PDA

View Full Version : Zostaw zimę w domu, czyli chilijski chillout [2012]


jagna
03.02.2012, 17:26
Zostaw zimę w domu, czyli chilijski chillout

Usiłuję sobie przypomnieć, kiedy i gdzie przyszło nam do głowy to Chile. To chyba był Meksyk, sierpień 2011…

… noc, cisza, ciemność dookoła, silnik cicho burczy, siedzimy obok siebie w autobusie i włączył się nam obu tryb „jak to życie dało nam po dupie” na przemian z trybem „cholernie trudno wszystko zaczynać od początku w wieku lat 30+”. Po pół godziny biadolenia i dyskretnego wycierania łezek dochodzimy jednak do czegoś bardziej optymistycznego: zaczynanie od nowa też może mieć jakieś dobre strony. Kiedy dotychczasowe życie wali się jak domek z kart, zaczynasz inaczej patrzeć na życie. Zmieniasz priorytety. Zaczynasz robić, to na co masz ochotę, a nie to co powinieneś…

- Aga, właściwie to fajnie nam razem się jeździ, co? Pojedziemy gdzieś jeszcze?
- Zimą? Ferie?
- Ale żeby ciepło było…
- To najlepiej poszukać lata na południe od równika…
- Ameryka Południowa?
- Dwie kobiety? Same? No nie wiem…
- To może Chile? Tam jakoś bardziej cywilizowanie jest podobno…
- Chile? hmmm… Stoi!

A więc mamy kolejny babski wyjazd. Poszukiwania „tej trzeciej” okazały się tak zakręcone, że w końcu odpuszczamy. Nie chcemy nikogo z łapanki, różnie mogłoby się to skończyć. Przez moment był nawet plan wypożyczenia dwóch kółek w Argentynie i tego najbardziej mi szkoda. Ale nie rezygnuję. Jedynie odkładam na później.

Zupełnie nieoczekiwanie pojawia się Krzychu (stary dobry GS 1150) i oto jest nas troje.

Chile to baaaardzo długi kraj. Nie ma opcji, żeby zaliczyć cały kraj na jeden wyjazd, no chyba że bardzo po łebkach. A tego to ja bardzo nie lubię! Decydujemy się więc na północne Chile, czyli Atacama, Andy, wulkany, gejzery i salary.

Plan ogólny powstaje w bólach. Spróbujcie coś zaplanować na mapie w skali 1: 1 200 000! W ruch idzie także Google Maps, ale jakoś pokazana tam sieć dróg nie chce się nijak pokryć z wymienioną wyżej mapą tradycyjną. W dodatku Google się upiera, że przejazdu nie ma. Cóż. Przyjdzie się przekonać na miejscu. Pewne nadzieje pokładamy też w Garminie ;-)

Termin „unpaved roads” jest dość pojemny. Czy to będą porządne szutry, ścieżki przez pola kukurydzy, czy może piachy Atacamy? Się okaże… Przerywana szara kreska na mapie nie nastraja optymizmem… Ile km zdołamy dziennie przejechać naszym 4x4?

Generalnie plan jest taki: z Santiango na północ do Vicuñy (asfaltem) i wbijamy się na wschód w interior. I dalej wzdłuż granicy argentyńskiej i boliwijskiej zaliczamy po kolei wszystkie parki narodowe na czele z rezerwatem Los Flamencos na Salar de Atacama. Kończąc w parku Lauca pod granicą peruwiańską. Jedyne 1200 km na „unpaved roads”. Powrót asfaltem wzdłuż Pacyfiku i Panamericaną.

Plan, jak to plan, pewnie ulegnie licznym modyfikacjom. Zobaczymy jak autko będzie radziło sobie na tych dróżkach, a my na pustyni…

Podsumowując:
Bilety kupione.
Auto zarezerwowane.
Tysiąc sprzecznych opinii i rad wysłuchane.
Przewodniki przejrzane.
Lecimy.
...

jochen
03.02.2012, 17:50
No i??????

GRZELA
03.02.2012, 18:07
ruszyli ?

calgon
03.02.2012, 22:04
dajesz dajesz:-)))))))))

tedix86
03.02.2012, 22:24
czekam z niecierpliwoscia

rambo
03.02.2012, 23:37
Pewne nadzieje pokładamy też w Garminie ;-)..

Sam jestem ciekaw ;) :)

Zazigi
03.02.2012, 23:43
podaruj mi trochę słońca ;)

rambo
03.02.2012, 23:55
Mogę Ci polać jak coś :drif:

Zazigi
04.02.2012, 00:27
ciepłego?

rambo
04.02.2012, 05:14
Życie jest ciepłe ;)

bliźniak
12.02.2012, 01:47
04.02.2012 17:57

ja: spakowana?
Jagna: zdążę....
ja: kiedy ruszasz?
Jagna: jutro koło 13-14
Jagna: pakowanie też na jutro
Jagna: Krzychu i Danka siedzą cicho...
Jagna: pewnie też mają jak ja... spokojnie i bez stresu :)
Jagna: jak się wyrobię , to się zgłoszę wieczorkiem

...wieczorek:
Jagna: grrrrrrrrrr
Jagna: po spakowaniu namiotu i śpiwora mam jakieś 10 cm3 na całą resztę!!!!!!
Jagna: Lecę do sąsiada po walizkę...
ja: weź dwie, jedna może nie pomóc wystarczająco ;)
Jagna: (angry) i tak się nie mieści... co ja mam zostawić jak jeszcze nic nie wzięłam...
ja: upychaj, upychaj dasz radę... chyba ;)
Jagna: wiesz co, myśmy się chyba dobrze dobrali na ten wyjazd. Krzychu dzwoni, że tak o 2giej powinien skończyć wypisywanie faktur a Dana właśnie zaczyna wypełnianie 17sto stronicowego rozliczenia, które ma oddać w poniedziałek... a my jak dobrze kojarzę ruszamy w niedziele??? Gdzie jest kalednarz? Gdzie jest bilet?? To, to już jutro a nie w żaden poniedziałek!! :eek:

05.02.2012 10:49

ja: spakowana?
Jagna: przekładam część ciuchów do podręcznego
Jagna: przelewam szampony itp do mniejszych
Jagna: i jeszcze brzuch mnie zaczął boleć, więc następne 2 dni na tabletach p.bólowych
Jagna: Aaaaaaaaaaaa!!!!!
Jagna: (angry)
Jagna: a poznańska część ekipy ma już 1,5 h spóźnieniea...
ja: że co, że na samolot nie zdążyli??
Jagna: nie, no chyba zdążą, nie wiem, mieli już być w drodze, ja też....
Jagna: Dałam radę z pakowaniem, uff
Jagna: żegam się powoli, bo zaraz ja się spóźnię
Jagna: dam znać jak wyjąduję i się ogarnę
ja: kiedy na pol czas lądowanie?
Jagna: lądujęy coś koło 10 rano tamtejszego
Jagna: to będzie 15-16 jutro (chyba)
ja: leć nisko i po mału ;) i daj znać ...

bliźniak
12.02.2012, 02:22
06.02.2012 13:44

Godzina czekania na pasażerów, którzy utknęli w zepsutym tunelu (pewnie chodziło o taki jeżdżący tunel - w skrócie pociąg ;)) między madryckimi terminalami. Później już tylko 13,5 godziny lotu z 3 dzieci obok... nic nie powiem na ten temat. Widok amazonki z okien samolotu leczy wszystkie trudy podróży - bezcenne...
:drif:

08.02.2012 14:29

Pierwszy namiotowy nocleg w Andach za nami. Wieczorem +30'C, rano też była '3' z przodu, tylko zera zabrakło... brrrryyy. Szutry na razie ok. Dziś tylko przelot 600km

09.02.2012 01.13

Zachód słońca nad Pacyfikiem - mmm..... Pozdrawiam z La Sereny :*
Chyba było jakieś "winko" wieczorem :haha2: - smsa 'przedrukowałem' po uporządkowaniu luźno rozsypanych literek, wg interpretacji własnej ;)

10.02.2012 17:33

Czekam na rybkę w porcie pod Antofagasta. Dziko tu, trzeba uważać na paliwo. Spaliśmy na plaży nad Pacyfikiem. Grzeje i widoki obłędne...
Trzeba było jechać... :drif:

11.02.2012 00:36

Fajnie czasem nie spać w namiocie i się umyć ;) Czerwona się zrobiłam... od słońca - siedzieliśmy 15 minut na plaży - wystarczyło

11.02.2012 21:50

Utknęliśmy na Atacamie. Są burze i ogromne spływy błotne. Zerwało drogę, przejechać się nie da, a nie mamy paliwa, żeby się cofnąć 300km. Dookoła burze, a spływy na 2m wysokie! Mam naprawdę stracha :(
- :stop: Kompiele błotne sobie odpuść, trzymaj się stabilnej materii, paliwo spuść z jakiejś koparki i wyrywaj z tamtąd póki jest którędy!

cdn...

bliźniak
12.02.2012, 14:13
Jakoś w nocy dostałem maila: ekipa jest w San Pedro de Atacama, wszystko w miarę ok, dotarli cali i zdrowi do cywilizacji, są w hostelu, w którym nawet jest internet :) Pada deszcz, choć podobno tam nie pada w ogóle nigdy, jest gorąco - to akurat w standarcie. Auto muli pod każdą górę, a podobno miało śmigać jak mały samochodzik.... może to wina wysokości często powyżej 3000mnpm. Nic tam generalnie nie ma, ale jest pięknie - jak pisze Jagna.... pozostaje mi wierzyć na słowo jak na razie ;)

jagna
13.02.2012, 03:31
Hola!

Todavia estamos viviendo pero hay aventuras :-)

Jeszcze żyjemy! Nie wiem, czym sobie zasłużyliśmy, ale właśnie mamy okazję przeżywać największy deszcz, jaki wystąpił na Atacamie od jakiś 15 lat.
Drogi rozmyte, mosty pozrywane itp. Nasze plany musiały ulec zmianie, więc jutro lecimy pod granicę z Peru, może tam będzie lepiej.
Jest mało zabawnie, kiedy droga do przodu nie istnieje, do tyłu jeszcze tak, ale do następnej stacji benzynowej jest 300 km, a w baku jakieś 10 litrów. A dookoła szaleje burza i nie ma nic.

Poza tym jest super.

I zasada Chile: Jeśli myślisz, że jesteś na środku niczego, to za godzinę przekonasz się, że istnieje jeszcze większe nic.

I to jest piękne!

A teraz się trochę polansuję,
poniżej zdjęcie reklamowe dla Suzuki.
Plaża nad Pacyfikiem , w tle górki na 2000 m.

Poza tym mamy już chyba poparzenia Igo stopnia, cienia w zasadzie brak, bo słońce w zenicie. I nikt tu nie mówi po angielsku!

Do usłyszenia

Jagna, Dana & Chris

Rychu72
13.02.2012, 08:42
Więcej fotek proszę i ...... może bez tego wypasionego autka, bo psuje klimat adventure ;)

Adagiio
13.02.2012, 09:44
Hola!

Todavia estamos viviendo pero hay aventuras :-)

La vida sin la aventura el 'aburrido .

jagna
14.02.2012, 03:28
Więcej fotek proszę i ...... może bez tego wypasionego autka, bo psuje klimat adventure ;)

a teraz wystarczająco adventure?

Dziś przyjechało wojsko ratować sytuacje, a my zrobiliśmy ewakuację w stronę Peru

Rychu72
14.02.2012, 07:49
A gdzie fotka jak przejezdżacie Vitarką po tym moście wiszącym ???!!!! http://africatwin.com.pl/images/icons/icon10.gif:D:D

Zazigi
14.02.2012, 09:13
Niekiepsko, aż trudno sobie wyobrazić :)

bliźniak
16.02.2012, 09:16
Od razu widać wyraźnie, że Jagna policzyła by te grunty lepiej :) Nie marnując czasu zabrała się do pracy - patrz fotka nr 2 ;)

jagna
21.02.2012, 01:36
Hola!

Dzis ostatni juz wieczor w Chile. Moze i dobrze, bo inaczej mialabym gwarantowany alkoholizm. Ach, te chilijskie wino...

W koncu przestalo padac i dalo sie pojezdzic off w gorach, szczegoly pozniej :D

Na koniec wygrzalismy kosci na plazy, jestesmy spaleni sloncem, pelni wrazen oraz pescados i mariscos, i jutro wsiadamy do samolotu.
Zastanawiamy sie tylko, jak wytlumaczyc sie w wypozyczalni, ze Suzuki wyglada jak wyglada... Pewnie bylismy pierwsi, ktorzy tak przeciagneli to autko gorami i szutrami do 4500 m n.p.m.:dizzy:
Do zobaczenia/uslyszenia

Hasta luego amigos!

jagna
23.02.2012, 21:09
Hola!
Powroty po takich wyjazdach są trudne. Bo choć tęskni się w końcu troszeczkę, ale też przyzwyczaiło się do bycia w podróży. Do intensywności doznań, ciągłych zmian, inności...
Jednak wrócić trzeba. Choćby po to, żeby popracować i zarobić na następną podróż…
Z jednej strony – miło spać w końcu w swoim własnym łóżku ze swoim własnym kotem.
Z drugiej – powrót do szaro-buro-deszczowo-zimnej ojczyzny…

Ale przed oczami mam takie widoczki jeszcze:
28983

A więc jestem w domu. Bogatsza o nowe doświadczenia, nowe znajomości oraz karimatę made in Chile. I oczywiście jakieś 5 kg muszli i skał.

