PDA

View Full Version : Wypad w Alpy - Dolomity


don_Pedro
16.08.2008, 12:23
Witam! Oto relacja z naszej pierwszej motocyklowej eskapady. Długo zastanawiałem się, dokąd by tu pojechać z moją połowicą na pierwszy raz, żeby jej się spodobało: może Chorwacja, może Rumunia, ale ostatecznie wygrały wschodnie Alpy. Istotnym ograniczeniem był tu czas – mieliśmy do dyspozycji dokładnie 8 dni. Założenia były proste: wybieramy drogi krajobrazowe (stronimy od autostrad i głównych dróg), ma być górzyście i kręto, prędkości turystyczne, śpimy w namiocie na kempingach. Przed wyjazdem przegląd motocykla: nowy olej i filtr (Castrol GPS 10W40), nowe klocki przednie (Siffert), nowe świece (NGK), nowe łożyska w tylnym kole (NACHI). Ponieważ zabieraliśmy też sprzęt biwakowy zdecydowałem się na powiększenie możliwości ładunkowych przez zamontowanie na gmolach sakw rowerowych Authora.
Wyjeżdżamy więc 1 sierpnia kwadrans po szóstej, z zamiarem dotarcia do Bratysławy. Żeby nie było nudno wybieramy ładną, znaną nam doskonale drogę z Radomska przez Wyżynę Krakowsko-Częstochowską, śniadanie jemy pod zamkiem w Mirowie, następnie robimy skrót z Pszczyny w kierunku Cieszyna (zgodnie z przeczytanym dzień wcześniej opisem w sierpniowym Motovoyagerze) i po odwiedzeniu cieszyńskiego rynku zagłębiamy się w czeskie Beskidy, omijając burzową chmurę, która rozsiadła się w rejonie Jablunkova (Jabłonkowa). Na Słowacji wybieramy nieco dłuższą, lecz ciekawszą drogę na prawym brzegu Wagu. W Novym Meste n. Vahom jemy dobry i tani obiad w Moto-barze, który wskazał nam miejscowy motocyklista. Wieczorem meldujemy się na kempingu Złote Piaski. Jest dobrze, d... bolą, lecz plan wykonany. Niestety zaczyna się weekend, więc na kempingu jest dość tłoczno i głośno, ale podwójny Topvar pomaga nam szybko usnąć.
Rano wjechaliśmy do Austrii klucząc nieco po rozjazdach, bowiem wszystkie drogowskazy wyprowadzają na wiedeńską autostradę. W końcu trafiamy do Kittsee i dopytujemy o drogę nad Jezioro Nezyderskie. Omijamy je od zachodu kierując się na południe i jakąś wąską asfaltówką dla rowerzystów wjeżdżamy (dzięki Schengen) na krótko do Węgier. Słynący z zabytkowego układu urbanistycznego Szoproń (Sopron) nie robi na nas wrażenia, więc szybko, drogą polną (!), wracamy do Austrii, kierując się na Graz. Dojeżdżamy do miasta równo z burzą, którą przeczekujemy w bramie, potem krótkie zwiedzanie starówki, coś na ząb i dalej na południe. Mamy zamiar przejechać górski odcinek Eibiswald-Lavamund z przełęczą 1349m, ale ołowiane niebo w tym rejonie zachęca nas do szybszego przekroczenia słoweńskiej granicy w innym miejscu i schronienia się w dolinie Drawy. Stąd wracamy jeszcze na trochę do Austrii i z okolic uzdrowiska Eisenkappel dostrzegamy po raz pierwszy Alpy Kamniskie. Serpentynami wspinamy się na Seebergsattel, podziwiając wapienny Grintavec (2558m) i zjeżdżamy malowniczym przełomem Kokry. U podnóża gór pytamy miejscowego o skrót przez Kokricę, ten jest niezbyt zorientowany, lecz natychmiast zatrzymuje się para z pobliskiego Kranj na V-stromie i deklaruje się nas poprowadzić. Jedziemy za nimi kilkanaście kilometrów, na właściwym skrzyżowaniu pokazują nam odpowiedni kierunek, machamy im na pożegnanie i wzdłuż Sawy kierujemy się do Bledu. Już zmierzcha, gdy objeżdżamy Blejskie jezioro, kierując się na kemping po przeciwnej stronie. Niestety jest weekend i na kempingu nie ma wolnych miejsc. Gość w recepcji kieruje nas na odległy o 10 km kemping Leszcze (Lesce), a że mijaliśmy go po drodze do Bledu, znajdujemy bez problemu. Miła informacja: zarówno tu, jak i w Bledzie, motocyklistom przysługuje 20% zniżka. Namiot rozbijamy już po ciemku w sąsiedztwie grupy Czechów (4 moto, w tym 2 Afryki plus auto). Do poduszki cieniutkie i niezbyt smaczne słoweńskie Lasko z kija za 3 EUR.

