PDA

View Full Version : Szkocja na mokro Maj 2013...


Zenon
23.05.2013, 22:46
Hm...
"odprawiłem" jak do tej pory dwie wspaniałe ekspedycje na północne krańce tego pięknego kraju, w którym mam jakże wielką przyjemność mieszkać.
Byłem w klilku miejscach busiorem na szybkie weekendowe przejażdżki z Żoną moja ukochaną i psami moimi ukochanymi i strasznie chciałem w wiele miejsc wrócić na dwóch kółkach. Jak w październiku 2012 poddałem się i zamieniłem u Hansa takiego jednego moją wysłużoną już Yamahę XS 400 na nieco mniej wysłużonego (i dla odmiany młodszego ode mnie) Trampka wiedziałem, że w tym roku się w końcu uda...

Kupiłem sobie mapę dokładną, spędziłem dużo czasu i pieniędzy na serwis Perły i gadżety campingowo jakieśtam, a nawet próbowałem nakłonić ludzi żeby pojechali ze mną.
Nakłoniłem z kolei Kaśkę, żeby ze mną nie jechała, bo to za słaby motur jest i gdzie się pomieścimy, a co z psami itd - prawda jest taka, że ja motur uważam za pojazd jednoosobowy, a i nie chcę brać odpowiedzialności za czyjeś zdrowie co najmniej zwłaszcza, że jeżdżę od niedawna i słabo... Zgodziła się niechętnie, a ja się zgodziłem, że tylko na polach namiotowych będe nocował...

Termin wybrałem wiosenny, bo z poprzednich wyjazdów latem pamiętałem kąśliwe meszki jak wlatywały wszędzie i chciały jeść wszystko co pachnie człowiekiem zamiast poleżeć sobie i dać spokój. Na wszelki jednak wypadek spakowałem dwa rodzaje szpreju i nabyłem drogą kupna moskitierę na głowę - bo to wiesz czy koledzy z pracy nie na złość zapewniali, że w maju to nieeee, meszki nieeee...

Wyjazd zaplanowałem na sobotę wczesnym rankiem - w piątek po pracy szybko zamontuję gmole i stelaż od Henrego - to 2 godzinki roboty, szybciuto przed snem się spakuję i będę gotowy rankiem, świtkiem.

Piątek 23:30 gmole prawie zamontowane (skończę jutro szybciutko), pług wymaga lekkiego tuningu, na stelaże ledwo zerknąłem, aaa spakować się miałem - ha! dzisiaj zrobię listę, a jutro szybciutko, zaraz po stelażach pakowanie i przed południem będę w drodze.

Sobota rano: jest piękna, słoneczna pogoda. Zawiozłem samochodem Kaśkę do pracy na 6:30, wróce, skończę gmole, zrobię stelaże, pług, szybkie pakowanie i w drogę...

Sobota 23:00 po całym dniu zmagań odkryłem sposób na stelaże i gmole - przeczytałem instrukcję konstruktora, mam już pług na miejscu, zrobiłem też tysiąc nikomu do niczego niepotrzebnych udoskonaleń natury kosmetycznej, zabieram się za listę rzeczy do zabrania... Za dnia jeszcze pytam Bajrasza esemesem niśmiale, czy On też zawsze na ostatnią chwilę pakowanie zostawia...

Niedziela rano: Bajrasz pisze, że On tak, że na ostatnią, bo to w końcu kilka rzeczy tylko trzeba i naprzód. Kończę listę i uświadamiam sobie, że nie mam się do czego spakować! Boczne torby nie wystarczą - miałem kupić torbę jeszcze jedną... aaaaaaa to to mi cały czas po głwie chodziło w sobotę - to uczucie, że coś trzeba zrobić, ale cóż to takiego było...

Jade więc do sklepu motocyklowego znanej firmy - kochani koledzy i koleżanki ze starego biura - dali bon na zakupy w prezencie jak odchdziłem, kupuję torbę i pas na nery. W drodze powrotnej jeszcze szybciutko skarpetki w Lidlu i karimata od Pawła i robi się południe...

Pakuję się długo, bo dużo tego na liście, brakuje mi bungee gadżetów, psiwór montuję do stelaża na trytytki...

Wyruszam po 15 w niedzielę - spoglądam na pólnoc - chmurzy się.

Jeszcze szybciutko do tesco po szybkie zakupy jedzeniowe i do halfordsa, bo bungee gumko/haczyków muszę mieć pod dostatkiem. Pod Halfordsem zaczepia Pan - to Transalp? Miałem - wspaniała maszyna i nidgy nie zawiodła, teraz to się już takich nie robi... Stoimy, rozmawiamy...

Jestem w drodze od półtorej godziny i oddaliłem się od domu o 10 kilometrów...

40271

banditos
23.05.2013, 22:58
Zenon wszystkie zelazka, suszarki i komplet narzynek spakowal;)
Trampi objuczon prawie jak Podosowa Afryka na pierwsza kolegi wyprawe...:haha2:

Sam wkońcu pojechałeś?

Azja
24.05.2013, 08:19
:lukacz:

Robin
24.05.2013, 09:47
I jeszcze opona na zmiane - wygląda na to że wyprawa co najmniej do Magadanu... ;)

Zenon
24.05.2013, 11:16
i jeszcze opona na zmiane - wygląda na to że wyprawa co najmniej do magadanu... ;)

40275

Wyjeżdżając byłem jakieś 2 mm od legalnego limitu bieżnika na tylnej oponie i o ile nie miałem zamiaru jej zmieniać, chyba, że zostałbym zmuszony zlapawszy gumę, to miałem argument na wypadek gdyby panowie z Polycji mieli jakieś wątpliwości, poza tym - co dwie opony to nie jedna ;)
pomijam +3 do lansu!

'Trzeba było zmienić przed wyjazdem' - ha! Przesiąkłem szkockimi nawykami do oszczędzania;)

Banditos - sam pojechałem. Dobrze ze się nikt nie dał namówić, bo by mnie pewnie znienawidził i obrzucał obelgami po dziś dzień;)
A ten - zabralem tylko absolutnie najpotrzebniejsze rzeczy!

