych ciał. Kościół, w którym masowo zostali wycięci Tutsi. Dużo tego, może nie ilościowo, ale zrobiło mi się duszno i chciałem wyjść.

W jednej z sal zawieszone zostały zdjęcia uśmierconych. Takie zwykłe, rodzinne i okolicznościowe. Widać na nich uśmiechnięte twarze. Szczególnie dzieci są bardzo fotogeniczne. Teraz ich już nie ma i został tylko obrazek. Przygnębiające.

Podsumowując, wystawa ryje czachę, a wyobraźnia wcale nie pomaga.

57395

57396

57397

57398

57399

57400

57401

57402

57403

57404

57405

57406

57407

57408

Na smutno ruszyliśmy w stronę granicy z Ugandą. Chyba już mamy w miarę opanowane procedury, więc poszło wszystko dość sprawnie jak na warunki afrykańskie.

Już Ugandzie skierowaliśmy się w stronę granicy z Kongo. ''Goryle we mgle''. Taki chyba kiedyś był film. Mgła, czy bez mgły, chętnie kilka fot bym pstryknął. Jedyny kłopot, jaki nam się pojawił to hasło ''booking''. Z różnych relacji wynika, że żeby zobaczyć goryle, trzeba zarezerwować sobie wejście do rezerwatu 3-4 miesiące wcześniej. My to raczej takie ''last minute'' uprawiamy. ''A niech się podzieje...''. Mijaliśmy właśnie Kabale i w oko wpadł mi napis Gorilla Bacpekers. Ziggy zawrócił, a ja za nim. Jak to zwykle bywa, w takich miejscach zawsze można znaleźć sensowne informacje. I rzeczywiście, za jakiś czas znalazł się menedżer ośrodka i jak się okazało organizator ''gorilla tekking''. U niego nie można było się załapać na wycieczkę, bo ma booking. U jego kolegów też nie za bardzo, bo...słowo na ''B''. Sensowna informacja jednak brzmiała, żebyśmy pojechali do Kisoro, centralnie do strażników wydających permity (Uganda Wildlife Agency). Może się uda, a może nie. Ruszyliśmy zatem w ciemno drogą, która wiła się wśród gór. Gór nie takich niskich wcale. Prawie 2000m.n.p.m. Droga widokowo piękna tylko, że na szybki przejazd nie ma co liczyć. Winkle, winkle, winkle... A czas płynie sobie. Dojechaliśmy ostateczne do UWA i zaczęliśmy poszukiwania Tiny, która wszystko wie. Czy znajdą się dwa permity, czy tylko zrobiliśmy na daremno 70 kilometrów? Tina zniknęła za drzwiami, żeby sprawdzić aktualne ''bookingi''. Jedyna nadzieja była w tym, że ktoś odwołał swoją rezerwację. Tina wróciła i...jutro idziemy oglądać goryle. I chrzanić mgłę. Bez niej też będzie dobrze.

Jeszcze tylko jedzenie i shoping. Dzisiaj była ryba w jakimś tajemniczym sosie i smażony ryż.

57409

57410

57411

57412

57413

57414

57415

57416

57417

57418

57419

57420

Najechane 200km

Kigali - Kisoro

Temperatura do 26C

Piast
06.09.2015, 23:18
20. Uganda - ''Goryle, bez mgły''

05 sierpnia

Zaskoczyłem budzik, gdyż obudziłem się wcześniej niż on. Zupełnie niepotrzebnie się tym razem wysilał. Gdzieś tam w głowie snuły mi się obrazy, fotografie goryli, które widziałem w UWA. Też bym takie chciał zrobić. Pytanie tylko brzmiało, czy uda nam się zbliżyć wystarczająco blisko? Wszystko przed nami.

Stawiłem się wraz z Ziggim o 7 rano w UWA, żeby odebrać jeszcze dodatkowe papiery i zastanawiałem się, w jaki sposób dostaniemy się do parku. I fart jakiś. Pod biuro podjechał samochód i po swój permit wyskoczył Cederic. Za nim dwóch Afro, kierowca-przewodnik i nie wiem kto? Może obstawa? Ziggy chwilę z nimi pogadał i załapaliśmy się na wspólną jazdę do parku. Droga, 14 kilometrów, to jakaś pomyłka. W pewnym momencie wysiedliśmy z samochodu i robiliśmy nordic walking bez kijków, bo auto ryło spodem o wystające głazy. No proszę Państwa z UWA. Mało goryle nie kosztują, więc jakaś inwestycja w drogę by się przydała. A tak? Spociłem się od tego spaceru.

Dojechaliśmy do budki strażników. Jeszcze krótki briefing i go! Przedzieraliśmy się przez gęstą dżunglę splątaną wszelaką dziko rosnącą zieleniną. Znowu się spociłem, tylko tym razem nie narzekałem. Trudno, żeby wolno żyjące goryle czekały na turystów tuż obok budki strażników.

Gdzieś w dżungli było słychać trzaski łamanych gałęzi. Nasz przewodnik zatrzymał się. Przez chwilę nasłuchiwał i tak, to były goryle. Trwało to tylko chwilę i za moment mogliśmy je wypatrzyć. Cała rodzina. Zaczęliśmy podchodzić do nich w napięciu i możliwie cicho. Zbliżyłem się do pierwszego na odległość może 5 metrów i byłem ciekaw jego reakcji. Potężnie zbudowany samiec. Nic. Był zajęty jedzeniem i jakoś niespecjalnie interesował się nami. Inne tak samo. Jakby nas nie było. Fota, fota, fota... Radość.

Nieznacznie dalej zaszyli się w krzakach Gorilla Man i Gorilla Lady. Przyglądałem się z zaciekawieniem, jak się ''wygłupiają''. Wyglądało to na zabawę w ''przewracanki'' i trzeba przyznać, że zawodnicy MMA mogliby nauczyć się od nich ciekawych chwytów w parterze. Zaskoczyło mnie to, że Lady G szczerzy kły na G Mana. No tak, załapałem! Nie chodziło o zabawę w przewracanki, tylko o zabawę w sex! G Man był chyba w potrzebie, tylko Lady G nie bardzo w nastroju. Nie przejmuj się chłopie, ludzie też tak mają. Nawet w dwie strony czasami. Warto było tu przyjechać.

57421

57422

57423

57424

57425

57426

57427

57428

57429

57430

57431

57432

57433

57434

57435

57436

57437

57438

57439

57440

57441

57442

57443

57444

57445

57446

57447

57448

Po południu jechaliśmy już w stronę Kenii. Czułem, że powoli kurczy się nam czas potrzebny do przybycia na prom w Sudanie. Oczywiście, nie mogło być inaczej. Droga do Kabale to winkle i już mieliśmy ją opanowaną. Za Kabale też nieźle do momentu kiedy zaczęły mnie mijać samochody z pozostałościami gliszu na karoserii. To mogło oznaczać tylko jedno. Zaraz coś się zacznie i tak rzeczywiście się stało. Jechaliśmy drogą z dziurawym asfaltem, która posiadała w zasadzie jeden pas. Zewnętrzne krawędzie jezdni wyglądały jakby go jakaś zwierzyna objadła. Ciężko było.

Najechane 340km

Kisoro - Masaka

Do 27C

Piast
06.09.2015, 23:20
FILM nr VII.

Miłego ogladania

GeBPPXar3Ts

Marek70
07.09.2015, 00:17
Piast, zacznę od tego, że masz zajebisty motocykl!!! Relacja SUPER!!! Przeczytałem jednym haustem i szkoda, że to już koniec na dzisiaj.
Byliście w RPA, kraju najlepszej kuchni świata, soczystych steków i owoców morza, wspaniałych win a jedliście fast food. Oryginalnie :). Szkoda, że mieliście trochę okrojony czas bo minęliście wiele ciekawych miejsc. Ale nie da się wszystkiego obejrzeć, do Afryki trzeba wracać. Ja tak robię kiedy tylko mogę. Ten pociąg nad Victoria Falls to najprawdopodobniej był ROVOS RAIL, czyli Proud of Africa jak go też nazywają. Mają kilkanaście składów i podróżują po południowej Afryce. Jechałem na jego pokładzie 2 razy, raz z Pretorii do Cape Town i raz do Victoria Falls właśnie. Zajebiście, tylko trochę za elegancko.
Co do sensacji żołądkowych, drobna rada, jak jedziesz na taką wyprawę KONIECZNIE 2 flachy whisky ze sobą. Zawsze przed spaniem szklaneczka i żadne ustrojstwo zatruciowe Cię nie weźmie. Sprawdzone wiele, wiele razy.

Ciekawostka, jak byłem 2 lata temu w sierpniu, w Johannesbourgu przywitał nas śnieg:). Nie była to jakaś wielka zima ale śnieg leżał. Utrzymał się co prawda dzień tylko ale zabawne zdarzenie. Zresztą 5 lat temu też w Namibii w Swakopmund padał śnieg jak byłem i to była już sensacja, chyba pierwszy śnieg od kilkudziesięciu lat!

Pytanko, dlaczego lecieliście do CT przez Windhoek? Wyszło taniej czy jak? Jest sporo lotów z PL do CT. A Air Namibia jest OK jak pisałeś, leciałem do Namibii 5 lat temu ostatnio, wtedy mieli jeszcze chyba z 6 samolotów we flocie :).

Jesteście Wielcy, pisz dalej!!! Ja za 2 dni pakuję manele i lecę na czarny ląd.
This is Africa - jak mawiają afrykanerzy - to uzależnia.

jagna
07.09.2015, 10:46
Ja tam za dużo nie latam, ale jak na razie , dla mnie Air Namibia bije na głowę Iberię, Air France i inne takie.
Jedzeniem, obsługą i nowoczesnością ;)
Lecieliśmy w 2014:

https://lh3.googleusercontent.com/-7lec17z2Z50/Uw5Wc7agtBI/AAAAAAAAO3w/9DSqaPNR0ps/s912-Ic42/DSC02155.JPG

Po Twoich opisach znów zaczęłam myśleć o Zambii, bo ten region Afryki, po 2 tyg. w Namibii (africatwin.com.pl/showthread.php?t=20380) bardzo mi się spodobał.
Marzy mi się RPA, ale jakoś ciągle, mimo wielu pozytywnych opisów, się boję.

Piękna ta Wasza wyprawa, ale tempo zabójcze ;)

Pisz, pisz ;)

Piast
07.09.2015, 16:38
Oj tak, RPA baaardzo ciekawy kraj. Chętnie wrócę kiedyś. A fast food jest tam widoczny po prostu. Ja akurat jadłem raz wyśmienitą rybę i coś tam równie fajnego z morza. Raz się chyba ratowałem bułą w jakimś barze. Absolutnie to co piszesz to jest. Można się zasiedzieć w RPA. Piękny kraj.

Air Namibia była najtańsza w tej dacie. Spoko lot.

Tak jak pamiętam, czas jest zawsze bólem. I zawsze tak mam kiedy gdzieś jadę, że brakuje dni. Pewnie na RPA przydałoby się min.3 tygodnie, a na Afrykę wschodnią pewnie pół roku. Niestety pół roku, to dla mnie dzisiaj kosmos. Czyli stanąłem przed wyborem: prawie 2 miesiące, albo wcale. Wybrałem wersję nr 1. Radziłem sobie z zyskiwaniem na czasie organizacją i niestety dyscypliną. Przykładowo: wizy-co mogłem robiłem wcześniej, przed wyjazdem, "bańka" w sensie alkohol, odstawiłem i byłem "świeży" każdego dnia, miałem plan podróży, przejrzane miejsca, do zobaczenia, daty itd. i też wcześnie byłem w siodle, czasami nawet 6 rano. Ale były też miejsca, gdzie pobyłem dłużej niż noc.

Ot, tak to jakoś wyszło. Coś za coś.

Piast
07.09.2015, 17:04
21. Killer Bus Uganda

06 sierpnia

Trochę gonimy czas, tylko nie zawsze sprzyja nam szczęście. Albo może to Afri po prostu...

Equator znaczy fota, czyli, jakieś 50 km za Masaka pojawił się znak informujący o tym, że właśnie przekraczamy równik. Ziggy nakleił pamiątkowy obrazek. Tu byliśmy! Szukałem naklejki Tony Halika, ale chyba przekraczał swój równik w innym miejscu.

57465

57466

57467

Droga zaczęła robić się coraz gorsza, czyli niewątpliwie zbliżaliśmy się do większego miasta. Pewnie dzieje się tak dlatego, że jakiś większy ruch tu panuje. Dziura za dziurą, ciężarówki przepychające się z busami, a pomiędzy nimi motorki z lokalesami i my. I jeszcze ci perd...ni drogowi zabójcy w busach-taksówkach. Jechaliśmy jak należy. Ziggy przede mną, a z na wprost bus-taksówka pełny gaz, zapala światła i wyprzedza ciężarówkę. Jedzie centralnie na nas i nie jest to przypadek. Jedyne co nam pozostało to ucieczka na pobocze. Pomyślałem wtedy wariat, najadł się prochów, al kaida zamach, czy jak? Nie, taki standard. Większe spycha na bok mniejsze. Niepisany przepis drogowy. Faaaker!!!

57471

Kamapala była dramatycznie zablokowana. Próbowaliśmy się przeciskać na miarę naszych możliwości, tylko tych możliwości nie było za wiele. Straciliśmy tam masę czasu.

57468

57469

57470

Ja chcę do ''M, jak miłość''. Chyba jednak trochę talentu mam. Na granicy Uganda-Kenia w Busia Ziggy, jak zwykle obrabiał papiery, a ja robiłem za ochronę przy motocyklach. Nudy. Nic się nie działo. Wpadłem zatem na genialny i jak się okazało jednocześnie durnowaty pomysł, żeby może jakieś foty pstryknąć. To tu, to tam. Ot, pamiątka. Wrócił Ziggy i cóż, do imigration musiałem pofatygować się sam. Pan chciał mnie obejrzeć osobiście. Idę zatem, tylko przejść nie mogę, ponieważ drogę zagrodził mi jakiś inny ważny w czarnym mundurze. Zaczął coś do mnie mówić, a z jego angielskiego zrozumiałem tylko coś o terrorystach. Ale, że co? Ja terrorysta? Nie. On? Nie. Więc? Służby antyterrorystyczne. I od tego momentu zaczęło się na poważnie. Robienie zdjęć na granicy...zabronione...złamałeś prawo...więzienie...deportacja...amputacja...przyp alanie...kara śmierci ostatecznie. Wcale nie było mi do śmiechu, ale jakieś resztki umysłowego analizatora zachowały odrobinę przytomności i szukały optymalnej strategii wyjścia z sytuacji. Kłótnia, argumenty, przekonywanie do mundurowego, który ma wszystkie atuty i areszt? Nie bardzo. ''Oczy kota Shreka'', to na początek, a potem coś w stylu ''Pan jest taki ważny''. Tak, to może zadziałać. Szkoda, że tego nie nagrywałem. Zadziałało. Komentarz Oficera Antyterrorysty był mniej więcej w stylu ''Masz szczęście, że zachowujesz się jak człowiek''. Uff, rozeszło się po kościach, a zdjęcia skasowane. Nie zmienia to faktu, że robienie zdjęć na granicy to jedna z głupszych historii, jakie wykombinowałem. Hmm...filmy to co innego nie!? ;-)

Myślałem, że w Kenii trochę przyspieszymy. To Afri przecież... Utknęliśmy w Kisumu. Dokładnie tak, jak w Kampali. Zatwardzenie drogowe, tylko koloryt się zmienił o tyle, że w pewnym momencie wszystko stanęło. Przecisnęliśmy się trochę do przodu i koniec. Przed nami było takie zwężenie, że ciężarówka nie była w stanie minąć się z osobówką. Wycofać też nie mogły, bo blokowały je inne samochody. Drogowy klincz. Po lewej stronie miałem drogę w budowie i mokrą glinę. Jechać? Nie jechać? Jechać!!! Wjechałem w to błocko i tylko poczułem jak tylne koło mi się zapada. Stoję! Przód, tył, przód, tył...powoli zacząłem wydobywać maszynę. Z tyłu przyszła pomoc w postaci jednego z budowniczych nowej Kenii i pociągnąłem już dość pewnie dalej. Uratowany!

Stop na żarcie.

57472

Najechane 510km

Masaka - Keriche

Do 30C

Piast
07.09.2015, 17:19
22. ''Huk'' w Meru - Kenia

07 sierpnia

GPS pokazywał ponad 2000mnpm, a wysokość z każdym przejechanym kilometrem wzrastała. Droga wiła się wśród dość niepozornie wyglądających gór. Jak wysoko jeszcze wjedziemy? 2580mnpm! Nieźle, choć mój rekord wjazdowy to ponad 4600mnpm na Pamir Highway. Widoki i przestrzenie super, tylko ziiimno. 10stC. Ważne jest jednak to, że się przemieszczamy.

O znowu equator! Jeszcze raz fota i eksperyment. Sprytni lokalesi wymyślili, jak wzbogacić się na równiku. Potrzebny jest dzbanek z wodą, miska z dziurą i turysta. Akurat tak się złożyło, że te trzy elementy właśnie się zgrały. Sprytny prezenter natomiast wziął się do roboty. Nalał wodę do miski z dziurą, woda ściekając tworzy wir, do tego źdźbło trawy i widać jak po stronie północnej równika woda kręci się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Przeszliśmy na stronę południową i...tak, w przeciwnym kierunku. Eksperyment prosty w zamyśle i radosny zarazem. Taka to zabawa.

57473

57474

57475

Po drodze mieliśmy zajechać do Pawła, który mieszka w Kenii i zaprasza. Niech będzie, w końcu rodak i kawę zawsze można wypić, a potem w drogę.

Zajechaliśmy do miejscowości Meru i za chwilę pojawił się Huk, Paweł Huk. Przywitanie, my, że na chwilę, on, że tu są nasze pokoje, a obiad się robi. Trudno było odmówić. Zaczęliśmy rozmawiać, a mi powoli szczęka zaczęła opadać i nastawiłem się na wyłącznie na odsłuch, bo historia, którą usłyszałem wciągnęła mnie w całości.

