PDA

View Full Version : Relacja z wyjazdu na Słonia w 2008


cinas67
23.12.2008, 22:02
ELEFANTTREFFEN 2008
A MIAŁ BYĆ WIELKI KONCERT
W pierwszej wersji miała pojechać cała filharmonia, ale jak to często bywa, jednego muzyka ząb rozbolał, inny się posmarkał, a jeszcze innemu nawalił instrument.Druga wersja - zespół kameralny - paru muzyków światowej sławy, miały być wywiady, kwiaty, piękne kobiety, wyszła dupa blada.Niestety zakończyło się na wersji trzeciej - czyli dwóch zaplutych grajków pojedzie zagrać koncert folkowy do Niemiec, a przygrywać będą na instrumentach rodem z Afryki.
Skład ekipy primo - Marcin vel Murzyn- AT rd04-1991 opony mitas07
sekundo - Marcin vel Cinas - AT rd07-1995 opony heidenau k60
Od samego początku mieliśmy pod górę, moja Afryczka - po czyszczeniu gaźników i wymianie śruby mieszanki - skubana nie chce się wbić na obroty przy włączonym ssaniu. Przed remontem 2500 obr/min a teraz 1500obr/min, srał pies byle by jechała.Murzyn rozebrał całą maszynę, pokleił plastiki, pomalował ramę i..... nie zdążył pomalować plastików. Sprzęt wyglądał jak stary wyliniały szczur, więc co by się Niemiaszki nie czepiały walnął go szprejem na czarno w dziesięć minut. Nasza specjalność czyli dołek finansowy też dał znać o sobie.Ale od czego są kumple, dzięki Wam - Kocie i Darku . Prawdziwych kumpli poznaje się w barze, albo jakoś to tak leciało.Jeszcze tylko szybkie założenie grzanych manetek, termometrów, objuczenie motorków manelami i jesteśmy gotowi do drogi.