Całuje

Zenon

bajrasz
24.05.2013, 21:44
Co to ten pług "...wymagający lekkiego tuningu"?

Zenon
25.05.2013, 00:49
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów miałem do pokonania autostradami w kierunku Stirling 'nuuuuda' pomyślałem - to był ostatni raz, kiedy ta myśl przeszła mi między uszami...
Zaraz po wylocie na M9 zaczęło wiać z zachodu, czyli z lewej; i nie mam tu na myśli lekkiego wiatru tylko taką masakrę, że musiałem po prostej jechać
w przechyle, a przez dłuższą chwilę nawet katamarany nie chciały mnie wyprzedzać - kierowcy pewnie nie chcieli mnie mieć na sumieniu... Nie pomagał fakt, ze lewa owiewka zaczęła mi łopotać o trzeba było ją od czasu do czasu strzelić, żeby się ogarnęła...
Zjazd z autostrady, tankowanie i jazda w kierunku Callander i dalej na Fort William. Chmury, które widziałem wcześniej zawisły nade mną, zrobiło się szaro i zaczęło mżyć... Przy wylocie z Callander jest zajazd i ilekroć tędy przejeżdżałem na parkingu zawsze stało kilkadziesiąt motocykli - tym razem stały trzy... Czyżbym oszalał?
Teren zrobił sie górzysty, mżawka się wzmogła...
Przejeżdżam obok parkingu z widokiem na Rannoch Moor - tutaj zawsze stoi dudziarz i budka na kołach z hambeksami i innymi ratytasami na szybko oraz kilka autobusów pełnych Azjatów. Tym razem są dwa samochody i ja. I mżawka.

40297

Kilka kilometrów dalej zaczyna się rozległy płaskowyż ze wspaniałymi widokami na szczyt Glen Coe wyrastający nieopodal - chyba, ze widoczność jest słaba - wtedy widać szarość - dużo szarości...

40298

Płaskowyż kończy sie wspaniałą doliną ze wspaniałymi widokami na wioskę Glencoe i Loch Leven, chyba, że jest szaro i pada - wtedy wiadomo co widać...

Przekraczam most na Loch Leven i postanawiam że na oddalonym o 20 km Fort William moja przygoda się na dzisiaj zakończy...

Fort William leży nad Loch Lynne, jest port, stacja kolejowa, restauracja 'pod złotymi łukami' kilka stacji benzynowych (tankuje na najtańszej), jest tu i najwyższy szczyt w Szkocji - Ben Nevis i wszystko ma w nazwie 'Nevis'. Pole namiotowe Nevis campsite puste, kąpiel, piwo, makaron z sosem z Lidla i lulu... Jutro Applecross...

Mży nadal.

Poniedziałek:

- Mornen, hello, anybody there?
- Weź się człowieku uspokój - ja mam urlop!

Nie mam talonu przyczepionego do namiotu - znaczy - nie zapłacone. Tylko po co budzić o ósmej rano? Bez sensu. £10.30 później zwlekam się i zaczynam kolejny piękny dzień. Zaraz, zaraz - coś tu nie gra - nie słyszę deszczu... Niebo co prawda jest lekko zachmurzone, ale jest sucho. Ha! Jest dobrze!

40299

Szczytu Nevisa nie widać, jacyś ludzie idą w strone podejścia w rakach itd. Powodzenia. Ja piję kawę, jem bułkę z pasztetem i pakuję się. Na trytytki łapię owiewkę. Zaczyna kropić. Pewnie tylko straszy - nie zakładam kombizenonu - wczoraj się udało to i dzisiaj się uda.

Wyruszam w kieruku Kyle of Lochalsh wzdłuż Loch Lochy. Przystaję nad Loch Garry i robię pamiątkowe zdjęcie masywu Nevisa.

40300

Przejeżdżam kolejne 50 km i pada już na dobre. Przy okazji uświadamiam sobie, że moje buty puszczają wodę. Zimno mi w stopy. Zatrzymuję się na najdroższej stacji benzynowej w historii ludzkości, tankuję, zakładam kombizenon, zmieniam skarpy, zakładam reklamówki Tesco na skarpy, później buty. Przykręcam Angolowi w terenówce tablicę rejestracyjną. Przejeżdzam obok zamku Eilean Donan i nawet mi oko nie skacze - musiałbym zrobić roczny kurs Photoshopa, żeby coś wyszło ze zdjęcia, które bym zrobił, dlatego go nie robię.

W Kirkton odbijam na Stromeferry i na dość stromym podjeździe mijam trójkę polskich rowerzystów - nie rozumiem jak można coś takiego zrobić swoim pośladkom?

Przystaję nad Loch Carron, chwilowo nie pada.

40301


40302


40303

...

Tymon
25.05.2013, 02:20
Znane miejsca... tylko pogoda jakas taka nieprzyjazna...

bajrasz
25.05.2013, 06:58
A dudziarz co to go nie było, a zawsze tam jest wygląda tak:

https://lh6.googleusercontent.com/-wRXIxp5cERg/TICYAIdZyOI/AAAAAAAALJ8/hl1gRO3eXLY/s640/DSC02365.JPG

tomekc
25.05.2013, 09:27
Pamietam i ja "szkocki wiatr z z deszczem" -to do dzis sa najtrudniejsze warunki w jakich udalo mi sie jezdic.......
Pisz Pan dalej

Zenon
26.05.2013, 00:14
Mniej więcej od Loch Carron zaczęła się jednopasmowa droga z mijankami. Na to właśnie czekałem i to był jeden z najbardziej ekscytujących elementów podróży na etapie planowania.
O Applecross słyszałem po raz pierwszy od Trevora w 2010 jak zapytałem gdzie by tu zawieźć Bajrasza i Azję jak przyjadą Afrynią. Trevor zaznaczył wtedy wyraźnie, że to odcinek dla ludków, co mają doświadczenie w prowadzeniu pojazdu, który prowadzą - niezależnie ile kółek tenże posiada.
Trevor był kiedyś hipisem, teraz obserwuje ptaki czekając na upragnioną emeryture...
Applecross to półwysep i wioska na północ od Kyle of Lochalsh, bardziej znany ze skrótu, który do wioski prowadzi przez wzniesienie i podobno jest najbardziej stromym przejazdem drogowym w UK... Aaaa no i całość to wąska droga z mijankami :)
Na Applecross po raz pierwszy wjechałem busiorem podczas Bajraszowej wizyty i mimo, że miałem 4 kółka trochę niepewnie się czułem - zwłaszcza kiedy mijałem się z cieżarowką... Mgła nie pomagała. Wtedy też powiedziałem do Kaśki - następnym razem jak będę tędy przejeżdżał to na moturze...