W bardzo dużym uproszczeniu jest to historia chłopaka z Zamościa, który zawsze czuł, że ciągnie go ciekawość świata. Z Zamościa przeniósł się do Wa-wy, z Wa-wy do Anglii, Nowej Zelandii, potem znowu Anglia i własną pracą osiągnął możliwość komfortowego życia w garniturze i krawacie na stanowisku menedżerskim na Uniwersytecie Cambridge. To bardzo duży skrót. Cały czas czuł, że to nie to. O coś innego chodzi. Postanowił ruszyć autostopem do Kampali w Ugandzie z gotówką w postaci 100$ w kieszeni. Pieniądze skończyły się szybko i tak bez kasy jechał dalej. Nie będę w stanie przytoczyć całej podróży. Kilka przygód jednak zacytuję. Jedzenie. Paweł wchodził do restauracji i mówił, że jest głodny i może zapracować na obiad. Spanie. Różne miejsca. Camp na Cyprze, czy może się rozbić i odpracować opłatę? Cztery dni lało, a Paweł koczował w namiocie i...modlił się o autostop do Izraela. Linie lotnicze udzieliły 100% rabatu dla niego, a pracownicy zrobili zrzutę na opłatę lotniskową. Sudan. Jazda ciężarówką pełną bydła, na pace, siedząc na jednym pręcie, trzymając się drugiego.


57476

57477

57478

57479

57480

To tylko wycinek przygód. Ważniejsze podczas tej podróży było co innego. Pomaganie. W Turcji spotkał załamanego chłopaka, który miał camp w rozsypce. Rzeczywiście wszystko zrujnowane i zarośnięte. Paweł rozesłał info w internecie, że potrzebni są ochotnicy do odbudowy tego miejsca. Stało się! Camp funkcjonuje do dzisiaj. W Telavivie widział ludzi wysiedlonych z domów, koczujących w parku bez jedzenia i picia. Znowu, wolontariat i akcja zbiórki żywności. Udało się! Afryka. Kenia. Sierociniec i los dzieciaków, które nie mają swojej szansy bez wsparcia. Tym teraz zajmuje się Paweł Huk. W Kenii nie było mu łatwo i łatwo nie jest. Pojawiały się momenty zwątpienia. Zwłaszcza, kiedy tłum chciał go ukamienować i musiał ratować się ucieczką z Isiolo. Czemu został? Bo tak czuje. I jak sam mówi wsparcie dostaje od Boga. Pomaga mu wiara. I żeby nie było! Nie ma to nic wspólnego z jakimś nawiedzeniem, czy coś. Ja sam czuję, że coś w tym jest. Zawsze mówię sobie, że dobra energia przyciąga dobrą energię. U Pawła to jest Bóg.

Kenia - sierociniec i działalność Pawła

www.newhope.pl

Zostaliśmy u Pawła na noc.

Do poczytania wywiad w natemat.pl

http://natemat.pl/67925,wzial-100-dolarow-i-pojechal-stopem-do-afryki-by-zalozyc-sierociniec-koza-cenniejsza-niz-dziecko

Najechane 350km

Keriche - Meru

Do 18C

Piast
07.09.2015, 17:33
23. Kenya Highway

08 sierpnia

Jest Pamir, jest Karakorum, dlaczego nie miałoby być Kenya Highway? Jak to się zwykło mówić, są tak zwane ''kultowe trasy'' motocyklowe. W Kenii był to odcinek Moyale-Isolo. Ponad 500 kilometrów off'owej trasy, która dla niektórych była nocną zmorą, a dla innych punktem do odhaczenia na liście życzeń. Nie można było jej ominąć jadąc z Kairu do Cape Town. Nie przypadkowo piszę ''był''. Zmienia się Afryka i zmienia się Kenia. Zmienia się też Kenya Highway z off'u na asfalt. Jeszcze 2-3 lata i Chińczycy zakończą budowę nowej drogi. Na dzień dzisiejszy z off'u zostało jakieś 280km. Inna ''kultowa'' trasa, w Sudanie, już od dawna jest na czarno. Całą wschodnią Afri będzie można przejechać Gold Wingiem, albo nawet Harley'em i się nie zakurzy. Dobrze to, czy źle? Postęp proszę Państwa, postęp. Tyle w temacie.

Jeśli zaś chodzi o samą Kenya Highway, to nie uważam ją za trudny off. Raczej użyłbym słów ''urokliwy i męczący'' zarazem.

Urokliwy, gdyż są takie momenty, że widoki są niesamowite. Na wprost majestatyczne skały, a dookoła przestrzeń, która wydaje się nie mieć końca,

Męczący, gdyż trudny nie jest, ale poszaleć też nie można. Tempo zabija tarrrrrrka! Jedzie się na motocyklu, jak na młocie pneumatycznym. Do tego wystające kamienie i powracające natrętne myśli: ''Opony, opony, opony...żeby przypadkiem nie rozerwać!''.

Ewentualnie, żeby nie skończyć na poboczu, jak załoga ciężarówki, którą mijaliśmy po drodze. Nie wiem, jak im to wyszło. Droga nie była specjalnie kręta, a moim oczom ukazał się widok zadziwiający. Dwóch kolo siedziało sobie na oponie tracka przewróconego i leżącego aktualnie na skraju drogi. Zostawiłem im wodę, bo jakoś specjalnie chłodno nie było.

Jak zwykle mijam wioski zadając sobie pytanie: ''Jak ci ludzie tu żyją? Z czego i po co?'' Perspektywa Europejczyka. Chyba nie za wiele tu wniosę. Przynajmniej można jakieś foty zrobić.

57481

57482

57483

57484

57485

57486

57487

57488

57489

57490

57491

57492

57493

57494

57495

57496

57497

57498

57499

Nocny off. Tego jeszcze nie było w historii moich motocyklowych przygód. Do Moyale zostało nam jakieś 30 kilometrów, a niestety zegar tyka. Minuty uciekały bezlitośnie, a kilometry jakoś nie. Spoglądałem co chwila na dane z GPS'u i w pewnym momencie pomyślałem już, że chyba się zepsuł, bo jakoś ruchu w liczbach nie ma. Ale jednak nie. Działał tylko my się snuliśmy dramatycznie wolno. I gonitwa myśli...lwy...napad na drodze...gleba? Nieeee...przesada. Ale gdyby...lwy...napad...gleba? Niee... W Moyale byłem już koszmarnie wyrąbany. To było 30 najdłuższych kilometrów w moim życiu, motocyklowym.

57503

57500

57501

57502

Najechane 550km (280km off)

Meru - Moyale

Do 31C

Piast
07.09.2015, 17:36
I FILM nr VIII

x7AmOCk1j80

Piast
07.09.2015, 17:44
24. ''Jujujuju'' w Etiopii

09 sierpnia

''Tarmak in Ethiopia. No problem''. Ten, kto tak pisze na necie zasłużył na solidnego kopala w sam środek zadka. Najlepiej w samo kakao! Po przygodach dnia poprzedniego, tarrrka itp. nastawiłem się na relaks jazdę w Etiopii, bo przecież jest asfalt i no problem. Tymczasem droga od granicy to dziury obtoczone czymś, co kiedyś było asfaltem. Niestety wycofuję moje wczorajsze stwierdzenie, że Harleyem będzie można itd. Porysują się chromy wydechów. Jeszcze się nie szykujcie koledzy. Tam, gdzie się kończą dziury zaczynają się objazdy budowanych właśnie dróg. Zatem powrót na off. I tak 390 kilometrów. Żeby być uczciwym, pojawiła się dobra droga przez około 100km.

Aczkolwiek! Objazdy i off'y zostały poprowadzone przez przydrożne wioski. Piękne miejsca! Zielono, aż w oczy kole, a przejeżdżaliśmy przez wioski z okrągłymi chatynkami pokrytymi strzechą, wtopionymi w gaje olbrzymich bananowców. Są momenty, gdzie po obu stronach tylko to widzę. Ścianę liści bananowca.

Przy drodze masa ludzi, okolicznych mieszkańców. Czasami myślę, że przestrzeń przy drodze to chyba takie tutejsze centrum biznesu, kultury i spotkań towarzyskich. Mijamy w stójce zielone wioski a ''tłumy wiwatują, entuzjastycznie witają przedstawicieli kraju Piasta, pozdrawiają i ślą wyrazy sympatii'' wołając ''jujujuju (you)...money, money, money!!!''. Tak na serio ''jujuju'' było często i to chórem. Dzieciaki są niesamowite. Autentyczna wrzawa i gonitwa za motocyklami. ''Money'' też było, tylko nie tak często. Nie zliczę ile było uniesionych w górę kciuków, czy machających w pozdrowieniach łapek. Jest entuzjazm w narodzie!

57504

57505

57506

57507

57508

57509

57510

57511

57512

W Awasa złapaliśmy jakąś przydrożną miejscówkę i nauczony doświadczeniem z poprzednich miejsc zacząłem zadawanie pytań sprawdzających wiarygodność lokum:

- Jest prysznic?
- Jest.
- A woda?
- Jest.

Odkręcam kran. Nie ma.

- Właśnie się skończyła, ale jutro będzie.

O ciepłą już nie pytam.

- Internet jest?
- Jest.
- A działa?
- Wczoraj działał, a teraz nie.

Łóżka są też fajne.

- Jest pokój dla dwóch osób? Dwa łóżka w pokoju osobno.

Pokazuję i mówię:

- One single, two single
- Yes

Wchodzę do pokoju. Jedno łóżko podwójne!

I tak w kółko. Taki folklor, to Afri przecież! Nawet mnie to bawi.

Najechane 490km (off 390km)

Moyale - Awasa

Temp. do 22st.C

Piast
07.09.2015, 17:52
25. ''Czasem słońce, czasem deszcz'' w Etiopii

10 sierpnia

To było nieuniknione. Nie ma tak, że nie wjedziemy w obszar mocnych opadów. Z naszej miejscówki ujechaliśmy może 10km i spadły pierwsze krople deszczu na szybę kasku. Tych kilka kropel warto potraktować na poważnie, ponieważ po nich w kilkanaście sekund spada na ziemię fontanna wody. Tym razem byliśmy szybcy i zdążyliśmy w porę założyć nasze przeciwdeszczowe wdzianka. Przede mną krajobraz nie był specjalnie atrakcyjny. Ciężkie, nisko zawieszone deszczowe chmury. I tak do Addis Ababy

I znowu ''tik taki''! Poważną wadą jazdy w deszczu i to nawet we wdzianku przeciwdeszczowym jest to, że woda ściekająca na siedzenie motka, tam się zatrzymuje. A że zbiera się jej dużo to, w jakiś magiczny sposób przedostaje się do wewnątrz wdzianka, co skutkuje tym, że cały tyłek wraz z okolicami przednimi jest umiejscowiony w misce z wodą. Przy temperaturze 12st.C jest to mało przyjemne jednak. W przyszłości coś muszę z tym zrobić! Pampersy?

Za Addis trochę jakby przejaśniało i nieśmiało zaczęło przebijać się słońce. I tylko to, co widziałem z przodu trochę psuło mi pogodny nastrój. Ciemnogranatowosina ciężka chmura z widocznym, gęsto padającym deszczem. Spojrzałem na GPS. Może jakoś bokiem przejedziemy? I widzę, że przejedziemy...centralnie pod chmurą. ''Tik taki''!

Dawno nie czułem na sobie takiego deszczu. Twarde, prawie jak grad, grube krople napędzane dodatkowo przez kąśliwy wiatr. Waliły we mnie tak, że czułem je na całym ciele. A przecież byłem odziany w przeciwdeszczówkę i kurtkę z cordury.

Przejechaliśmy przez jedno z pasm górskich i słońce. Następne, powtórka z oberwania chmury. Następne i znowu słońce. Następne i słońce. Tak słońce! Radość! Wjechaliśmy w obszar tzw. ''Rowu Afrykańskiego''. Spojrzałem na dane z GPS'u. Wysokość ponad 3200m, a pode mną i dookoła widok na przepiękne zielone przestrzenie, góry i doliny. Wszystko wyglądało kojąco spokojnie. Zza delikatnych chmur przebijały się rozwarstwione smugi światła słonecznego. Jak z obrazka, który ksiądz daje czasami dzieciom chodząc ''po kolędzie''. Landszaft pierwsza klasa. Tylko, że ten jest obłędny i nic tylko stać i się wgapiać. Czy Etiopia, kolebka chrześcijaństwa i obraz, który sobie teraz podziwiam mógł być pierwowzorem wyobrażeń o raju? Oj, tak! Z pewnością!

A droga stała się nam bardziej przyjazna. Już nie było dziur tylko winkle i widoki. Świetna jazda! Oby tak dalej! Cały czas gonimy prom.

Najechane 650km

Awasa - Desse

Temp. do 35st.C, w deszczu 12st.C

57513

57514

57515

57516

57517

57518

57519

57520

57521

57522

57523

57524

57525

57526

57527

57528

57529

57530

Piast
07.09.2015, 18:25
26. ''Bieda i głód'' Lalibela Etiopia

11 sierpnia

Kontynuowaliśmy jazdę serpentynami podziwiając widoki i...koniec drogi. Spostrzegłem przed nami jakieś zgrupowanie ludzkie przeplatane pojazdami mechanicznymi i tyle. Nie można jechać dalej, ponieważ zawalił się most, a drugi, nowy był właśnie w budowie. Spojrzałem na rzekę. Może, jak się pomocujemy to poradzimy sobie z nurtem rzeki, kamienistym dnem i przepchniemy motocykle, choć pewności nie ma. Ciężarówki jakoś przejeżdżały, tylko busy się nie odważyły. Pojawiła się też wersja alternatywna. Ochotnicza młodzież etiopska zaoferowała pomoc we wniesieniu motków na nowy most. O wjeździe nie było mowy, ale z tym wniesieniem to nawet sprytny koncept. Kilkanaście rąk chwyciło 300kg i udało się! Byliśmy przeniesieni na drugą stronę. Kupa śmiechu!

57531

57532

57533

57534

57535

57536

I tylko jedna rzecz zaburzyła mi kolorowy obrazek całej operacji. W zagadkowych okolicznościach, jedna z kieszeni mojego tankbaga została opróżniona. Chciałem z tego miejsca podziękować nieznanemu sprawcy, ponieważ bardzo mi pomógł. Od samego Cape Town nic niepokojącego w temacie kradzieży nam się nie wydarzyło. Wszędzie jest tak miło, że moja początkowa czujność dała się uśpić. Łupem sprawcy padła mokra, brudna szmata i jedna sucha szmata, taka żółta (za tą będę tęsknił) i dzięki temu zdarzeniu moja czujność wróciła. Jeszcze raz dziękuję!


A mnie jeszcze trochę trzyma wizyta u Pawła w Meru. Jazda motkiem to jednak czas na różne przemyślenia. Od Pawła usłyszałem: ''Bieda to stan umysłu''. Coś w tym jest. W szczególności kojarzy mi się to z porównaniami. ''Sąsiad ma lepszy telewizor, samochód, dom i coś tam jeszcze''. Ja nie mam. Czyli jestem biedniejszy. Mówimy czasami o wyścigu szczurów. Najbardziej w korporacjach, a tak na serio to dzieje się to dookoła nas. Czy można żyć bez telewizora przykładowo? Jasne, że tak! Żeby było jasne. Nie nawołuję do ascezy i rzucania telewizorami przez okno.

Tutaj mieliśmy taką oto sytuację. Ziggy kupił bułki na śniadanie. Było ich w jednym opakowaniu chyba sześć. Zjedliśmy po jednej, a resztę Ziggy dał dzieciakom czatującym obok nas. Co się działo?!!! Wojna o bułki. Ziggy ich jakoś ogarnął i każdy dostał swoją część. Jedli na zapas, bo nie wiadmo, co będzie jutro. A jutro może być GŁÓD!

I jeszcze mi się przypomniało w temacie podróż Pawła o ''Into the wild''. Książka lub/i film. Obowiązkowo! Nic więcej nie zdradzam. Sami zobaczcie, o co chodzi!

I tak mi się ułożyło: ''Bieda to stan umysłu, głód to stan fizyczny''. Głód może boleć, a bieda? Lepszym TV się nie najesz.

Po tej refleksyjnej części wracam do relacji z dnia. ''Black market''. Tyle się dowiedzieliśmy, kiedy w Weldiya chcieliśmy zatankować paliwo. ON jest, a benzyny brak. Słabo! Przed nami była jeszcze masa kilometrów do przejechania i bez paliwa nie wyglądało to dobrze. Można powiedzieć, taka to oferta nie do odrzucenia. Pojechaliśmy zatem za chłopaczkiem, który znał miejscowego dealera i stało się. Z baniaków zatankowaliśmy po kilkanaście litrów mając nadzieję, że nasze maszyny to wytrzymają przynajmniej do Lalibela.

"Czat" był w promocji.

57537

57538

Piszę nowy post wsłuchując się w kazanie, które słychać w całej Lalibela. Nic nie rozumiem, ale zaangażowanie mówcy jest znaczące. Obejrzeliśmy właśnie chyba najbardziej znane miejsce w Etiopii. Starożytne kościoły w Lalibela. Chętnych zgłębiania historii tego miejsca odsyłam do Wikipedii lub gdziekolwiek w internecie. W Lalibela jest śmiesznie. Jak to zwykle bywa biali turyści budzą zainteresowanie i pojawiają się standardowe pytania. Szczególnie na początku. Tutaj jest trochę inaczej. Ludzie już nie pytają, tylko oznajmiają: ''You from Poland, Warsaw, motorcycle...''. Po miasteczku rozniosła się wieść ''o dwóch takich co...motocyklami przyjechali''. Zabawne.


57539

57540

57541

57542

57543

57544

57545

57546

57547

57548

57549

57550

57551

57552

57553

57554

57555

57556

57557

57558

57559

57560

57561

57562

57563

57564

57565

57566

57568

57569

57570

57571

57572

57574

57575

57576

57577

57578


W Lalibela paliwa też nie ma. Otrzymaliśmy jednak ofertę z ''black marketu''. Cena podskoczyła do 140% za 1 litr do ceny urzędowej (urzędowa 2160 tutejszych, dla nas 5000 tutejszych). Po negocjacjach zeszliśmy do jakichś 90%, czyli około 4000. Odpada! Damy radę pojechać na tym, co mamy w zbiornikach. Jednakże w naszym lokum znalazł się bardzo uczynny Etiopczyk, który zna kogoś, kto ma to czego my pragniemy. Umówiliśmy się zatem na nocne tankowanie w cenie tylko 45% wyższej niż oryginalna (3000). Promocja! Noc, a my z latarkami lejemy paliwo do zbiorników. Wyglądało to wszystko jak jakiś spęd przemytników i kanciarzy. Generalnie, jesteśmy gotowi do podążania w stronę Sudanu. Jutro!