Już wiem, co to znaczy guerilla camps i chyba to lubię.
Przekonałam się, że woda na południowej półkuli faktycznie kręci się w lewo!
Wiem, że da się wysiedzieć w samolocie 13,5 godziny obok trójki płaczących dzieci.
Da się też przeżyć 10 śniadań z rzędu, na których jest tylko tuńczyk z puszki
Można także przejechać 2000 km bez prawa jazdy, które zostało w domu.
Nie posądzałam się także o umiejętność przeżycia 16 kolejnych mocno alkoholowych wieczorów…

Podsumowanie na gorąco wyszło nam tak:

ilość uczestników: 3
kilometry: 6100
paliwo: 9,9 l/100 km
wysokość: 0 - 4442 m n.p.m.
temperatura: 3 - 30°C
alkohol: ok. 40 l białego wina, 1,5 l czerwonego, 0,5 l rumu. Jeden wieczór piliśmy też piwo…

Teraz nie zostaje nic innego jak zrobić przegląd tysięcy zdjęć i zacząć pisać relację…



Motto naszego wyjazdu w formie obrazkowej:

https://lh3.googleusercontent.com/-cYFmL11YteA/T0Vzh5-ideI/AAAAAAAAI4A/_1NDgZdaphY/s720/IMGP4342.JPG

wilczyca
24.02.2012, 00:26
ho ho ho!
i to jedno, gorące zdjęcie ma nam, "afrykańcom", wystarczyć na dzisiejszy wieczór?! :D :drif:

da-waj! da-waj! da-waj!

:lukacz:

oskar_z
24.02.2012, 11:48
Jagna ogarnij się po powrocie i zacznij pisać nie zapominając o zdjęciach:)

Ronin
24.02.2012, 13:34
:lukacz:

jagna
24.02.2012, 19:06
Czas czynić swą powinność!
Zaczynam relację.

Najpierw osoby dramatu:

Dana - element totalnie nieprzewidywalny i nieobliczalny. Znany mi ze studiów oraz wyjazdu Utah&Arizona: (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=10065)
https://lh4.googleusercontent.com/-hcXwZi6uHM4/T0e9LJiE_rI/AAAAAAAAI9g/jL70RDKacQQ/s640/IMG_3361.JPG

Krzychu – poznańska perfekcja i zorganizowanie oraz właściciel jedynej słusznej marki. Od 11 lat ujeżdżamy razem BMW kilka razy w roku:
https://lh6.googleusercontent.com/-nCilx21bRFU/T0e9NfodPuI/AAAAAAAAI9w/Rdrecz1vtyw/s640/P1010121.JPG

No i moja skromna osóbka, czyli Jagna:
https://lh5.googleusercontent.com/-8xzWCFm1uEY/T0e9MNhtTMI/AAAAAAAAI9o/iadYRPK1wuU/s640/IMG_3366.JPG

Miejsce zdarzenia: Chile

Najbogatszy i najbardziej europejski kraj Ameryki Południowej, czyli Ameryka dla początkujących. Już jest latynoski luz i maniana, ale jeszcze jako taki porządek.
Kraj kontrastów przyrodniczych: pustynie i lodowce:cold:, morze i góry, ulewy i słońce:Sun:. I wszystko w jeden dzień.
Kraj pierońsko długi i wąski. Jedna asfaltowa droga północ – południe (Panamericana) i kilka mniejszych odchodzących w bok. Mnóstwo dróg w budowie. Pewnie za 5 lat już nie będzie tych pięknych szutrów… :(
Chile to kraj pick-upów i ogromnych ciężarówek. Poza miastami na szosach brak zupełny osobówek, jedynie camiones (ciężarówki) , pick-upy i SUV-y.
Carabinieros na każdym wylocie z miasta i granicy regionu kontrolują prawie wszystkie pojazdy. „Buenos dias, kontrola rutynowa, wiedzą Państwo, że nie mają prawego światła? Tak? To proszę gdzieś później kupić żarówkę, dobrze? Miłego dnia!”. :Thumbs_Up:
Szacując ilość przydrożnych kapliczek, gdzie ofiara jest wymieniona z imienia i nazwiska, wydaje się, że połowa Chilijczyków ginie na drogach. Kapliczki prześcigają się w ilości chorągiewek i sztucznych kwiatków. :dizzy:Obowiązkowa flaga Chile. Czasem trafia się brazylijska.
Szczególnie w północnym Chile, gdzie ludność jest głównie pochodzenia indiańskiego, mocno wyróżniamy się urodą. Wszyscy się na nas patrzą i szepcą na ucho. Dziwnie być takim odmieńcem… A skąd jesteście? Argentina? No? Poloña? To chyba nie w Ameryce? Europa, aaaaa! Koło Norwegii może? Aaaaa, papież!

Pokochaliśmy to Chile.

jagna
24.02.2012, 19:21
Dzień 1, 5-6 luty

Niedziela. Bardzo ciężka niedziela, bo poprzedzona przez całą trójkę kilkudniową pracą w wersji „very hard”. Pakowanie zostawiam na ostatnią chwilę, czyli 3 h przed wyjazdem. Błąd! Jak zmieścić namiot, karimatę, śpiwór i całą niezbędną resztę w walizkę? Szybka zamiana walizki z sąsiadką na większą, ale nadal nie wchodzi. Wymiana karimaty na materac. Wywalenie połowy kosmetyków i ¼ ciuchów. Wlazło.
Ekipa poznańska ma być u mnie o 12 i ruszamy na Berlin. O 11 telefon od Dany, robi mi właśnie przelew za wypożyczenie auta. Jak to robi przelew?! Jadąc samochodem?! Nie, nawet jeszcze nie wyjechali… :dizzy:
W końcu są, jedziemy. Na Tegel czeka Fazi, wpakowujemy Krzycha do samolotu (leci osobno, bo się na bilet Iberii nie załapał), Dana jeszcze stuka w laptopa, my idziemy na kawę.
https://lh6.googleusercontent.com/-NIsRzapH2Mk/T0fM87lnoRI/AAAAAAAAI-I/f7bC8EEEaHM/s720/IMGP4057.JPG
Zostawiam auto Faziemu (i to był błąd…) W końcu i nas czas, lecimy do Madrytu.

Lotnisko w Madrycie – lekki koszmar dla tych, którzy muszą zmienić terminal w krótkim czasie. Jakoś się udaje, samolot odlatuje jedynie z godzinnym opóźnieniem. Czuć już bałaganikiem latynoskim…
Przed nami 13,5 h lotu do Santiago.
Mapka trasy przelotu:
https://lh6.googleusercontent.com/-ZtiZPmj4QO4/T0VkEY5L1JI/AAAAAAAAIyU/_sViipvhj2E/s720/IMGP4066.JPG

Lecimy w nocy, dopiero rano są jakieś widoczki:
https://lh4.googleusercontent.com/-auebnWHeN64/T0VkFMtOOYI/AAAAAAAAIyY/1Fi5HofLpcA/s512/IMGP4061.JPG

Lądujemy wszyscy o tej samej godzinie, czeka na nas gość z wypożyczalni – takiej tańszej, nie-lotniskowej. Ale gdzie jest hiszpańskojęzyczna część ekipy, czyli Krzychu? Czekamy, uśmiechamy się do pana, usiłując na migi wytłumaczyć, że napis „Krzysztof G.” , który pan ma na kartce to właśnie my. Średnio nam to idzie. W końcu zguba się odnajduje, jedziemy odebrać auto.

Nazywa się toto Suzuki Grand Nomade, czyli Vitara wersja chilijska. Najuboższa możliwa wersja, silnik 2,4 w benzynie, opony szosowe… No nic, jakoś damy radę. Jak się okaże, czasem bardzo „jakoś”… :mur:

Podpisując papiery odkrywam brak prawa jazdy:mur:. @#$!!!! Trudno. Nie daruję. Będę jeździć bez. Mam kolorowe ksero, ale nie sądzę, żeby to satysfakcjonowało policję…
Usiłujemy się coś dowiedzieć o stanie dróg w górach, bo nasze mapy (mamy 3 różne) mają bardzo odmienne zdanie na ten temat. Gość wiele nie wie i odsyła do informacji turystycznej, gdzie na pewno wiedzą. Informacja jest na ulicy Prudencia, do której prowadzi spod wypożyczalni ulica Alameda.

Odpalamy Garmina. Prudencia – brak. Alameda –brak. Ciśnie mi się na usta hasło znane mi z FAT: Rambo – masz w ryja ;)
No to pięknie. 4-milionowe miasto pełne kierowców z latynoską fantazją, a my będziemy jechać na podstawie mikromapki z Lonely Planet. Rambo – masz w ryja ;)
Jedziemy główną ulicą , która nazywa się wg przewodnika oraz pana z wypożyczalni Alameda. A na tabliczkach jak wół: Av. Lib. Ber. O’Higgins. Ki czort?
Zagubieni totalnie dajemy Garminowi (i Rambo) ostatnią szansę. Wklepujemy adres hostelu. Jest! Jedziemy. Dojeżdżamy.

Pytam się gościa w recepcji o co chodzi z tą Alamedą i O’Higginsem. Nazwa O’Higgins jest oficjalna, ale nikt jej nie używa. Za wyjątkiem Garmina. No dobra, Rambo – nie tym razem…

Bierzemy prysznic (o standardach chilijskich łazienek hostelowych lepiej wspominać nie będę) i idziemy na miasto.
Santiago to jeszcze jakby Europa, małe akcenty latynoskie:
https://lh3.googleusercontent.com/-9TraThCl1og/T0VpKx36ulI/AAAAAAAAI10/tk_HS_iqLOo/s640/IMG_0179.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-I2rm7QLmLtg/T0VpH6oIDWI/AAAAAAAAI1s/13Eot8MI-Fc/s640/IMG_0167.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-nKnnzm_UQKA/T0VkH_EdwfI/AAAAAAAAIyg/8pZDjdOQFgw/s720/IMGP4083.JPG

Lato w pełni. Miła odmiana. Granaty na drzewach:
https://lh4.googleusercontent.com/-cYth-hy7APc/T0VpJSvR2aI/AAAAAAAAI1w/wvHIglqzdxo/s640/IMG_0170.JPG

W informacji turystycznej gość twierdzi, że wschód Chile jest w ogóle nieosiągalny, mamy się trzymać asfaltu, w ogóle Panamericana na północ od La Sereny to już samobójstwo... Zaczynam myśleć, że facet chyba w życiu nie wyjechał poza Santiago i grzecznie mu dziękujemy :Thumbs_Down:. Dostajemy jedank mapkę dróg asfaltowych w Chile no i, hm, na północy są to dosłownie dwe krzyżujące się kreski. Ruta 5, czyli Panamericana oraz Ruta 11 prowadząca do Boliwii...

Ciekawe rozwiązania techniczne:
https://lh5.googleusercontent.com/-eEFL2rLxSX0/T0VkG1xgsOI/AAAAAAAAIyc/punGnsHRqiM/s720/IMGP4080.JPG

Idziemy na obiad, korzystając z chilijskiego wynalazku: zestawów lunchowych, gdzie wybiera się dania, napoje i desery z kilku dostępnych, a całość za jakieś 6$. Kelnerka podchodzi po czym ucieka słysząc język polski. Na szczęście za jakiś czas udaje nam się ściągnąć wzrokiem innego, mniej strachliwego kelnera...

Przestroga dla motocyklistów?
https://lh3.googleusercontent.com/-g5B9o13rIF8/T0fzyXBqDRI/AAAAAAAAI_E/Mz3rdJdWNxg/s640/IMG_0219.JPG

Wieczorem Dana usiłuje dokończyć Strasznie Ważną Robotę Na Wczoraj:
https://lh6.googleusercontent.com/-Jo2xtFBuaxs/T0VkJGikKMI/AAAAAAAAIyk/JlSZdstXFEA/s720/IMGP4084.JPG

A pozostała dwójka, czyli Krzychu i ja:
https://lh3.googleusercontent.com/-QmCuDHz0zmM/T0VkK0WKKcI/AAAAAAAAIyo/fUpK31VfTVM/s512/IMGP4087.JPG

Zmęczenie oraz powyższy powodują, że nie bardzo resztę pamiętam, ale zdaje się, że na koniec była mocno międzynarodowa impreza grillowa. I że zaginął dekielek od mojego aparatu. Po raz n-ty, ale po raz pierwszy tak skutecznie. Kiedy rano odzyskuję przytomność, nie ma śladu ani po imprezie, ani po dekielku…

bliźniak
24.02.2012, 22:04
:lukacz: proszę sobie nie przerywać pracą zbyt często, bo się widzowie niecierpliwią :drif: ;)

jagna
25.02.2012, 18:30
Dzień 2 (7 luty)

Oj boli główka, boli…
Krzycha za to chyba plecy bolą, od mojego ciągłego kopania w plecy. Spał na piętrowym łóżku nade mną i straszliwie chrapał. :spac: Musiałam jakoś reagować. Kopanie od dołu było najprostsze ;)
Danę znajdujemy w łóżku obok jeszcze we wczorajszej sukience. Wersja oficjalna – „ależ nie chciałam was budzić po nocy szukaniem piżamy”. Niech i tak będzie.

Jak na taki zawszały hostel (Moai Viajero, NIE polecam), śniadanko dają całkiem, całkiem. Jajeczko, bułeczki, arbuz.
Przepakowujemy bagaże do auta, w końcu mogę się pozbyć z walizki namiotu i innych takich. Do tego na dnie ląduje zimowa kurtka i ciepłe buty. Witaj lato! Życie staje się prostsze!
Dana załatwia jeszcze milion rzeczy w sieci, jakieś przelewy, rezerwacje, obiecane roboty. A my czekamy z coraz bardziej zaciętymi minami. Jeszcze tylko tankowanie w mieście, Dana załatwia rezerwację w biurze podróży (leci później na Easter Island) i w końcu możemy RUSZYĆ W PODRÓŻ.