Znak w wolnym tłumaczeniu mówi: Zenon - weź się chłopie uspokój - Ty się na takie warunki nie nadajesz. Pojedź sobie dookoła - będzie fajnie i na pewno bezpieczniej!

40318

Zadzwoniłem do Kaśki - Właśnie stoję przed wjazdem na Applecross, nawet mocno nie pada... oznajmiłem z bardzo udawanym spokojem w głosie. Potem się przeżegnałem i wsiadłem na Perłę. Byłem na serio zesrany.

40319

Gdzieś mniej - więcej w połowie drogi na górę jest jedyny na całej trasie parking.

40324

Na zdjęciu nie widać serpentyny, która jest ostatnim odcinkiem podjazdu...

40320

Minąłem kilka pojazdów - tym razem bez ciężarówek - i prawie udało mi się zrobić zdjęcie ze szczytu:/ Wydaje mi się, że tak skoncentrowany byłem ostatnio na egzaminie na motur. Duża, bardzo duża dawka adrenaliny!
A to już po 'drugiej stronie'

40321

Applecross był jednym z głównych celów mojej podróży - gdybym musiał na tym etapie wrócić do domu to wyjazd i tak uważałbym za udany...
Teraz celem był nocleg przy latarni na przylądku Reidh (Rubha Reidh) oddalonym o 120 km...
Okrążyłem półwysep z przystankiem na zdjęcie wysp Raasay i Rona i dalej w kierunku Torridon.

40323

Tu miałem nadzieję, że się wypogodzi - rzeczywistość szybciutko, bo zaledwie 10 km dalej, wyprowadziła mnie z błędu.

40325

Nie martwiłem się zbytnio deszczem - byłem dwie godziny drogi od noclegu - zaczęły mnie boleć plecy, ale tym też się nie przejmowałem.
Jechałem ciągle drogami z mijankami stęsnkiony za ciepłym posłkiem z paczki i psiworem. Tak jadąc myślałem sobie - jak to dobrze, że tędy nie będę musiał wracać! Droga była naprawdę średnia.

40326

Dejechałem do wioski przy wyjeździe z niej zauważyłem znak 'Ostatni dom na tej trasie' - a gdzie moja latarnia i spanie i widok na Atylantyk? Deszcz przyćmił moją czujność i zbyt wcześnie skręciłem w lewo. Dotarłem do Lower Diabaig, gdzie świat się kończy - port mają za to ładny...

40327

Wróciłem na właściwą trasę drogą, którą tak bardzo się cieszyłem, że nie będę musiał jechać... W Kinlochlewe skęciłem na Gairloch - stąd to już rzut kamieniem do latarni i noclegu i ciepłego... Droga zmieniła się w dwujezdniową, więc mogłem nieco szybciej się poruszać w kierunku Gairloch. Po drodze zabrakło mi palywa i tu po raz pierszy (i ostatni) pomógł zapasowy kanister - jak się okazało byłem 3 km od stacji benzynowej:)

Droga z Gairloch do Melvaig to znów jednojezdniówka i mijanki. Od Melvaig do latarni jeszcze jakieś 7 kilometrów drogą tak wąską, że zasatanawiałem się jak ludzie pokonują ten dystans samochodami... Po drodze dwa mosty - miałem wątpliwości, że się utrzymają się pod Perłą, mimo, że znak mówił 3t...

40328

Wbrew mojemu przkonaniu o istniejącym polu namiotowym jedyną opcją na nocleg w Rubha Reidh to 3 gwiazdkowy B&B.

40329

Wróciłem zatem do Gairloch i na Gairloch Caravan Park zasnąłem jak dziecko po flaszce. Ze 120 km zrobiło się 170 i 3,5 godziny...

Przestało padać.

banditos
26.05.2013, 14:06
Jak sobie pomysle o Applecros i o tym jak tam zapierdalalismy to az mi sie cieplo robi :at: :drif:
Pozdrowienia dla Robina ;)

Robin
26.05.2013, 14:14
hehe.... ;)
I jeszcze se wyścigi tam urządzaliśmy, a tu sie okazuje że ludzie boją sie tam jeździć na spokojnie.....

banditos
26.05.2013, 14:53
Samemu w deszczu tez bym spokojnie jechal.
A w grupie to wiadomo :umowa:

Pisz Zenonie :bow:

Robin
26.05.2013, 14:59
No wiadomo, wariat z przodu, wariat z tyłu to i wiadomo ;)
Pisz Zenonie bo offtop sie robi

Tymon
27.05.2013, 01:12
No wiadomo, wariat z przodu, wariat z tyłu to i wiadomo ;)
Pisz Zenonie bo offtop sie robi

odrazu wariot...

Zenon
01.06.2013, 01:34
Mając w pamięci raczej mokre doświadczenia dwóch ostatnich dni sporzałem przed snem na prognozę pogody na najbliższe kilka dni.

40447

Bardzo nie chciałem zeby mnie na łeb i inne tematy padało jak będę na Hebrydach, bo to jedyne miejsce z planu podróży, którego wcześniej nie widziałem, a nawet jedne z najpiękniejszych miejsc w deszczu to lypa.

W związku z brakiem czynnika socjalizacyjnego - pole namiotowe było nimalże puste - wypiłem w samotności piwo, zjadłem makaron z Lydla i dokonawszy ablucji udałem się na zasłużony spoczynek.