NADEJSZŁA WIEKOPOMNA CHWIŁA
Czwartek 24 stycznia 2008 o godzinie 6 rano wyruszamy spod mojego domu Pszczynie.
Temperatura jest super - minus jeden.
<2712> wyjazd-szósta rano
Azymut na Cieszyn. Po pięćdziesięciu kilometrach jesteśmy na pustym przejściu granicznym-szengen.Tak jak obiecaliśmy na forum czekamy dwadzieścia minut na ewentualnych straceńców. Nikt nie nadjeżdża - wiedzałem- no to strzała. Frydek Mistek, Olomuc, Brno, Ceskie Budejovice i inne małe wiochy szybko połykamy. Czesi może mają śmieszny język ale do dróg podeszli bardzo poważnie. Wszelkie wstawki nowego asfaltu można rozróżnić jedynie po innym kolorze, a nie jak u nas po epilepsji maszyny. Od czasu do czasu stawiają znaki ''uwaga biustonosze''- bez sensu - wszystkie garby i nierówności chyba im Polacy pokradli. Na jednym z krótkich postojów w celu zrzucenia trochę odzieży, stwierdzamy, że przydałoby się coś zjeść. Sięgam do kuferka, wyjmuję dwa kawałki kiełbasy i folię aluminiową. Robię z tego batona i wciskam między rurę a silnik.
<2713>kiełbasa w piekarniku
Po przejechaniu dwudziestu paru kilometrów i zatrzymaniu się na stacji bendzynowej czujemy że, obiad gotowy. Szybkie tankowanie i zjazd na leśny dukt, a tam serwujemy sobie herbatę z cytryną, jajca na twardo ( nie nasze) i oczywiście kiełbasę kolektorówkę.
<2714>co powie na to sanepid
<2715>styczniowy piknik
W słońcu temperatura dobiła do szesnastu stopni. Po małej sjeście i przejechaniu trzydziestu kilometrów znika mi Murzyn w lusterku. Zawracam i znajduje go na poboczu ślęczącego przy tylnim kole swojej maszyny. Diagnoza lekarska jest szybka i niemiła - w tylnim kole brak klocków hamulcowych. Zawróciłem sześć kilometrów i jadąc żółwim tempem szukałem ich z nosem przy ziemi, chyba je diabeł kopytem przykrył bo nic nie znalazłem.Trzeba otrzeć łzy i jechać dalej tylko troche wolniej. Im bliżej pogańskiego kraju tym robi się coraz chłodniej. Na dwadzieścia kilometrów przed granicą z Niemcami, zaczęły się góry, na drodze coraz więcej niesprzątniętnego żwiru i wysokich tyczek wytyczających jezdnie w zaspach śnieżnych. Jakiś czas temu musiało im nieźle dowalić tego białego szaleństwa. Przejeżdżamy przez przejscie graniczne w Strażnym, cicho i martwo, to samo parę metrów dalej u Niemców.Trzy kilometry za granicą spotykamy dwóch Włochów na GS-ach.
<2716> w gebelsowie pojawił się śnieg
Stali w zatoczce drogi a zielone ludziki z niebieskiego audi kontrolowały im dokumenty. Krótkie powitanie - bla,bla,bla i chcemy jechać dalej. A tu jak spod ziemi wyrasta przed nami srebne audi - dla odmiany - i wyskakują też zielone ludziki (chyba rodzina tamtych bo takie podobne, albo klony cy cuś) i'' paszport zum kontrole bite''. Jest OK, pytają jeszcze tylko, czy mamy noże, pokazujemy im nasze victorinoxy i smród z rury. Gdyby one wiedziały, że w kufrze spoczywa piła, siekiera i dupny nóż !! Szukając miejsca zlotu dopadł nas zmrok. Jeśli chodzi o oznaczenia, jak trafić na słonia, to wielka kicha, tam bezbłędnie trafiają tylko autochtoni. Próby porozumienia się i zapytania o drogę spełzają na niczym. Ten pogański język dla wrażliwego słowiańskiego ucha jest niezrozumiały, swoją delikatnością przypomina bardziej pierdzącego osła po osteoporozie niż metodę komunikacji. Natomiast odmiana bawarska jest chyba niezrozumiała nawet dla samych bajerów. Ale dość wywodów lingwinistycznych, jakoś w końcu o godzinie osiemnastej trzydzieści stanęliśmy przed bramą
<2717>po przejechaniu ponad 600 km osiągneliśmy cel
Za wpisowe 20 E otrzymujemy małą blachę z datą, broszurę z nalepką na sprzęt, opaskę na rękę co by można było opuszczać koszary i dwa worki na śmieci. Drewno na ognicho - wiązka 5 E. Po uiszczeniu opłat ruszamy w poszukiwaniu miejsca pod nasze twierdze. O godzinie dziewiętnastej w styczniu trudno znaleźć fajny grunt pod namiot. Przekonaliśmy się o tym dość szybko, parę metrów względnie prostego i pustego terenu uznaliśmy za cud, do momentu wbicia pierwszej szpilki z namiotu. Mnie jeszcze w domu coś tknęło i zamiast szpilek oryginalnych, zabrałem szpilki z ruskiej przyczepki kempingowej, którą kiedyś kupiłem.Szpilki są zrobione z pręta o średnicy ośmu milimetrów i są ''gniotsja nie łamiotsja''. Po dwudziestu minutach miałem wbitych sześć szpilek, natomiast szpilki Murzyna bardziej wolały udawać znak małpy internetowej ( @ ) niż
zostać wbite w tę litą skałę. W końcu jednak udało się postawić z grubsza nasze wigwamy i nastały długie Polaków rozmowy. Dzień pierwszy - Amen