OFF Topic: Toczę lekką wojnę podjazdową o szutry z Krzychem, który uważa, że mamy za mało czasu i za dużo zaplanowane, i musimy z części zrezygnować. Ja najchętniej w ogóle pożegnałabym się z cywilizacją, ale niestety bardziej Krzychu ma rację. W interiorze nie istnieją W OGÓLE stacje benzynowe, a mapy totalnie nie pokazują czego można się spodziewać – czy żwiru gładkiego jak stół, czy wyboistej drogi z ostrymi kamieniami. Do tego jeszcze pogoda każe nam mocno zweryfikować plany, ale o ty później…

Pierwszy dzień jazdy na wszelki wypadek zaplanowaliśmy lajtowo. Cel: camping przy termach Valle di Colina. To jakieś 100 km na południowy wschód od Santiago. Droga wije się do góry łagodnymi serpentynami, do połowy piękny asfalt:

https://lh6.googleusercontent.com/-iFK__OsWNCU/T0VkMXHL2sI/AAAAAAAAIys/OW5gVGZtH10/s720/IMGP4097.JPG

a później pojawia się nasz ulubiony znak/napis „Fin de pavimento” czyli koniec asfaltu. Zobaczymy go jeszcze nie raz ;)

Nadal jedzie się lajtowo. To najlepszy rodzaj chilijskiego szutru. Średnia bezpieczna prędkość to 80-90 km/h, po prostej można szybciej.
https://lh3.googleusercontent.com/-F6lZCoBFZ3I/T0VkNvMbtsI/AAAAAAAAIyw/A-z-IGjF47g/s720/IMGP4099.JPG

czasem zmiana nawierzchni:
https://lh3.googleusercontent.com/-UUIi_nDdX-Y/T0VkQfbAvpI/AAAAAAAAIy4/3vu2cVGuysU/s720/IMGP4116.JPG

oczka nam się śmieją, bo widać już lodowce na szczytach gór. Jest gorąco, koło 30 stopni i niesamowite słońce. Jesteśmy najbardziej na południe z całej podróży, jakiś 34 stopień szerokości południowej. Czyli dzień mamy najdłuższy, ale słońce najniżej (=mamy jeszcze jakiś cień ;) )
No i bladzi jeszcze jesteśmy ;)
https://lh3.googleusercontent.com/-bIp0rH4Ikdc/T0fz03BchLI/AAAAAAAAI_M/DXaD_6dZAxo/s640/IMG_0225.JPG

Droga przy okazji prowadzi do jednej z niezliczonych chilijskich kopalni i czasem się kurzy za camiones:
https://lh6.googleusercontent.com/-TbxI6OnKMf0/T0fz2nccgHI/AAAAAAAAI_U/Tq_q3C0UBZQ/s640/IMG_0236.JPG

Pod koniec (już za kopalnią) szuter robi się kamienisty i węższy. Tu już sobie 80 km/h nie pojeździmy:
https://lh4.googleusercontent.com/-P3aGl6OVMe0/T0f1EVT35BI/AAAAAAAAI_o/CW45ckI2FqE/s640/IMG_0291.JPG

W końcu dobijamy do Valle di Colina. To koniec doliny górskiej, wjechaliśmy na jakieś 2500 m n.p.m.
Wypływają tu gorące (jakieś 70 stopni) wody. Wapienne chyba. Przepływają przez kilka baseników, im niżej tym chłodniejsza woda:
https://lh6.googleusercontent.com/-5qUymIb-uRE/T0VkRuri-bI/AAAAAAAAIy8/DvM0M5jp46w/s720/IMGP4121.JPG

Muszę sprawdzić skąd ta woda:
https://lh3.googleusercontent.com/-TMwF_hoZp50/T0VpM7c6CWI/AAAAAAAAI14/0bZS1BUcTd4/s512/IMG_0306.JPG

W tym na samej górze wysiedzieć się nie da, a na dnie jest ułożona wężownica do podgrzewania wody w prysznicu kampingowym ;)

Leżymy w wodzie z widokiem na góry i lodowce, mmm…
https://lh3.googleusercontent.com/-3m9i4auSAk4/T0VkTEi9DuI/AAAAAAAAIzA/3Q3NYEDRL6I/s720/IMGP4126.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-eFID-DvZru0/T0VkUQk4rII/AAAAAAAAIzE/8zcwHs-VVtU/s720/IMGP4128.JPG
Zanurzenie po szyję nie z wrodzonej skromności, tylko z wiatru. Wiał straszliwie i przeniklwie. Wyjście z basenu wymagało niezłego samozaparcia! Podobnie jak skorzystanie z prysznica w kampingowych baños. Pięć minut się zastanawiałam, czy stanąć na tej podłodze w klapkach, po czym przyszła Chilijka, rozebrała się, i stanęła na boso…
Krzychu mnie później pocieszał, że sól i wysokie temperatury oraz suchość klimatu nie sprzyjają rozwojowi grzybków… Oby…

Pytamy się, gdzie możemy rozbić namiot. Właściciel robi szeroki gest ramion: gdzie wam się podoba.
No to tu nam się podoba, z dala od innych:
https://lh3.googleusercontent.com/--n-GKPmgSls/T0VkWdM0_vI/AAAAAAAAIzI/3E4wzkMN09A/s720/IMGP4133.JPG

Tylko sobie wjedziemy w taką nieco zaciszniejszą kotlinkę i będzie może ciut mniej wiało. Może.
Idziemy obejrzeć okolice.
Gospodarstwo pasterskie:
https://lh4.googleusercontent.com/-hLvl2_CTJGQ/T0VpPTklb1I/AAAAAAAAI18/MA99nt3Htnk/s640/IMG_0378.JPG

Właściciel zapewne:
https://lh4.googleusercontent.com/-DIPUJ-0L62o/T0VpQ_DfcXI/AAAAAAAAI2A/aThjH5kuEPw/s640/IMG_0399.JPG

zwróćcie uwagę, czego dosiada. Muły są tu bardzo popularne.

Zachodzi szybko słoneczko i robi się podejrzanie zimno:
https://lh3.googleusercontent.com/-U6xyFQxy81w/T0VkXQeIvjI/AAAAAAAAIzM/TrGHDFN-PUw/s720/IMGP4136.JPG

Może ognisko poprawi nieco sytuację termalną? Tylko z czego, jak drzew brak? Kaktusy?
https://lh5.googleusercontent.com/-CzCPavt-GFc/T0VpSvXtmwI/AAAAAAAAI2E/Ob30hLH27FQ/s640/IMG_0445.JPG

Ognisko + wino częściowo poprawiło atmosferę. Pierwszy raz delektujemy się południowym niebem. Znajdujemy krzyż południa. Jest niesamowita ilość gwiazd, jak to z dala od cywilizacji.

https://lh6.googleusercontent.com/-qJ1WnJgVGvE/T0VpTo82RoI/AAAAAAAAI2I/stPymuJl9CU/s640/IMG_0465.JPG

Robi się konkretnie zimno, ubieram koszulki „termokurczliwe” oraz 2 polary i zaszywam się w śpiwór. Leżę na materacu, w którym po kolei otwiera się każda z 7 komór i uchodzi powietrze, wrrr… Po chyba setnym nadmuchaniu każdej w końcu przestaje, ale postanawiam bezwzględnie kupić karimatę, której nie zdołałam zabrać z domu.

Coś koło piątej jest tak zimno, że się budzę. :cold: Może w samochodzie jest cieplej? Śpi tam Dana, może nachuchała ociupinkę? Nagle słyszę drzwi od auta i pytanie Dany: „Aga, macie tam ciepło? Może ja też przyjdę?” ;)

RAVkopytko
25.02.2012, 20:46
„Aga, macie tam ciepło? Może ja też przyjdę?”
:D podobnie zapytałem w lipcową noc nad naszym morzem ,też Agę(nie autorkę ) i..... mieliśmy ciepełko ;)
fajna kreska na monitorku w samolocie :D
Jagna dawaj :lukacz:

raf
26.02.2012, 16:57
Dalej proszę:lukacz:

jagna
26.02.2012, 20:55
Dzień 3 (8 luty)

Nad ranem jest tak na oko +3°C. :cold: Nie ma rady, trzeba jakoś przetrząść się z zimna z godzinkę i wstać:

https://lh4.googleusercontent.com/-7YlF_O0j-Gw/T0VpU6DHa1I/AAAAAAAAI2M/vh0Hco-AiY4/s640/IMG_0507.JPG

Krzychu postanawia ogrzać się (jak połowa Chilijczyków z kempingu) w termach, my chowamy się w aucie i szczękamy zębami :cold:, potem zjeżdżamy w dół na śniadanko w słońcu:

https://lh6.googleusercontent.com/-l4aN52VFh2o/T0VpY_-hCvI/AAAAAAAAI2Y/JGGpJmDGgNo/s640/IMG_0558.JPG

Zaczynamy niniejszym serię kilkunastu śniadań z tuńczykiem w roli głównej i najczęściej jedynej :mur:. Nie wiadomo dlaczego, ale tuna to jedyna rzecz, jaką w Chile można znaleźć w puszce. A wwożenie jedzenia do Chile jest surowo zabronione. Widzieliśmy, jak na lotnisku facet płacił mandat 200$ za 1 (słownie: jedną) pomarańczę!

Na śniadaniu mamy gościa:
https://lh6.googleusercontent.com/-sYp5auY1VCQ/T0VpaEZYu2I/AAAAAAAAI2c/gYye-phJTJw/s640/IMG_0560.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-QY-6tUr0gxs/T0VpXDwr0hI/AAAAAAAAI2U/CSovLIZ7rkc/s640/IMG_0545.JPG

Wracamy tą samą drogą do Santiago:
https://lh3.googleusercontent.com/-7NsHxzems9s/T0VkZutTPSI/AAAAAAAAIzU/AifGxS9rWZ0/s720/IMGP4140.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-REFOFmi-2GQ/T0VkbjW-FoI/AAAAAAAAIzY/AMJV_Fno3xo/s720/IMGP4145.JPG

Na przedmieściach małe zakupy (=puszki tuńczyka i owoce). W sklepie widzimy takie dziwne coś:
29013

nawet w Polsce produkowane, pod Nowym Tomyślem…

Off topic: Zastanawiamy się, czy chilijska flora bakteryjna bardzo odbiega od naszej, tzn. czy koniecznie trzeba myć owoce (niestety mimo wieloletnich starań, nikomu nie udało się wpoić mi tego zwyczaju) i pić butelkowaną wodę. Opinie są podzielone. Działania też więc dzielimy: Krzychu myje brzoskwinie (dla czystości sumienia chyba), ja nie. Zjadam ze skórką i chilijską florą bakteryjną. I konserwantami zapewne… :dizzy:

Dalsza część dnia upływa nam na przelocie do La Sereny. Bierzemy Santiago nieco bokiem i ruszamy na północ. Przez San Felipe przebijamy się do Cabildo. Na mapach droga zaznaczona jako szuter, na GPSie jej brak, w rzeczywistości nówka asfalt. Jestem nieco rozczarowana, ale to piękna, pusta, zakręcona na maxa droga.

https://lh4.googleusercontent.com/-z18DN--MnrE/T0f7dDnsC5I/AAAAAAAAJAI/JfnEfS8GMkk/s720/IMGP4149.JPG

I kaktusy niczego sobie:
https://lh6.googleusercontent.com/-Ui2BLmbPkFw/T0f7pHw6gEI/AAAAAAAAJAE/JFw5ywEtJvo/s512/IMGP4151.JPG

I winnice… o, te bardzo lubimy. A szczególnie ich produkty końcowe ;)
29014

Za Cabildo wskakujemy na Ruta 5 (Pan-am) i nudne 500 km na północ. Siadam za kółkiem i po jakiś 3 godzinach konstatuję, że przez cały czas to ja wyprzedzam, a nikt mnie. Hmmm, chyba trzeba przestawić się na południowoamerykańskie „nie śpieszy mi się nigdzie”. Na szczęście Nomada przy 150 km/h nadal pali koło 10 l.

i tak sobie jedziemy:
29015

Noclegu szukamy koło La Sereny, podobnie jak z milion Chilijczyków (jest peak season). Strasznie hotelowa okolica. W końcu Krzychu na kampingu, który jest cały „occupado” oświadcza portierowi, że jak nas nie wpuści, to dwie „chicas” które ma w aucie z pewnością go zamordują. Wziął go na litość i zadziałało.

Kamping fajny i kolorowy:
https://lh6.googleusercontent.com/-gMls6wfSYeA/T0VkdkMyA_I/AAAAAAAAIzg/RZL6c8MmEe8/s720/IMGP4164.JPG

Idziemy przywitać się z Pacyfikiem:
https://lh5.googleusercontent.com/-LfbaHSAEH3c/T0VkcZ32O-I/AAAAAAAAIzc/qJadscYbfJ8/s720/IMGP4156.JPG

Na wieczór Krzychu szuka czegoś w swoim przepastnych kieszeniach i znajduje… dekielek od Pentaxa. Hurra! :bow:

Tym razem cieplutka noc i Dana decyduje się spać w namiocie na moim materacu – ja mam już karimatę :spac: Teraz ona walczy z otwierającymi się samoczynnie zaworkami przez pół nocy…

cdn...

Paluch
26.02.2012, 23:52
Eeee tam Vitara. Samuraja nie mieli :D?
Jagna pisz nie ociągaj się ;).

jagna
27.02.2012, 11:49
Z wypożyczalniami jest tak: jak nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)

Z "terenówek" do wyboru były jeszcze pick-upy. Pewnie lepiej dawałyby sobie radę, ale bagaże musiałyby jechać na pace, a czasem jednak auto zostawało samo w mieście...