Ku mojej radości poranek obudził mnie ciszą - tzn brakiem odgłosu kropel deszczu o namiot, tak więc wszystko wskazywało na to, że tym razem (o dziwo!) Yahoo pogoda nie kłamała. Plan był mało skomplikowany - sprawdzić połączenie olejarki, która wczoraj działała przez pierwsze 10 minut podróży, dojecać radośnie do Ullapool i stamtąd promem o 15:30 na Lewis, a dalej się zobaczy...

40438

Zaniepokoił mnie nieco terkoczący dźwięk z okolic łańcucha (który nieco naciągnąłem tego ranka) już od początku jazdy, więc zatrzymałem się na najbliższym parkingu i nieco go zluzowałem, bo może za bardzo naciągniąlem... Tu spotkałem parę Niemców na jedynych słusznych niemieckich BMW GS - były tak nowe, że aż pachniały nowym GS'em. Oni jechali stąd, dokąd ja jechałem i kierowali się tam, skąd ja się przykulałem poprzedniego dnia. Znając prognozę pogody i cel ich podróży (Applecross) pomyślałem 'jak oni Niemcy jego mać to robią?'. Spytali przy okazji gdzie mogą szprej do łańcuchów kupić (nigdzie w promieniu 200 km...), po czym uśmiechnęli się, oznajmili, że zużyty napęd będzie zmartwieniem wypożyczalni jak sprzęta zwrócą i pojechali 'przedzierać się' przez Applecross wśród promieni słońca...
Ja ruszyłem w swoją stronę wśród niepokojącego terkotu, który po chwili ustał:)

40439

Odcinek między Gairloch a Ullapool to szeroka, wspaniale zadbana dwujezdniówka z licznymi winklami i milionem wspaniałych krajobrazów. Przy pierwszym postoju odkryłem skąd sie terkotanie wzięło - to rurka od olejarki, którą zdołałem po drodzę zgubić:/ Poprowadziłem więc odpowiednio wężyk, żeby zapewnić ciągłość smarowania i pojechałem w dalszą drogę zadowolony, że to nic poważnego...

40440

Jakieś chmury, jakieś przelotne opady, ale to nic wielkiego - ot normalna szkocka pogoda.

40441

40442

40443

40444

Dojechałem z dużym zapasem czasu do Ullapool z nadzieją na lokalne atrakcje - te, poza Tesco, w którym kupiłem worki na skarpy (wiedząc, że to nie koniec przygód z deszczem...) i dodatkowy zapas piwa (na Hebrydach musi nastąpić socjalizacja z lokalną ludnością) okazały się nie istnieć. Tutaj też zatankowałem palywo na drugiej najdrożeszej w historii ludzkości stacji i kupiwszy bylet na prom jąłem oczekiwać na tenże popijając herbatke rumową, którą zakąszałem bagietką z pasztetem podlaskim. Na parking przyturlał się Scott na Ducatim, którego właśnie kupił i wracał do domu nań z Aberdeen - Scott jest autochtonem z Lewisa, który pracuje na platformie na Morzu Północnym - miesiąc na platformie, miesiąc w domu, na motorze, na wakacjach, na imprezach - jest kawalerem, zarabia straaaaaszne pieniądze - stać go:) ponarzekaliśmy razem na ceny palywa, no bo jak może być tak drogie, skoro wydobywają je raptem kilkaset km od tego miejsca, czekaliśmy.

40445

Potem to już prom, bardzo pomocna obsługa, tanie fryteczki, drzemka, jest cacy.

40446

Na wszelki wypadek sprawdziłem prognozę dla Stornoway i wyjąlem z plecaka kombizenon - będzie mi potrzebny:/

Wiedząc, że będę miał trochę czsu jeszcze tego dnia postanowiłem nocować nie na najbliższym polu namiotowym (zaraz za Stornoway), a innym oddalonym o jakieś 30 km i położonym na zachodnim brzegu wyspy - będzie jutro bliżej do plaż i w ogóle lepiej będzie...

Deszczu strugi, ale w końcu to tylko 30 km - damy radę - nie wziąlem pod uwagę, że Lewis jest w zasadzie płaski jak patelnia, a to, w połączeniu z otoczeniem Atlantyku, może oznaczać tylko jedno - wiatr - zajebisty wiatr!

Pamietam i ja "szkocki wiatr z z deszczem" -to do dzis sa najtrudniejsze warunki w jakich udalo mi sie jezdic.......

Tym razem myślałem, że nie dojadę do spania w jednym kawałku - wąska, dwujezdniowa droga na lekkim wzniesieniu, a dookoła nic. Dosłownie. po drodze wyprzedziły mnie dwa katamarany, ja w przechyle jadąc po prostej stoczyłem walkę życia - o życie. Było naprawedę bardzo trudno, zwłaszcza dla takiego żółtodzioba motocyklowego jak ja! W końcu po póltorej godziny ujrzałem drogowskaz na pole namiotowe - zakręt, jeszcze kilkaset metrów i tabliczka Państwo MacLeod (chyba) witają na kampingu Eilan Fraoich - Kocham Was!

Tu po raz kolejny doceniłem zalety szybko rozkładanego namiotu i prawdopodobnie pobiłem wszelkie rekordy szybkości rozkładania. Deszcz i wiatr nie ustawał. Zjadłem, wypiłem i usiłowałem spać - nie jest to najłatwiejsze jeżeli masz nad sobą koniec świata i modlisz się, żeby nie odlecieć wraz z namiotem i wszystkimi bambetlami - ok 3 rano deszcz ustał, a ja zasnąłem. Przeżyłem kolejny dzień. Ledwo.

tomekc
01.06.2013, 12:56
Nas w tej pogodzie bylo 6 motorkow, wszytkie sport-turystyki i moj trampek , obladowani cos podobnie jak TY (no bez opony i paliwa na zapas). Jechac trzeba bylo w zlozeniu non stop, zeby kierunek prosty utrzymac -wialo tez podstepnei z odbicia od skal, targajac calym moto to w jedna to w druga. Dojechalismy do parki holendrow masywny kolo na co najmniej 350kg customie h-d i jego kobitka na vtr sp2. Poprosili zeby ich nie odjezdzac w razie W. I tak sobie grupka pomalutku 20-30mph walczylismy z pogoda ze 30 minut, do miasta najblizszego. W tym miesteczku latajacy holender powiedzial, ze myslal ze to jego koniec i ze sie w tym wietrze zabije...............Dojechalismy calo, dzis to tylko wyznacznik super zlych warunkow drogowych.