<2718>najgorsze przed nami -rozbicie namiotów
Dzień drugi - pobudka ósma rano,śniadanko i heja oglądać te kombajny, które zjechały się na słonia. A było co oglądać.
<2719>nocka była całkiem ciepła
Otrzymałem też wiadomość od żony że, przeczytała na naszym forum iż dwa typki z Opola (Michał i Łysy) nadciągają z odsieczą. No i znalazłem, tylko że same Afryczki bez właścicieli. Wracając, przed namiotem napotykam na trzy roześmiane gęby -
- Michał, Łysy i Chop, fajny gość z Bytomia, który organizuje tamże zlot ''Pingwin'' jakoś na początku stycznia
<2724>łysy i michał
<2726>
<2720 >ręczna robota ale skuteczna
<2722>niemiecki toi toi
Umawiamy się na wieczorne małe co nieco, ja tym czasem wsiadam na motor i zwiedzam okolice.Wieczór był super, facet wjechał na uralu do knajpy. Tak umiera dzień Drugi. Bardzo podobnie wyglądał dzień trzeci, wyjazd w lasy bawarskie potem wyprawa z Łysym i Michałem po piwko do wiochy i podziwianie sprzętów.
<2728>w tej sprawie Freud mógłby się wypowiedzieć
<2727>yamaszki lubią się przewracać
<2725>tego mi brakowało
<2730>
<2721>jedno jest pewne, przedni błotnik mu nie zgnije
<2723>
Przy wieczornym ognisku, pijemy browara i zagryzamy bigosem, podziwiając zamożne kieszenie Niemców w postaci wielkich pokazów sztucznych ognii.
<2731>niezła wyżerka,kubek bigosu i kiełbasa na czterech
Kończymy imprezkę po dziesiątej, bo chcemy w miarę wcześnie zwinąć manele, opole mówi, że im się nie spieszy i mogą jechać później, balowali do drugiej, a rano mięli oczy jak wyjebane jaskółki. Przychodzącdo swoich namiotów widzimy małe zbiegowisko, jak się okazało Niemiec jadący MZ500 z koszem potrącił moją Afryczkę, która przewraca się na mój namiot. Fajnie, że w tym czasie piłem piwko z Łysolem i Michałem, bo fatalnie się śpi z kierownicą w odbycie.
Dzień ostatni - niedziela ''Dzień pokory.''
Pobudka o godzinie siódmej trzydzieści, podczas składania namiotów zaczyna padać śnieg.
<2732> wyjazd
Wyjeżdżamy o ósmej trzydzieści z pola namiotowego, przez dwa kilometry droga była usiana kilunastoma motorami, które zaległy na śniegu, pełno przeróżnych części - lusterka, migacze, plastiki i lampy do ścigaczy i kilku Będziesz Miał Wydatki . Jedziemy powolutku, mokrego śniegu przybywa coraz więcej, po kilku kilometrach pierwsza wywrotka Murzyna, przejeżdżamy trzysta metrów i druga gleba, co jest do jasnej cholery. Zaczynamy źle patrzeć na nowe Mitasy 07 czyżby
zamieniły się w łyżwy?
<2733>pierwsz gleba Murzyna zaliczona
Podczas tego upadku urwany zostaje kufer boczny. Jedziemy dalej, przed przejściem granicznym w Strażnym trzecie dupnięcie Murzyna, znowu odpada kufer boczny a przy okazji top kask. Centralny kufer był przykręcony na stałe do stelaża, wiec odpadając zrobiła się w nim dziura o średnicy dwudziestu pięciu centymetrów, zostawiamy go strażnikom na pamiątkę. Teraz dopiero zauważamy, że za gleby Murzyna ponosi winę nie Mitas lecz wyrąbane tylne łożysko. Podczas jazdy koło wpada w dziwne wibracje i Afryka trzęsie kuperkiem jak zalotna murzynka.
<2734>warunki ustabilizowały się
Przez pierwsze trzy godziny jechaliśmy przy padającym śniegu, który powoli zaczął zamarzać, zrobiliśmy wtedy siedemdziesiąt kilometrów, następne trzysta czterdzieści jedziemy dla odmiamy w deszczu, który zresztą też zamarza. Prędkość mamy zastraszającą, trzydzieści, czterdzieści na godzinę, na tyle pozwala jazda z rozwalonym łożyskiem Murzyna.Co sto, sto dwadzieścia kilometrów zatrzymujemy się na stacji, żeby sie rozgrzać i napić czegoś ciepłego, obsługa patrzy na nas jak na czubków. Rękawiczki były tak mokre, że powtórne założenie ich było prawie niemożliwe, dobrze że kurtki i spodnie trzymały fason. Grzane manetki dawały ten komfort, że palce nie zamarzały, zmrożona była tylko wierzchnia część dłoni, na następny wyjazd trzeba będzie pomyśleć o jakichś osłonach na ręce z pojemników pięciolitrowych. Murzynowi udało się trochę przyśpieszyć, doszliśmy nawet do magicznej prędkości sześćdziesięciu kilometrów. Na dwieście kilometrów przed domem przestało padać, za to od Cieszyna do Pszczyny (pięćdziesiąt kilometrów) pojawiła się piękna gołoledź, ten kawałek jechaliśmy półtorej godziny, w domu zameldowaliśmy się o drugiej trzydzieści w poniedziałek.Kocham moją wannę .Powrót zajął nam osiemnascie godzin z czego samej jazdy mieliśmy pietnaście i pół godziny, średnia prędkość to czterdzieści kilosów. W obie strony nabiliśmy 1240km.