Najechane 290km (40km off, dojazdówka do Lalibella)
Dessie - Lalibela
Temp. Do 26st.C

Piast
07.09.2015, 18:29
FILM nr IX

pC3-L6whCNg

Maurosso
07.09.2015, 18:36
:lukacz:

Piast
07.09.2015, 18:41
27. Co za...trzeba uważać? - Etiopia

12 sierpnia

A dzisiaj. Dzisiaj nagrałem z kasku scenę, która wesoła nie była, choć trochę efektowna jest (jak dla kogo oczywiście). Wyjechaliśmy z Lalibela jak należy, czyli kilkanaście minut po szóstej. Wiedziałem już, że do przejechania mamy około 45km szutrów zanim dojedziemy do drogi głównej. Jechaliśmy w chmurach na poziomie około 3000m. Widoczność była fatalna i są momenty, że widać na nagraniu tylko białą plamę. Pomyślałem sobie, że podjadę bliżej Ziggiego, żeby chociaż czerwone światło z motka było widać. Byłem już dość blisko i wszystko potoczyło się w ułamku atomowym sekundy. Booom!!! Zobaczyłem, że Ziggy ciągnie za sobą oberwany prawy kufer. Podjechałem do miejsca, w którym kufer został zerwany i zobaczyłem leżącego osła. Biedne zwierzę. Ziggy, co widać na filmie, jechał jak należy. Środkiem prawego pasa, tylko lokalesi nie za bardzo byli przytomni, żeby upilnować zwierzę. Osiołek wyszedł na jezdnię dokładnie w momencie, w którym nadjechał Ziggy i booom! Stało się! Osiołek padł na asfalt, a ja patrzyłem, jak za Ziggim ciągnie się oderwany kufer. Całe szczęście, że nie zakończyło się to glebą.

Ziggy zajął się naprawą kufra i przez jakiś czas mu asystowałem. Później dało się słyszeć płacz dziecka i poszedłem zobaczyć, jak się ma zwierzę? Już go nie było. I w sumie nie wiem, czy osiołek padł i dlatego dziecko płakało, a tutejsi szybko posprzątali ślady zbrodni? Czy może jednak wszyscy ruszyli dalej na targ?

Po 30 minutach naprawy ruszyliśmy dalej. W stronę granicy z Sudanem. Szare, nisko zawieszone chmury przypominały mi o przeciwdeszczówce, ale mieliśmy dużo szczęścia, bo jakoś przeciskaliśmy się na sucho dalej. Deszcz dopadł nas 90km przed granicą. Nic to! Już się przyzwyczaiłem.

57579

57580

57581

57582

57583

57584

57585

57586

57587

57588

Czy jestem białym demonem? Zacząłem się nad tym zastanawiać na poważnie, ponieważ ziściły się zapowiedziane zapowiedzi. Przejeżdżaliśmy przez wioski i osady zmierzając w stronę Sudanu i tak, jak zazwyczaj wielu lokalesów ''łapka w górę''. Ale raz na 50 przypadków zdarzyło się, że poleciały w naszą stronę kamienie, albo kije. Co do faka?! Paweł wspomniał, że podobno dzieciaki mają kładzione do głów, że biały to demon, który porywa maluchy. Może chodzi o odstraszanie demona? Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i postanowiłem sięgnąć do mądrości ludowej w postaci obsługanta. ''Ja też tam jechałem i wybili mi szybę. To są wieśniaki, a nie wykształceni ludzie''. Uff, ulżyło mi. Nie jestem białym demonem jednak. Sporo nim nie jestem, to znaczy, że oni są ''wioskowymi głupkami''. Sorry! Cenię folklor, ale głupoty nie zdzierżę!

Mieliśmy trochę szczęścia. Na granicy po stronie Etiopii byliśmy lekko przed szóstą i pogranicznicy zmierzali do finału dnia. Jednak udało się. Przeprawiliśmy się na stronę sudańską. Niestety odprawa z tej strony zajęła nam zbyt dużo czasu i zaczęło się robić ciemno. Rozejrzałem się dookoła i widoki były dość marne. Same budy z blachy i dykty postawione na klepisku. Taki przygraniczny kocioł. Niezależnie od wszystkiego podjąłem decyzję, że zostaję. Jazda po ciemku, nie, dziękuję! Byłem gotów rzucić się obok motka do snu i miałem też namiot w razie czego. Podpytałem celników o jakiś hotel lub cokolwiek z możliwością spania. Jak najbardziej taki funkcjonował tuż za rogiem. Ziggy poszedł na oględziny, a kiedy już wracał próbowałem wyczytać z jego ruchów hotelowe rokowania. Chyba nie było dobrze. Hotel to coś w rodzaju noclegowni z łóżkami postawionymi w błocie. Kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu i...nie przeszkadzało mi to. Byłem gotów się spoziomować w takim miejscu na noc.

Czujne oko celników dostrzegło jednak nasze rozterki i ku naszej uciesze pojawiła się odsiecz. ''Możecie spać u mnie w domu''. ''Serio?''. ''Tak, jestem Sudańczykiem''. Rewalacja! Motki zostały za murem u celników, a my ruszyliśmy do miejscówki. Przekroczyliśmy próg domostwa, a tam kilku chłopa. Witają nas radośnie jakby na nas czekali miesiąc. I co najważniejsze były dwa łóżka na stabilnej kafelkowanej podłodze. Byliśmy w bazie noclegowej gościnnych celników. Za moment pojawiło się jedzenie. Ichnie pieczywo z soczewicą chyba. Ulga! Mamy najbezpieczniejszą miejscówkę w okolicy.

57589

57590

57591

Obmyłem się już i zgłosiłem gotowość do spania, ale nie dane mi było. W wiosce odbywała się ceremonia ślubna i pytanie było, czy chcemy zobaczyć? Też pytanie! Aparat, kamera w dłoń i za kilka minut byliśmy na miejscu. Na klepisku były ustawione krzesła, grajek już pomykał tutejsze przeboje na samograju, a tańce toczyły się w najlepsze. Ostra impra! Pięćdziesięciu chłopa tłoczyło się w kole podrygując każdy na swój sposób. Lekko transowo było. Spojrzałem na bufet i wszystko było jasne. Wszyscy nawaleni! I to czym? Dwutlenkiem węgla wydobywającym się z otwartej coli albo też 7up. Tylko jak to robią? Wciągają? Nie, wygląda jakby wchłaniali pijąc gazowane napoje. Ostro!!!

57592

57593

57594

W całym towarzystwie, co mnie zdziwiło, kobiet było sztuk 3. Myślałem, że to wyłącznie męskie party, a tutaj taka niespodzianka. Nie były to Sudanki tylko Etiopki w statusie gościa. Był taki moment, kiedy zrobiło się dość niefajnie. Pojawił się jakiś zalotnik, który koniecznie chciał jedną z nich wyciągnąć na klepisko. Ona jednak nie za bardzo miała na to ochotę. Zalotnik wybrał podejście siłowe w swoich zalotach i zaczął ciągnąć ją za rękę, pchać, szarpać i czekałem tylko, kiedy chwyci ją za włosy i wyciągnie na środek klepiska. Pękła. Weszła w środek tłumu i na moment zniknęła mi z oczu. Zauważyłem ją za kilkanaście minut, jak wróciła na swoje miejsce. Przeżyła jednak, choć na specjalnie szczęśliwą nie wyglądała.

Długo tam nie zabawiliśmy. Jutro ruszamy dalej w stronę Charum.

Najechane 530km (45km szutrów, dojazdówka z Lalibela)

Lalibela - Granica z Sudanem

Temp. do 22st.C, w deszczu 10st.C

Piast
07.09.2015, 18:46
28. Gorączka 41st.C - Sudan

13 sierpnia

Zrobiło się płasko. Górzysta Etiopia zamieniła się w płaski Sudan, a my mogliśmy dzięki temu przemieszczać się dość sprawnie. Humor psuły mi tylko ''check pointy'' rozstawione gęsto na drogach. Znudzeni życiem policjanci zatrzymywali nas bardziej z ciekawości niż z potrzeby. Trochę zaczęło mnie to irytować. Ten sam zestaw pytań i odpowiedzi, a przed nami jeszcze kilkaset kilometrów. Trafił się też taki, który z wielką namiętnością spisywał dane z naszych paszportów. Spisuje i spisuje, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. A my stoimy i czekamy. Termometr wskazywał już 36st.C i nie było za fajnie tak stać w całym motocyklowym opakowaniu. Pot zaczął lać się ze mnie w najmniej spodziewanych miejscach. Wreszcie ruszyliśmy dalej.
Trzeba czasami coś zjeść.

57595

57596

57597

57598

57599

Pierwsze wrażenie z Chartum to dramat ulicznego ruchu. Nie ma szans na to, żeby przecisnąć się motkiem, co spowodowało, że snuliśmy się leniwie tak jak wszyscy. Na termometrze pojawiła się liczba 41st.C. Gorączka! Do tego brak tlenu, bo ze stojących w korku samochodów leciały czarne spaliny. W końcu przecisnęliśmy się do miejsca, w którym była szansa na nocleg. Jazda tutaj wyglądała jakbyśmy wrócili na off road. Klepisko z plamami błota i do tego tłum ludzi przeciskający się bez ładu. Byłem szczęśliwy, kiedy wreszcie zaparkowaliśmy. Kręciło mi się w głowie i myślałem, że za chwilę zejdę z tego świata. Cola, cukier, zimne...tego mi trzeba było!

Generalnie duże miasta w podróży motocyklowej mnie nie wciągają i omijam je jak tylko mogę. W przypadku Chartum jest inaczej. W Sudanie wymagana jest rejestracja w przypadku pobytu powyżej trzech dni i można to zrobić tylko tutaj. Następne wydatki i następna papierologia. Z wydatkami nic się nie dało zrobić, ale z papierologią już tak. ''Taka Hotel'' przejął temat rejestracji na siebie za drobną opłatą. Całe szczęście, bo nie chciałoby mi się w tym upale błądzić po mieście.

Wyszedłem z hotelu po 21 i nic się nie zmieniło. Gorąco jak w saunie, a powietrze też ''lepkie i gęste''. Nie ma czym oddychać, a po ciele kroplami zaczął spływać mi pot. Zarządzam odwrót.

Wjeżdżamy w najbardziej gorący czas wyprawy. W Egipcie chłodniej nie będzie.

Spotkaliśmy się jeszcze z Midhat'em z biura Mashansharti Travel www.tour-sudan.com. Chłopaki ciekawy biznes rozkręcili. Przeprawiają turystów z Sudanu do Egiptu na różne sposoby: promem, barką, lądem. W zależności od potrzeb i możliwości. Najbardziej oczywisty jest prom, na który my chcemy się dostać. Kursuje tylko raz w tygodniu, we wtorki i płynie z Wadi Halfa do Aswan. Jest trochę komplikacji z tą przeprawą. Przede wszystkim formalności różnego rodzaju i logistyka. Prom jest pasażerski, a nie motocyklowy. Oznacza to, że motocykle płyną osobno barką, która jak już dopłynie to odbiera się pozostawiony sprzęt. Normalnie dopływa 1-2 dni po promie, ale zdarzało się, że trzeba było czekać nawet tydzień! Nasz Midhat zaczął organizować specjalne pozwolenie na przewóz motocykli naszym promem. Trzymam kciuki, że się uda.

Czasami pływają oprócz promu barki i zdarza się, że na nią też można się zakotwiczyć. Właśnie dzisiaj taka odpływa. Tylko, że my jesteśmy w Chartum, a nie w Wadi Halfa. Opowiadał też o przypadkach przekraczania granicy lądem, ale to jest poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika.

Midhat pochwalił się, że ma motocykl. Choć przyznam, że okoliczności i sposób, w jaki go nabył są makabryczne. Jakiś czas temu głośna była historia młodego Niemca, który tak jak my podróżował motocyklem. Gdzieś na pustyni wypatrzył hieny i zaczął je fotografować. Podchodził coraz bliżej, a hieny nie reagowały, aż do momentu, gdy przekroczył magiczną barierę bezpieczeństwa. Został po nim motocykl, czaszka i końcówki palców. Początkowo policja myślała, że był to napad, ale nagranie z kamery wyjaśniło wszystko. Atak stada hien! Makabryczne zdarzenie. Finalnie, nikt po motocykl się nie zgłosił. Celnicy wystawili go na sprzedaż, a Midhat stał się jego nowym właścicielem.

Wracam do klimatyzowanego pokoju. Nie można wytrzymać w tym skwarze.

Najechane 570km

Granica Sudan/Etiopia - Chartum

Temp. w Chartum 41st.C

Piast
07.09.2015, 18:53
29. Bohater dnia - Chartum Sudan

14 sierpnia

Formalności, rejestracja, papiery. Taki to właśnie miał być dzień. Chrtum jakoś mnie nie wciągnął swoim urokiem. Postanowiłem zająć się motocyklem i odpoczynkiem po intensywnej jeździe w ostatnim czasie. Najważniejsza była wymiana opon. Te, na których tu dojechałem, zamieniły się już w slicki, a toru do grand prix tu nie widziałem. Trzeba przyznać, że Sudańczycy z hotelu są bardzo pomocni. Zaprowadzili mnie pod sam warsztat i dalej już poszło. Ku mojemu zaskoczeniu operacja odbyła się bezboleśnie tylko, jak zwykle. Ja spocony i umorusany walczę z kołami, a co kilka minut podchodzi jakiś lokales i ten sam zestaw pytań. Kurcze! Tu się pracuje. Z drugiej strony odbieram to jako przejaw życzliwości tego narodu.

Wróciłem do hotelu i myślami byłem już pod chłodnym prysznicem. Nie dane mi było. Umyślny, który wyruszył rano z misją załatwienia rejestracji odniósł sukces w 50%. Paszport Ziggiego był gotowy, a mój nie. Słowo ''problem'' zawsze mnie rozwala. A problem był taki, że mam ze sobą dwa paszporty. Jeden, w którym mam wizę i drugi, aktualny, z wystarczającą ilością kartek na pieczątki wjazdowe i wyjazdowe poszczególnych krajów. Na granicy jakoś mnie wpuścili, a tu ''problem''. Nie było wyjścia. Wraz z umyślnym pojechaliśmy jeszcze raz do urzędu, żeby temat jakoś ogarnąć. Zacząłem tłumaczyć, że jadę motocyklem, że 17 krajów, miejsca w starym paszporcie brak i że ja, to ja. Tylko nie ogolony dzisiaj. Trochę śmiechu przy tym było, natomiast cały czas był ''problem'', bo dwa paszporty.

Aż wreszcie nastąpił przełom. Przełom, który odwrócił bieg toczącej się historii. Można powiedzieć ''oko cyklonu''. Bohaterem niniejszej akcji był zszywacz. Taki do kartek w wersji basic. Gość spiął nim paszporty i po sprawie. Mogliśmy na nowo wypełnić druki i jechać w jeszcze jedno miejsce po pieczątkę rejestracyjną. Uff, następna pierdoła z głowy.

Do hotelu wracałem już autobusem i w zasadzie nie ma tu jakiejś sensacji. Zastanowił mnie tylko podział miejsc. Wyobrażałem sobie, że na wzór innych krajów islamskich, jest mocna segregacja i w autobusach jest część przeznaczona dla kobiet i dla mężczyzn, a tu nie. Wszyscy jadą razem. Ogólnie kobiety są widoczne i nie jest to tak, że siedzą pozamykane w czterech ścianach.

''No photo!''. Słyszałem to kilka razy, kiedy robiliśmy POM po Chartum. Nie jest dobrze, aczkolwiek kilka pstryków udało mi się zrobić. Jedyne co mnie jakoś zauroczyło to ilość chodnikowych herbaciarni. Herbata kosztuje 2 funty, czyli około 60 groszy. Ludzie siedzą sobie wyluzowani na mini taboretach i toczy się chodnikowe życie towarzyskie. Nie widziałem, żeby ktoś w pośpiechu pił herbatę i gonił dalej. Może to kwestia pogody? Po co się pocić? A może innego rytmu życia? Sam nie wiem. Ma to swój urok jednak.

57601

57602

57603

57604

57605

57606

57607

57608

57609

57610

57611

57612

57613

57614

Piast
07.09.2015, 19:02
30. Żar pustyni - Sudan

15 sierpnia

W Chartumie pusto na ulicach. Kilka tylko samochodów. Dziwne? Może nie koniecznie. Wykombinowaliśmy, że jeśli wstaniemy o 5 rano, sprawnie wyjedziemy, to temperatura będzie jeszcze znośna dla Europejczyka i nie powinno być dużego ruchu. Tak też się stało. 30st.C, to w naszej sytuacji dość chłodno, a o samochodach już pisałem.

Jak cicho i gładko...ulga! Cieszę się zmienionymi oponami. Wiem, że ta informacja raczej nikomu życia nie zmieni, ale mi łatwiej na drodze. A wzdłuż drogi zrobiło się coś w rodzaju składu opon używanych. Kilometrami widać porzucone, zużyte opony na poboczu. Pewnie jest tak gorąco, że ''gumy'' strzelają w najmniej odpowiednim momencie. Tak to już jest z ''gumą''. Nie tylko samochodową. Mijałem kierowcę ciężarówki, który właśnie był w trakcie zakładania nowego koła, a stara opona? Pewnikiem znajdzie się na poboczu.

57615

Do Karima można ruszyć krótszą drogą, a my wybraliśmy wersję przez Atbara. Nie było w tym przypadku. W Sudanie też są piramidy mniej więcej 200km od Chartum w stronę Atbara. Taka wersja mini, ale nawet mi się podobały. Szliśmy do nich po pustynnych wydmach i jak tylko wiatr dmuchnął zrobił się klimat, jak z Indiana Jones.


57616

57617

57618

57619

57620

57621

57622

57623

57624

57625

My jechaliśmy, a czas sobie płynął. Wraz z czasem krzywa na termometrze rosła w jednym tylko kierunku. 38, 42, 43 i ostatecznie 45st.C!!! Przyznam, że słabo to zniosłem. W głowie mi się kręciło, a nogi i ręce dostały czegoś w rodzaju drgawek. Udar słoneczny jak nic, a ja na motku. Niestety nie ma innej opcji niż krótko odpocząć i jechać dalej. Droga, którą jechaliśmy, to czarna nitka w sercu pustyni. Takiej z filmów. Dookoła piaskowa, bezludna przestrzeń ciągnąca się po horyzont. Nadziei brak, a zresztą na co? Jedyna zaleta tej drogi to brak innych pojazdów. Sporadycznie coś się pojawi. A tak na serio, kto w taki skwar wypuszczałby się na pustynię bez klimatyzowanego auta? Nikt normalny raczej. No chyba, że? Jasne! Tylko Polacy. A co?! My nie damy rady? Daliśmy, ale muszę przyznać, że ja ostatkiem sił.