To my, a w tle motorki latajacych holendrow

http://i192.photobucket.com/albums/z55/tchrusciel/trampek/DSC_0593_zps3ae83b61.jpg

Azja
01.06.2013, 13:26
Zen! Ty to nawet fajnie piszesz! :Thumbs_Up: Ciś dalej, bo świetnie się czyta:)

Zenon
04.06.2013, 19:55
Zen! Ty to nawet fajnie piszesz! :Thumbs_Up: Ciś dalej, bo świetnie się czyta:)

Hm... motur (i dużo deszczu) potrafią z człowieka wydobyć nawet najgłębiej drzemiące i niezgłębione dotychczas pokłady możliwości. A jak Azja komplementuje to normalnie ożesz ty!
Szkoda tylko, że prace nad maszyną produkującą czas chwilowo stoją w miejscu :/

Caluję ;)

Zenon

Zenon
08.06.2013, 03:56
Dzień czwarty:

Wstałem o 7 rano. GPhone zapowiadał wyborną pogodę, a i doświadczenie pokazało, że poranki bywają suche, więc może kawałek Hebryd zobaczę w lekkim blasku słońca, może nawet bardzo nie zmoknę...
MacLeodów przestałem kochać jak się okazało, że oprócz dość kamienistego podłoża (które przeszkadzało mi we wbijaniu umocnień mojej nocnej fortyfikacji) trzeba płacić 20p za każdą minutę ablucji - cóż - widocznie takie uroki kapitalizmu. Ucieszyłem się bardzo, że motur stoi, bo bałem się, że pokrowiec chroniący go przed deszczem posłuży nocą jako żagiel i Black Pearl odpłynie gdzieś w nieznane. Na campingu oprócz mnie były 2 'ekipy' - w zaprzęgach kempingowych - średnia wieku 85 lat. Bardzo mi gratulowali odwagi jazdy na moturze i szczęśliwego dotarcia na kamping wczorajszj nocy - 'ja także jestem zdania, że jestem niezrównoważony' - pomyślałem.

40630

Pan miły zaproponował nawet pomoc przy składaniu namiotu, ale odmówiłem grzecznie tłumacząc, że muszę tego typu ćwiczenia realizować sam, bo mogę następnym razem nie mieć nikogo do pomocy - prawda jest taka, że nie wyobrażam sobie składania szybko składanego maniotu we dwójkę.

40631

Zapłaciłem Pani MacLeod (chyba) ósemkę za nieprzespaną noc (po powrocie rzuciłem okiem na stronę ich w internecie i okazało się, że człek i motur + maniot to 7 funtów) i radośnie rozpocząłem podróż w kierunku najbardziej na północ wysuniętego przylądka archipelagu. Po drodze do Port of Ness przystanąłem w Arnol przy Black House - tradycyjnej hacie lokalesów z paleniskiem na środku i podobnymi udogodnieniami – miejsce pewnie warte dłuższej refleksji i 8 funtów za wjazd, ale nie dzisiaj – dzisiaj czas goni, bo trzeba dużo zobaczyć
Dojechałem do Port of Ness nie napotykając po drodze żadnych atrakcji – ot kilka opuszczonych chat, kilka wiosek, płasko, monotonnie, nuda. Przynajmniej na razie nie padało.
W Port of Ness jest port (wygląda na nieużywany od lat) jest piękna piaszczysta plaża, jakiś mały sklepik z gadżetami typu cepelia i tyle.

40632

40633

W oddali dostrzegłem jednak latarnię. Latarnie mnie kręcą. Nie wiem skąd to się bierze – chciałbym kiedyś przez chwilę w takiej latarni mieszkać: pilnować światełka, czytać książki, słuchać głosu morza… To Butt of Lewis Lighthouse:

40635

Po drodze jakieś klify, jakieś barany/owce, zdjęcia i naprzód dalej.

40634

Wracam tą samą drogą. Nuda.
Dostrzegłem jednak miejsce, które umknęło mojej uwadze w drodze do Port of Ness. Standing Stones. Podobno służyły jako narzędzia do obserwacji astronomicznych klika tysięcy lat temu, potem przysypał je osad, potem je ktoś odkrył i oto są. Nie podjąłem się 300 metrowego spaceru. Czas goni – jescze cała wyspa do zobaczenia. Jeszcze tu wrócę.
Postanowiłem w Barvas odbić na Stornoway i dalej na południe, po drodze taknowanie – o dziwo tańsze, niż gdzieniegdzie na stałym lądzie – potem dowiedziałem się, że wiele dziedzin życia jest ttaj subsydiowanych przez rząd, bo inaczej ludzie nie mieliby szans na ‘normalną’ egzystencję. To droga, którą wczoraj jechałem walcząc o życie:

40636

Zbliżało się południe, minąłem Stornoway i pomyślałem, że jak dalej będzie tak nudno to zrobię tą ‘zajebistą’ wyspę w 3 godziny i o 15:40 wsiądę na prom z Tarbert do Uig na Skye – hmmm… może to jest myśl?... Następne 5 godzin spędziłem jeżdżąc po wąskich dróżkach wśród pagórków, górek, zatok, plaż, klifów, wspaniałych widoków na Atlantyk i widziałem jedne z najbardziej odludnych miejsc w życiu, a wszystko po asfalcie – cóż za paradoks!