1.Małe Karpaty na Słowacji
2.Austria - ordnung muss sein!
3.Tu zaczyna się właściwa przygoda
4.Pierwsze spotkanie z wapiennymi olbrzymami
5.Jezioro Bled

don_Pedro
16.08.2008, 12:26
Rankiem zwijamy się, machamy Czechom na pożegnanie i wracamy do Bledu obfotografować jezioro. Mimo położenia w centrum miasteczka, jego woda jest kryształowo czysta, pełno w niej ryb, przy tym jest dość ciepła i zachęca do kąpieli (od zachodu jest plaża i kąpielisko). Odchodzi stąd piękna, widokowa droga nr 209 do doliny Bohinjskiej, niestety dolina jest ślepa, a to 50 km w jedną stronę, więc odpuszczamy. Wybieramy za to inną, równie atrakcyjną drogę. Podążamy do Kranjskiej Gory, żeby obejrzeć słynną Velikankę w Planicy. Stamtąd wspinamy się „ścieżką dla kozic” jak to określa przewodnik, uważaną ponoć za najpiękniejszą widokowo drogę w Słowenii. Droga została zbudowana przez jeńców rosyjskich podczas I WŚ, pokonując ok. 1000m wyprowadza na przeł. Vrsic (1612m) i składa się z samych zakrętów. Pełno tu oczywiście samochodów i wlokących się kamperów. Dodatkowym utrudnieniem jest położona na zakrętach granitowa kostka, co powodowało, że niektóre prawe winkle trzeba przechodzić na jedynce. Na przełęczy mnóstwo aut, bowiem jest to dobry punkt wyjściowy na najwyższy szczyt Alp Julijskich oraz Słowenii – Triglav (2864m). W dół już poszło łatwo, bo po południowej stronie nie ma kostki tylko ładny asfalt. Zatrzymujemy się na obiad na Paso di Predil, jeszcze po słoweńskiej stronie granicy. Sporo tu już motocyklistów na włoskich blachach. Za chwilę i my podążamy w stronę Tolmezzo. W Villa Santina konsumujemy lody i ścigając się z burzową chmurą osiągamy Paso di Mauria. Stąd już tylko 50km do Cortiny, nazywanej „Królową Dolomitów”. Wybieramy pierwszy z brzegu kemping Dolomiti z pięknym widokiem na urwiska Sorapis.
Czwartego dnia, by dać wytchnienie naszym obolałym członkom, postanawiamy wyjść w góry. Na słynne ferraty nie mamy sprzętu ni kondycji, ale podchodzimy ponad tysiąc metrów do malowniczego jeziorka Federa i jeszcze trochę na przełęcz Ambrizzola. W kontemplacji krajobrazu z tarasu schroniska G. Palmieri znakomicie pomaga niefiltrowany Ayinger (niestety za 4,50EUR). Piękno Dolomitów rzeczywiście potrafi rzucić na kolana, dumne trzytysięczniki prezentują w słońcu swe urwiska: Tofana di Rose, Tofana di Mezzo, Monte Cristallo, Sorapis, Rochetta – to tylko niektóre wybitne szczyty w otoczeniu Cortiny. Po południu jednak pułap chmur ustala się na ok. 2,5 km i wierzchołki znikają. Wieczorne chmury zwiastują burzę, ale na szczęście jakoś się wszystko rozmywa. Włoskiego piwa nie dane nam było się napić, w kempingowym sklepiku nabywamy jakieś niemieckie, Drehmer chyba, za to w cenie 1,20EUR za 0,66l.