Robota po powrocie mnie przygniotła i trochę ciężko pisać, ale za to filmik mój nieudolny wstawię :Sarcastic:

Chile unpaved:

uEBvOs7C1Fw

bliźniak
27.02.2012, 17:17
Powalająca obfitość fauny i flory ;) Za to Afryczka miała by co robić :D :at: no i vodka.pl mnie rozwaliła :haha2:

jagna
28.02.2012, 15:27
Dzień 4 (9 luty)

Siedzieliśmy z Krzychem długo w nocy – cieplutko, a do uszu dochodziły takie miłe wakacyjne odgłosy :dizzy: i szumy kempingu – gdzieś tam daleko impreza, tu radio, tu gitara, a tam ptak się drze… No wakacyjnie się zrobiło w końcu na całego.

-Aga, jak myślisz, co właśnie robi nasza ekipa od beemek?
-Śpi grzecznie? Tam jest chyba 5 rano…
-Eee, to może już wstaje powoli? Sprawdzimy?

Niniejszym przepraszam solennie kolegów beemiarzy za denerwujące sms-y mówiące coś o ciepełku, Pacyfiku i plaży. W ciągu pół godziny (że też im się chciało o tej 5tej rano…) dostajemy od wszystkich info zwrotne, które można streścić tak „ Q..wa tu jest -20°!!!”. Ups…

Rano biegniemy pod prysznice (w końcu nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja:Sarcastic:), niestety ciepła woda właśnie wyszła…
Na dziś niestety mało ciekawe plany: dalszy przelot Panamericaną. Co prawda nie będzie to już dwupasmowa autostrada, tylko zwykła droga.
Taki urok Chile – zawsze w końcu dopadną cię dłuuuugie przeloty…

Na północ od La Sereny czyha się NIC. Na razie takie mniejsze. Zniknęły rośliny, czasem jakiś kaktus się przyczai albo suchy krzaczek, ale dookoła jeszcze pełno ciężarówek, pick-upów i SUVów. Ale z każdą nawiniętą setką kilometrów jest ich mniej. I w końcu przychodzi taki moment – nie ma NIC. Tylko droga, szare wzgórza, góry gdzieś na wschodzie i my. Środek NICZEGO.

Tu jeszcze Ruta 5 z camiones, i Pacyfik na zachodzie…
https://lh4.googleusercontent.com/-XngCsilISjo/T0vOgdT_n4I/AAAAAAAAJBo/5MJkbE1IkLo/s640/IMG_0733.JPG

biedniej się zrobiło w porównaniu z Santiago:
https://lh5.googleusercontent.com/-EA5CC1CNjHI/T0vOhOudhqI/AAAAAAAAJBw/5BK-rYWROLM/s640/IMG_0749.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-E-v0w9qbRRg/T0vOj2ObPfI/AAAAAAAAJCI/tw2BtiPJ0Rc/s640/IMG_0789.JPG

kto zgadnie, o czym ostrzega ten znak?
https://lh6.googleusercontent.com/-_fVnlfdyCas/T0vOilxkJCI/AAAAAAAAJCA/n0eStIMt6Po/s640/IMG_0787.JPG

pamiątkowe zdjęcie w mieścinie Domeyko:
https://lh6.googleusercontent.com/-FagbVKuP3_I/T0VkejV6DyI/AAAAAAAAIzk/7N5LLKnYtDI/s720/IMGP4166.JPG

I coraz większe NIC się robi:
https://lh6.googleusercontent.com/-RsobJkMNFCw/T0vOhwRzWtI/AAAAAAAAJB4/4OhCw-Mj2Ds/s640/IMG_0765.JPG

Zjeżdżamy z Ruta 5 do Copiapó (podoba mi się bardzo wymowa tej nazwy, akcent na ostatnie o), zatankować (stacje są WYŁĄCZNIE w miastach). Copiapó to według Lonely Planet brzydkie miasto pełne górników.
A nam się bardzo spodobało:
https://lh3.googleusercontent.com/-wMCUDvnQhNo/T0Vkg5u2TAI/AAAAAAAAIzo/z350B_64T-A/s720/IMGP4172.JPG

zostawiamy Danę w kawiarni z wi-fi, żeby mogła wysłać Strasznie Ważne Dokumenty do Polski :mad: i łazimy dookoła komina:

https://lh6.googleusercontent.com/-spPwGopgfNA/T0VkkYyL1kI/AAAAAAAAIzs/U_YvODPgoeY/s720/IMGP4175.JPG


Off topic: w Chile są duże ilości bezpańskich psów. Głównie rasowych: golden retriever, owczarek niemiecki, rottweiler… Wszystkie dobrze odżywione i zupełnie bezstresowe. Potrafią się nawet łasić! Jakoś się to nie zgadza z opisem hord grasujących i gryzących…
Leży taka psina w wejścia do sklepu (bo wieje ciut z klimy…) i wszyscy grzecznie ją omijają…
Jak kiedyś zaproponowałam kawałek bułki, to się wymownie popatrzyła: to wszystko na co cię stać?

https://lh4.googleusercontent.com/-tHvBp-SMnx0/T0VkllscyAI/AAAAAAAAIzw/o24AY7djzsQ/s720/IMGP4179.JPG

Za Copiapó Ruta 5 znów wraca nad Pacyfik:
https://lh4.googleusercontent.com/-GSIHgDaDWuA/T0VkmoLE3_I/AAAAAAAAIz0/WhlYkWSjpI4/s720/IMGP4189.JPG

Przejechaliśmy jakieś 500 km i powoli starczy.
Zjeżdżamy z Ruta 5 w stronę Parku Narodowego Pan de Azúcar (czyli głowa cukru) piękną szutrówką i wbijamy się na plażę.
https://lh5.googleusercontent.com/-cukQszRgYhg/T0vOk9LqW2I/AAAAAAAAJCQ/c8hRgTF9dR8/s640/IMG_0856.JPG

plaża chyba czasem jest zalewana, oby nie tym razem:
https://lh6.googleusercontent.com/-IzzOjZDM6OE/T0Vko2CddQI/AAAAAAAAJAg/eqtp0f_JQ-o/s720/IMGP4201.JPG

idziemy na spacer brzegiem oceanu
https://lh5.googleusercontent.com/-gZGF6rxK5Qk/T0Vkp7Woy3I/AAAAAAAAI0A/N2fIFqCbcyc/s512/IMGP4205.JPG

Dana i ja jak zwykle żadnej skale nie przepuścimy. A szczególnie takiej pięknej żyle bazaltowej w granicie:
https://lh3.googleusercontent.com/-60X7oIygfc0/T0VkqVegbnI/AAAAAAAAI0E/0CQ-UuULXjU/s720/IMGP4214.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-aRh2BB6Sxjs/T0VksX2CCQI/AAAAAAAAI0I/mgrLHGGEOwc/s720/IMGP4216.JPG

rozbijamy się:
https://lh4.googleusercontent.com/-lHJ8XeoOkZI/T0VktQUJocI/AAAAAAAAI0M/80P34o4bcQI/s720/IMGP4217.JPG

Krzychu się przy babach narobi zawsze….
https://lh5.googleusercontent.com/-AaorYdhJlXw/T0vOlkJ3ArI/AAAAAAAAJCY/bdtLSumlv1o/s640/IMG_0963.JPG

…ale jaki ładny stoliczek zmajstrował

https://lh3.googleusercontent.com/-0wSKTxol7zQ/T0vOm3fs8tI/AAAAAAAAJCg/ZYhlq-1-tnQ/s640/IMG_0969.JPG

czasem idzie na noże
https://lh5.googleusercontent.com/-alNpQhRV0yg/T0V71sL5t7I/AAAAAAAAI64/yFJ3VeAIDMM/s640/IMG_0979.JPG

próbujemy miejscowego rumu :Thumbs_Down:, ale potem tradycyjnie wracamy do białego półwytrawnego…

Zasypianie z szumem fal oceanu – ten kto tak napisał chyba nie był nigdy na chilijskim wybrzeżu. Zasypianie z hukiem fal!

jagna
29.02.2012, 22:58
Dzień 5 (10 luty)

Mimo mieszanki rum/wytrawne białe budzimy się bez bólu głowy. Możliwe, że to za sprawą odgłosów Pacyfiku…
Ruszamy dalej szutrówkami po Parku Narodowym pan de Azúcar.
Jak zwykle znajdujemy się w środku NICZEGO. To bardzo piękne NIC.
https://lh4.googleusercontent.com/-2jN0akIlsDI/T0Vkx_R_ftI/AAAAAAAAI0Y/NSt6MJKy_z8/s720/IMGP4223.JPG

Powyżej widać najlepszy rodzaj nieasfaltowej nawierzchni, jaki występuje w Chile. Z reguły na „main road, unpaved”. Co to było - nie wie nikt. Twarde jak asfalt, ale nie asfalt. Wygląda jak utwardzone błotko. Dopóki nie ma w tym kolein, jedzie się pięknie.

Jest jeszcze rano, chmury nie podniosły się jeszcze całkiem do góry:
https://lh5.googleusercontent.com/-9A_zTx-XO_s/T0V73o8x7TI/AAAAAAAAI7A/L4WUjx29VZI/s640/IMG_1060.JPG

Pięknie jest, i pusto…
https://lh3.googleusercontent.com/-errKQ8QE5IU/T06EcrjO84I/AAAAAAAAJCw/7mANrt3vrZ4/s640/IMG_1010.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-APREZV2cMbc/T06EftvuJVI/AAAAAAAAJC4/VKN_6UF-cp0/s640/IMG_1011.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-KE2aHSVknnE/T06Emx3hI7I/AAAAAAAAJDI/HxtSuT7RwbM/s640/IMG_1023.JPG

Czasem mizerna roślinność o kształcie, hmm, niech no pomyślę…

https://lh5.googleusercontent.com/-E-OTiTsXGzw/T06Eq6jD5zI/AAAAAAAAJDk/SAxtecqJ6o0/s640/IMG_1096.JPG

Podjeżdżamy do wioseczki Cifuncho, podobno mekki surferów:
https://lh6.googleusercontent.com/-Xi634qooyVs/T0Vk2VJrPKI/AAAAAAAAI0k/NKHlI-RfKgY/s720/IMGP4236.JPG

Krzychu usiłuje się wykąpać:
https://lh3.googleusercontent.com/-COC3DFBMWlc/T0Vk4MQZEfI/AAAAAAAAI0o/Ld9aoBiKxe4/s720/IMGP4239.JPG

pytany następnie o wrażenia termiczne odpowiedział "coś pomiędzy Bałtykiem w maju a Bałtykiem w czerwcu"

i jedziemy dalej:
https://lh5.googleusercontent.com/-4b3_BIUM4Jg/T06EnnCE0KI/AAAAAAAAJDQ/6TsDD3V9Z64/s640/IMG_1041.JPG

Wjeżdżamy do regionu Antofagasta:
https://lh4.googleusercontent.com/-npCIyPIZKlk/T0V72sZssSI/AAAAAAAAI68/D-DYyFmvTyY/s640/IMG_1034.JPG


Wracamy na Ruta 5, ale i tak musimy zjechać do Taltal zatankować. To jedyna stacja w promieniu ze 300 km, więc kolejka jest niezła. Swoją drogą do każdej stacji w Chile można trafić na węch. Śmierdzi paliwem na kilometr…
Taltal to malutkie miasteczko wciśnięte między ocean i góry (jak prawie wszystko w Chile zresztą)
Zaglądamy na nadbrzeże portowe:
https://lh4.googleusercontent.com/-5JvYxDMyqlI/T0Vk5NR-v0I/AAAAAAAAI0s/FOFlUCygcbM/s720/IMGP4246.JPG

i spotykamy takie miłe zwierzątka:
https://lh4.googleusercontent.com/-F103cY8Q1yA/T0V74xvH9HI/AAAAAAAAI7E/F-_VbF4DTO4/s640/IMG_1165.JPG

oraz fajną rybną knajpkę „ceratkową”
https://lh3.googleusercontent.com/-69xgSUEMF54/T0Vk9nVDmHI/AAAAAAAAI04/QugfmQPi3O0/s512/IMGP4254.JPG

menu dość proste dla nas. Oprócz dorady żadna nazwa ryby nic nam nie mówi. W czasie naszego pobytu jedliśmy za każdym razem coś innego i każda była dobra
https://lh5.googleusercontent.com/-qEA7Hd-HH6Q/T06EsoYUL0I/AAAAAAAAJDw/8PLBfJ9noQo/s512/IMG_1179.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-nbLi79Ic3SQ/T06EtgzD2PI/AAAAAAAAJD4/zquddQ8NZvE/s640/IMG_1207.JPG

Już z pełnymi żołądkami:
https://lh3.googleusercontent.com/-pIkzXVZE1EY/T0V77SW8fkI/AAAAAAAAI7M/RqlUGTy6VlI/s640/IMG_1176.JPG

spacerek po Taltal:
https://lh5.googleusercontent.com/-R4CUHoP9q-Q/T0VlBDE7t_I/AAAAAAAAI1A/YzhwbPGyxgQ/s720/IMGP4256.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-LFn9Ufve6ng/T06Eu1PekLI/AAAAAAAAJEA/esN7aPsVLeY/s640/IMG_1232.JPG

I znów siedzimy w aucie. Dziś co prawda ostatni dzień dojazdówki, ale trochę mamy dość tego „zapuszkowania”. Wczoraj 500, dziś też… Damska część ekipy zaczyna coś przebąkiwać o słońcu i plaży… Plany były takie, rano, ale słońce nie dopisało. Za to teraz!
W Taltal zjeżdżamy więc na mniej uczeszczaną Ruta 1 która malowniczo biegnie między Pacyfikiem a górami. Pierwsza porządna plaża nasza!

https://lh5.googleusercontent.com/-WwnEZ6y5K_U/T0VlH9kIkoI/AAAAAAAAI1I/lkYtCJuRye8/s720/IMGP4259.JPG

Krótka sesja foto (do folderów Suzuki, może się wyjazd zwróci):
https://lh3.googleusercontent.com/-0Lbum8UurBc/T0V78iWjJNI/AAAAAAAAI7Q/7F4DQnQ8iHg/s640/IMG_1278.JPG

Plaża miejscami zajęta przez kraby:
https://lh6.googleusercontent.com/-5wd59XvfGlc/T06EwMhbVwI/AAAAAAAAJEM/78ZWEUcywac/s640/IMG_1259.JPG

Wytrzymujemy na słońcu jakieś pół godziny. Jesteśmy już na 26˚ szerokości południowej (zrobiliśmy 1400 km na północ!) i słońce już prawie w zenicie. Wracamy do puszki. Jakoś to mój dzień na kierowanie i całość prowadzę chyba.