40637

40638

40639

40640

40641

40648

40651

Moja (jak się wydawało) dość szczegółowa mapa Ordance Survey (to jakby brytyjski odpowiednik PPWK) podawała najwęższe drogi jako ‘inna droga o szerokości co najmniej 4 metrów’… Mam wrażenie, że Brytyjczycy jeszcze nie do końca ogarnęli miarę metryczną, bo każda ‘żółta’ droga na mapie miała max 1,5m szerokości.

40652

Tak jeżdżąc wąskimi drogami dotarłem do końca drogi na północej części Harrisa, pogoda przez cały dzień była idealna, pełne słońce, niewiele chmur, jakieś 12-14 stopni, mmmm… po prostu cud, miód! Podniecony tak sprzyjającymi okolicznościami przyrody postanowiłem się przyjrzeć zachodniemu wybrzeżu Lewisa, temu na płudnie od kampingu MacLeodów (chyba) – błąd – nuda! Straciłem godzinę robiąć kółko i przez Stornoway skierowałem się na południe by zobaczyć resztę Harrisa.

40649

40642

40643

40644

40650

40645

40646

40647


To zadziwiające jak bardzo te dwie wyspy różnią się od siebie – Lewis jest płaski, w zasadzie bez jaj – znaki, symbole, że plaża pieszo jest oddalona o 2 km, ale kto ma na to czas (i buty!); na Harrisie z kolei zatrzymywałem się co 2 km, bo widoki szczytów w zachodnim słońcu zapierały dech w piersiach.

Byłem kika kilometrów od Tarbert, zjechałem na stację, odkręcam korek, wkładam pistolet, naciskam - cisza. Przy drugim dystrybutorze stary Saab, kilka metrów dalej stoi człek i na Ipadzie wydaje się szukać rozrywki. Podchodzę do drzwi stacji – ‘Godziny otwarcia: codziennie od 8 do 18 i od 20 do 21’. Jest 19:30.

- Czekasz? – pytam Człeka.
- Czekam – odpowiedział.
- Ja chyba pojadę dalej - Rzuciłem odważnie.
– Ile masz palywa? – zapytał.
- Ze sto kilometrów.
– To czekaj – to ostatnia stacja na Harrisie!

Z socjalizacyjnego punktu widzenia to były jedne z najciekawszych 30 minut podróży - usłyszałem historię człowieka, który wracając do korzeni (tu urodził się jego Ojciec) osiedlił się tutaj na kilka lat rzuciwszy dostatnie, spokojne życie na granicy Szkocji i Anglii - to było 20 lat temu. Teraz nie wyobraża sobie żyć gdziekolwiek indziej niż na wyspie - owszem fajnie jest czasem pojechać, polecieć na stały ląd, ale tutaj jest dom, który wybudował, tu jest oaza - cisza spokój. Córka robi karierę w Londynie, Syn - miesiąc na platformie, miesiąc na wyspie - ani nie myśli się stąd ruszać, Żona cos tam na drutach robi i sprzedaje i pracuje na pół etatu w służbie zdrowia... Zazdroszczę im. Człek przy okazji wyjaśnił, że nie muszę wracać do Stornoway do najbliższego pola namiotowego - na Harrisie też jest (pieprzona mapa - pewnie bym targał 5o km, gdyby nie Człek).

Słońce powoli chowa się za pogórkami, kiedy docieram do pola namiotowego. Przesympatyczna starsza Pani objaśnia co i jak i bierze najniższą z wszystkich dotychczasowych opłat. Warunki są na miarę pieniądza - skromne. Przed snem zjadam makaron z Lydla i piję herbatę rumową, a później piwo, patrzę na prognozę pogody na jutro - prawdopodobieństwo opadów - 100%. Damn!

tomekc
09.06.2013, 20:09
A bylo pisane , ze caly czas lalo...............

Puzatek
09.06.2013, 22:41
Zenek,
jak Ciebie jarają latarnie morskie, to koniecznie przycztaj Rafę trzech Szkieletów
To zbiór opowiadań i jedno o latarni konkretnej prawi. Każdy latarnik pewnie zna tę historię. Innym tez polecam, a zwłaszcza miłośnikom.

P.S.
Jak w takiej Szkocji jest ze spaniem na dziko?

P.S.`
Relacja super.

Zenon
10.06.2013, 12:15
A bylo pisane , ze caly czas lalo...............

Aaaaaaa... Pisane było, że był jeden dzień słońca;)

Zenek,
jak Ciebie jarają latarnie morskie, to koniecznie przycztaj Rafę trzech Szkieletów
To zbiór opowiadań i jedno o latarni konkretnej prawi. Każdy latarnik pewnie zna tę historię. Innym tez polecam, a zwłaszcza miłośnikom.

P.S.
Jak w takiej Szkocji jest ze spaniem na dziko?

P.S.`
Relacja super.

Dziękuję za miłe słowo dobry człowieku.
Książka naprawdę musi być dobra, bo ciężko oną znaleźć! Widziałem że pojawia się czasem na popularnym polskim serwisie aukcyjnym, więc prędzej czy późnej trafię!

Spanie na dziko w Szkocji jest regulowane prawnie i całkowicie i absolutnie legalne! Chyba, że znaki na parkingach i miejscach piknikowych mówią inaczej. Jest i oczywiscie 'code of practice' ktory mowi o nieśmieceniu, pilnowaniu ognisk itd... Do tego dochodzi jeszcze kwestia znalezienia 'panstwowej ziemi', ale też nikt Cie w środku nocy ze swojej nie pogoni jak przypalisz głupa, ze nie wiedzialeś, że to prywatne... Poza tym normalni ludzie w nocy śpią, a nie szukają namiotów na swoich hektarach!