Piąty dzień zapowiada się ambitnie. Najpierw podjazd pod ikony Dolomitów, imponujące skalne wieże: Trzy Ściany (Tre Cime di Lavaedro – Drei Zinnen). Powyżej Misuriny bramka – wjazd 10EUR. Płacimy bez wahania, bo warto. Droga pnie się zakosami coraz wyżej, a widoki coraz bardziej przyciągają uwagę. Wjeżdżamy na najwyższy parking, zostawiamy moto i idziemy łatwym trawersem na pobliską przełęcz Col de Medo (2324m). Zaglądamy do sąsiedniej doliny – debeściarska panoramka, kurczę, połaziłoby się jeszcze po górach, a tu trzeba jechać. No cóż, jeszcze tu wrócimy! Jeszcze motocyklista z Niemiec robi nam pamiątkową fotkę i zjeżdżamy, praktycznie cały czas w dół, aż do Lienzu. Po drodze trzeba co chwilę stawać na fotki, ale za Austriacką granicą krajobraz brzydnie – Lienzer Dolomiten nie robią już takiego wrażenia. Podobnie jest z Hochalpenstrasse – niby ładnie, zieleń i skały, ale wciąż tęsknimy za smukłymi, strzelistymi turniami. W końcu Dolomity to ponoć najpiękniejsze góry Europy. W Heiligenblut kupujemy butan (w cenie niższej niż w Polsce!) i wspinamy się do Kaiser Josefs Hohe. Tu wrażenie robi na nas dopiero lodowiec Pasterze. Wierzchołek Grossglocknera oczywiście w chmurach, ale widzialność ogółem bardzo dobra, tylko wieje. Na myszkowanie po okolicy warto przeznaczyć cały dzień, my tyle czasu nie mamy, więc po godzince jedziemy na Hochtor. Sto metrów poniżej przełęczy wjeżdżamy w gęstą mgłę. Taka sama mgła jest po północnej stronie tunelu, więc zaraz zjeżdżamy niżej: sto metrów–mgła, dwieście–mgła, pięścet–mgła, no to się napatrzyliśmy widoków, w dodatku jezdnia mokra, widoczność słaba, zakrętów bez liku, 40km/h wydaje się rozsądną prędkością. Dopiero jakieś tysiąc metrów poniżej Hochtor mgła zanika. W Bruck jemy pizzę, objeżdżamy Zeller See od wschodu i kierujemy się możliwie blisko Niemiec. Trochę niepokoją słabe stukniecia z okolic tylnego koła przy małych prędkościach – to chyba łańcuch się wyciągnął na Hochalpenstrasse. W Lofer znajdujemy zadbany kemping, położony tuż nad brzegiem Saalach – piękna rzeka o turkusowej wodzie, otoczenie przypomina przełom Dunajca (tylko tak z pięć razy dłuższy), świetna do kajakarstwa i raftingu. W okolicy znana jaskinia Lamprechtsofen i wyzywające Loferer Steinberge – tu z kolei skojarzenia z północną ścianą Giewontu. Wieczorem jeszcze wypad pieszo 10 min na punkt widokowy po drugiej stronie rzeki i ciemny Kaltenberg na dobranoc.