57626

57627

57628

57629

I to co mnie już na poważnie wpienia to te cholerne ''check pointy''. Z nieba się leje ogień, a ci niepiśmienni próbują udawać, że coś strasznie ważnego robią. Jeden tylko raz stop dla nas był uzasadniony. Trzeba to przyznać, że sprytnie im to wyszło. Policjant zaprosił nas do swojego auta i pokazuje foty. Najpierw ja i moto, potem Ziggy i jego moto. Przekroczenie szybkości. Okeeejjj! Punkt dla drogówki. O pozostałych zdania nie zmieniam. Znowu ''oczy kota Shreka'' i przeszliśmy na czysto.

Do Karima przyjechaliśmy już na zdrowo przeorani kilometrami (ponad 600) i temperaturą. Znaleźliśmy upragnioną miejscówkę i już zdejmowałem siebie i bagaże z motka, ale nie! Nie można tak. Najpierw mamy się udać do security office po zgodę na nocleg w hotelu (???!!!) i jak uzyskamy zaświadczenie to wtedy wszystko będzie zgodnie z procedurami. Ludzie, czy wy nie kojarzycie? Upał, kilometry, zmęczeni...?! Może i kojarzą, ale przepis jest przepis. A w seciurity office Pan wziął paszport patrzy i patrzy weń, aż wreszcie się ocknął i zapytał: ''Name?''. Przecież jest w paszporcie. Po to go wziął chyba! Zdecydowałem, że będzie szybciej, jak mu wszystko palcem pokażę. Poszło. Pełen sukces. Mamy pozwolenie na nocowanie w hotelu!!! To byłby numer, jak seciurity by powiedziało ''nie udzielam pozwolenia''. Co wtedy? Pewnie bym się rozbił z namiotem obok office.



Życie w Karima odnawia się po 18. Wyszedłem po jakieś zakupy i na jedzenie, jednocześnie przyglądając się obyczajom. Małe miasteczka zawsze mają swój niepowtarzalny klimat. Słońce nie było już tak mocne i co za tym idzie temperatura spadła. Około 19 mułła wezwał na modły, a potem już impreza. Na krótkiej ulicy Karima naliczyłem ponad 20 herbaciarni. Herbaciarnia to kilka krzeseł, mata rzucona na klepisko, stolik, kilka szklanek, czajnik z zagotowaną wodą. Inwestycja w sprzęt na oko 100zł i knajpa gotowa. Kupiłem sobie herbatę i zająłem wolne miejsce. W herbaciarni tłumnie zaczęła zbierać się płeć rodzaju męskiego ubrana w tradycyjne białe stroje i chyba tak właśnie toczy się tutejsze życie towarzyskie. Po przywitaniach widzę, że spotkali się starzy kumple. O czym rozmawiają? Nie mam pojęcia, ale widać uśmiechy na twarzach i generalnie wyczuwam dobry klimat.

W innej części herbaciarni zauważyłem, że amatorzy herbaty złożyli bardzo podobnie ręce. Dłoń przy dłoni położona na kolanach, wewnętrzną częścią skierowaną ku górze. Pochylili się nieznacznie do przodu i pomyślałem sobie, że się modlą. Pewnie po spotkaniu z mułłą mieli niedosyt, albo może dużo nagrzeszyli. I jeszcze te zagadkowe ruchy kciuków. Może i siedzą na klepisku, ale ''komórki'' też mają. Walą SMSy!!!

Najechane 650km

Chartum - Karima przez Atbara

Temp. do 45st.C!!!

Piast
07.09.2015, 19:12
31. Magzuob z Agri - Sudan

16 sierpnia

Dzisus! Jakoś nie pamiętam w swojej karierze takiego luksusu...

Znowu żar na drodze. Spojrzałem na termometr i 44st.C. Nic się strasznego jednak nie działo. Jechałem na luzie. Żadnego zmęczenia. Przechytrzyłem na moment żar. Patent wyglądał następująco. Po pierwsze chłodzenie. Zlałem zimną wodą głowę, chustkę na szyję, koszulkę (mam techniczną, bawełna byłaby lepsza). Zrobiło się przyjemnie chłodno. Na to wszystko założyłem kurtkę motocyklową. Ważne! Wszystkie części wlotowe pozamykałem, żeby z zewnątrz nie wpadało rozgrzane powietrze, a wewnątrz jak najdłużej utrzymywał się chłód. Bałem się tylko, czy przypadkiem woda pod kurtką nie zmieni się w parę wodną i zacznie parzyć, ale pomyślałem, że te rozważania są bez sensu. Na 100st.C się raczej nie zanosiło. Działa! 44st.C już nie przerażało. Po 2 godzinach jazdy operację powtórzyłem i znowu sukces.

57648

57649

57650

57651

57652

57653

57654

Myślałem, że dojedziemy dzisiaj do Dongola, ale jakoś się łatwo jechało, więc ruszyliśmy dalej, do Wadi Halfa. Jechaliśmy wzdłuż Nilu. Ziggy się zatrzymał i pytanie ''strzała w bok''?. Jasne. Wjechaliśmy do Abri. Wioska położona bezpośrednio nad Nilem. I tak już zostaliśmy. Trafiliśmy na bardzo przytomnego właściciela hoteliku i jak by co, to zajeżdżajcie tutaj. Wieś nie jest skażona turystą i raczej się na to nie zanosi. Wioska to zaledwie kilkanaście budynków, a w nich sklepiki z wszystkim, co niezbędne i nawet Ziggy znalazł szampon do włosów, co oczywiste nie jest. Kilka herbaciarni i w jednej znich można było zaciągnąć się shisha. Targ i...o, ziemniaki! Zapytałem o nie naszego znajomego. Uprawiają je tutaj. Nad Nilem. Zaskok!

O klimacie herbaciarni już pisałem i tu też jest nieźle. Siedzieliśmy sobie na stołkach i toczyły się pogaduchy. Oczywiście standardowy zestaw pytań musiał być, tylko tym razem ja przeszedłem do kontrofensywy z moimi pytaniami. ''Jak się żyje w Sudanie''? ''Dobrze''. Za kilka miesięcy wioska będzie miała prąd 24h. Jak zostanie uruchomione przejście lądowe z Egiptem, to może więcej turystów się też pojawi. A nasz właściciel, Magzuob, to bardzo ciekawy człowiek. Wynajęliśmy pokój, jeden dla dwóch nas. Wszedłem do środka i prostota jak należy. Dwa łóżka i koniec, ale czysto i pachnąco. Obok był wolny drugi. Przez moment pomyślałem sobie, że może weźmiemy dwie jedynki. A co! Taki luksus. Magzoub podążył za moim wzrokiem i od razu mnie wyczuł. ''Chcesz pokój? Nie ma sprawy''. Ja na to ''A cena''? ''Drugi pokój taniej 50%''. Nie chodziło mi o cenę, bo to raptem kilka $ było, ale jednak wróciłem do wersji ''dwóch w jednym''. Reakcja Magzouba była zaskakująca ''Możesz mieszkać w drugim pokoju za darmo. Dla mnie pieniądze nie są ważne''. I to było na poważnie, z pełną życzliwością.

Magzoub dość dobrze władał angielskim i oczywiście podpytałem go też o to. Skończył studia (?!), przez pięć lat pracował w Chartum dla korporacji paliwowej. Ma mieszkanie w Chartum, ale chce być tutaj, gdzie jest spokój i dość proste życie.

''Ona jest Nubijką (Nubian)''. Pokazał mi w telefonie swoją wybrankę. ''I...co w związku z tym''? Nie wiedziałem, że istnieje na terenie Sudanu populacja około 3 mln Nubijczyków, którzy mocno odcinają się od Arabów. Mają odrębny język, obyczaje i kulturę. A jak z narzeczonymi? Kto wybiera i jak? Nijak. Sami siebie wybrali i nasz właściciel nie kupuje ''kinder suprice''. Inaczej rzecz ujmując, nie jest to tak, że przychodzi ''ninja'' i dopiero po ślubie pan młody zdejmuje opakowanie, a tam niespodzianka. Z drugiej strony, gdyby tak było, to trzeba przyznać, że emocje są gwarantowane. Co wylosujesz? Tort, czy...?

W holelu byliśmy jedynymi gośćmi. Wieczorem Magzub wystawił na dziedziniec dwa łóżka do spania. Genialny wieczór. Położyłem się na łóżku i spojrzałem w niebo. Miałem nad sobą miliony wyraziście świecących gwiazd na bezchmurnym granatowoatramentowym niebie. Dookoła panowała kompletna ludzka cisza i tylko było słychać rechot żab. We wsi nie było prądu, więc disco zamknięte. Temperatura spadła do przyjemnego ciepła i już nie męczyła. Delikatny letni wiatr powiewał sobie swobodnie, co dawało uczucie dodatkowego chłodzenia.

57637

57638

57639

57640

57641

57642

57643

57644

57645

57646

57647

Dzisus! Jakoś nie pamiętam w swojej karierze takiego luksusu... Po raz kolejny ''One Million Stars Hotel''. Tym razem zupełnie inaczej. Centralnie pod dachem z gwiazd. Wgapiając się w nie zasnąłem zdrowym snem. Dawno tak dobrze nie spałem.

Najechane 400km

Karima - Abri

Temp. do 44st.C

Piast
07.09.2015, 19:17
I już FILM nr X

Ib64qYWWKns

szafura
07.09.2015, 23:32
Dawaj dawaj!

Piast
08.09.2015, 21:08
32. Młynek do kawy - Sudan Wadi Halfa

17 sierpnia

To była taka sobie przejażdżka. Tylko 170km na pustyni, ale asfaltem, który jest dociągnięty do Chartum. Czytałem opowieści motocyklowe sprzed kilku lat temu i trzeba przyznać, że ta droga, kiedy była jeszcze szutrem, mogła srodze dać w kość. Wadi Halfa to już nie wieś, ale do miasta też jej daleko.

57680

57681

57682

57683

57684

57685

57686

Tak jak w Abri w południe ruch zamiera i dopiero po 18 coś się zaczyna dziać. Siedliśmy sobie w herbaciarni, żeby czegoś się napić, a trzeba przyznać, że leję w siebie wody ile mogę i cały czas brakuje mi wilgoci. Panie w herbaciarni były wyraźnie nami rozbawione. Może dlatego, że zamówiliśmy już trzecią herbatę z rzędu? Albo uznały, że biali to ''takie rozrywkowe chłopaki''? Jedna z nich była czymś wyraźnie przejęta i koniecznie chciała pokazać co robi. Na ziemi miała ustawiony powiedzmy, że dużych rozmiarów kielich. W kielichu jakiś czarny proszek i waliła w to moździerzem. Podszedłem i doleciał do mnie znany zapach. Kawa, rozdrabniana w dość tradycyjnym młynku do kawy. Jak ja dawno nie piłem naturalnej kawy? Oczywiście zamówiłem natychmiast. Pycha. Idealny smak. Ani za kwaśna, ani za gorzka. W sam raz.

57687

57688

Tylko pić, pić mi się chciało. Na pobliskim rynku zaczęło się już handlowe życie. Różne rzeczy można kupić. Od TV przez wentylatory do chińskich klapków. Mój wzrok skierował się jednak ku jednemu tylko miejscu. Soki! Świeże owoce mango, trochę lodu, woda, blender to jest to! Że lód nie wiadomo z jakiej wody i sama woda do soku też? Robię optymistyczne założenie, że skoro punkt działa, a mistrz od soków jest tutaj, a nie na środku pustyni zakopany po głowę w piachu, to chyba będzie ok. Ewentualnie stoperan pójdzie do użytku wewnętrznego.

Umm...gul, gul, gul...wyśmienite! Jutro też poproszę o to samo. Tylko razy dwa.

57689

57690


57691
Najechane 170km

Abri - Wadi Halfa

Temp. do 35st.C z rana, ale w południe 44st.C

Piast
08.09.2015, 21:12
33. Wakacje w Wadi Halfa

18 sierpnia

''Tydzień. Tyle czekamy'' - usłyszałem od napotkanych w hotelu Basków. Niezła przeprawa na początku ich podróży. A to tylko część ich ''przygód''. Początek to zmagania z egipską administracją. Ekipa złożona z 2 Basków, Brytola i Rosjanki wyruszyła do Afryki promem z Turcji, żeby przypadkiem nie wplątać się w wojnę domową w Syrii. I tu się zaczęło. Port Said. Papiery, pozwolenia, dokumenty, cała niełatwa przeprawa. Tylko, że to jeszcze można jakoś przejść siłą woli i determinacją. Natomiast serwisy ''dodatkowo płatne'', a nazywając rzecz po imieniu łapownictwo i korupcja są kosmiczne. Wjazd samochodu z białym człowiekiem jest traktowany jak przyjazd bankomatu na kołach. Szczegółów nie znam. Wiem tylko, że zmaganie się z egipskim aparatem biurokratycznym uszczupliło budżet ekipy na 1400$. Masakryczny start podróży.

My spotkaliśmy się w Wadi Halfa. Załoga przypłynęła tu promem pasażerskim z Aswan, a samochody i inne sprzęty są transportowane osobną barką. Najczęściej barka przypływa jeden dzień po promie pasażerskim. Niestety tym razem pech. Jeszcze jej nie ma i nikt nie wie kiedy będzie. Na twarzach ekipy widzę uśmiechy, ale mam wrażenie, że wszyscy chętnie ruszyliby dalej. Póki co są uziemieni. Chyba jednak pobyt w Wadi Halfa to nie są ich wymarzone wakacje.

Ciekawe jaki będzie nasz przypadek? Skoro barki nie ma, to jak popłyną nasze motocykle? Mamy zarezerwowane bilety na jutro (wtorek) i od strony formalnej wszystko jest ok. Tylko, że papiery papierami, a życie pisze swoje scenariusze.

Czekam na rozwój wydarzeń.

Póki co, miasteczko budzi się do życia wieczornego.

Zdjęcia słabej jakości, bo noc i tak trochę z partyzanta robione.

Nasz hotel. Kilka metrów za miasteczkiem.

Temp. 45st.C

57692

57693

57694

57695

57696

57697

57698

57699

Piast
08.09.2015, 21:19
34. Przygody z promem

19 sierpnia

Ważny dzień. Nawet mega ważny w całym planie podróży. Granicę między Sudanem, a Egiptem mogliśmy przekroczyć wyłącznie w jeden sposób - promem i jedyne pytanie, na które jak do tej pory nie znałem odpowiedzi to, co z GS'em (motkiem)? Płynie z nami, czy barka? Jeśli barka, to masakra. Nie ma tutaj czegoś takiego, jak rozkład jazdy i pewności kiedy dokładnie będzie w porcie.

Mazar się nie odzywał, więc Ziggy zaczął go poszukiwać. Wreszcie odebrał telefon. Słuchałem strzępków rozmowy i pojawiła się najważniejsza informacja, na którą czekałem z utęsknieniem. Motki płyną...barką! I tutaj nie opiszę, co się ze mną działo. Wściekłość pomieszana z bezsilnością w beznadziei całej sytuacji. Kląłem na wszystko i wszystkich. Najgorsze było to, że nie ma absolutnie żadnego ruchu. Nic nie można zrobić. Ewentualnie rzucić w ch...całą wyprawę i wrócić samolotem bez sprzęta. Albo uzbroić się w cierpliwość i jakoś to przetrzymać.

W tyle głowy miałem całą listę czekających zobowiązań wobec najbliższych, partnerów biznesowych, znajomych i przyjaciół. Wszystko leży. Oj, nie lubię! Nie mam wpływu i kontroli sytuacji.

Nie było wyjścia. Motki zostały w porcie Wadi Halfa, a my znaleźliśmy się na promie do Aswanu. Przyjrzałem się dokładnie tym razem, gdzie ewentualnie nasze maszyny mogłyby się tu zmieścić? Kuźwa, nigdzie przecież!!! Całe to gadanie, że może się uda to tylko fantazje kogoś, kto chyba promu nie widział. Może skuter by się zaparkował w wejściu na prom, ale nasz wielkoludy absolutnie nie. Bez sensu była ta opowieść Midhata, bo tylko sobie nadziei narobiłem (ZŁOŚĆ!!! !$$!%%!??>ÂŁÂŁ><$$<!!!!...???///). Koniec. Zaczynam się nakręcać!

Prom najnowszej generacji nie był. W zasadzie, jaki sens miałoby inwestowanie w niego, gdy za kilka tygodni ma być otwarte przejście lądowe. Było już kilka dat otwarcia. Najnowsze wieści to 25.08.2014r. Były trzy klasy dostępne dla podróżujących: kajuty, najwyższa, miejsca siedzące, średnia i deck (podłoga), najniższa. Zasłużyliśmy na deck.

Nie byliśmy pierwsi na pokładzie. Lokalesi już dawno wybrali najlepsze miejsca. Kto pierwszy, łapie lokum pod szalupami, gdzie można złapać trochę cienia. Inna wersja na rufie, tam też trochę można się ochłodzić pod mniejszymi szalupami. Inni, już doświadczeni, mają przygotowane własne przenośne dachy ze szmat chroniące przed słońcem. Tylko my jakoś nic. Siedliśmy sobie w pokorze przy drzwiach do sterowni, tam gdzie urzęduje kapitan i było trochę cienia. Ładnie się przywitaliśmy z załogą ''piątka, piątka...''. Chyba się trochę zakumplowaliśmy. Przed sterownią była duża, wolna przestrzeń i jakoś oprócz załogi nikt na nią nie wkraczał. Nam się udało. Jeden z zaprzyjaźnionych załogantów pozwolił nam przekroczyć niewidzialną granicę i byliśmy po drugiej stronie, gdzie cień. Za chwilę pojawił się kapitan. ''Oczy kota Shreka'' i pytanie ''czy możemy tu spać''? Mogliśmy. I to była najlepsza miejscówka na całym promie. Byliśmy na dziobie i nie towarzyszył nam uciążliwy, tubalny głos pracujących z wysiłkiem silników. Mieliśmy piękny widok za wodę, a nie komin ze spalinami przed oczami. Wiał na nas łagodny wiatr od wody, a nie pachnąca spalinami gęsta od żaru stęchlizna. Zaszło słońce i pojawiły się niebie pierwsze gwiazdy. Leżałem tak oczami zwróconymi do góry i było błogo. Jedyne, co mi utrudniało życie to powracające, natrętne myśli wokół maszyn. Kiedy, tak na serio przypłyną za nami?

Minęła może godzina od kiedy wyruszyliśmy z portu i na horyzoncie pojawił się czarny dym walący centralnie lekko po skosie w górę. Barka! Barka wpływa do Wadi Halfa! Załoga, która czeka na swoje auta, może jeszcze dzisiaj je odzyska. Jutro, może będzie zapakowana w drugą stronę. Potem trzy dni i będzie w Aswan. Liczę dni 1, 2, 3... Może w sobotę, lub w niedzielę odbierzemy maszyny i ruszymy dalej? Marzę o tym, żeby dotrzeć na ''stały ląd'', gdzie nie będziemy uzależnieni od promów. To dopiero w Turcji niestety.