I zazdroszczę jak cholera:
https://lh4.googleusercontent.com/-X7BqELgKlHc/T0V79b8VXnI/AAAAAAAAI7U/8IVIR9YSzUY/s640/IMG_1287.JPG

Ktoś zna Szwajcara? Mijaliśmy go ze trzy razy, na końcu już nam machał…

Mamy plan jechać Ruta 1 aż do Antofagasty, wzdłuż wybrzeża, ale po kilkudziesięciu km znaki każą odbić na wschód. I znów: jedna mapa ma drogę, druga ma, ale gdzie indziej, trzecia wcale, a Garmin jeszcze coś innego. Tradycyjnie więc: Rambo, masz w …
Postanawiamy zaufać drogowskazom.
Droga – nówka sztuka. Serpentyny w okolicy Paposo, mmmm… Po raz pierwszy widzę znak: uwaga podjazd o długości 20 km. Wspinamy się od 0 m n.p.m. do ponad 2500. Wspinamy to dobre słowo, bo po raz pierwszy nasze Nomade dostaje zadyszki. Redukcja do 4, do 3 , w końcu do 2. Ale widzimy, że nie tylko my tak mamy… Obstawiamy, że silnik nie radzi sobie z tak ubogą w tlen mieszanką, ale kto to wie… Po wjechaniu na górę silnik znów pracuje normalnie. Do pierwszego większego wzniesienia…

Na płaskowyżu jest przepięknie. To znaczy jest jeszcze piękniejsze NIC dookoła.
https://lh3.googleusercontent.com/-4Vr9Fe2FNm8/T0VlVp3LWFI/AAAAAAAAI1U/CrIzO4n23ls/s720/IMGP4270.JPG

To jest właśnie Atacama. Góry, kamienie, pustka, piękno.

https://lh6.googleusercontent.com/-DE0vbd_-cT4/T06Ex1bEQYI/AAAAAAAAJEY/GDIazJj0-XI/s640/IMG_1340.JPG

Ze względu na bezchmurne niebo to region, w którym jest mnóstwo obserwatoriów astronomicznych. W tym te największe na świecie.
Jedno z nich, na 3500 m n.p.m. (Nomade o mało nie zdechło….):
https://lh5.googleusercontent.com/-CyguzRaIIl8/T0VlWid9zwI/AAAAAAAAI1Y/dc6zAe5NIGU/s720/IMGP4271.JPG

Po wieczór wbijamy się do Antofagasty, próbujemy dostać miejsce w hostelu, trójek wolnych brak, propozycja dwójki na trzy osoby została przyjęta chłodno, a dwa pokoje drogo wychodzą. Wychodzimy, wracamy, w końcu urok osobisty Krzyśka oraz jego porządny kastylijski hiszpański zadziałał i mamy dwójkę. Trochę się sypie z sufitu, ale co tam. Jest prąd (po raz pierwszy od 4 dni) i ciepła woda!

Po zeskrobaniu brudu idziemy w miasto, które okazuje się wyjątkowo ubogie w lokale gastronomiczne. Zjadamy po empanadzie (taki smażony duży pieróg z serem) przygotowanej na ulicy i tak łazimy. W końcu Dana wypatruje knajpę, przed którą stoi (chyba jedyny w tym mieście) motocykl i dudni jakaś konkretniejsza muza. Może nie zjedzą nas żywcem ;)
Koniec końców siedzimy chyba do 2 rano w „Deep Rock” prowadząc konwersację po hiszpańsku (to Krzychu) lub na migi (to reszta) z połową baru. A bar to głównie chilijscy górnicy. No, na górnictwie to my się z Daną znamy całkiem dobrze ;)

https://lh3.googleusercontent.com/-EL754ZAPmws/T0VzOrDHj4I/AAAAAAAAI3E/m5XHL5JUPis/s720/IMGP4275.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-7njolibgjd8/T0VzQBivRkI/AAAAAAAAI3I/3_xeligxMPU/s720/IMGP4277.JPG

To już północ Chile, więc ludność coraz bardziej indiańska. Wychodzimy na chwilę na ulicę, mam w ręku butelkę z piwem. Przechodzi właśnie dość liczna grupa carabinieros i coś do mnie ostro mówią. Tylko co? Na wszelki wypadek wracamy do środka, gdzie dowiaduję się, że picie w miejscu publicznym jest surowo karane i żartów z tym nie ma… Jak dobrze czasem wyglądać na cudzoziemkę…

jagna
01.03.2012, 19:04
Dzień 6 (11 luty)

Budzimy się w Antofagaście na lekkim kacu (czyli nic nowego). Poranne zakupy, bo sobota. Czyli należy nabyć podwójny zapas białego wytrawnego. No ewentualnie półwytrawnego.
Dziś zapowiada się fajny dzień – poza asfaltowy w końcu.
Recepcjonista żegna nas dziwnym wzrokiem , pewnie mu recepcjonistka nakablowała o jakiś pijanych typach dobijających się po 2 am do drzwi ;)

Kolejny dzień upału – aby wybić się z miasta, jak zwykle Ruta 5 (w sumie ciekawie mieć w kraju jedną główną drogę, za to liczącą jakieś 4000 km). Fajnie, że mamy klimę, tylko czemu działa ona w systemie zero-jedynkowym ? Albo mróz, albo nic… Cyferki wyświetlają się chyba tylko dla zabawy…
Pakujemy zakupy w bagażnik i ruszamy. Z nadzieją na jakiś parking, gdzie uskutecznimy śniadanko w plenerze. Ale niestety – parkingów, podobnie zresztą jak stacji benzynowych, przy Ruta 5 nie ma. W końcu jemy śniadanie na poboczu we wsi typu „Posada” – czyli tylko bary, parkingi, stacja.
W tejże Oficinie Baquedano ma odbijać na wschód droga na salar. Wyraźnie ją widać na mapach w skali 1:1 600 000 ;) Na Garminie też jest. Tyle, że wg niego właśnie ją przejechaliśmy. Rambo, masz w …, no czkawkę to już na pewno masz ;)

Jedziemy jeszcze kawałek, coś odbija w bok. Ale jakieś takie za ładne , jak na „minor road, unpaved”
Znów ten asfaltopodobny uklepany szuter/pył. I żadnych drogowskazów. Krzychu pyta kierowcę wielkiego camiona, czy to ta droga na pewno. Ten wygląda zza paki z miną „ciekawe, czym się ci kretyni wybierają na pustynię”, ale jakoś mu nasze Suzuki Nomade chyba wystarcza, bo potwierdza. Droga taka ładna, bo prowadzi przy okazji do kilku kopalń.

https://lh3.googleusercontent.com/-udqwO7enoFs/T0-NI1BcKoI/AAAAAAAAJE8/aumRAjfv83c/s640/IMG_1564.JPG

Krzychu oddaje mi kierownicę ze słowami „no masz te swoje szutry” . Dwa razy mi nie mów ;)

Jak tylko ostatnie zabudowania Baquedano znikają z horyzontu, pojawia się znajome uczucie: znów jesteśmy w środku NICZEGO. Tym razem w odcieniach szarości:
https://lh5.googleusercontent.com/-VI3pyvtfszs/T0VzTXgW1GI/AAAAAAAAI3U/eFCraWAJQ5o/s720/IMGP4295.JPG


Chyba wyjechaliśmy poza utarte szlaki, bo nasza obecność mocno dziwi kierowców ciężarówek. Każdy czuje się w obowiązku nam zatrąbić ;) Pozytywnie oczywiście ;)

Mijamy złoże siarki:
https://lh5.googleusercontent.com/-U5C6xtudteo/T0VzVnwhgKI/AAAAAAAAI3Y/wXHg2vUAb78/s720/IMGP4297.JPG

Przejeżdżamy przez Góry Domeyki (Cordilliera de Domeyko) i czujemy się w obowiązku zrobić pamiątkowe zdjęcie:
https://lh3.googleusercontent.com/-m7s1zkUZg_4/T0VzXNCBvZI/AAAAAAAAI3c/xg3x09R3RAo/s720/IMGP4312.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-1k1RGC4Sdnk/T0-NKNvJZAI/AAAAAAAAJFE/gAfHv5XymU4/s640/IMG_1590.JPG

A za Domeykami zaczyna się płaski teren pokryty osadami solnymi, czyli salar:
https://lh6.googleusercontent.com/-CqG_92jlwys/T0-NK96rtvI/AAAAAAAAJFQ/Mg8cYdutQnI/s640/IMG_1595.JPG

I mamy patelnię zupełną:
https://lh6.googleusercontent.com/-X4sRZ_EWXQ8/T0-NLpuwxjI/AAAAAAAAJFU/m4MaCNdBknA/s640/IMG_1603.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-gUEmmEWOMc8/T0VzRLHgKLI/AAAAAAAAI3M/wWWxfGJQUTc/s720/IMGP4282.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-vVaO9x6o8rA/T0-NM3L__aI/AAAAAAAAJFc/5obh0e9bMyU/s640/IMG_1615.JPG

Mmmm, jak ja lubię ciepełko w lutym… Chyba było jeszcze przed południem, bo mam jeszcze jakiś cień:
https://lh3.googleusercontent.com/-73BZ6ErUySM/T0Vzar5ztvI/AAAAAAAAI3o/AADmHFVA4Xk/s720/IMGP4325.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-cHbsjufuM_0/T0Vzb0cDeeI/AAAAAAAAI3s/csZcSmN3cRQ/s720/IMGP4326.JPG
Salar Atacama nie jest taki bialuśki jak boliwijski:
https://lh5.googleusercontent.com/-5ZyFgKQ33cs/T0VzYIET31I/AAAAAAAAI3g/8bsWCtIXKL4/s720/IMGP4318.JPG

są pokrywy solno-gipsowe:
https://lh6.googleusercontent.com/-KThbk-7K8FU/T0-NN_aDoJI/AAAAAAAAJFk/gABU5ljEc1I/s640/IMG_1640.JPG

i ładne kryształy gipsu:
https://lh5.googleusercontent.com/-I-HhMGEgZc4/T0VzZggd0OI/AAAAAAAAI3k/CZgQ3S-3uTg/s720/IMGP4323.JPG

Część salaru to teren kopalni soli, którą uzyskuje się przez rozpuszczalnie pokrywy salaru. Solanka jest transportowana gumowymi rurociągami.
Facet ma „wspaniała” pracę: przy temperaturze koło 35˚ i piekielnym słońcu łazi cały dzień wzdłuż rur i sprawdza, czy nie rozsadza…
https://lh5.googleusercontent.com/-nmDsOFG_C4g/T0V7_f7ejbI/AAAAAAAAI7c/INIryPluqVU/s640/IMG_1701.JPG

W pewnym momencie wjeżdżamy na solną drogę, jest cała biała:
https://lh3.googleusercontent.com/-eiguzsDTqJQ/T0Vzc0KGsFI/AAAAAAAAI3w/6z4N2u-9sGQ/s720/IMGP4333.JPG

A obok… Salar idealny! Biały, czysta sól i do tego widoczne struktury poligonalne!
(dla niewtajemniczonych: to te widoczne sześcioboki)

https://lh4.googleusercontent.com/-fUuUPS2d9IY/T0VzfjR0GUI/AAAAAAAAJAc/5MCf33-sA9s/s720/IMGP4337.JPG

Krzychu podniosł taki jeden „kafelek” a Dana posuje, a następnie zaciera ślady ;)
https://lh4.googleusercontent.com/-IMPAAB8k8rw/T0Vzg5n_UqI/AAAAAAAAI38/cTyrb0nDSGw/s720/IMGP4340.JPG

Kryształy soli (halitu, precyzyjniej mówiąc)
https://lh6.googleusercontent.com/-oRgCOaaTsVU/T0-NQEbOUrI/AAAAAAAAJF0/WGukfgfHl9s/s640/IMG_1763.JPG

Zrobiliśmy jakieś 50 km po samym salarze (od zjazdu z asfaltu już ze 200) i znów trafiamy na cywilizację. A dokładniej na pięć chałup na krzyż o nazwie Peine. Jeszcze ze 30 km szutrem i wybijemy się na Ruta 23.

Szuter zaczyna się porządnie, ale zastanawia nas ten znak:
https://lh3.googleusercontent.com/-cYFmL11YteA/T0Vzh5-ideI/AAAAAAAAI4A/_1NDgZdaphY/s720/IMGP4342.JPG

Za jakieś 500 m przekonuję się po co, kiedy z hukiem hamuję w wyrwie. Następne 30 km jechaliśmy chyba ponad godzinę. Co kilkaset metrów na drodze były ślady jak po przepływie rzeki: wyryte w drodze koryta i naniesione kamienie.