6.Przełęcz Vrsic
7.Tak smakują Dolomity
8.Poranek na kempingu
9.Trzy Cimy widziane z Misuriny
10.U wrót raju
11.Pod Trzema Cimami
12.Zjazd spod schroniska Auronzo
13.Pożegnanie z Dolomitami
14.Trochę zimy w środku lata
15.Hochtor - szkoda że nic nie widać

don_Pedro
16.08.2008, 12:27
Następnego dnia podciągam łańcuch o 1 ząbek i wkrótce wjeżdżamy do Niemiec, zobaczyć najbardziej malowniczy zakątek Bawarii – Park Narodowy Berchtesgaden. Objeżdżamy po drodze Hintersee i parkujemy moto w Koenigsee (1,50EUR). Nad jeziorem tłumy, od których szybko się izolujemy idąc na punkt widokowy. Trzeba przyznać że ładnie tu – skalne wierzchołki przeglądają się w lustrze wody. Takie Morskie Oko. Nie możemy tu zostać długo, mamy jeszcze zwiedzać Salzburg. Po drodze jeszcze raz oglądam dokładnie tylne koło – brak wyczuwalnego luzu na łożyskach, więc to musi być łańcuch. A niech sobie czasem stuknie, może slider się wytarł? Do Salzburga blisko, parkujemy Afrykę na nadrzecznym bulwarze pomiędzy skuterami i idziemy na starówkę. Pierwsze wrażenie – zapach. A raczej smród, smród końskiego łajna na rozgrzanym asfalcie, bo pełno tu dorożek. Na wąskich uliczkach dorożek nie ma, ale roi się od turystów. Co ciekawe – głównie z Azji (pewnie Japończycy) i krajów arabskich. Pełno straganów i sklepików z pamiątkami, wszechobecna tandeta z napisem „Salzburg” albo „Austria”. Główny plac rozkopany, kręcimy się bez sensu wśród tłumów, po półgodzinie mamy dosyć, znajdujemy bar rybny sieci Nordsee, gdzie jemy wcale nie tani obiad. Odnajdujemy moto i z ulgą opuszczamy miasto. Do wieczora jeszcze daleko, więc możemy przejechać u północnych podnóży Dachsteinu, zatrzymując się na chwilę nad urokliwym Halstatter See. Dalsza droga też wygląda malowniczo, w historycznym CK uzdrowisku Bad Ischl jemy lody, następnie podziwiamy okolice Traunsee (tu droga biegnie przez kilka tuneli) i kierujemy się ku czeskiej granicy. Po Salzburgu mamy dość miast, więc omijamy Wels i Linz, przekraczamy Dunaj i przez pagórkowatą krainę Muhlviertel docieramy do Haslach. Tu, w południowej Szumawie, szczególnie malowniczej w blasku zachodzącego słońca, kręte drogi biegną grzbietami wśród pól i lasów. Kraina winkli. W Haslach na rynku zegar bije już dziewiątą, pytamy więc wytaczającego się z knajpy jegomościa czy jest tu kemping (mamy oznaczony na mapie). Odpowiada, że „ja, naturlich” i że nas zaprowadzi, wsiada do auta i po trzech minutach jesteśmy przy tabliczce z napisem kemping. No cóż, nie jest to obiekt pięciogwiazdkowy, ale są czyste sanitariaty, zimna woda i umywalki. W sąsiedztwie nocuje para Holendrów w kamperze i Niemiec w mercu. Brak recepcji i jakiejkolwiek obsługi, więc wygląda na samoobsługowy.