Póki co płyniemy. Przyglądałem się życiu na promie. Zbliżał się zachód słońca i usłyszałem gitarowe solo Jimi Hendrixa. Nie, jednak nie. To kapitan włączył głośniki i zanim coś powiedział poszło sprzężenie wwiercające się do środka mózgu. Na promie zrobił się ruch i wszyscy zebrali się w jednym miejscu zwróceni w kierunku Mekki. To był czas na modlitwę. Jest coś w tych rytuałach, co budzi mój szacunek i zainteresowanie jednocześnie. Wszyscy wyglądali na bardzo zaangażowanych i świat się w tym momencie dla nich nie liczył. Tylko Allah.

57700

57701

57702

57703

57704

57705

57706

57707

57708

57709

57710

57711

57712

57713

Pojawiła mi się też, budząca we mnie smutek obserwacja. Kobiety. Nie było ich widać absolutnie na decku. Gdzie zatem były? Chcieliśmy wcześniej z Ziggim zarezerwować kajutę i zapomnij. Wszystko sprzedane na miesiąc wcześniej. Powód? Kobiety. I teraz pytanie: ''Czy dla ich komfortu? Czy może dla odseparowania? Odpowiedź nr 2. Wieczorem były wypuszczane do odgrodzonej przestrzeni, tak żeby zobaczyć niebo chyba. Widziałem je też z obstawą (mąż, ojciec) w barze, a potem do kajuty. Słabo to wyglądało. Miałem od razu skojarzenia z widokiem zwierząt hodowlanych w zagrodzie.

Wróciłem do mojego legowiska. Ciepły wiatr wiejący od wody, gwiazdy w górze. Spanie...

Temp. w nocy 30st.C. Nad ranem zimno 20st.C

Piast
08.09.2015, 21:24
35. Kiedy, kiedy, kiedy...SMART'em proszę Sudan-Egipt

20 sierpnia

Kiedy, kiedy, kiedy...? Proszę o odpowiedź spełniającą warunki koncepcji SMART. I tu się kończy cokolwiek, co jest sensownie związane z pytaniami o datę przybycia barki z motkami. Może sobota, albo poniedziałek, chyba, że niedziela, kto wie, czy nie wtorek. A tak w ogóle, to co Wy chłopaki tacy spięci jesteście? Jak przypłynie, to będzie. Podejście Europejczyka skażone poukładanym ''timeingiem''? Zapomnij. Bezsilność, brak wpływu, nie ma precyzji...ale jest piwo przynajmniej! Po Sudanie miła odmiana, ale znieczulenie nie przyśpieszy barki.

Z portu w Aswan odebrał nas Kamal. Tutejszy ''fixer'' załatwiający wjazd motków i aut do Egiptu. Z odwiedzonych dotychczas krajów właśnie tutaj procedur jest najwięcej. Oprócz celników wydział komunikacji i nowe tablice rejestracyjne. Policja z jakimś papierem rejestrującym potencjalne kolizje i wypadki. Nie wiem, co jeszcze? Ale to dopiero przyszłość. Pytanie brzmi, co słychać w Wadi Halfa? Czy prom się już ładuje i nasze GS'y też? Czekam na jakiekolwiek wieści w temacie.

I wcale nie jest mi wesoło...

Temp. 43stC

57714

57715

57716

57717

57718

57719

Piast
08.09.2015, 21:30
36. ''Lux, lux, lux...'' w Egipcie

21 sierpnia

''Hej Kamal, jak barka i nasze moto''? Jak tylko zdarza się okazja, to pytam o stan obecny. Myślę, że coś przyśpieszę, ale nie przyśpieszę. Ostatnie info, jakie udało mi się wydobyć jest chyba dobre, bo barka się rozładowuje ludzkimi rękoma rzecz jasna. Kiedy zostanie załadowana i wypłynie? W piątek i sobotę jest weekend, więc może w niedzielę do południa będzie skompletowana i wyruszy? Kto to wie? Gdyby tak było, to będzie w Aswan (słowa Kamala) we wtorek w południe. Mam nadzieję, że Mazar, który obsługuje całość w Sudanie nie zawiedzie i wstawi motki na pokład.

Każdy dzień się liczy, bo przede mną na pewno jeszcze jeden prom (Izrael-Turcja) lub dwa promy (Egipt-Jordania). Mam wstępny booking na 30/31.08. z Izraela i gdyby coś znowu nawaliło to... Szkoda gadać.

Tymczasem nie ma co siedzieć w jednym miejscu. Wyruszyłem do Luxoru. Kilka razy nurkowałem w Egipcie i jakoś mi po drodze tu nie było, a teraz? Czemu nie? Z Aswan do Luksoru można się dostać busem lub pociągiem. Wybrałem bus. Jest ich tu bez liku i zawsze coś się trafi. I rzeczywiście na zatłoczonym ''bus station'' słychać było nawoływania kierowców ''Lux, lux...''. Nasz gość. Ucieszony zasiadłem sobie obok i czekam, czekam i czekam. Rozkład jazdy jest tu bardzo czytelny, a tutejszy transport musi być naprawdę opłacalny. Bus rusza, jak się zapełni. Zatem czekam. Chyba po godzinie kierowca dał znak do odjazdu. Trzy godziny i byłem w Lux. Tylko niestety były to już godziny lekko popołudniowe, co oznaczało, że nie wszystko da się tego dnia zobaczyć. Na początek Karnak ''Najbardziej Dobrane z Miejsc'' i zespół świątyń, który się tam znajduje. W przeszłości był częścią Teb, starożytnego miasta, po którym zostało tylko wspomnienie. Jak ktoś życzy sobie więcej informacji, odsyłam do internetu.

Jak zwykle w takich miejscach, każdy chce zarobić na turystach. Przy szlabanie zagradzającym wejście do części świątyni stał miejscowy strażnik. Wołał coś po swojemu i machał rękami, żebym podszedł. Podniósł szlaban, wziął ode mnie aparat i ustawił do turystycznej foty. W sumie, czemu nie!? Potem tajemniczo wydobył klucz pasujący do kłódki oddzielającej świat zewnętrzny od miejsca na fotę-panoramę świątyń. No to fota. Trzeba przyznać, że bardzo się starał zadowolić turystę. Nawet, co jakiś czas mówił: ''Bakszysz, bakszysz..''. Tajemnicze zaklęcie? W rzeczy samej tak. Dałem mu kilka funtów za zaangażowanie. Zaklęcie podziałało.

Niestety wybiła 17.00 i Świątynię Hatszepsut, czy wioskę Gurna obejrzałem tylko z daleka. I ku mojemu zaskoczeniu, też nie było to takie łatwe. Zacząłem robić foty z daleka i zrobił się jakiś hałas. To strażnicy zaczęli się pieklić, chociaż ledwo zbliżyłem się do ogrodzenia. Niewiele sobie robiłem z tych nawoływań, ale mój kierowca jednak się przejął. W końcu to tutejszy. Nie chcąc robić mu kłopotów zaczęliśmy odwrót. Reszta, czyli Dolina Królów, na przykład, zostanie na następny raz. Po drodze for free mogłem jeszcze zrobić fotę Kolosom Memnona. Posągom faraona Amenhotepa III. Każdy z nich ma ponad 15m i muszę przyznać, że na osłodę porażki sprzed kilkunastu minut, chociaż tutaj kilka fot zrobiłem.

57720

57721

57722

57723

57724

57725

57726

57727

57728

57729

57730

Powrót do Luxoru to znowu bus. Tylko dla odmiany nocny. Nie byłem w stanie rozgryźć systemu operowania światłami, który to był w rękach kierowcy. Najpierw jechał na długich, potem bez powodu, jak dla mnie, przełączał je na krótkie, wyłączał i jechaliśmy w ciemności. Mogłem zrozumieć w tym jakiś system, gdy mijaliśmy się z innymi pojazdami. Poza tym, przedstawienie ''Gra Świateł na Pustyni''. Kompletna bzdura. Zwłaszcza, że dopiero co minęliśmy dwa auta rozbite z roztrzaskanym motkiem na poboczu.

Następny dzień odhaczony. Moto, moto...kiedy, kiedy...?

Temp. w busie? Chyba 50st.C

Piast
08.09.2015, 21:33
37. Telefon od Eveline - Egipt

22 sierpnia
Ziggy złapał "odlot" .... czyli wyeksportował się do ojczyzny. Skończył mu się urlop i załatwia swoje sprawy. A ja? Jak tylko pojawią się motki, będę ogarniał wszystkie procedury.

Od rana czesanie netu i telefony. Zacząłem sprawdzać i potwierdzać informacje, które miałem zebrane przed wyjazdem. Jednak miesiąc już minął. W szczególności interesowała mnie najbliższa przyszłość.

Na początek prom z Egiptu (Nuweiba) do Jordanii (Aqaba). Zadzwoniłem do biura Jordanii, ponieważ w Egipcie jakoś nikt nie podnosił słuchawki. Piątek przecież jest. Pojawił się pewien kłopot. ''Nie rozumieć angielski''. Cóż było począć? Zszedłem do recepcji i najprościej, jak mogłem poprosiłem, że by miły Pan zadzwonił w moim imieniu. Mam potwierdzenie. Prom kursuje regularnie...cokolwiek to tutaj znaczy i wypływa o 10 rano. Od razu zaznaczę, że do godziny nie ma co się przywiązywać. Trzeba najszybciej jak to możliwe dotrzeć na miejsce pytać i wytężać wzrok wypatrując znaków na horyzoncie.

Już się nauczyłem, że warto pytać w kilku źródłach. Napisałem maila w kilka miejsc i dostałem zapewnienie, że rzeczywiście pływa i to nawet trzy razy dziennie. Nie mam pewności, czy to możliwe, ponieważ przelot jedną stronę zajmuje min. 3 godziny. Chyba, że są 2-3 jednostki.

Znając życie wszystko okaże się na miejscu.

Pojawiła się też inna możliwość. Przejście lądowe Egipt Taba do Izrael Eljat. Zastanawiałem się, jak z tą wojną w Gaza? Czy można tędy przejechać? Po pierwsze rakiety z Gaza tu nie dolatują. To inny region jednak. Zatem sprawdzałem dalej. Potwierdzenie przejazdu przez Taba-Eljat dostałem z dwóch niezależnych źródeł. Optymizm wraca!

Zacząłem też sprawdzać możliwość przejechania z Jordanii do Izraela. Przed wyjazdem miałem informację, że jest czynne przejście na północy w Beit She'an. Informacje z forum potwierdziły, że tak. Ale też czynne jest przejście na Allenby Bridge, droga Jerozolima-Amman. Pytałem dwa razy. Dla obcokrajowców w ruchu samochodowym też.

Potwierdzenie przejazdu Allenby Bridge dostałem bezpośrednio z konsulatu w Warszawie. I jeszcze coś. W razie jakichkolwiek kłopotów mam numer na komórkę do Eveline. Z konsulatu właśnie. Z wyraźnym zaleceniem: ''W razie problemów wykręć mój numer i daj słuchawkę pogranicznikom. Ja będę z nimi rozmawiać''? Spoko. Skorzystam.

Na papierze wygląda, że temat jest opanowany. Realia mogą jeszcze wszystko zweryfikować. Życie. Jeszcze nie ma się z czego cieszyć.

Sprawdziłem kilometry. Przekraczając granicę Taba-Eljat, jadąc wzdłuż Morza Martwego mam ponad 1600km do Hajfy. Wygląda na to, że żeby zdążyć na prom trzeba odpuścić Jordanię. Echhh...! Zapowiadają się trzy dni mocnej jazdy w upałach.

Zbieram dalej informacje i zobaczę co ciekawego powie mi wieczorem Kamal.

Temp. 43st.C

A na mieście tak:

Wcięło im bankomat?

57731

Kasa biletowa na autobus do Kairu


57732

57733

57734

sebol
08.09.2015, 21:38
Zdjęcie Śp. polskiej motoryzacji :)

Pisz Piast, pisz :Thumbs_Up:

Piast
08.09.2015, 21:52
38. "Co tu sam tak bede siedział"? - Egipt

23 sierpnia

No właśnie. "Co tu sam tak będę siedział"? Pięć dni w Aswan? Zbzikuję. Potrzebuję dystansu do tego co się dzieje. Dystansu na przykład 900 kilometrów.
Zupełnie przypadkowo i niespodziewanie okazało się, że tych 900km jest akurat do Kairu. Słyszałem i oglądałem w telewizji, że to dość duże miasto. Nie lubię dużych miast. Z wyłączeniem Istambułu oczywiście.

Trochę się męczyłem z decyzją. Jechać, nie jechać...? Daleko jednak. W pewnym momencie po prostu wstałem i wyszedłem z hotelu w poszukiwaniu transportu. Opcja pierwsza - autobus nocny. Łatwo mogłem kupić bilet z kasy ustawionej pod palmą lub drugiej, kilka kroków dalej. Kasa? Stolik, krzesło i mistrz ceremonii z zeszytem i długopisem. Nie zaobserwowałem kasy fiskalnej.

Inna wersja - pociąg. I takie rozwiązanie było mi najbliższe po doświadczeniu jazdy nocnej busem. Tylko, że biletów brak. A wszystkiemu winny jest system. Bilety na pociąg zamawia się z piętnastodniowym wyprzedzeniem. Na ten sam dzień kupić się nie da, co oznacza, że kwitnie handel biletami z drugiej ręki. Tylko odszedłem od kasy ze smutną miną i pojawili się ''ci'' co mają i wiedzą. Zaczęły się negocjacje. Ja, że w sumie, to autobus będzie lepszy. Oni, że siądźmy i napijmy się herbaty. Dopłaciłem 20 LE (8zł) do oryginału i bilet był mój. Pasowało!

Wróciłem jeszcze tylko po kilka rzeczy do hotelu i przed 20.00 zasiadłem w fotelu wagonu pierwszej klasy egipskiej. Tak, chciałem pierwszą klasą, ponieważ jechałem nocą i zamierzałem się wyspać, a ponadto dopłata w porównaniu do drugiej klasy to około 20zł. A jak ktoś szuka ''fajnego'' lokalnego pociągu to zapraszam do Indii. Przygody gwarantowane, no nie Sąsiad (o ile czyta bloga)?!

Pierwsza klasa egipska, to w skrócie bardzo wygodne, szerokie fotele, rozkładane prawie do poziomu i wszystko ujeba..e, że aż się klei. W toalecie byłem dwa razy. Pierwszy i ostatni. I wcale nie brud był tu na topie. Spróbujcie ''poczuć'' ten klimat. Na zewnątrz 40st.C, a powietrze stoi bez ruchu. Tlen? Jaki tlen? I w takim klimacie spotkanie z toaletą powoduje, że można się udusić. A zapachy? Od tego się nie umiera, ale z braku powietrza, w szczególności O2 już tak. Sam metan.

To było po lunchu, więc samo jedzenie nawet ok. Kurczak, ryż, bułka. Dało się zjeść.

''Ruszyła po szynach i ...ociężale'' i coś tam... Chodzi oto, że pociąg ruszył, a ja zgodnie z planem rozłożyłem fotel i do spania. Zatrzasnąłem powieki i...kuźwa alarm bombowy chyba! ''Yalla...lalla...srallla...balla!!!''. Dzisus! Co się dzieje? Było ich kilkoro. Cztery, może pięć osób i wyglądali jak...nowi pasażerowie. Luudzieee tuuu śpiąąą...! Kurcze tylko ja się oburzyłem. Reszta towarzystwa luz. I tak co stacja. To sobie pospałem.

Świtało już i znowu: ''Yallla...srallla...ballla...GIZA''! Giza? To ja tam chcę. Ale skąd wiedzieli? Sprytni są jednak. I pytam, co z tą Gizą. A no to, że zaraz będzie taka stacja przed Kairem. Wziąłem przewodnik, pokazałem piramidy jednocześnie sylabizując: ''Py-ra-mids?...Yes?...No?''. YES! Pociąg właśnie się zatrzymał, złapałem torbę i stanąłem na peronie pod tablicą GIZA.

Obok stacji roi się od busów i nawet nie musiałem się odzywać, bo od razu mnie wyłapali. ''Pyramids?'' Za chwilę już jechałem zobaczyć, co tam nowego u Sfinksa? Bus jest tani. Tylko 3LE, czyli jakieś 1,20zł.

Sprawnie znalazłem się w wśród piramid i w sąsiedztwie Sfinksa. Każde wejście dodatkowe jest ekstra płatne i kurcze nie można robić zdjęć. Wkurzające! Wybrałem sobie do zwiedzania środkową piramidę Khafre. Na wejściu musiałem oddać aparat i kamerę, eechh...! Wszedłem do środka piramidy i cóż...telefon z aparatem. W końcu zapłacone jest! Wszedłem głębiej, a tam, przy grobowcu sesja fotograficzna. Ten, co był tu ''watchman'en'' od pilnowania reguł, zrobił sobie punkt foto. Foto, jak z misiem w Zakopcu. Ja też chcę! Za drobną opłatą kilka fot na pamiątkę też sobie zrobiłem. A co!

Kilka razy byłem na nurkach w Egipcie i co jakiś czas myślałem sobie: ''A może by tak się ruszyć. Kair, Luksor może''? A tu zrządzenie losu samo pchnęło mnie do Gizy. I podobało mi się. Foty mam. Sfinksa też. Odhaczone. Tony Halik tu był i ja też.

Z Gizy do Kairu można się bardzo łatwo dostać. Znowu bus z hasłem ''metro'', a potem najzwyczajniej w świecie metro. Tak, jest tutaj. Aczkolwiek, muszę to przyznać spiąłem się i postanowiłem, że 80 groszy nie odpuszczę. Zatrzymałem na ulicy busa i pytam za ile do metra, a kierowca, że 5LE. Ja na to, że wiem, że 3 i nich nie robi jaj z białego. On, że pięć, Ja ''To spier...aj''. Ale miło, z uśmiechem na twarzy, żadnej awantury. Za kilka minut był następny bus i obyło się bez pozdrowień. A metro polecam! Bilet kosztuje 1LE (40gr.) i nie ma stref, czy czegoś tam. Szybko dojechałem w okolicę Muzeum Egipskiego i zacząłem szukać taniego noclegu.

15 minut i trafiłem na Freedomcairohostel. Bardzo przyjazne miejsce, choć spałem w pokoju wspólnym z pięcioma innymi osobami. Z drogiej strony? Nowe twarze, nowe znajomości i wesoły shisha wieczór.

Temp. 45st.C

Lunch box w....

57765

57766

57767

Ale to nie Kair, tylko wysiadka na stacji wcześniejszej w Giza.