Po wschodniej stronie mamy znów Andy na wyciągnięcie ręki:
https://lh4.googleusercontent.com/-XZ3ccMULnOk/T0-NPGvUF2I/AAAAAAAAJFs/z4hamLmNpdA/s640/IMG_1714.JPG

Widzimy nawet te najwyższe szczyty (Cerro de Pili, 6046 m n.p.m. i wulkan Lascar, 5510 m n.p.m.) oczywiście zaśnieżone.
https://lh4.googleusercontent.com/-IkbTlUuI45E/T0-NSbMjCgI/AAAAAAAAJGI/6_DofdYYKUA/s640/IMG_1907.JPG

Off topic:
Atacama to najbardziej suchy obszar na świecie. Średnie opady to 3,5 cm / rok, deszcz większy zdarza się średnio co 20 lat. Jest to spowodowane obecnością Andów od wschodu, i Gór Domeyki od zachodu. Chmury deszczowe nie są w stanie się przedrzeć na ten obszar.

W końcu przeszkody wyrwowo-kamienne się kończą i można jechać normalnie. Dojeżdżamy do Ruta 23 i skręcamy w kierunku Argentyny, chcemy z bliska podejrzeć wulkan:

https://lh3.googleusercontent.com/-QoYXHM8gAts/T0-NTMCvOgI/AAAAAAAAJGQ/LuMZooVZZp0/s640/IMG_1933.JPG

ale nie bardzo się da:

https://lh5.googleusercontent.com/-sYc9pgrQjwU/T0-NT-jOl3I/AAAAAAAAJGU/RprIaMwFce4/s640/IMG_1937.JPG

dojeżdżamy (Nomade znów z zadyszką, bo to 3200 m n.p.m.) do wsi Socaire. Do granicy argentyńskiej zostało 130km szutrem, można by jeszcze ciut podjechać, ale coś dziwnego na niebie się robi:

https://lh6.googleusercontent.com/-igOEMlrCKgk/T0-NU9grazI/AAAAAAAAJGg/iGGDDOpovuc/s640/IMG_1968.JPG

i do tego postawili zakaz wjazdu… Szczytów w tych chmurach i tak nie zobaczymy, paliwa coraz mniej, czas zawracać. Jest popołudnie, nocleg mamy zabukowany w San Pedro de Atacama, to jakieś 100 km asfaltem, Ruta 23.

Dziwnie się robi:

https://lh3.googleusercontent.com/-4raIHWrRy1c/T0Vziz3yVkI/AAAAAAAAI4E/tm9S5E1dXGU/s720/IMGP4355.JPG

Co to do cholery jest?! Przecież pada raz na 20 lat!!!
https://lh4.googleusercontent.com/-MYJEanfoUPQ/T0V11qr0qaI/AAAAAAAAI4M/ioWbsIg_PrU/s640/IMG_2000.JPG

i takie coś z boku:
https://lh6.googleusercontent.com/-MehudNiBhdU/T0-NRjQ4diI/AAAAAAAAJGA/IwOW7q_vFS4/s640/IMG_1834.JPG

A więc to coś po czym się przedzierałam na szutrze, to BYŁ efekt deszczu! Zaraz potem widzimy błyskawice i słyszymy grzmoty. Rany boskie… Burza w najsuchszym miejscu świata???

Jedziemy. Kilka pojazdów jadących z przeciwka daje jakieś niezrozumiałe znaki. No nic, jedziemy. Aż:
https://lh5.googleusercontent.com/-X9kS9XGAJgk/T0-NWQWQBNI/AAAAAAAAJGk/M3cZDVzg_NQ/s640/IMG_1997.JPG

Hmmm. Ale my MUSIMY do San Pedro, które jest 90 km dalej. Jakoś się mieszczę między pachołkami, jedziemy.
No ale tego to już raczej nie przejadę:
https://lh4.googleusercontent.com/-pT6-WCzYMCY/T0V128yr4pI/AAAAAAAAI4Q/g-Oj2AdfvdI/s640/IMG_2002.JPG

Idziemy obadać sytuację, czy ta się to jakoś objechać górą. Wygląda, że tak. Ale Krzychu krzyczy nagle, że jest wyrwa głęboka na kilka metrów i szeroka bardzo, absolutnie nie do przejechania.

https://lh4.googleusercontent.com/-n5i6SzvBchY/T0V13_a3x4I/AAAAAAAAI4U/lkhxq74DazI/s640/IMG_2013.JPG

No to pięknie. :dizzy:
Paliwa w baku na jakieś 150 km.
Cofać się ?
Droga do przejścia granicznego do Argentyny nieprzejezdna.
Wracać przez salar?
Najbliższa stacja paliw za jakieś 300 km…
Czekać? Nocować?
A jak przyjdzie spływ błotny? Widać patrząc poniżej drogi, że są na 2 metry grube, porwałoby auto jak okruszek…

Krzychu „Q..a, nie myślałem, że można utopić się na pustyni”. Ja też nie…

cdn…

calgon
01.03.2012, 20:10
Wszystko super ale co tam robił Lepi?
29045

Paluch
01.03.2012, 22:34
Jagna teraz wiesz i my wiemy, że przez następne 20 lat nie trzeba zabierać parasola :D.
Wspaniale. Pisz dalej.

jagna
03.03.2012, 17:35
Stoimy.
Myślimy.
Patrzymy w niebo.
Błyska się i grzmi. :cold:
Na horyzoncie ewidentnie leje.
Patrzę na to, co leży na asfalcie i co ten asfalt przesunęło było. I nie bardzo sobie to umiem wyobrazić w akcji, mimo swojego zawodu i wykształcenia geologicznego. Ale z pewnością leci to szybko i znienacka. Więc w sumie najlepiej byłoby znaleźć się daleko stąd. Najlepiej w hostelu „Puripica” w San Pedro de Atacama.

Widzimy pick-upa, który próbuje jednak przedrzeć się na drugą stronę, dość daleko poniżej drogi. Hm. może jak im się uda to i nam? Ale widać, że ugrzęźli. Krzychu idzie obadać sytuację, lepiej nie zjeżdżać bez potrzeby w pustynne piachy na naszych szosowych oponach, bo i nas trzeba będzie ratować. Stoimy już z pół godziny i nie pojawił się żaden samochód. No bo i w sumie skąd, skoro ten odcinek Ruta 23 jest chwilowo odcięty z obu stron???

W pick-upie same babki:
https://lh4.googleusercontent.com/-3LCw5R3vx1U/T0-NXW4TscI/AAAAAAAAJGs/FRuiWhXsMH0/s640/IMG_2019.JPG

jakoś się wydostały (może dzięki Krzychowi) i dojeżdżają do nas:
https://lh3.googleusercontent.com/-J6F4oLXvOVU/T0V1467yiSI/AAAAAAAAI4Y/02ZkHFKbJ1k/s640/IMG_2034.JPG

To zdaje się Francuzki, ale dość dobrze znają okolice i mówią, że jest dróżka dookoła i wyjedziemy nią na asfalt w Toconao. Podobno dalej droga jest niezniszczona. No dobra. I tak chyba nie mamy innego wyjścia.

To jedziemy za nimi:
https://lh6.googleusercontent.com/-ZKgkq6wJp2k/T0V169ZhHSI/AAAAAAAAI4c/2SIL88gM8Zw/s640/IMG_2074.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-dztU-EyiM88/T0Vzj0BshgI/AAAAAAAAI4I/c2yTTUsh5fM/s720/IMGP4360.JPG

Krzychu z poważną miną za kierownicą:
https://lh6.googleusercontent.com/-qwaQROvyNuA/T0V18kYSU_I/AAAAAAAAI4g/HbC55cA9JoY/s640/IMG_2081.JPG

A dookoła widoki z cyklu „raz na 20 lat” :
https://lh3.googleusercontent.com/-a24BA2hrOVU/T0V19tCbDNI/AAAAAAAAI4k/mlnISu5_uvw/s640/IMG_2086.JPG

(Zaczynamy do sprawy podchodzić z humorem i zastanawiamy się, które z nas tyle nagrzeszyło, że zdołało sprowadzić deszcz na Atacamę. Na pewno nie ja.)

W końcu, po jakiś 20 km jeżdżenia po zalanej pustyni, wybijamy się na asfalt. Też częściowo zalany. I pełny carabinieros, którzy usiłują ratować sytuację.

San Pedro de Atacama też wygląda ciekawie:
https://lh4.googleusercontent.com/-me9uNjEZt2A/T0V1_srsR1I/AAAAAAAAI4o/m4EKxKUZK8Y/s640/IMG_2134.JPG

Mam złośliwą satysfakcję, że upierałam się przy bukowaniu miejsc w hostelu. Jest ich tu mnóstwo, a na każdym wisi karteczka „ocupado” albo „full”. No cóż, jesteśmy w chilijskiej mekkce packpackersów… Nasz hostel (a w zasadzie hostal po chilijsku) jest poza „centrum”. Z zewnątrz wygląda tak, że Danie się wyrywa „Q..a, powiedz, że to nie tu”. Ale to jednak tu:
https://lh4.googleusercontent.com/-OzqQI2ETnYY/T0V5eJGKBjI/AAAAAAAAI48/4KvTZHJ-lYc/s720/IMGP4369.JPG

Środek znacznie ładniejszy:
https://lh6.googleusercontent.com/-VOSH3vu42vs/T0V5f7Qp7EI/AAAAAAAAI5A/Hm2Azqem62Q/s512/IMGP4370.JPG

i koniec końców okazuje się, że to będzie najfajniejsze miejsce (oprócz namiotu) jakie mieliśmy w Chile. W odróżnieniu od Santagio i Ariki nie jest prowadzony przez wiecznie pijanych/upalonych chłopaczków, tylko fajne starsze Indianki, które słowa nie znają po angielsku.

Mamy zadaszony taras, i fajną kuchnię. A panie nawet przejściówkę do gniazdka przynoszą ;)

Pokazują nam nasz pokój (do każdego wchodzi się bezpośrednio z patio) i tłumaczą: „Pada. Więc jest mokro. Więc do pokoju wlewa się woda i stoi na podłodze”. Patrzymy się z głupią miną na siebie. W końcu Krzychu mówi „Pada, więc jest woda w pokoju”.
I to będzie nasze hasło na następny tydzień. Pada, więc jest mokro. Jest przyczyna, jest skutek. Proste? Take it easy... :D
Jedno łóżko przeznaczamy zatem na bagaże, zostają nam dwa. Krzychu wdrapuje się na piętro, my z Daną na normalne. Właścicielka przynosi jeszcze krzesła, chyba żeby na nich stać, jak nas zaleje?

Wyciągamy ciepłe ciuchy, bo zimno i pada i idziemy na „miasto” przedzierając się przez kałuże. San Pedro de Atacama składa się w zasadzie wyłącznie z hosteli oraz knajp. Z trudem znajdujemy taki bar, w którym nie ma białych twarzy, ceratkowy, jak zwykle. Trochę kapie z sufitu, no ale… pada, to kapie, to przecież normalne.

29058

Z trudem docieramy z powrotem do hostelu, ciemno jak w d…ie i do tego kałuże na całą drogę.
Dana przykleja się do internetu, a my z Krzychem do białego wytrawnego. :chleje:
Na tarasie, pod dachem, z którego tylko troszkę pada.

W nocy słyszę przez sen odgłosy ulewy i krzątanie się właścicielek pod drzwiami. Rano wychodząc z pokoju zauważam pod drzwiami usypany wał z piasku. Pewnie dzięki niemu mamy jedynie 2 cm wody na podłodze, a nie 12…

cdn...

wilczyca
05.03.2012, 23:15
:lukacz: w oczekiwaniu na ciąg dalszy...

29111

A oto typowe, rozczulające mnie wręcz, wyprawowe obozowisko: z jednej [tu akurat może nie do końca tak, jak na moto], małej sakwy wyciąga się olbrzymie pokłady różnych różności, które puchną i nagle potrafią udawać nawet bałagan! I co my tu mamy? Hm... na pierwszym planie jedyny, olbrzymie ważny i niezastąpiony w podróży: PAPIER TOALETOWY. Dalej: noże - pierwszy sztuciec... zaraz po nim łyżka. Kubeczki z serii - lekkie, nieparzące w ryja ;) I... zakitrana za skałką flaszka... z czymś procentowym. W tle namiocik, a w namiociku zapewne piasek...
:hehehe:

kiedy n.c.d.?

jagna
05.03.2012, 23:17
Dzień 7, 12 luty

Wysypiamy się porządnie – no może nie wszyscy, bo dzielę z Daną pojedyncze łóżko…
Rano jakoś tak mało chilijsko się zrobiło – pada, pochmurnie, zimno… :cold:
Ale mamy kuchnię! Oraz kubki! I talerze! Łyżeczki! Ale będzie śniadanie eleganckie! To znaczy, ale będzie tuńczyk elegancki…

W planie mamy zaliczenie największych atrakcji okolic San Pedro, czyli gejzerów. Co prawda wszystkie wycieczki na nie startują o 4 rano, żeby być na miejscu o 6, ale… Do cholery nie będę wstawać o 4tej rano w czasie urlopu! nawet dla gejzera! Poza tym stwierdzamy, że o tej 6 rano na pewno będzie pełno stonki turystycznej, a tego nie lubimy.