Rano zwijamy się niespiesznie, ruszamy w drogę koło dziewiątej. Szybko znajdujemy skrót do granicy z Czechami i po półgodzinie stoimy nad brzegiem zbiornika Lipno. Spodziewaliśmy się mostu, a jest prom. Moto z kierowcą 50KC, pasażer 10KC. Nie mamy koron, ale kasjerka przyjmuje 3EUR. Po chwili jesteśmy we Frymburku, skąd jedziemy do Czeskiego Krumlowa – perełki czeskiej architektury. Miasteczko położone w zakolu Wełtawy robi wrażenie, snujemy się po wąskich i stromych uliczkach, dużo tu turystów a na rzece – kajakarzy. No ale czas nagli, jeszcze całe Czechy do przejechania. Główną drogą jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów. Potem bocznymi, niekoniecznie gładkimi drogami docieramy przez Ledec n. Sazawą (pyszny obiad w rynku) w Góry Orlickie. Stąd, spod Masarykowej Chaty zaglądamy do Kotliny Kłodzkiej. Ale jeszcze nie przekraczamy granicy – w zachodzącym słońcu przejedziemy się jedną z ładniejszych, moim zdaniem, dróg w Sudetach, biegnącą wzdłuż Dzikiej Orlicy. Na jej końcu jest Zemska Brana – przełom Orlicy w skalistym wąwozie. Nocleg znajdujemy na jednym z licznych kempingów nad zbiornikiem Pastviny. Obiad był tak obfity, że na kolację wystarcza nam lany Bernard.
W nocy wieje, a szefowa kempingu informowała nas wieczorem, że mają przyjść „przivalove deste”. I rzeczywiście, od rana kropi, ale że musimy być dziś w Łodzi, ruszamy przed ósmą. Na początku jest znośnie, potem deszcz niestety przybiera na sile i przechodzi w ulewę. Odpuszczamy Cervenohorske Sedlo i jedziemy prosto na Jesenik. Co może być gorszego od jazdy w deszczu? Awaria w deszczu. Na Ramzovym Sedle odmawia współpracy prawe łożysko, upewniam się w tym po demontażu tylnego koła (a więc to nie łańcuch stukał!), luz duży, ale da się jakoś jechać, choć momentami zgrzyta okropnie. Zakładam koło, powoli zjeżdżamy do Jesenika, w warsztacie samochodowym mechanik daje mi namiary na sklep, z kupnem 6203 nie ma problemu (45KC), w pobliskim warsztacie pomagają mi je wymienić (200KC) i można jechać dalej. No ale trochę czasu straciliśmy, na szczęście deszcz przestał padać i można nadrobić plan dnia rezygnując z obiadu. Tylko przed Opolem trafiamy na jakieś objazdy, potem to już luzik, prosta droga i lecimy do domu.
Ogółem zrobiliśmy 2717km. Powiem że fajnie było, fakt że trafiliśmy z pogodą, bo było bardzo ciepło, nawet w górach, a zmokliśmy dopiero ostatniego dnia. Góry cudowne, drogi piękne. Jeździ się bezpiecznie – nikt tam nie używa kamizelek odblaskowych. Jedyna para w żółtych kamizelkach okazała się być z … Warszawy. Policję widzieliśmy ze trzy razy i tylko na głównych drogach. W jakiejś austriackiej wiosce, przy ok. 60km/h, pojemnik na śmieci zrobił nam zdjęcie – na szczęście z przodu. Mimo obciążenia (2 osoby+160 litrów bagażu) Afri świetnie radziła sobie z górami, wentylator włączył się tylko raz, w Słowenii przy podjeździe na Vrsic. Jadąc pod górę nie ma co schodzić poniżej 3500rpm, chyba że na niskich biegach. Hamowanie silnikiem na odpowiednim biegu jest bardzo wydajne. Dobrym posunięciem okazało się rozłożenie masy na przód (tylne koło można wyjąć bez zdejmowania kufrów), dzięki czemu Afri bardzo dobrze szła w zakrętach. W lewych przytarliśmy parę razy centralką, a w prawych – prawą sakwą. I co ciekawe, górskie drogi nie spowodowały wzrostu zużycia paliwa – średnie spalanie na całej trasie wyszło 5,63l/100km – tyle samo, co na pierwszym, względnie płaskim odcinku do Bratysławy. Oleju dolałem po powrocie ledwie dwie setki do poprzedniego poziomu, czyli wzięła tyle co nic.