57738

Gdyż, przecież to w Giza oczekują na mnie od kilku tysięcy lat piramidy. To jestem już...


57739

57740

57741

57742

57743

57744

57745

57746

57747

57748

57749

57750

57751

57752

57753

57754

57755

57756

Sorry! Musiałem. Znak, ze wracam do cywilizacji. Nareszcie konkretne żarcie.

57757

Kair jest masakra zatłoczony, ale ma swój urok.



57758

57759

57760

57761

Moi nowi kumple. Zawiązuję przyjaźń (od lewej) egipsko-estońsko-argentyńsko-egipsko-polsko-ekwadorską (po drugiej stronie obiektywu)

57762

57763

57764

P.S.
Jutro motocykle ładują się na barkę w Wadi Halfa. Wszystkie znaki wskazują, że przypłyną we wtorek.

Piast
08.09.2015, 22:09
39. Cairo - Egipt

24 sierpnia

Ku mojemu zaskoczeniu Kair mnie zaciekawił. Jasne, są momenty, że panujący tu zgiełk i ogólna kakofonia staje się męcząca. Poza tym jednak, coś w sobie ma. Są momenty, że boczne uliczki ze swoimi kafejkami z shisha przypominają mi klimatem Istambuł. Ciekawe.

Dzisiaj wracam do Aswan. Prawie, bo jednak pozostałem z niedosytem Luxoru. Chyba jednak nie chciałem ryzykować jazdy nocnym pociągiem na stojąco w toalecie, więc z samego rana wyskoczyłem po bilet na autobus do Cairo Gateway (Dworzec Autobusowy).

Coś się działo na mieście od samego rana. Zaczęło się zagęszczać od policji i wojska. Głównymi ulicami toczyły się wozy opancerzone, a żołnierze trzymali palce na spustach karabinów maszynowych. Następna rewolucja? Podobno były na dziś zapowiadane protesty bezrobotnych i ubogich. Do końca nie mam pewności, ale było jednak spokojnie.

Z kupionymi biletami byłem już bardziej wyluzowany. Eksploracja Cairo mogła wrócić na właściwe tory i wyruszyłem do Muzeum Egipskiego. Jednak Kair to nie prowincja. Można to odczuć po tym jak wiele osób chce się zaprzyjaźnić z turystą.

- ''Hello, were are you from''?

- ''Poland''.

- ''Oooo. Bolanda. Jak szię masz?''

- ''A tu jest sklep mojej rodziny. Papirus ooorygiinallny oczywiście. Nie? A co potrzebujesz, ja załatwię''.

I tak w kółko. Humor mi wraca jak tylko trafię do budki z Mango Juise. Mam taką ulubioną na końcu Mohammed Farid. Chłopaki serwują w najczystszej postaci zmiksowane mango bez dodatku wody, czy cukru. Sam sok, gęsty i zimny, prosto z lodówki.

57781

Muzeum Egipskie rzeczywiście robi wrażenie. Tylko jak zwykle, kamera i photo nie można i zapraszamy do depozytu. Dobrze, że jednak mam telefon sprawny. Wyjść tak bez foty? To się nie godzi!

Najważniejszy eksponat to oczywiście złota maska Tutanchamona. Polowałem na jakąś partyzancką fotę, ale niestety obstawa była zbyt szczelna. Muzeum to spory zbiór... No właśnie. Mam znowu to samo w głowie. Zbiór tego, co po części wydobyto z grobowców. Czyli zbiory należą do zmarłych. Z drugiej jednak strony. Tam mogłyby ulec dewastacji i być może nie byłyby dostępne do obejrzenia dla wszystkich. Sam nie wiem. Więcej o muzeum...net.

57775

57776

57777

57778

Moją uwagę zwrócił natomiast eksponat w tle muzeum. Spalony...chyba to Hilton był. Widać, że jest już nie do użytku. Cały osmolony od sadzy i dymu, sam beton bez jednego okna. Przygnębiające. Pomnik rewolucji?

57779

57780

I tak się przetaczałem przez kakofoniczny Kair. Mimo wszystko jakaś energia w tym mieście jest. Tylko te temperatury zabijają. Jak to możliwe, że z uszu wydobywają mi się krople potu? Czy może to być związane z temperaturą 45st.C i zagęszczonym powietrzem?

Obiecałem chłopakom z Freedom Hostel, ze ich zarekomenduję. To właśnie to robię freedomcairohostel.com

57768

57769

57770

57771

Tu mi się fan motocykla trafił...


57773

57774

P.S. Info od Kamala. Prom z motkami wypłynął właśnie. Oczekiwany jest we wtorek do południa. Mam nadzieję, że we środę wyjadę.
Dzisiaj o 9 p.m. wskakuję do nocnego autobusu i wracam do Aswan. Prawie...

Piast
08.09.2015, 22:21
40. Poprawka z Luxoru

25 sierpnia

Zatyczki! Gdzie są moje zatyczki do uszu? Uff...są. Od kilku wypadów się bez nich nie ruszam i zawsze się sprawdzają. W autobusie też. Wylosowałem miejsce z tyłu, tam gdzie wesoło przygrywa niemałych rozmiarów silnik wprawiający kilkutonowy pojazd w ruch. Kierowca, bardzo miły i uczynny człowiek, włączył jakieś jęki i zawodzenie na cześć Allaha pewnie. A mi się po całym dniu w Kairze spać chciało. Zatyczki, tylko one mogły mnie uratować i miałem je pod ręką. Choć nie było mi specjalnie za wygodnie, zapadłem jednak w rwany sen.

57782

57783

Wieczorem zadzwoniłem jeszcze do znajomego już taksówkarza w Lukxorze i umówiłem się z nim na 5 rano. Autobus się spóźniał, a telefon coraz częściej brzęczał. To mój driver się niepokoił. Zapytałem ludzi, ile jeszcze do Lux? 10-15 minut. Obok mnie zwolniło się miejsce, więc na chwilunię tycią się położyłem. Coś zaczęło mi się śnić. Jakaś walka, szarpanina, przywalę zaraz...zaraz, zaraz. Otworzyłem oczy, to mój driver mnie budził. Potem mi mówił, że autobus się zatrzymał, on czeka, a ja nie wychodzę. Wszedł do środka, a ja spokojnie sobie drzemię.

Nic, szybka kawa i razem ze wschodem słońca zmierzaliśmy do Doliny Królów. Nawet było dość chłodno. Pewnie 30st.C.

Jak zwykle, przy kasie zaczepiona była tablica ''no photo'' i jeszcze nawet przekreślone komórki. Tylko jakoś nikt nie zareagował, kiedy wszedłem z całym sprzętem. Chyba jeszcze spali. Wraz zakupem wejściówki nabywa się prawo do zwiedzenia trzech grobowców, a jest ich więcej niż trzy. Dodatkowo płatne to Tutanchamon i Ramzes IX. Podobno najokazalsze. Dokupiłem Tutanchamona i w drogę. Grobowce są wykute w skałach i prowadzą do nich dłuższe lub krótsze korytarze. Zajrzałem do Tutanchamona i według mnie najokazalszy nie był. Za to mogłem popatrzeć na zmumifikowaną postać władcy. Oryginał? Mówią, że tak. Jakiś taki krótki był. I trzeba przyznać, że schudł chyba ostatnio. Zmar..niał trochę.

Zajrzałem do innych grobowców w ramach opcji z wejściówki i rzeczywiście świetna sprawa. Korytarzami można dojść do głównej krypty, której zawartość można obejrzeć gdzie? W Muzeum Egipskim...Teraz to dopiero mam rozjazd. Kultura Egiptu (oryginalnego) w świecie arabskim to jak ''Kup oryginalny papirus, z liścia bananowca''. Chodzi mi o to, że Arabowie wystawili na sprzedaż i zarabianie świat dawnego Egiptu, a nie są jego twórcami. Tak ten świat jest skonstruowany.

Trochę było mi smutno, że wejściówka odebrała mi prawo do zwiedzania następnych grobowców. Ale my Słowianie... Zacząłem sobie rozmawiać życzliwie ze strażnikami i tak od słowa do słowa...znalazłem się w dwóch następnych grobowcach. A skoro już tak się poukładało to...kamera, fota. Pamiątka musi być!

57784

57785

57786

57787

57788

57789

Dolina Królów...tak, bardzo mi się podobała. Może nawet najbardziej wliczając Gizę, Świątynie Karnak i muzeum. Chociaż zupełnie niespodziewanie wszystko było warte zwiedzania.

Z doliny ruszyłem na wyżyny. A dokładnie, jest możliwość zrobienia lekkiego trekkingu w stronę Świątyni Hatszepsut i warto było. Energetycznie pozytywny był to trekking. Fajnie mi zaczęła krążyć w żyłach krew, przebudzanka po nocy w autobusie i z innej perspektywy mogłem się też przyjrzeć świątyni.


57790

57791

57792

57793

57794

Zobaczyłem co chciałem i czas był już najwyższy wracać. Nawet szybko złapałem bus do Aswan tylko chyba wylosowałem najgorsze miejsce. Kolana przy brodzie i tak trzy godziny. Fajnie? A w busie było chyba 50st.C.

Idę się przygotować na jutro. Myślę, ze podroż do Kairu jednak dobrze mi zrobiła. Dystans...

Aha, info od Kamala. Jutro rano odbieram moto z portu. Nareszcie!

Piast
08.09.2015, 22:26
FILM nr XI

aLKcqCS-rD8

Piast
08.09.2015, 22:34
41. Ważne pieczątki - Egipt

26 sierpnia

Trochę niepokoju w sobie miałem. Czy wszystko pójdzie sprawnie? Czy coś dziwnego się nie wydarzy? W jakim stanie przypłynie moto? I jakie procedury jeszcze będą wymagane?

Rano przyjechał Kamal i ruszyliśmy w stronę portu po drodze zabierając Elliota z Australii. Wyluzowany kolo. Japonki, koszulka, zmrużone oczy i powolne ruchy. Idzie. Ja - kask, dokumenty, pieniądze, pełne uzbrojenie. Pojechaliśmy do portu i już na miejscu zaczęliśmy ogarniać procedury. Elliot się chyba zaczął budzić.

''Pieniądze na opłaty masz''?

''Ale ja tu nie mam. Mogę wypłacić z karty. Kartę mam w motocyklu, ale nie mam klucza''.

I tak z kilkoma innymi tematami. Wreszcie się wyjaśniło. Elliot był święcie przekonany, że odbiór motocykli będzie po południu i na poranne spotkanie wyszedł z nastawienie, że Kamal chce coś z nim przegadać. A tu, port nagle! Stąd całe zamieszanie. Elliot jest bardzo ok. Spoko gość.

Poszliśmy zobaczyć, co tam na barce? I nic. Motocykli nie widać. Nie widać, ponieważ stały dokładnie z drugiej strony barki. Zaczęła się więc operacja jej odwracania. Poczułem w sobie błogość, kiedy wreszcie otworzył się trap i odsłoniły się maszyny. Nie było na co czekać tylko zabraliśmy się do roboty. Operacja poszła sprawnie i maszyny wylądowały na brzegu.

57795

57796

57797

57798

57799

57800

Odjechaliśmy nimi w stronę celników i zaczęła się procedura wjazdowa do Egiptu:

- najpierw CDP, czyli karnet i kilka dodatkowych kwitów do tego

- potem Kamal pojechał na policję po jakiś kwit z pieczątką

- po drodze zajechał do wydziału komunikacji po tablice rejestracyjne

- i jeszcze wykupił ubezpieczenie na moto

- a na koniec przygotował opis trasy opieczętowany też przez policję

I tak przygotowani ruszyliśmy z Elliotem w drogę powrotną do Aswan. Cały dzień roboty, ale motek stoi zaparkowany przed hotelem.

Uff...jutro wyjazd w kierunku Izraela.

Temp. 43st.C

Nowe tablice rejestracyjne

57801

57802

57803

57804

Wyciągałem z barki dwa motki. Mój i Ziggiego. Niestety, po drodze moto Ziggiego zdechło. Nie było prądu. Na szczęście, po nocnym ładowaniu akumulatora wszystko wróciło do normy.

Piast
08.09.2015, 22:42
42. Nie dla mnie plaża w Safaga (?) - Egipt

27 sierpnia

Miła odmiana. Patrzę za ogrodzenie i moto cały czas tam jest. Nic, tylko wsiadać i jechać. Tak też się stało. Spakowałem się i ruszyłem w kierunku Izraela. Społeczeństwo żegnało mnie prawie jak swojego. W końcu kilka dni tu przebalowałem...

57806

Najszybsza droga do Luxoru i dalej w kierunku Hurgady to ''Sahara road''. Dookoła pustynia, ale można w miarę szybko się przemieszczać. Jechałem dość sprawnie mijając check pointy i tylko na jednym sprawy potoczyły się niezgodnie z moimi wyobrażeniami. ''Tutaj nie. Do Lux w prawo''. Bardzo mi to nie pasowało. Nic nie pomagało. Były telefony do jakiegoś ważniejszego. Bez zmiany. Chodziło o to, że ta droga jest niebezpieczna dla turysty. Zacząłem tłumaczyć, że przecież nią jechałem w busie w dwie strony i nic się nie stało. Na wszystkie argumenty mówiłem ''no problem''. ''Złapią Cię i obetną głowę''. ''No problem. Can I go''? ''Bez głowy''? Nie było rady. Odbiłem na wschód w stronę Nilu i dostałem się na bardzo lokalną drogę. Jak ktoś ma czas, to polecam. Przyjemna droga z widokami na wiejskie klimaty. Jak ktoś szanuje czas, jak ja, to może szału dostać. Jazda kilka kilometrów i...hopka, hopka, hopka. Za 500 metrów...hopka, hopka, hopka. I tak przez następnych 100 kilometrów do Qena. Żałowałem, że w Luxie nie odbiłem na drogę główną, bo przecież można było. Załamanie...

Za to od Qena, to już co innego. Dobry asfalt i piękne widoki. Najpierw pustynia, a po niej wjazd w pustynne góry. Słońce nieznacznie zbliżało się ku zachodowi, a góry przybierały najdziwniejsze kształty oświetlane przez promienie słoneczne.

57807

57808

Hurgada dzisiaj to już nie, ale Safaga? Może być Safaga. Tylko, że plaże, baseny to nie dla mnie. Przyjechałem moto, a nie czarterem. Zajechałem blisko portu w poszukiwaniu jakiegoś noclegu. ''Nemo''. Brzmi dobrze i mają tanie pokoje. Pasuje. Jeszcze tylko look, jak się prezentuje i..plaża, basen? To jednak dla mnie? Mogę?

Nocna kąpiel, jedyna w swoim rodzaju. Zanurzony w ciepłej wodzie poczułem błogostan odpoczywającego ciała. Mógłbym tak trwać przez dłuższy czas. Luksus w niskiej cenie. Podoba mi się tu.

Jednak plaża mi też się należała.


57809

57810

57811

57812

57813

Najechane 450km

Aswan-Safaga

Temp. do 40st.C

Piast
08.09.2015, 22:55
43. Egipskie ciemności? Nie! Ciemnota...

28 sierpnia

Czytelnik bloga i kibic wyprawy Tomasz (mój serdeczny przyjaciel) napisał w SMS'ie: ''Trzymaj się bracie-teraz już z górki''. Odpisałem: ''K..wa. Z jakiej górki. Miałem być dzisiaj w Izraelu, a jestem w Sharm el Sheikh...''.

Możliwe, że podczas czytania tego posta(u), przydatna będzie google maps. Start Safaga, koniec Taba/Eljat. Prosta trasa. Ponad 700km.

Z Safagi wyruszyłem planowo, lekko po 8.00 czasu lokalnego. Temperatura bardzo korzystna, bo około 30st.C i jeszcze wiatr od morza. Bardzo przyjemny start i w zasadzie cała droga do Suezu była przyjazna motocykliście.

Jeszcze kilka fot porannych w Safaga.

57814

57815

57816

Po prawej stronie morze po horyzont, a po lewej pustynne piaski. Piękne krajobrazy, tylko jakoś nie miałem czasu na zrobienie fot.

Przez Kanał Sueski przejechałem Tunelem Sueskim, który, jak to tunel, przebiega pod kanałem. Myślałem, że będzie dłuższy, a tu...kilkadziesiąt metrów i koniec. Jakby na to nie spojrzeć właśnie wjechałem na Półwysep Synaj. Spojrzałem na nawigację. Do Taba pozostało 270km, czyli trzy godziny jazdy i może jeszcze się odprawię do Izraela. Plan prosty w wykonaniu...Plany..he, he, he.

Ruszyłem żwawo z wizją dojechania do granicy. Na pierwszym check point w miarę sprawnie poszło i pełen energii mknąłem, jak pojedyncze stado mustangów. Najechałem już może 60-70km i następny check point. ''No, no...desert road. Back, back...''. Zatkało mnie, tak jak rzadko mnie zatyka. Zostały mi przecież tylko dwie godziny jazdy do granicy. Prawie już ją widziałem z miejsca, gdzie właśnie stałem. Ale o co tu chodzi? To dla mojego bezpieczeństwa. Obok mnie przejeżdżały samochody w upragnionym przeze mnie kierunku, więc zapytałem jak to jest? ''Życie Egipcjanina nie ma tu wielkiej wartości. Ale obcokrajowca, to co innego''. Koniec. Nie przejadę. Byłem zmuszony do odwrotu i jazdy objazdem przez...Sharm el Sheikh. I tutaj wydobyła się w moich wnętrzności wiązanka biesiadna z pozdrowieniami zza kupy kamieni!!! Sam nie wiedziałem, że znam tyle przekleństw i te składnie językowe...poezja pisana prozą z inspiracjami zaczerpniętymi z Pragi Północ. Najbardziej byłem wściekły, że na pierwszym check poincie nic mi nie powiedzieli. Nakręciłem bez potrzeby 120-140km i straciłem prawie dwie godziny czasu.

Wróciłem do miejsca, w którym krzyżują się drogi główne. Spojrzałem na tablicę, na której wymalowane było Sharm...360km. Na zegarku dochodziła 17.00, czyli jeszcze jakieś dwie godziny słońca. Jeśli bym docisnął, to w trzy godziny mogę dojechać.

57820

57821

57817

57818

57819

Zacząłem cisnąć próbując odrobić stracony czas. Była już 19.00 i dość jasno, więc spokojnie do 20.00 mogłem pedałować. Następny check point...i koniec. Dalej nie mogłem jechać. Zacząłem czuć się jak w jakiejś klatce, czy labiryncie. Gdziekolwiek bym się nie ruszył to wtopa. Pytam, więc co znowu? Takie jest prawo, że minęła 19.00 i jechać można dalej po 20.00...w konwoju. Oczywiście, dla mojego bezpieczeństwa! Tylko, że ja czuję się bezpiecznie kiedy jadę, jak jest jasno. Po 20.00 będzie właśnie niebezpiecznie. Ciemno. Rozumie on...? On nie rozumie, bo takie jest prawo i rozkazy. Do Sharm było jeszcze ponad 200km i w zasadzie myślałem o tym, żeby złapać jakiś hotel wcześniej. Najlepiej kiedy jest jeszcze jasno.