Daj znać jakbyś sie wybierał. Mam troche map w domu, lubię rum i dobre towarzystwo;)

Pozdrawiam

Zenon

majki
10.06.2013, 14:35
Pisz dalej Z, fajnie Ci idzie i miejsca też zacne. :Thumbs_Up: Ale ilość bagażu mnie przeraża. ;)

Co do wichur urywających łeb to pamiętam 2 akcje:
1sza w Turcji wzdłuż Morza Marmara, jechałem Afrą z plecaczkiem i cały czas w złożeniu i to porządnym. Kilkadziesiąt km tam nawinęliśmy i wieczorem byłem martwy. :(
2ga, tydzień temu podczas powrotu z Trójmiasta, KTMem, wiało tak, że momentami miałem wrażenia, że mi zrywa przyczepność, wyprzedzanie tira to jak strzał od boksera w kask. Ujechałem po obwodnicy z 70km w złożeniu, wklejony w kanapę i 'schowany' za kierownicą, potem uciekłem na boczne drogi i zdecydowanie zwolniłem. Zakwasy od trzymania się na grzbiecie kata miałem kilka dni. :Sarcastic:
To chyba jedne z gorszych warunków dla moto... :vis:

Zenon
30.06.2013, 17:02
Dzień Piąty (ostatni).

Wstałem bardzo wcześnie, bo bardzo chciałem przejechac Złotą Drogą do Tarbert. Złota Droga nazywa się Złota, bo jest położona wśród skał i pagórków, których wykucie pod drogę musiało kosztować wiele Złota i żyć ludzkich.

Wkrótce po tym jak się spakowałem zaczęło padać, hm... dawno nie padało, a i klimat raczej deszczowi nie sprzyjający, więc byłem zaskoczony.

Okazało się też również, że moja mapa jest bardzo lipna i bardzo szybko zabłądziłem, więc przy najbliższym (jedynym) rozstaju dróg ze znakiem na Tarbert skierowałem sie najkrótsza, najszybszą, NieZłotą drogą do tejże wspaniałej miejscowości.

W Tarbert wszedłem do sklepu firmowego Harris Tweed, ażeby kupić małżonce tweedową pamiątkę z moich wojaży po cudownej tej wyspie i schronić się choć na chwilę przed deszczem, który na tym etapie był już dość intensywny...

Nie kupiwszy nic w sklepie (oj drogo było) pojechałem na poszukiwania poczty - kartkę chociaż kupię - pomyślałem.

Później to już tylko zakup biletu na prom i oczekiwanie w kolejce (w deszczu)...
Przy okazji zakupu biletu obejrzałem specyfikację jednostki, którą miałem podróżować i ku mojej uciesze odkryłem, że ma wireless:)

41243

Wybrałem jeszcze na etapie planowania prom z Tarbert to Uig na wyspie Skye, żeby ją oną wyspę zjeździć na dwóch kołach (byłem dwa lata temu busiorem i było wspaniale), później miałem spędzić jeden dzień w środkowych Highlandach i przejechać się doliną Glen Shee, ale w związku z prawdopodobieństwem opadów równym 100% i moją tolerancją na deszcz równą 0 (zero!) stwierdziłem, że po prostu pojadę prosto do domu... t.j. 424 km. Plan był bardzo prosty: przystanek w Kyle of Lochalsh, Fort William i na stacji w Stirling.

Przez Skye przeleciałem z jednym tylko postojem, żeby sprawdzić gdzie mam jechać po tym jak się zgubiłem:mur:
Zaskoczony byłem w pewnym momencie gestością padającego deszczu - chwilę później przekonałem się, że to śnieg! W Maju!
Niepokojące było to, że moje 'skarpetki' wodoodporne rejli Tesco Korzystny Zakup zaczeły tracić swoje wodoodporne właściwości, a wierzcie mi - mokre stopy zaczynają szybko marznąć. Minąłem zatem Kyle of Lochalsh i prędziutko udałem się na stację, na której wpadłem na pomysł workowych 'skarpet' i dokonałem wymiany na suchy zestaw wytarłszy stopy recznikami paperowymi. Pani na stacji bardzo na mnie dziwnie patrzyła jak z toalety wyszedlem po 20 minutach. Wykorzystałem też postój na tankowanie i wykrcenie przemokniętych do cna rekawic. Dobrze, że mam ciepłe manetki - w przeciwnym wypadku prowadzenie byłoby jeszcze bardziej uciążliwe.

Odcinek między Kyle of Lochalsh, a Fort William to odcinek bardzo wietrzny, mokry i cholernie zimny. Miałem wrażenie, że jadę nieco szybciej, niż normalnie - widocznie spieszyło mi się do domu. Zauważyłem też wzmożony ruch motocyklowy w przeciwnym kierunku i mimo, że krzyczałem NIE JEDŹCIE TAM!!! do przejeżdżających nikt mnie nie posłuchał...
W Fort William zatankowałem się, wykręciłem znów rękawice (stopy na razie suche) i pobiłem rekord świata w prędkości jedzenia tabliczki czekolady (czas: od kasy na stacji do motocykla) i naprzód.
Ruch się sukcesywnie wzmagał. Na wysokości Glencoe wleczemy się niemiłosiernie za ciężarówka - zanim samochody przede mną ją wyprzedziły na poszerzonym pasie - pas się skończył. Po ok 15 kilometrach absolutnej katorgi (widoczność prawie żadna, deszcz, wiatr, ciężarówka) dokonałem najbardziej niekomfortowego manewru wyprzedzania w moim życiu - zacząłem przy bardzo mocnym bocznym wietrze, który wywołał coś w rodzaju turbulebncji jak byłem na wysokości ciężarówki. Jestem absolutnie pewny, że kierowca TIR'a słyszal jak przez całą długość manewru wykrzyczałem jednym tchem słowo niecenzuralne tak, że nie będę go tutaj przytaczał.