Ceny kempingów (2os+namiot+moto):
Bratysława – Zlate Piesky: 415SK (45zł)
Lesce – Sobec: 20,20EUR (66zł)
Cortina d’Ampezzo ­– Dolomiti: 24EUR (78zł)
Lofer – Park Grubhof: 19,30EUR (63zł)
Haslach a.d. Muhl: 0EUR (0zł)
Pastviny – ATK Żamberk: 170KC (25zł)

Ceny benzyny:
Czechy: 31-32KC (4,53-4,67zł)
Słowacja: 41,50SK (4,56zł)
Słowenia: 1,16EUR (3,80zł)
Austria: 1,28-1,33EUR (4,16-4,32zł)
Włochy: 1,48-1,49EUR (4,81-4,84zł)

Dzień 1: Łódź-Mirów-Dąbrowa Górn.-Pszczyna-Cieszyn-Czeski Cieszyn(CZ)-Frydlant n. Ostrawicą-Bumbalka(ok.900m)-Bytca(SK)-Puchov-Trencin-Nove Mesto n. Vahom-Vrbove-Modra-Bratysława (588km)
Dzień 2: Bratysława-Kittsee(A)-Morbisch am See-Sopron(H)-Neckenmarkt(A)-Oberpullendorf-Hartberg-Graz-Eibiswald-Radl Pass(669m)-Dravograd(SLO)-Eisenkappel(A)-Seebergsattel(1218m)-Kranj(SLO)-Bled-Lesce (496km)
Dzień 3: Lesce-Bled-Kranjska Gora-Planica-Kranjska Gora-Vrsic(1612m)-Bovec-Predel(1156m)(I)-Passo Sella Nevea(1190m)-Tolmezzo-Passo di Mauria(1295m)-Pieve di Cadore-Cortina d’Ampezzo (288km)
Dzień 4: wycieczka piesza: Camp Dolomiti-Val Costeana-Lago de Federa(2055m)-Forcella Ambrizzola(2277m)-Camp Dolomiti
Dzień 5: Cortina d’Ampezzo-Passo Tre Croci(1805m)-Misurina-Rifugio Auronzo (2320m)-Misurina-Dobbiaco-Lienz(A)-Grossglocknerstrasse: Franz Josefs Hohe-Hochtor(2504m)-Bruck a. d. G.-Lofer (252km)
Dzień 6: Lofer-Steinpass(D)-Hintersee-Ramsau-Koenigsee-Salzburg(A)-Golling-Pass Gschutt(957m)-Halstatter See-Bad Ischl-Lambach-Pichl bei Wels-Eferding-St. Martin-St. Peter-Haslach am der Muhl (316km)
Dzień 7: Haslach-Frymburk(CZ)-Cesky Krumlov-Ceske Budejovice-Sobeslav-Cernovice-Pacov-Ledec nad Sazavou-Chrudim-Dasice-Castolovice-Destne v Orl. Horach-Masarykova Chata (1025m)-Nekor (395km)
Dzień 8: Nekor-Kraliky-Jesenik-Głuchołazy(PL)-Opole-Wieluń-Łódź (381km)

16.Dolina Saalach
17.Berchtesgaden - Koenigsee
18.Rejon Dachsteinu - Gossaukamm
19.Szumawa - prom na Zbiorniku Lipno

ramires
16.08.2008, 12:40
technicznie, szybko (opis) i bardzo fajnie :)

:lukacz:

7Greg
16.08.2008, 12:41
Chyba coś mi przeglądarka nawala bo nie wyświetla mi tych przepięknych zdjęć ;)

ramires
16.08.2008, 12:50
zdjecia pewnie gdzies dorzuci, ale nie popuszcze jak ich nie bedzie :D

i sam czekam na zdjęcia ;)

:lukacz:

Andrzej_Gdynia
16.08.2008, 13:12
Dorzuć jeszcze cos więcej na temat kosztów. Ile za całość za komplet dwuosobowy?

don_Pedro
16.08.2008, 14:05
Dorzuć jeszcze cos więcej na temat kosztów. Ile za całość za komplet dwuosobowy?
Hm, nie mam pojęcia, ale w przybliżeniu była to kwota ok. 1500 zł, w tym jakieś 700zł poszło na paliwo.

7Greg
16.08.2008, 14:52
oooo, przeglądarka mi się naprawiła :d od razu lepiej

DrSpławik
17.08.2008, 09:53
Carrramba... Bardzo ładnie. Jak czytam o Dolomitach to się przypomina :)
Don Pedro, szacuneczek ;)

Jarek
19.08.2008, 10:36
Witaj Piotrze....gratulacje z powodu udanego wypadu...dla Ciebie, Plecaczka, no i oczywiście..Naszej Afri....a'propos tylnych łożysk- wymieniałem je w 2005, przed Albanią- były wkładane polskie , z Krosna..

Jarek
19.08.2008, 10:43
coś nie tak z edycja mojego textu...: chciałem napisać, ze bardzo sie cieszę, ze Afryka trafiła w dobre ręce....a opis wypadu dla mnie dodatkowo ciekawy- znam te rejony z narciarskich wyjazdów, poza tym we wrześniu (15-28.09) mamy z Młodym zaplanowany objazd włoskich Dolomitów (tylko tak bardziej na zachód- Passo Pordoi,Val Gardena, Lago Di Fedaia, Val Di Fassa, Fiemme, itd- również w plan ie jest zaliczenie Toskanii..
serdecznie pozdrawiam...:):)

BlackGodiva
23.08.2008, 12:43
a opis wypadu dla mnie dodatkowo ciekawy- znam te rejony z narciarskich wyjazdów, poza tym we wrześniu (15-28.09) mamy z Młodym zaplanowany objazd włoskich Dolomitów (tylko tak bardziej na zachód- Passo Pordoi,Val Gardena, Lago Di Fedaia, Val Di Fassa, Fiemme, itd- również w plan ie jest zaliczenie Toskanii..
serdecznie pozdrawiam...:):)