Wreszcie wybiła długo oczekiwana 20.00. Jest konwój i jazda. Było już ciemno, ale w miarę dobrze się jechało za samochodem obstawy. Przejechaliśmy może 30km i pojawił się następny check point. Znowu STOP. Po chwili usłyszałem: ''Ok, you can go''. Spojrzałem na obstawę, a oni nic, więc pytam o to zjawisko. ''Dalej jest bezpiecznie i dobra droga. Powodzenia''.

Tu już byłem na granicy zabójstwa w afekcie. K..wa. Stałem godzinę na check poincie po to, żeby eskortowali mnie 30km. Ten dystans przejechałbym w 20 minut i siedziałbym w pokoju hotelowym lub przybliżał do Sharm. Patrzę dookoła i tylko egipskie ciemności widzę. Miejscówki do spania nie znajdę. Zostać tu? Nie za bardzo. Co zatem? Zatem jadę ile się da, a potem zobaczę.

Nie było wyjścia. W ciemnościach dojechałem do Sharm. Była już 23.00.

Objazd kosztował mnie na razie 500km. Jutro mam do zrobienia ponad 200, żeby dojechać do granicy.

Najechane 930km (słownie: dziewięćset...)

Safaga - Sharm el Sheikh

Temp. Droga 32st.C Sharm 36st.C (około 23.00)

Piast
08.09.2015, 23:02
44. 7 godzin. Ktoś przebije? - Izrael

29 sierpnia

Niby tylko 215 kilometrów. Ile zajmie mi przejazd w realiach? Nie do przewidzenia. Nauczony doświadczeniami dnia poprzedniego wystartowałem pełen obaw. Jeśli znowu trafię na pomysły z konwojem, zawracaniem z drogi i niechcianymi postojami, to nie wiem kiedy dojadę do Izraela. Czas znowu stał się bardzo krótki. Dzisiaj jest piątek, a w niedzielę mam prom z Hajfy do Iskenderun (Turcja). Realnie piątek i sobota to dwa dni na przejechanie prawie 650km do portu w Izraelu. Niby nie za wiele, ale... Tutaj jest jednak inaczej niż w cywilizowanym świecie.

Trzeba to przyznać, że widoki znowu były zachwycające. Tak, jak wcześniej ''płynąłem'' pomiędzy pustynią, a błękitno-turkusowym morzem. Słońce nie grzało wybitnie mocno. W oddali zobaczyłem pierwszy z check point'ów. Chłopaki spojrzeli tylko smętnie w moim kierunku i zero reakcji. Po drodze mijałem ich jeszcze kilka i też sprawnie. Dopiero przed Taba ktoś zareagował i sprawdził zgodność zdjęcia w paszporcie z obrazem z realnego świata, czyli mną stojącym na wprost.

57822

57823

57824

57825

57826

I oto ona. Granica egipsko-izraelska. I znowu dreszcz emocji i natrętnie wracające pytanie: ''Czy aby na pewno można przejechać''. Chyba jednak można, bo przemieściłem się w stronę kontroli celnej i nikt mnie nie zawrócił. Bardzo obawiałem się biurokracji egipskiej i ścisłej kontroli. Rzeczywiście celnik nie miał litości i kazał rozpakować mi całe moto. Cóż, rozpakowałem, ale nawet nie byłem specjalnie rozemocjonowany. Nastawiłem się w stylu - ''Trzeba płynąć z prądem''. Ani za wolno, ani za szybko. Po celniku musiałem rozliczyć się z tablic rejestracyjnych i CDP. Traffic Police Office znajdował się kilkanaście metrów dalej. Jak tylko się pokazałem w budynku, towarzystwo samo kierowało mnie do odpowiednich drzwi i pomimo obaw dość szybko się rozliczyłem z egipską przeszłością. Później tylko imigration, odpaliłem moto i za chwilę, w oddali zobaczyłem napis Welcome to Israel. O to właśnie mi chodziło. Odprawa egipska zajęła mi trochę ponad godzinę.

Podjechałem do bramy wjazdowej. Miałem wrażenie, że czekała na mnie cała procesja. Wyglądało to tak, jakby chcieli mi powiedzieć coś w stylu: ''Właśnie na Ciebie oczekujemy''. I zaczęło się. Najpierw miałem do rozpakowania cały motocykl. Do zera. Zacząłem, więc wyciągać wszystko co miałem: torba raz, torba dwa, torba trzy, kamery, przeciwdeszczówka, buty, szmaty itd. Uzbierała się niemała kupa.

Motocyklem wjechałem do komory, w której miał być przeszukiwany i prześwietlany. Ja w tym czasie poszedłem z całym majdanem na drugie prześwietlenie. Trochę zaniepokoiło mnie to, że pogranicznicy zaczęli zakładać gumowe rękawiczki. Jakoś tak się cały spiąłem. Sam nie wiem czemu? Na szczęście tutaj nie było niespodzianek. Dalej to już kontrola paszportowa. Kilka standardowych pytań i Pani poprosiła, żebym usiadł i chwilę poczekał.

Przyglądałem się zbrojnym na granicy. Wyglądali jak turyści, którzy wyszykowali się na lekki trekking w góry. Odzież techniczna: spodnie, koszule, t-shirt. Nic tylko plecak i marsz. Zamiast plecaka przypięli sobie automaty z długimi lufami dla ozdoby. Nie zdejmowali palca wskazującego ze spustu czujnym wzrokiem skanując przestrzeń dookoła. Nie ma żartów. I nie ma też żartów z celnikami, pogranicznikami, imigration, panią od wymiany waluty, sprzątaczką i lustrem. Z nikim. Powaga na granicy.

I tak sobie czekam. Godzina, dwie...przestałem liczyć czas. Płynąć, płynąć...oni też kiedyś kończą robotę. Byłem już coraz bardziej zmęczony. Pojawiła się jakaś ''ważna'' wręczyła mi kartkę, na której miałem napisać numer telefonu, adresy e-mail, imię dziadka ze strony ojca. Po czym zniknęła. Był moment, że nawet przymknąłem lekko oko. Minęła następna godzina i znowu się pojawiła moja Pani. Miałem pójść z nią to tajemnego pokoju. Światło nie było przyciemnione. Wręcz odwrotnie. I tu pojawiła się seria pytań zainspirowanych historią zapisaną w paszporcie. Co robiłem w Afganistanie? A w Iranie? A ile razy byłem w Egipcie? Kogo znam w Sudanie? I wiele innych jeszcze. Wreszcie zbliżaliśmy się do finału. Trochę mnie już to wszystko zaczęło już irytować. Rzuciłem na odchodne: ''Trochę już tu siedzę i jestem zmęczony. Może jakąś kawę byście zaproponowali''? Pani tylko na mnie spojrzała i wykrztusiła, że tu to nie. Może na zewnątrz coś będzie?

Wróciłem do swojej poczekalni i za moment pojawiła się inna Pani. Co znowu? Już się zapieniłem na poważnie. ''Czy chciałby Pan kawę, herbatę, czy coś do jedzenia''? Hę?

Wreszcie doczekałem się. Paszporty wróciły do właściciela. Czyli do mnie. Mogłem kontynuować moją ścieżkę zdrowia. Poszedłem do celników, żeby dopiąć temat CDP. Tam już czekały na mnie kluczyki od motocykla. Odebrałem go po rentgenie wreszcie. Kilka pieczątek, spakowałem jeszcze raz moto i byłem gotów do wyjazdu.

Spojrzałem na zegarek. Od wjazdu na granicę po stronie egipskiej do wyjazdu po stronie izraelskiej, mam nowy rekord odprawy - prawie 7 GODZIN!!!

Ale jestem w Izraelu. Teraz jeszcze tylko zapakować moto na statek i Turcja. Tam będę trochę spokojniejszy, bo wreszcie niezależny od promów.

A póki co...

57827

Najechane 230km

Sharm el Sheikh - Eljat

Temp. 32st.C, w Eljat 40st.C

Piast
08.09.2015, 23:07
45. PTSD - Izrael

30 sierpnia

Wszystko się toczy w mocnym napięciu. Prom do Turcji. Mega ważny. Prawie jak Sudan/Egipt. Miałem do przejechania właściwie cały Izrael. Dokładnie z Eljat to Hajfa. I jeszcze ta tocząca się wojna. Pisałem kilka postów na Lonely Planet z pytaniami o możliwość przejazdu przez Izrael właśnie i to, co otrzymałem w odpowiedzi nie było specjalnie zachęcające. Generalnie zamieszczony komentarz miał wydźwięk w stylu: ''Jeśli Ci życie miłe, to do Izraela nie jedź''. Jak nie tu, to gdzie? Do Syrii? Też mi rada!

Wczoraj wieczorem mogłem jeszcze popatrzeć na mijanych ludzi i rzeczywiście stan wojny w Eljat odznaczył swoje piętno. Przeciętny Izraelczyk wygląda następująco: krótkie spodenki, t-shirt, japonki na stopach, przewieszony ręcznik i kierunek plaża. Wieczorem klub i impreza do rana. W naszym motelu też się nieźle działo. Z korytarza dochodziły dźwięki ostrej balangi. To chyba sposób na odreagowanie PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder), czyli zespołu stresu pourazowego. Ja sam byłem w stresie. Wczoraj w TV pokazywali, że Palestyńczyk rzucił kamieniem.

Wracając do głównego wątku, czyli jazda. W ogarniętym wojną Izraelu była bardzo...przyjemna. Relaks jakiego dawno już nie doświadczałem. Widać, że wszystko jest tu na wyższym poziomie w porównaniu do Egiptu na przykład. Drogi równe i gładkie. Te lokalne to dwa pasy w jedną i dwa pasy w drugą stronę. Jak autostrada. Stacje benzynowe czyste i wyglądające jak nowe. Kierowcy jeżdżą jakby respektowali przepisy ruchu drogowego. Poczułem się pewniej na drodze. Jechałem wzdłuż granicy z Jordanią, więc odległość do Gazy to łochochoooo... i trochę jeszcze. Kamienie tak daleko nie latają.

57828

57829

57830

57831

57832

Sam się sobie zadziwiłem. Jak już wsiadłem na moto w Eljat, tak zszedłem z niego w Hajfa. Zrobiłem tylko krótką przerwę higieniczną, a poza tym...jazda, jazda. Dokładnie nie sprawdzałem, ale myślę, że około drugiej po południu byłem na miejscu. Chyba gdzieś w nieświadomości wzięło górę ciśnienie na chęć przedostania się na ''stały ląd''. Pewnie dlatego tak dociskałem na motku. Niewiele to zmienia, bo i tak dopiero jutro ładuję moto na prom, ale przynajmniej wiem, że jestem na miejscu.

57833

Najechane 430km

Eljat - Hajfa

Temp. 33st.C

Piast
08.09.2015, 23:10
FILM nr XII

HMljeU8s9k4

Piast
08.09.2015, 23:12
46. Motocykl na promie do Iskenderun

31 sierpnia

Właśnie pojawiły mi się pierwsze refleksje dotyczące mojej podróży. Czym właściwie jest? Najbliżej mi do poznawania nowych miejsc i ludzi. Tak, to przede wszystkim. Byłem bardzo ciekaw Afryki, jako kontynentu bardzo różnego od Europy przecież. Nie nastawiałem się specjalnie na jakiś konkretny kraj. Patrzyłem bardziej pod kątem miejsc, które można po drodze zobaczyć. Czasami bardziej, czasami mniej turystycznych. I to się na pewno udało. Będę długo pamiętał słonie w naszym campie w Zambii, czy memorial w Rwandzie i goryle oczywiście też. Jeśli kiedyś uda mi się wrócić nad Jezioro Malawi będzie super. Jazda bezdrożami, gdzieś w Tanzanii...tak, to te miejsca zostaną ze mną na zawsze. Pewnie wrócę jeszcze do tego tematu w podsumowaniu całej wyprawy.

Spotkani ludzie? Szkoła w Zambii, ''Huk'' w Meru, ''kolorowe'' dzieciaki podbiegające, kiedy tylko się gdzieś zatrzymamy i wielu innych, z którymi udało mi się spędzić czasami tylko krótką chwilę.

Klimaty afrykańskie? ''One Million Stars Hotel'' i noce pod kocem z gwiazd. Zielona Etiopia i pustynny Sudan. Ech...długo bym jeszcze mógł opowiadać.

Ta podróż to nie tylko zabawa, ale także kryzysy podczas walki z pojawiającymi się trudnościami. Prom Sudan-Egipt przykładowo, czy jazda w stronę Taba, żeby wyrobić się w czasie na następny prom. Nie są to łatwe chwile, kiedy pojawia się niepewność następnego dnia. Jest to czas na prawdziwy sprawdzian zaradności, szukania możliwości i podejmowania niestandardowych decyzji. W takich momentach, a było ich wiele, nie myślałem, jaką dzisiaj fotę ustrzelę i jakąż fascynującą przygodę przeżyję. Myślałem bardziej, jak przeżyć i na nowo się zorganizować, żebym mógł jechać dalej. Nie było mi w tych momentach do śmiechu, a wręcz odwrotnie.

Dużo też dzieje się po stronie organizacyjnej. Szukanie noclegów, organizacja jedzenia, wizy, pieczątki, pozwolenia, rejestracje. Samo się nie zrobi, a kosztuje czas i energię. Nie raz dojeżdżałem do noclegowni totalnie złachany, a tam: ''Passport, money, waiting...srajting''. Ręce opadają.

I oczywiście motocykl. Jest takie powiedzenie: ''Moto tak Cię zawiezie, jak o niego zadbasz''. Przyjąłem wersję, że przegląd stanu technicznego moto robiłem codziennie: opony stan i ciśnienie, płyny, poziom oleju, światła itd.

Dobrze już. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Tak mnie chyba naszło, bo mam poczucie, że pewien rozdział się zamyka. Jutro finalnie...mam nadzieję.

Teraz trochę o załadunku na prom dla tych, którzy kiedyś może będą tędy jechali. Skorzystałem z usług agencji. Nie, nie tej...tylko Tiran Shipping. I przyznam, że bardzo sprawnie wszystko poszło. W agencji pojawiłem się rano, nie wieczorem, a tam czekały już dwie miłe Panie, które w od razu zajęły się obsługą. Oddałem się w ich ręce. Znały się na rzeczy i zrobiły kawał dobrej roboty. Potem pozostało mi już tylko zapłacić za usługę i wyszedłem po jakiejś godzinie uszczęśliwiony jak...

Zgodnie ze wskazówkami odnośnie poruszania się po porcie:

- podjechałem moto do bramki nr 10, gdzie czekał na mnie permit na wjazd

- chwilę później pojawił się delegat agencji i za rękę zaprowadził do celników, odprawa była krótka, nawet nie sprawdzali co mam w kufrach

- potem, piętro wyżej, inny Pan wystawił pozwolenie na wjazd na prom

- uiściłem w tym samym budynku opłatę portową

- podążając za delegatem agencji podjechałem dokładnie do promu, gdzie trwał wyładunek TIR'ów, trochę czasu to zajęło, godzina, może dwie

- wjechałem moim moto na wskazane miejsce, zabezpieczyłem go pasami i...tyle

Prom nie zabiera pasażerów, więc kupiłem bilet z Telavivu do Adana w Turcji. Stamtąd będę miał do przejechania około 130km busem i wyląduję w Iskenderun. A tutaj następna agencja. Dostałem namiary od Pań z Tiran S. Podobno też robią dobrze...swoje usługi.

57834

Piast
08.09.2015, 23:20
47. Na ''stałym lądzie'' - Turcja

01 września

Ale data. W Polsce zaczyna się rok szkolny, a ja tutaj. Tutaj znaczy w Turcji, dokładnie w Iskenderun. Świat się kurczy. Wczoraj Izrael, a dzisiaj...to dzisiaj i inne miejsce.

Wrócę jednak do wczoraj jeszcze. Wrzuciłem post i zastanawiałem się co dalej? Jechać do Telavivu, a może zostać w Hajfa? Finalnie jednak pozostała wersja Hajfa i chyba dobrze się stało. Siedziałem sobie przy kawie w guesthausie i sprawdzałem różne koncepcje powrotu. Jak zwykle w tego typu miejscach ruch jest duży. Ktoś właśnie wyjeżdża, a inny ktoś w tym momencie szuka czegoś do spania. Wydawało mi się, że przy recepcji widziałem kogoś w motocyklowym ubraniu. Ale może mi się wydawało. Minęło kilkanaście minut i jednak nie. Nie wydawało mi się, tylko rzeczywiście był to motocyklista i...motocyklistka. Zerwałem się ze swojego miejsca zaciekawiony, podszedłem bliżej i rzuciłem ''cześć''. Tylko tyle na początek, bo przecież wiem jak to jest. Kiedy przyjeżdżałem złachany do lokum, myślałem tylko o tym, żeby zrzucić ciuchy i wziąć prycho. Rozmowy w stylu: ''A jak, a kiedy, a dokąd'' to nie ten moment.

Minął jakiś czas, spotkaliśmy się w kuchni i tu zaczęły się pierwsze rozmowy. Dwójka Niemców. On i ona. Trochę informacji na początek i znowu wróciłem do swoich spraw, bo przecież właśnie szykowali sobie jedzenie.

Za to wieczorem spotkaliśmy się znowu. Tym razem na dłużej relaksując się przy piwie. Chyba sobie przypadliśmy do gustu, bo dużo czasu zajęła nam rozmowa o podróżach. Oni tak sobie jeżdżą już rok po całej Afryce. Sprzedali wcześniej mieszkanie i za te pieniądze objeżdżają świat. Wyglądali na 55+ i przyznam się, że byłem totalnie zaskoczony. Niemcy, poukładani, przewidywalni i stabilni? Taką mamy o nich opinię? A tutaj...taka jazda. Reiner wspomniał tylko coś, że przeszedł poważną chorobę i widać było na jego twarzy, że gdy wraca wspomnieniami do tych chwil nie jest mu łatwo. Smutek, ale zaraz potem radość z tego, że jest tu, gdzie jest i realizuje swoje marzenia.