Po drodze są jeszcze źródła termalne, gdzie można się kąpać. O – to brzmi bardzo urlopowo. Jedziemy zatem.
Ujechaliśmy jakieś 2 km…
https://lh6.googleusercontent.com/-PZrZfz5vqe0/T0V5hAs4PcI/AAAAAAAAI5E/QnGL2GtfgJo/s512/IMGP4372.JPG

Można sobie tylko postać i podumać.
https://lh5.googleusercontent.com/-iTvogwPuxuY/T0V55yd4iVI/AAAAAAAAI6M/q3lL4KkmtVw/s640/IMG_2201.JPG

i popatrzeć na rzekę na pustyni – widok w końcu nie za częsty…
https://lh5.googleusercontent.com/-XzPwQcF_8II/T1ESB3jwAbI/AAAAAAAAJHg/80tr4nY8o5o/s640/IMG_2238.JPG
w miasteczku krążą carabinieros i inne służby, coś tam odpompowują i ogólnie usiłują ratować sytuację…

cóż, budownictwo w tych okolicach jakoś nie ma w priorytecie ochrony przed deszczem:
https://lh5.googleusercontent.com/-kH6CqBgmj9M/T1ER-WCyAhI/AAAAAAAAJHY/kZPIehRJsck/s640/IMG_2188.JPG

Tak więc odpadły nam i gejzery, i termy, do których prowadzi ta sama szutrówka. No to jedziemy do kolejnej atrakcji „Valle de la Luna” czyli Doliny Księżycowej. To taki kawałek Atacamy udostępniony dla turystów. W sumie, to cała Atacama jest udostępniona. Tylko mało kto korzysta. W naszym hostelu jesteśmy (i tak jest w zasadzie wszędzie) jedyni z autem. Reszta przyjechała lokalnym pks-em i wykupuje wycieczki.
W jednym mają nad nami przewagę: mogą pks-em wjechać do Boliwii. My z autem nie… :mur:

Valle de la Luna jakieś takie cywilizowane jest. Bilety, kasa, pani w kasie… Co prawda tych biletów później nikt nie sprawdza, a szlaban się po prostu objeżdża…

Pani w kasie pokazuje na mapce doliny, które szlaki rozmyło i gdzie nie dojedziemy. Krzychu przy okazji pyta panienkę o stan innych dróg, poza doliną, może dałoby się dojechać do tych gejzerów od drugiej strony?

A panienka na to: „Al lado del rio? ... Hmmmm..... Si aca todas carreteras estan roto por aqua porque piensas que alli no estan destruido ...???”

w wolnym tłumaczeniu:
Drogi obok rzeki? ... hmmmm.... jeśli tutaj wszystkie drogi są pozrywane przez wodę to dlaczego tam miały by nie być???

No tak. Znów czysta latynoska logika. Pada deszcz, jest mokro… :D

Robi się pogoda i gorąco, przebieramy się szybko i jazda w tę dolinę!
„Krzychu, ja poprowadzę, ja, ja, dobraaa?” :drif:

https://lh6.googleusercontent.com/-0LmGC7BB8jU/T0V5jirm6RI/AAAAAAAAI5M/Ghn8UkmPnGs/s720/IMGP4375.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-wHz_Z37r9Dw/T1ESCixleKI/AAAAAAAAJHo/N13hQZ076Yw/s640/IMG_2263.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-ySzMTjchMEY/T1ESD4FKFRI/AAAAAAAAJHw/aIY2GiYqfUY/s640/IMG_2268.JPG

Nawet górka z piaskiem się trafia. Wdrapujemy się:
https://lh3.googleusercontent.com/-dCylicSE9Tk/T0V5nkB_grI/AAAAAAAAI5Y/47fM7Lw6dbg/s720/IMGP4394.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-ibjlueMStIs/T0V5lf4f9kI/AAAAAAAAI5U/5f6r9rTBqIs/s720/IMGP4392.JPG

zostawiamy Nomade i idziemy kawałek pieszo:
https://lh6.googleusercontent.com/-MyY9--Dk0ok/T0V59T7_WAI/AAAAAAAAI6U/bGeF6hKnXx8/s640/IMG_2277.JPG

pięknie widoczne warstwy skalne, tu białe przewarstwienie gipsu:
https://lh3.googleusercontent.com/-lS-hJvsIYHk/T1ESGJzB7GI/AAAAAAAAJH4/OEzwDPsJEaU/s640/IMG_2275.JPG

wdrapujemy się na szczyt, a tam wydma:
https://lh3.googleusercontent.com/-VKlblnbtpAE/T0V5sqe_v4I/AAAAAAAAI5o/XxIh8-IIjqI/s720/IMGP4411.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-jHlM-_yeBLY/T0V5rdkOTjI/AAAAAAAAI5k/6Kp7WHW-FiU/s720/IMGP4410.JPG

Dzieci zrobiły sobie piaskownicę:
https://lh3.googleusercontent.com/-lPBsDpWyJsA/T1ESIZSoqnI/AAAAAAAAJIM/p0BkhLRI1Fg/s640/IMG_2309.JPG

Na szczycie przewodnik, który usiłuje zainteresować swoją wycieczkę skałami.
https://lh3.googleusercontent.com/-m-QYzNLS5sU/T1ESHeXImsI/AAAAAAAAJIE/HUOBHI1AYgs/s512/IMG_2302.JPG

Krzychu tłumaczy z hiszpańskiego krótki wykład o datowaniu skał metodą termoluminescencji ;) ale po pięciu minutach i kilku Dany i moich uśmiechach przewodnik przechodzi na angielski ;) i tak nikt oprócz nas go nie słucha ;)
Słyszymy też, że są na Atacamie miejsca, w których NIGDY nie zanotowano ŻADNYCH opadów. Jakoś nie bardzo chce się wierzyć, wspominając wczorajszy dzień…

Podziwiamy widoczki:
https://lh4.googleusercontent.com/-0jxBAQHYZ3E/T0V5qAFiVbI/AAAAAAAAI5g/eu219SYeyNs/s720/IMGP4409.JPG

Złazimy i jedziemy dalej.
https://lh4.googleusercontent.com/-2PsDn7pYUTs/T1ESJUrpsVI/AAAAAAAAJIQ/v9IULruUxdw/s640/IMG_2334.JPG

Ostańce erozyjne o wdzięcznej nazwie „Tres Marias”
https://lh3.googleusercontent.com/-1blTSFruXEc/T0V5uOl9m5I/AAAAAAAAI5s/Sr4BNIDpxTE/s720/IMGP4415.JPG

Piękne kryształy gipsu (uprzejmie donoszę, że przywiozłam kilka, dopiero teraz czytam, że nie wolno było)
https://lh5.googleusercontent.com/-W93a6qpm_A4/T0V5wYMW_RI/AAAAAAAAI5w/qmyCOXgvPGo/s720/IMGP4418.JPG

Znów mamy salar, czyli płasko, a na powierzchni sól i gips.
https://lh6.googleusercontent.com/-_3SsYNYsZW4/T0V5xqVivII/AAAAAAAAI50/BPM3Nfe-M6M/s720/IMGP4421.JPG

Paparazzi..
https://lh5.googleusercontent.com/-Mn7CkkNYlWg/T0V5-XqORkI/AAAAAAAAI6Y/8Hul-jxNHeg/s512/IMG_2348.JPG

jedziemy w bok do dawnych kopalni soli. Tam już nikt nie zagląda, pewnie z powodu jakości drogi do niej prowadzącej…
https://lh3.googleusercontent.com/-3WNLI5Oa2rU/T0V6AcC4nxI/AAAAAAAAI6g/n0XWr1Vj6sA/s640/IMG_2415.JPG

resztki zabudowań:
https://lh4.googleusercontent.com/-cU1N2qlun8o/T1ESKjxUcYI/AAAAAAAAJIY/hUDBebmPqsA/s640/IMG_2380.JPG

kolejne zdjęcie do folderu Suzuki:
https://lh4.googleusercontent.com/--vHAX03w9ao/T0V5_Zb1FKI/AAAAAAAAI6c/Qq3fn4_Jog0/s640/IMG_2414.JPG

(Znów uprzejmie donoszę: jeśli są jakieś ubytki w zawieszeniu auta, to właśnie stamtąd)

i wracamy na główną drogę:
https://lh3.googleusercontent.com/-icfsWWjxXMc/T1ESLciQFVI/AAAAAAAAJIg/G241hQrbjAM/s640/IMG_2423.JPG

Krzychu stwierdza, że całe to Valle de la Luna jest dla tych co chcą zapłacić za to co można za darmo zobaczyć dookoła. Fakt. Jest piękne i na pewno warto. Ale to tylko maciupki wycinek Atacamy…

Znów robi się dziwnie:
https://lh4.googleusercontent.com/-WDI8ZTOtHxY/T0V5yV-5SbI/AAAAAAAAI54/o13unk37eZ0/s720/IMGP4430.JPG

niektórzy się zakopują:
https://lh4.googleusercontent.com/-CclSa2pvA_A/T1ESM-7rDwI/AAAAAAAAJIo/KUU-H0_IWY8/s640/IMG_2435.JPG

zastanawiamy się nad akcją ratunkową, ale już nie trzeba:
https://lh6.googleusercontent.com/-gQA-FYvE6mE/T1UkwbP3wnI/AAAAAAAAJJs/PTaIf29B2mQ/s640/IMG_2450.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-OKkFYqcFFEg/T1ESO8KBEUI/AAAAAAAAJIw/82y7qZ7JeVQ/s640/IMG_2442.JPG

w krzakach śmiga takie coś:
https://lh3.googleusercontent.com/-gfJPfskHVGs/T0V6ENH9bNI/AAAAAAAAI6o/yFRzD1bvIeI/s640/IMG_2430.JPG

No i w końcu pada. Wracamy do hostelu. Znów ciepłe ubrania i idziemy na miasto. Załapujemy się (wczoraj nie wyszło) do lokalnej kurczakowni na ostatniego kurczaka. Czekamy i obmyślamy plan działania. Trzeba zgubić ten deszcz w końcu!

https://lh5.googleusercontent.com/-OM3pgaY_iZo/T1ESRmbJ_hI/AAAAAAAAJJA/Mw6ZftITbzk/s640/IMG_2502.JPG

posileni ruszamy „w miasto”
https://lh6.googleusercontent.com/-LzeJv3b7s-o/T0V53KBA5vI/AAAAAAAAI6E/63kMmr7cPyA/s720/IMGP4436.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-s7WNf_Xho38/T0V54TLt2VI/AAAAAAAAI6I/x3OZ-ImjQNM/s720/IMGP4437.JPG

główny zabytek, czyli kościół
https://lh6.googleusercontent.com/-YByzhtiQYIY/T0V56xl9NQI/AAAAAAAAI6Q/lcjpWixxpWM/s640/IMG_2228.JPG

wygląda (za przeproszeniem) jak obsrany, ale to efekt glinianych dachów. Oraz tego „raz na 20 lat” deszczu.

Lokalny bazar:
https://lh5.googleusercontent.com/-LqrYkwVOzhM/T0V5z4uoR-I/AAAAAAAAI58/-ziM70Qy6Yk/s512/IMGP4433.JPG

Krzychu poncho nabywa. Nawet dwa.
https://lh3.googleusercontent.com/-3YGOP2t4CFE/T0V6GJEttHI/AAAAAAAAI6w/gKiU1ZzOHWc/s512/IMG_2529.JPG

Dana i ja nabywamy wełniane czapki inkaskie, słynne dzięki naszemu premierowi;) ale bierzemy takie w barwach narodowych Chile. Po powrocie będą jak znalazł :mur:

Po pół godzinie już jesteśmy po przeciwnej stronie barykady, czyli za ladą.
https://lh4.googleusercontent.com/-3wigKYhlzgo/T0V52X1hqcI/AAAAAAAAI6A/EH-heYD9oyg/s720/IMGP4435.JPG

Chilijczyk o boliwijsko-peruwiańskich korzeniach przegrywa nam właśnie muzykę z laptopa…

No i najważniejszy punkt dnia – wizyta w botelleria (czyta się botejeriija ) czyli sklepie z butelkami.
https://lh5.googleusercontent.com/-CeUvpS2iTOU/T1ESS3NEHvI/AAAAAAAAJJI/rqLskcDy31w/s640/IMG_2542.JPG

Możemy wracać do hostelu!

Lokujemy się w recepcji z komputerem, przepłaszając prawie jakiegoś Niemca. Niemiec jak to Niemiec. Spokojny, grzeczny, miły i niepijący. Ale nie umie oprzeć się urokowi Dany i w końcu pozwala sobie nalać. I jest coraz bardziej rozmowny i nawet kilka dowcipów zna… W tym oczywiście o niemieckich samochodach w Polsce…

Po godzinie hiszpańsko-angielsko-niemieckiej konwersacji (Krzychu dopiero w okolicach trzeciej butelki ostatecznie przestawia się z hiszpańskiego na angielski, a ja wtrącam coraz więcej słówek niemieckich) Niemiec zradza, że w zasadzie jego babcia to spod Raciborza…
Aaaa – to wszystko tłumaczy. Dana nabija się z niego, że tylko dzięki polskim genom potrafi z nami pić ;)

Ja usiłuję przy kompie sklecić logicznego maila do Bliźniaka, który mi krzyczy przez smsa, że zawału przeze mnie dostanie, jak się w końcu nie odezwę. Niemiec się pyta – a co Agnes tak siedzi cicho? Na co Danę olśniło: a bo ona dla odmiany niemieckie geny ma…

Od czasu do czasu dzwoni telefon (siedzimy na recepcji) i pijaniutka Dana zaczyna go odbierać. Mamy nadzieję, że nie było to nic istotnego, z resztą (zgodnie z prawdą) Dana mówi wyraźnie do słuchawki: ”hostal ocupado”. Mniej pijany Krzychu odbiera w końcu słuchawkę i przestawia się na hiszpański. Dobrze, bo dzięki temu amerykańska Hinduska o niewymawialnym imieniu trafia jakoś do hostelu…
I dołącza do imprezy…

jagna
06.03.2012, 00:15
na pierwszym planie jedyny, olbrzymie ważny i niezastąpiony w podróży: PAPIER TOALETOWY.

Może to burżujstwo, ale zakupiliśmy 2 (DWIE!) rolki ręczników papierowych. I to owe właśnie widoczne są na zdjęciu.
Robiły za:
- ręczniki
- papier do wiadomych celów
- opakowanie ochronne dla okazów geologicznych

Od pewnego czasu uważam za jedyne, olbrzymie ważne i niezastąpione w podróży wilgotne chusteczki dla niemowląt...
Z tego co pamiętam, pod kanapą AT mieści się największe opakowanie :D

Paluch
06.03.2012, 10:19
wygląda (za przeproszeniem) jak obsrany, ale to efekt glinianych dachów. Oraz tego „raz na 20 lat” deszczu.