Dla mnie opis też jest bardzo wartościowy. Znam bardzo dobrze Dolomity z corocznych wypraw trekkingowych, szczególnie właśnie Val di Fassa, Passo Pordoi, Lago di Fedaia - wróciłam 3 sierpnia a dwa dni później zakupiłam Trampiego :) Za każdym razem, kiedy widziałam te dziesiątki motocykli na serpentynach i przełęczach, żal mi było, że mam buciory trekkingowe na nogach a nie motocyklowe :) I już wiedziałam, że muszę mieć Transalpa, bo tak samo kocham góry jak i motocykle więc na trekking w przyszłym roku chciałabym wybrać się ... na dwóch kółkach...

http://blackgodiva.blox.pl/2008/08/Impossible-is-nothing.html

Dużo muszę się jeszcze nauczyć, dlatego z niecierpliwością będę czekała na relację z wyprawy wrześniowej. :)

don_Pedro
02.09.2008, 13:01
Witaj Piotrze....gratulacje z powodu udanego wypadu...dla Ciebie, Plecaczka, no i oczywiście..Naszej Afri....a'propos tylnych łożysk- wymieniałem je w 2005, przed Albanią- były wkładane polskie , z Krosna..
Dzięki Jarku! Sorry, że dopiero teraz odpisuję, ale dopiero co wróciłem z górskich wędrówek - w końcu wakacje nie są po to by siedzieć w domu.
Też mieliśmy pomysł, żeby dojechać bardziej na zachód, na Paso di Stelvio, ale byliśmy mocno ograniczeni czasem. Jest powód żeby tam wrócić... We wrześniu jest taniej - ceny na kempingach poza sezonem schodzą o 1-2 EUR na wszystkim (osoba, namiot, moto).
Łożyska wymieniłem, bo przed wyjazdem tylne koło miało mały luz - po 40 tys. km to chyba nic dziwnego. Pomyślałem, że jak włoże nowe to bedę miał spokój na długo, he, he. Po powrocie resztki łożyska oddałem w sklepie do reklamacji - na razie cisza.
A Afri chodzi jak zegareczek, mimo że dobiega już 100 tys.
Pozdrawiam i życzę udanej wyprawy wrześniowej - liczę na relację

don_Pedro
02.09.2008, 14:35
Za każdym razem, kiedy widziałam te dziesiątki motocykli na serpentynach i przełęczach, żal mi było, że mam buciory trekkingowe na nogach a nie motocyklowe :) I już wiedziałam, że muszę mieć Transalpa, bo tak samo kocham góry jak i motocykle więc na trekking w przyszłym roku chciałabym wybrać się ... na dwóch kółkach... :)
Oj tak, motocykli bez liku - ręka boli od machania. Choć tak naprawdę przeważają plastiki i nakedy na jedniodniowym lataniu po winklach - głównie Włosi. Posiadacze czopków jeżdżą najczęściej w grupach. Kredensy i HD spotykaliśmy raczej na głównych drogach, bo z jazdy po ciasnych zakrętach nie ma fanu. Nietrudno zgadnąć że wśród turystycznych enduro dominują tam Niemcy na BMW, najczęściej na maksa wypasionych. Afryk i Trampków też nie brakowało, chociaż niewiele było podróżujących z kuframi - raczej na lekko.

Mnie się dobrze jeździ właśnie w butach trekkingowych, zresztą w salonie motocyklowym Hondy widziałem bardzo podobny model w cenie o połowę wyższej. A kurtka motocyklowa po wyjęciu protektorów może służyć jako przeciwwiatrowa/przeciwdeszczowa (sprawdzone!). Połączenie trekkingu z motocyklem? - jak najbardziej. Zwłaszcza że na większość alpejskich szlaków trzeba wychodzić na tyle wcześnie i wracać tak późno, że często nie da się zrobić dwóch ambitnych dróg dzień po dniu. Potrzebny jest dzień odpoczynku od wspinania. I wtedy przydałby się motocykl...
Pozdrawiam