I tak czas sobie płynął leniwie, a rozmowa rozkręcała się w najlepsze. ''Izi, czy kojarzysz Iziego''? Jasne, że kojarzę. Nie poznałem osobiście i już nie poznam, ale wraz z Samborem zainspirowali mnie do jazdy na wschód. Reiner miał to szczęście, że go spotkał na jednym ze zlotów Africa Twin. I Sambora też. Zeszliśmy na temat zlotu ku pamięci Iziego. Impreza zrobiła się sławna i chyba zaczyna zataczać szersze kręgi. W Europie na pewno. To cieszy. ''To co? Umówieni? Na zlocie''? Umówieni.

57835

57836

Jeszcze tylko zostały nam namiary do wymiany. Dostałem od Reinera naklejkę z adresem ich road book'a. Patrzyłem, oglądałem i jakoś znajomo wyglądała. Gdzie ja ją widziałem? No gdzie? Wiem. Na szybie, w samochodzie Kamala. I jeszcze na drzwiach u celnika na granicy Sudan-Egipt. Wszystko stało się jasne.

Jak już wspomniałem, jestem w Iskenderun. Droga była bardzo łatwa i przyjemna.

- Najpierw pociągiem z Hajfa do Telavivu. Trzeba to przyznać, że choć to pociąg lokalny, daleko nam jeszcze. Czysto i pachnąco, internet, gniazdka do prądu i nawet działające. Oj...Intercity może się uczyć. Czas jazdy 1,5h.

- Lotnisko w Telavivie. Wysiadłem z pociągu i zmierzałem w kierunku terminala, ale nie dana mi była łatwa ścieżka. Przed drzwiami głównymi STOP i wywiad: co, gdzie, z kim i dlaczego? Wreszcie mogłem iść dalej, do odprawy, ale też nie dane mi było. STOP i znowu wywiad, tylko jeszcze pogłębiony. Pytanie: ''Dlaczego zajmuję się szkoleniami? Jaką szkołę skończyłem''? Syto. Shit! Muszę się zastanowić, tak na wszelki wypadek, ile zjadam ziaren ryżu na obiad i gdzie się tego nauczyłem? A samo lotnisko? Poziom światowy absolutnie. Internet wszędzie for free. Szczęśliwie samolot sprawnie przeniósł mnie do Istambułu. Czas przelotu 1,5h.

- W Istambule 2h przerwy w oczekiwaniu na następny lot. Z Istambułu samolotem do Adana. Zasnąłem zwinięty w kłębek. Rząd trzech foteli w samolocie był wyłącznie mój. Czas przelotu 1,5h.

- A już w Adana poszukałem Bus Terminal i ruszyłem autobusem do Iskenderun. Autobus mnie pozytywnie zaskoczył. Pan serwuje kawę, herbatę i soki jak w samolocie. A jak komuś się nudzi to może sobie włączyć film, ponieważ w fotelach wmontowane są monitory TV. Brawo! Czas przejazdu 2h.

I tak oto, startując z Hajfa o 8 rano, byłem o 9 wieczorem w Iskenderun. Jutro z portu odbieram moto. Radość.


57837

57838

57839

57840

Piast
08.09.2015, 23:27
48. Trzynasta, w samo południe - Turcja

02 września

Teraz to naprawdę poczułem. Ostatni rozdział afrykańskiej opowieści. Z jednej strony cieszę się, że już za dwa, trzy dni będę w domu. Z drugiej jednak strony, Afryka coś w sobie ma. Zaczynam tęsknić? Hmm... Czegoś zaczyna brakować? Dziwne uczucie.

Słabo dzisiaj spałem. Budziłem się kilka razy, a na zegarku 4 rano, 4.40...5.50. Wreszcie ruszyłem do portu, a w zasadzie do agencji, która miała pomóc w wydobyciu motocykla. Punkt 09.30 zameldowałem się w Turman Shipping Agency i...czekam, czekam, czekam. Przed 11.00 pojawił się umyślny, który miał mnie przeprowadzić przez procedury celne i portowe. Nie wdając się już w niuanse, wszystko absolutnie sprawnie poszło. Może końcówka mogła być sprawniejsza, ale poza tym ok. Pisząc końcówka mam na myśli godzinę 12.00. Miałem wszystkie papiery gotowe i tylko, niestety celnicy zaczęli przerwę obiadową. Obiad, wiadomo, rzecz święta. I tak do 13.00 kiblowałem przy ich budce, a oni w tym czasie...

57841

57842

57843

13.00! Jakaś magiczna godzina. Wsiadłem na moto i wyjechałem za bramę portu z ogarniętymi wszystkimi formalnościami. Tak, teraz to naprawdę poczułem. Zero promów i wreszcie jestem niezależny. Jeszcze tylko tankowanie i ruszyłem w trasę. W zasadzie interesowały mnie wyłącznie przejechane kilometry.

Ktoś mógłby zapytać: ''Ale dokąd tak się śpieszysz''? Czy się śpieszę? Niekoniecznie, ale chętnie bym sprawnie do domu dojechał. W Turcji już byłem kilka razy i nie nam specjalnej potrzeby, żeby coś dodatkowo zwiedzać. Tak samo z Bułgarią i wszystkim, co po drodze do Polski. A też ta wyprawa, to była afrykańska przygoda, która wraz z przekroczeniem Kanału Sueskiego zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Zatem? Sprawny dojazd. Tego potrzebuję.

Od momentu, kiedy wsiadłem na GS'a na stacji benzynowej w Iskenderun, do pierwszego pit stopu przewinęło mi się pod kołami prawie 400km. Sam nie wiem, jak to się stało? Jakieś tajemne pokłady energii mi się uruchomiły, a nie jechałem specjalnie szybko. Trzymałem równe tempo, 120-130km/h, na tureckich autostradach i jakoś samo szło.

Godzina była niespecjalnie późna, a ja w pełni sił, więc...pojechałem dalej. Za Aksaraj zatrzymałem się jeszcze raz. Zobaczyłem jezioro. Takie jezioro pamiątka bym powiedział. Kilka lat wstecz, właśnie przy tym jeziorze zatrzymaliśmy się na foty, podczas jazdy do Kapadocji i dalej dookoła Morza Czarnego. Pozdrawiam Mirka, z którym wtedy jechaliśmy. Znowu dreptałem po soli i robiłem foty słonego jeziora.

57844

57845

57846

57847

57848

57849

57850

Najechałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i tuż przed Ankarą zacząłem szukać jakiegoś noclegu. Pierwszy hotel...drogo. Drugi...jeszcze gorzej, a czas mi umykał. Powoli zaczęło się ściemniać. Do Ankary nie chciałem się pakować, więc spojrzałem na mapę w poszukiwaniu jakiejś alternatywy. Gerede! Gerede...Gerede...Gerede? Coś mi to mówi. Wiem! Przecież rok wcześniej byliśmy tam z Pawłem i Korkiem. Znam hotel. Może podłej jakości, ale łóżko mają. Mogłem kręcić się po okolicy i stracić godzinę w poszukiwaniu czegoś sensownego, albo za godzinę być na miejscu. To przecież ''tylko'' 100 kilometrów stąd. Ruszyłem dalej. Jakiś taki dzień wspomnień mi wyszedł. Najpierw słone jezioro, potem Gerede. A co jutro? Haskowo?

Lekką nocką dojechałem do Gerede i znalazłem dość łatwo hotel. Tylko nie ten, co ostatnio. I nie w centrun Gerede tylko w zupełnie innym miejscu.

Warto jednak było się spiąć jeszcze trochę na koniec. Do Wa-wy około 2400km. Dwa? Trzy dni?

Najechane 730km

Iskenderun-Gerede

Temp. 34st.C

Piast
08.09.2015, 23:30
49. Płyny i węglowodany - TUR-BUL-SRB

03 września

Dostałem świra na jazdę. I dlatego wiem, że muszę uważać, żeby fantazja nie zwyciężyła ze zdrowym rozsądkiem.

Wiedziałem, że będę wyjeżdżał wcześnie rano i podpytałem w guesthausie, czy może jakiś suchy prowiant by mi sprawili w postaci sandwicha przykładowo? Sprawili. Buła nie na raz do zjedzenia wypełniona warzywami i wędliną. Na rano była w sam raz, wziąłem dwa kęsy, a resztę zbunkrowałem na dalszą część drogi. Rano 06.15 odpalałem ''Gienka'' (od GS'a) i jazda. Znowu równo, 130-140km/h (trochę mocniej niż wczoraj) i pit stop na tankowanie co 400km. Nie ma lekko. Zrobiłem jednak pewną zmianę w porównaniu do dnia wczorajszego. Niezależnie od tego, czy jestem głodny, czy nie? Chce mi się pić, czy nie? Narzuciłem sam sobie swego rodzaju reżim. Uzupełniam płyny i jem coś, co wygląda jak jedzenie. Wrzucam w siebie węglowodany i jak się da, coś w postaci białka. Cola i baton, czyli cukry odpadają, jako danie główne. Jednak czeka mnie do przejechania długi dystans i jakoś trzeba funkcjonować.

Po dwóch godzinach jazdy zacząłem wpinać się do Istambułu. Wszystko stoi o tej porze. Jazda samochodem? Gratuluję wytrwałym. Moto, to co innego. Próbowałem się przeciskać środkiem jak w Wa-wie, ale tutaj nie ma na to szans. Spojrzałem w prawo i śmignął mi przed oczami gość na skuterze. Pas awaryjny. Tam trzeba się przecisnąć. Tak to można jeździć! Aczkolwiek w pewnym momencie wyłonił się przede mną policjant. I nic... Brak reakcji na moto jeżdżące pasem awaryjnym. Za to samochody nie miały na niego wstępu. Tak to można jeździć! Chyba dzięki temu zjawisku mogłem sprawnie wyjechać z Istambułu.

57851

57852

Przed granicą z Bułgarią zrobiłem krótki pit stop i znowu - ''płyny i węglowodany''. Granica totalny luz. Przejechałem obok kolejki samochodów. Machnąłem tylko paszportem i tyle.
Jadąc przez Bułgarię zobaczyłem znajomy kierunkowskaz. ''Haskowo''. Zatrzymałem się na chwilę. Miałem pokusę, żeby odbić na lewo i odwiedzić stare kąty. Taki wspomnień czas i czar zarazem. Spojrzałem na zegarek. Była trzynasta. Niesamowity zbieg okoliczności. Ro temu. Właśnie o trzynastej stąd wyjeżdżałem. Może to jakiś znak, żeby jednak jechać dalej? Tak zrobiłem.
Znam dość dobrze tę trasę, bo już nią jechałem rok temu, więc pojechałem przez Serbię, bo szybciej i łatwiej. Niby krócej jest przez Rumunię, ale drogi i ruch jest o wiele większy. Wszystkie granice przekraczałem łatwo. Niestety w Serbii złapał mnie deszcz. Spojrzałem przed siebie. Znikąd nadziei. Przede mną tylko ciężkie ołowiane chmury. Minąłem Belgrad i zaczęło robić się coraz gorzej. Deszcz i zimno, a ja czułem, że powoli ciało domaga się odpoczynku. Zjechałem więc do Novi Banovci i złapałem pierwszą miejscówkę, jaką udało mi się wypatrzeć.
Potrzebowałem snu.

Najechane 1300km

Gerede - Novi Banovci

Temp. Turcja 34 st.C, 22 st.C w UE

Piast
08.09.2015, 23:32
50. Powrót do domu

04 września

Tak. Wróciłem do domu po 50 dniach podróży. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas i pewnie potrzebuję chwili, żeby spojrzeć na wyprawę z dystansem.
A póki co? Płyny i węglowodany oraz równa jazda. Taki był kolejny dzień. Bardzo wcześnie ruszyłem z Serbii. Było kilkanaście minut po piątej. Miałem nadzieję, że pojadę na sucho, a tu? Deszcz. Od samego początku wystartowałem we wdzianku. Tyle, że tym razem zaczęło robić się jaśniej, a nie odwrotnie.
Nawijałem kilometr za kilometrem. Z mapy wynikało, że do domu pozostało mi około 1100km do przejechania. Dużo? Mało? Pojęcie względne. Trudno przewidzieć na 100%, czy uda się taki dystans przejechać motocyklem, czy nie? Za dużo zmiennych, a najważniejsza z nich to jednak pogoda. I tutaj szczęście się do mnie uśmiechnęło. Po przejechaniu 100km przejaśniało i mogłem pozbyć się wdzianka. Jednak to duża ulga.
Zatrzymałem się na granicy serbsko-węgierskiej, żeby zrobić kilka ujęć. Znowu pojawił mi się wątek wspomnieniowy. Przecież rok temu, w tym samym miejscu skręciłem kilka kadrów z powrotu z Iranu. Tylko godzina była inna.
Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem autostopowiczów. Coś mnie tknęło. Podjechałem bliżej, zagaiłem. Skąd są? Oczywiście z Polski. Właśnie wracali z Istambułu. Gratulacje! Można jeszcze podróżować w wersji low cost. Wystarczy trochę determinacji i chęci poznawania świata.
A ja, cóż? Pomknąłem dalej kierując się na Miszkolc, żeby tędy wjechać na Słowację. Wszystko sprawnie. I to bardzo. Sama Słowacja i przejazd zawsze mnie rozczula. Tylko sto kilkanaście kilometrów do jazdy. Zawsze mam takie wrażenie, że oto następny kraj ''zdobyłem'' i to w bardzo łatwy sposób.
Wreszcie zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć. Znak oznajmiający, że jestem w Polsce. Poczułem jakąś ulgę i wziąłem głęboki oddech. Teraz to już naprawdę końcówka. Coś się realnie kończy.
Było około godziny 15.00. Do przejechania pozostało mi 360km. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że chyba jednak dzisiaj dojadę. Ruszyłem z granicy i...objazd. Oj! Mój optymizm trochę został nadszarpnięty. Jakoś tak mi wyszło, że pojechałem przez Nowy Sącz i dalej w kierunku Kielc. W Nowym Sączu koszmarne korki. Jak w Kampali? Tak sobie pomyślałem. A może, jak po prostu w Polsce? Jeszcze tak wyjdzie, że dzisiaj jednak nie dojadę. Jeśli zacznie padać deszcz i dopadnie mnie zmęczenie to koniec jazdy. Ale na szczęście pogoda mi pomagała. I tak sobie gnałem polskimi drogami.
Mijałem kolejne miasta i zmagałem się z ruchem ulicznym. Złapała mnie przedziwna refleksja. Bardzo już chciałem wracać do ''moich miejsc'', a to co mijałem to takie nie ''moje''. Pomimo trudów podróży to, co zostawiłem za sobą było już po części ''moje''. Hmm...zadziwiające uczucie. Rozwojowy temat.
Aż wreszcie dojechałem do ''mojego'' miejsca. Do domu. Przystanąłem. Rozejrzałem się dookoła i wziąłem głęboki oddech. Tak. To już koniec drogi.

Hmm...Tylko, gdzie się droga kończy, a gdzie zaczyna?

Najechane 1130km
Novi Banovci - Piastów

57853

Piast
08.09.2015, 23:33
OSTATNIA CZĘŚĆ FILMU

sDpwmJVYuOg

Piast
08.09.2015, 23:39
Zakończenie

Podróż i całą relację dedykuję wszystkim z "Pamiętników".

Dziękuję...

jagna
09.09.2015, 00:16
Dzięki za tyle czytania!
Muszę się spytać : udało się spotkać z Reinerem na Izi Meetingu?

magicl
09.09.2015, 01:03
Dzieki, prawie jakbym tam byl.

Robin
09.09.2015, 03:29
Dzięki za zarwane 2 noce !!!
Przez Ciebie Piast 2 dni jestem niewyspany.

Ale piękna przygoda, gratulacje, szczególnie że nie odpuściłeś i dotarłeś do domu na moto o własnych siłach.

Piast
09.09.2015, 21:34
"Muszę się spytać : udało się spotkać z Reinerem na Izi Meetingu?"

Niestety, jakoś nie. Wypatrywałem ich i nic. Może następnym razem...

Korbol
10.09.2015, 07:57
Dzięki, super się czytało.

Sławekk
10.09.2015, 13:54
super relacja :)

dzięki :Thumbs_Up:

lena
10.09.2015, 18:31
Przeczytałam i obejrzałam z przyjemnością, dziękuję :):Thumbs_Up:.

sebol
10.09.2015, 21:13
Moim oczkiem w głowie i najbardziej ulubionym kontynentem dotychczas była Azja . Przyznam, że po przeczytaniu Twojej relacji z czarnego lądu ( jak i innych użytkowników FAT ) ta pozytywna afrykańska zaraza powoli przechodzi i na mnie .

Dzięki :Thumbs_Up:

czosnek
10.09.2015, 21:19
Moim oczkiem w głowie i najbardziej ulubionym kontynentem dotychczas była Azja . Przyznam, że po przeczytaniu Twojej relacji z czarnego lądu ( jak i innych użytkowników FAT ) ta pozytywna afrykańska zaraza powoli przechodzi i na mnie .

Dzięki :Thumbs_Up:

Warto oj warto ;)

57879

Piast. Dzięki za relację. Podziwiam wytrzymałość przy tym tempie wycieczki.

zaczekaj
10.09.2015, 23:13
Również śledziłam. Mega.

Maurosso
11.09.2015, 07:48
Piękna sprawa :)

zbyszek
11.09.2015, 09:15
Dzięki Piast! :Thumbs_Up:

motoMAUROxrv
11.09.2015, 11:04
Piast - wielkie dzięki ! :bow: :bow: :bow:
-Też już dojechałem do końca "wspólnej" podróży ;)
Oooj, pokonywane dystanse, ilość wrażeń i tempo jazdy miałeś zawrotne, - zarówno na moto jak i w relacji.. Było się czym delektować do samego końca :Thumbs_Up: :drif:
Gromki aplauz również dla Twojej Beemki że mimo dość dynamicznej jazdy, machnęła ten dystans bez żadnych kaprysów :brawo::brawo::brawo:
-Mocno tym podniosła w mej "czarnej" duszy, notowania i wizerunek swojej macierzystej firmy.. :rolleyes: :Thumbs_Up: :lol8:
Życzę (i oczekuję! :D ) kolejnych takich przygód...
-Pozdrowionka.. :)

calgon
11.09.2015, 13:56
No tego mi brakowało.Świetna wyprawa i opis.Rzucało emocjami.Czasem pięknie czasem to jakby za karę.Koniec końców odczułem że mało tej Afryki w Afryce i chciałbym więcej.
Gratulacje i mam nadzieje ,że to nie ostatni wpis na tym forum!

Ps.jak to jest że te słonie nie mają ochoty stratować tych lichych domków?
Jak z parkowaniem na noc i bezpieczeństwem motocykla było?

Największe jeśli chodzi o wysokość bungee jest w Colorado(321 m)

Pozdrawiam!