Jestem ok 100 km od domu. Jadę przez las wzdłuż bardzo malowniczego Loch Lubnaig; droga jest super - bardzo kręta, a ja po tych kilku dniach jazdy czuję się bardzo komfortowo pokonując kolejne łuki... Mimo deszczu. Przy dojeździe do kolejnego zakrętu zwalniam znacznie, bo nie widzę co się za nim dzieje i słyszę bardzo nieprzyjemne chrupnięcie po lewej stronie, tracę moc - zwalniam jeszcze bardziej, zatrzymuję się - ożesz %&$#@%^& - spadł mi łańcuch...:eek:

CDN

Pozdrawiam

Zenon

matjas
02.07.2013, 23:26
ojacie. no po prostu pięknie napisano. czekam, pewnie jak i reszta, na więcej.

m

Zenon
06.07.2013, 02:24
...samochód co za mną jechał wyprzedził i pojechał.
Zsiadam, dobywam czołówki, świecę, patrzę, spadł, zaczepił się o śruby mocujące zębatkę i się zerwał był - na łączniku. Ktoś chce zgadnąć jakiej części zamienniej nie posiadam w moim przygotowanym na wszystko ekwipunku??:mur:
Deszcz pada w dalszym ciągu, jest mi mokro, zimno, chce mi się płakać. @#$%&*! 100 km od domu? serio?
Zenon - zachowaj zimną krew - usłyszałem głos rozsądku (nawiasem mówiąc do tego momentu nie wiedziałem, że istnieje).

Stoję na lekkim wzniesieniu tuż za zakrętem. Po lewej las, po prawej Loch, brak pobocza żeby przestawić Perłę w bezpieczne miejsce. Czołówkę przełączam na mryganie i stawiam 30 metrów za moturem na poboczu na górce skierowaną w stronę nadjeżdżających pojazdów - baaardzo bym nie chciał zginąć pod kołami ciężarówki z kapustą pod koniec tak pięknej i ubarwionej częstymi opadami podróży...
Dzwonię do Kaśki: Kochana nie czekaj z kolacją - spadł mi łańcuch i na razie nie wiem co dalej....
Jako, że dosyć ucywilizowany ze mnie jest człek mam takie assistance RAC, co jak się coś stanie z pojazdem, w którym się znajduję to przyjadą i będą usiłowali mnie (pojazd) do życia przywrócić. Podaję (na miarę wiedzy) moją lokalizację, Pan mówi, że traktuje zgłoszenie jako pilne, bo rozumie że deszcz, że wieczór i takie tam. Jednostka na pomoc Perle będzie za pół godziny. Zastanawiam się jak mnie to assistance pomoże, ale w końcu płacę to wymagam - to ich problem. W najgorszym wypadku zaciągną motur do Stirling do koleżanki (ciekawe czy mam Jej adres) i jakoś się go odbierze. Kiedyś.

Jest 19:15. Jeszcze raz patrzę na łańcuch - nieźle musiał #%@$%*& skoro po zapince ani śladu. Siadam na poboczu, opieram głowę o spoczywające na kolanach przedramiona, spoglądam w ziemię i... dostrzegam zapinkę na ziemi 40 cm przede mną! Jest nadzieja! Ha! - dobrze że usiadłem w tym właśnie miejscu! Szybko się jednak przekonuję, że płytka jest uszkodzona w taki sposób, że sworzeń z niej wypada, więc się tak %!#%@&! nie ciesz!

Mija godzina. W ciągu tejże godziny zatrzymuje się przy mnie sześć pojazdów różnej maści - ludzie pytają, czy ok, czy jedzie pomoc, czy czegoś nie potrzeba. Człek z Kangoo pyta również i odjeżdża po tym jak słyszy, że RAC jedzie, że dam radę, że dziękuję. Za 2 minuty widzę jak wraca i po chwili podbiega z kubkiem termicznym pełnym gorącej kawy, wręcza i mówi sam jeżdżę na dwóch kołach, więc bierz, wypij, a kubkiem się nie przejmuj - kupi się nowy. Nie bardzo wiem co mam powiedzić, więc mówię dziękuję. Kawa, kawunia ciepła... Z daleka wiedzę mrygając na pomarańczowo światła Pomocowozu.

Pan Pomocny patrzy na zapinkę, kręci głową, idzie do Pomocowozu i przy pomocy wszelkich dostępnych sił i środków usiłuje naprawić zapinkę, żebym dojechał do domu. Tak sobie wymyślili, że przywrócą do życia pojazdy w ponad 90% przypadków, więc Pan Pomocny musi statystyki wyrobić. Mija półtorej godziny zanim zaklepiuje sworzeń tak, aby zapinka spełniała swoje zadanie. Zakładam łancuch, odpalam, Pan Pomocny mówi, że to była jego ostatnia akcja dzisiejszego dnia, ale jako, że ma po drodze będzie się za mną ciągnął przez 30 km aż do Stirling żeby zobaczyć, czy sobie radzę.

Jadę niespokony; to było bardzo długie 100 km. Docieram do domu chwilę przed północą. Mam dość szkockiej pogody, jazdy na moturze, deszczu i w ogóle dość mam @#$^%&#!

Następnego dnia siadam z Kaśką, pokazuję zdjęcia, opowiadam, zamyślam się na chwilę:

-co tam kombinujesz Zenon? pyta Kaśka.

-ehhh, pojechałbym gdzieś :)

...

Pozdrawiam

Zenon

pies_kaflowy
20.10.2013, 00:21
Gdybys znow pojechal ku Applecross to polecam po serpentynach, jakies 200 m przed parkingiem na szczycie skrecic w prawo w szutrowke ze szlabanem.
Jesli bylby zamkniety to ze 100 metrow wczesniej bedzie przejazd lekkim offem by ten szlaban ominac. Dasz rade trampim bo Varadero dalo rade. Szutrowka ku szczytowi dalej i kolo stacji przekaznikowej (?) niezapomniana miejscowka na wild camping.
Widoki alpejskie jecza z zazdrosci. Midges w sierpniu nie stwierdzono - wiatr robil dobra robote.

BTW. 4 lata pod rzad jezdze po Highland w ostatni tydzien Sierpnia, pierwszy tydzien Wrzesnia. Sloneczna pogoda gwarantowana.

Tymon
20.10.2013, 03:21
Mmmm... Applecross... - sie rozmarzylem... Masz jakies zdjecia tej miejscowki?

pies_kaflowy
20.10.2013, 10:14
Fotek miejscowki nie posiadam. Za pierwszysm razem zbytnio oczarowany, za kolejnym - przeciez juz tu bylem. Rownie fajne miejsce na nocleg okolo pol mili prosto http://goo.gl/maps/4SCMr Zenon zazdroszcze pomyslu z RAC.