Pomimo różnych przeciwności losu, które spotkały nas w drodze powrotnej - to było warto. Mam wrażenie, że jeżeli chodzi o zadowolenie z siebie i swojej maszyny to zlot zimowy Elefant jest nie do przecenienia, zloty, które odbywają się latem są fajne ale przy Elefancie przypominają niedzielny wyjazd do cioci na kaszankę. Mam nadzieję, że za rok spotkamy się na Bawarii w większym gronie. Pozdrawiam CINAS.
<2729>Najstarszy członek zlotu. Był z synem.Syn to gówniarz - miał 50 lat.

7Greg
23.12.2008, 22:10
Nie widać załączników :(

szwedzkikucharz
23.12.2008, 22:29
No, stary! Z wielką przyjemnością się to czyta, a ja znowu do czytania taki wyrywny nie jestem. Mam tak jakoś od dziecka. Gdybyś jeszcze tylko dopracował kwestie tajemniczych załączników. Szacun za wyprawę!

giziu
24.12.2008, 08:49
Wow, takiego extremum to jeszcze nie przeżyłem ale czytając relację to pełen szacun dla Was.

Ropuch
24.12.2008, 09:20
Super sprawa.....może kiedyś się skuszę :)
Na 99/9% w tym roku chcemy jechać na Erzberg...niezłe rodeo i wielu świrów też tam będzie :)
Czekam na relacje 2009 :)

tomekc
24.12.2008, 12:24
Swietna wyprawka no i relacja z "jajem"!!!!
szacuneczek panowie!

Izi
24.12.2008, 12:58
No panowie gratulacje i szacun,
ktoś w końcu zamiast gadać wziął dupę w troki i pojechał,
będzie o czym pogadać przy najbliższym spotkaniu,
byłem tam kiedyś ze trzy razy jak byłem młody i piękny, teraz jestem już tylko piękny :(
a dużo śniegu mieliście po drodze i czy na miejscu coś sypało śniegiem.

Dasz Bór

cinas67
24.12.2008, 17:28
Śniegiem zaczęło sypać w dzień powrotu,podczas składania namiotów.Poza trzema glebami Murzyna na które złożył się śnieg i rozwalone łożysko to najgorszy podczas powrotu był padający i marznący deszcz.

Baza
24.12.2008, 18:55
No powiem wam panowie że pełen szacun.Ja am bym się pewnie nie przemógł na taką trasę końcem stycznia...Jednak uwielbiam jeździć ale dla mnie wasz wyczyn to już zboczenie(w dobrym tego słowa znaczeniu);)Nigdy nie byłem jeszcze na zimowym zlocie napewno musi być super ale jak jak ja mówię warunki które wam towarzyszyły w drodze powrotnej to musiał być hard core bo hamowania pewno na takim przymarzającym śniegu to zero...Naprawdę wyrazy mojego uznania się wam należą.

ENDRIUZET
24.12.2008, 21:53
Szacun w 100 %. Normalnie w grze World Off Winter AT macie 87 level :)

szymek
26.12.2008, 22:31
Niesamowite !! Jestem pełen podziwu dla tego przedsięwzięcia graniczącego z szaleństwem.
No, ale czego się nie robi dla spotkania z Łysym i Michałkiem ;)

Slawek_K
28.12.2008, 19:09
Pełen szacun extra relacja foty super.

monah
01.01.2009, 07:47
Molodec!
Ja u nas w Irkucku Ural Trefen zrobilem) Afryki troche szkoda , wiec kupilismy kilka urali z koszami i smigamy! Wczoraj klubem spotykalismy Nowy Rok w centrum miasta na jołkie/ Było -22)) milicja nam salutowala)) pozdro!