:D :brawo:

Franz
07.03.2012, 16:39
Jagna zabierz całą ekipę z BMW ( no przynajmniej jej większą część )
Też tak chcę :D

jagna
07.03.2012, 19:22
Jagna zabierz całą ekipę z BMW ( no przynajmniej jej większą część )
Też tak chcę :D

No, hmmm, pewne plany są ;) ale nie chcę zapeszać ;)

Poza tym - w najnowszym, dzisiejszym numerze "Polityki" - całkiem fajny artykuł o Atacamie.

jagna
08.03.2012, 18:42
Dzień 8, 13 luty

Rano w kuchni spotykam Niemca. Już całkowicie trzeźwego. I niemieckiego na 100%, polskie geny gdzieś wyparowały. Nasza konwersacja ogranicza się do „Is this your coffee?” oraz „Have a nice day”. Hmm. Chyba wolałam poprzednią wersję...

Dzień wcześniej zmieniamy zaplanowaną wcześniej strategię. Niestety nie ma szans na zwiedzanie największej na świecie kopalni odkrywkowej w Chuquicamata. Taki urok peak season – totalny brak miejsc.

Chuquicamata to największa (objętościowo) kopalnia odkrywkowa na świecie. Wydobywa się tu rudy miedzi. Położona na wysokości 3800 m n.p.m. kopalnia ma wymiary 4000x2500 m i jest głęboka na 900 m. Zawartość miedzi w skale to zaledwie 0,4%, ale daje to 600 000 t miedzi rocznie!

http://www.myupshare.com/wp-content/uploads/2010/09/Chuquicamata.jpg

Postanawiamy więc zrobić skok na koniec Chile, czyli do Ariki. Arica to najbarzdiej północne (czyli najcieplejsze) miasto w kraju i punkt wypadowy do Parku Narodowego Lauca, na którym nam zależy. To ok. 700 km, czyli niestety znów dzień spędzony w Suzuki … Bukujemy nocleg w hostelu, żeby móc jechać spokojnie do późna wieczór.

Wyjeżdżamy z ciągle pochmurnego San Pedro:
https://lh5.googleusercontent.com/-oJGQ4AJ09UU/T0ZrU46XbOI/AAAAAAAAI74/EQWjDjYkArE/s720/IMGP4442.JPG

mijając po drodze wojskowe ciężarówki, wyglądające na wojska inżynieryjne. Pewnie będą odbudowywać te zerwane drogi i mosty…

później robi się pogodniej:
https://lh5.googleusercontent.com/-BFKjuPKhXiM/T0ZrOy8_qWI/AAAAAAAAI70/kzJ3liQdzfw/s720/IMGP4470.JPG


po jakiś 150 km dobijamy do starej znajomej czyli Ruta 5 (Panamericana) , tu już bardzo pustej. Czasem przez kwadrans nic nas nie mija…

https://lh6.googleusercontent.com/-YBEhPrFjnYU/T0ZrVpDB0jI/AAAAAAAAI78/cRkh776vvNU/s720/IMGP4445.JPG

Jest gorąco, sucho, cicho i pusto. Jestem już w stanie uwierzyć, że testowane tu roboty służące do wykrywania potencjalnego życia na Marsie, życia tu nie znalazły…

Niby brak przyrody – brak zielonego, ale dla mnie i tak jest pięknie. Zresztą - skały to też przyroda… Ja na skały, góry nie potrafię już patrzeć bez wyobrażania sobie ich historii. Jak powstawały, jak się fałdowały, jak przesuwał się po nich lodowiec, albo zalewało morze… Takie małe zboczenie zawodowe ;)

Przechodzimy kontrolę celną, do dziś nie bardzo rozumiem, cło w środku kraju (no dobra, na końcówce), w każdym razie jest trochę papierów, czekania itp.
Krzychu puchnie z dumy bo jeden z urzędników pyta, gdzie kończył iberystykę ;)

Jemy obiad w przydrożnym barze, obsługa jak na Chile wręcz ekspresowa, toaleta jak na Chile standardowa, czyli jak koniecznie nie musisz, to lepiej nie wchodz, i zasuwamy dalej.

Jesteśmy w regionie Tarapaca, gdzie jest sporo geoglifów, czyli naskalnych rysunków. Zjeżdżamy do Cerros Pintados, gdzie jest ich ponad 100.
https://lh3.googleusercontent.com/-pC2HAK8u_L0/T0ZrXvpm-iI/AAAAAAAAI8E/m2Sm5lVMzC4/s640/IMG_2602.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-7XqctqtMBww/T0ZrY0hDoOI/AAAAAAAAI8I/BOneYU8Zf94/s640/IMG_2612.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-3VMrkzZ82Ak/T0ZrZhsi10I/AAAAAAAAI8M/5vutNfxJtH8/s640/IMG_2620.JPG

Geoglify to albo rowki wyżłobione w skale, albo po prostu usunięte kamienie. Niektóre bardzo stare, niektóre po kilkaset lat. Podobno zostawiali je nomadowie, pierwotne plemiona indiańskie, jako drogowskazy.

Przy okazji opuszczona (pewnie po wyczerpaniu się złoża saletry) wioska:
https://lh3.googleusercontent.com/-NjbzoAUVJnc/T0Zra8AtQ0I/AAAAAAAAI8Q/v7AuF_aq-nc/s640/IMG_2634.JPG

Wjeżdżamy do rezerwatu Pampa del Tamarugal, gdzie zachował się pierwotny las, który podobno porastał kiedyś ten teren. To gatunek endemiczny, Prosopis tamarugo, które rośnie tylko tu. Gatunek odporny na suszę, z ogromnie długimi korzeniami i lubiący sól. Lasy wycięto w czasie gorączki wydobycia saletry, a teraz próbuje się odtwarzać…
https://lh3.googleusercontent.com/-U8B2SMmzFMc/T1ZybdC_rdI/AAAAAAAAJKQ/Ok0VA-UK1u8/s640/IMG_2647.JPG

Jakieś 50 km dalej dwie atrakcje turystyczne: Oficina Humberstone oraz Oficina Santa Laura. Czyli opuszczone około 50 lat temu miasta górnicze (znów saletra). W tym bardzo suchym klimacie wszystko zachowuje się w stanie prawie nienaruszonym…
https://lh6.googleusercontent.com/-9oYV-Rp01RE/T0ZrdDZnSTI/AAAAAAAAI8Y/SpqttO0ktb8/s720/IMGP4456.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-Ejmd-LPhQdg/T0ZrfRE6xmI/ AAAAAAAAI8g/MMbpXbtadZI/s720/IMGP4464.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-gdQhDWO01H0/T0ZrgMDWirI/AAAAAAAAI8k/tikoj7L0hQQ/s640/IMG_2737.JPG

Krzychu stwierdza, że takie klimaty, to w byle wiosce na wschód od Wisły można znaleźć (Poznaniak jeden!):
https://lh4.googleusercontent.com/-NG05uxhEMEk/T0Zriq9rokI/AAAAAAAAI8s/gy1gGOhzhn8/s640/IMG_2758.JPG

Lokalna rzeźba:
https://lh3.googleusercontent.com/-kOfNyvq-sg0/T0ZreMNA6YI/AAAAAAAAI8c/d4jBFOWQeRM/s512/IMG_2709.JPG

Wyjeżdżając z parkingu przed Humberstone Krzychu przejeżdża przez podwójną ciągłą na oczach carabinieros, którzy ewidentnie na to polują. Krzychu udaje , że się pomylił i zawraca. Tyle, że musimy jednak przejechać koło carabinieros, innej drogi nie ma. Zjeżdżamy na bok, przeczekujemy, wsadzamy Danę za kierownicę (może policjant nie pozna, a jak zatrzyma , to Dana będzie udawać głupią). Dana nieco protestuje, że jest po 2 aviomarinach i chyba nie powinna prowadzić. Ja nie mogę , bo nie mam przecież prawa jazdy przy sobie. W końcu jedzie, przejeżdża, jest dobrze. Znaczy prawie dobrze, bo prowadzi trochę wężykiem ;)

Ostatni odcinek Panamericany, na północ od Iquique, jest dość mocny. Droga prowadzi najpierw południowym, a potem północnym zboczem ogromnej doliny. Po środku mieścina Cuya, prawie na 0 m n.p.m. Droga wisi sobie na zboczu, w dół jakieś 1500 m, barierek brak. I znów znaki : uwaga, sprawdź hamulce, będzie zjazd o długości 20 km. I drogi bezpieczeństwa dla ciężarówek, kończące się hałdą piachu.

Może tu widać ogrom tych gór, widok z Cuya:
https://lh5.googleusercontent.com/-xU8JkKWQLPc/T1ZyqZuR4YI/AAAAAAAAJKQ/2JdWvw8J0UA/s640/IMG_2777.JPG

Tu akurat były barierki, rzadka sprawa ;)
https://lh4.googleusercontent.com/-NDySDVWa2hg/T0ZrjYVobTI/AAAAAAAAI8w/yZVTrZxByoY/s640/IMG_2784.JPG

160 KM naszej Nomade chyba akurat ma wolne, bo znów redukcja za redukcją. Na 4. Na 3. Na 2! I tak sobie powolutku jedziemy wyżej, i wyżej...

Krajobraz znów nieco księżycowy:
https://lh4.googleusercontent.com/-nKDmjLxnIJU/T0ZrkYSAjWI/AAAAAAAAI80/tINCRx-bpw0/s720/IMGP4478.JPG

Jesteśmy już 1980 km na północ od Santiago:
https://lh3.googleusercontent.com/-bwk_2xp2eDE/T0ZrlfDz2fI/AAAAAAAAI84/znEoqXQ4qyo/s640/IMG_2787.JPG

Po drodze geoglify bardziej współczesne:
https://lh5.googleusercontent.com/-TUQqLptOJp8/T0ZrmTqlpqI/AAAAAAAAI88/tIEEQfzGQrg/s640/IMG_2834.JPG

I po ciemku już dobijamy do hostelu Doña Inez w Arice, prowadzonego przez Brytyjczyka. Dość klimatyczny, choć syf standardowy…

https://lh5.googleusercontent.com/-nF1-mG7J_7s/T0ZrnLVS4dI/AAAAAAAAI9A/385toMuZL0g/s640/IMG_2847.JPG

Ale w środku fajne patio ze stoliczkami, bilardem itp.
Siadamy z winkiem i zaraz mamy towarzystwo niemiecko-fińsko-hiszpańskie ;)

https://lh5.googleusercontent.com/-ONNEKu_5vfI/T0ZroDSmpoI/AAAAAAAAI9E/H6FeDJN-Qy0/s720/IMGP4482.JPG

cdn...

jagna
09.03.2012, 19:12
Dzień 9, 14 luty

Kolejny poranek jest jakoś trudniejszy niż zwykle. Być może było to w skutek nieco większej ilości białego wytrawnego chilijskiego niż zwykle :dizzy:. Nie bardzo to wczoraj pamiętam… Kojarzę tylko Krzycha pochylającego się nad hamakiem, w którym tylko chwileczkę chciałam poleżeć, i jego pytanie: trafisz sama do łóżka czy trzeba cię zanieść?

Rano nieco pochmurne, ale tu podobno tak jest. W Arice, na 18° szerokości południowej (czyli strefa zwrotnikowo – równikowa) słońce wstaje o 8, zachodzi o 20, temperatura ok. 30°C cały rok. Pór roku w zasadzie brak.

Plany na dziś: Park Narodowy Lauca. Postępujemy dokładnie wbrew zaleceniom, bo chcemy zmieścić się w jednym dniu. A to oznacza przejazd od 0 m n.p.m. do 5000 m n.p.m. Oraz z powrotem. Oraz (podobno) murowaną chorobę wysokościową, czyli ból głowy, zawroty, omdlenia i rzyganie. :vis:
Nasze wczorajsze plany przejrzała jedna Niemka, lat na oko 50+, uroda typisch Deutsch. I oczywiście chce się dołączyć, na szczęście (jak to Niemka) słucha się zaleceń, czyli chce nocować gdzieś w połowie drogi, na 2000 m n.p.m. , czyli mamy ją „tylko” podrzucić.
Średnio nam się chce, ale coś nasza asertywność chyba już cierpi na chorobę wysokościową, bo nie umiemy odmówić.:mad:

Jesteśmy jakieś 5 km od granicy peruwiańskiej, ale wjechać nie możemy, grrrr…. :mur:
https://lh4.googleusercontent.com/-RPVT959KQKk/T1oGq1h64GI/AAAAAAAAJKc/Xken7N62XAc/s640/IMG_2867.JPG

No to ruszamy do PN Lauca, w nieco większym składzie niż zwykle, Ruta-11 ku granicy boliwijskiej. Cały czas pod górę. To droga do głównego przejścia granicznego z Boliwią, więc mnóstwo (jak na Chile) ciężarówek, głównie cystern z paliwem. Oni chyba całe paliwo do Boliwii tędy ciągną!

Nomade zaczyna dostawać zadyszki mniej więcej od 1500 m n.p.m. (cały czas się zastanawiam, czy to ten egzemplarz tak miał, czy to tak zawsze jest z benzyniakami :confused:), ale i tak jest tyle zakrętów, że szybko nie da się jechać.

Niestety:
https://lh4.googleusercontent.com/-TZ4rP0iUCHo/T1oI3rpfyQI/AAAAAAAAJM0/yuKkeESwW3M/s720/IMGP4484.JPG

Deszcz znad Atacamy chyba przeniósł się tu:
https://lh3.googleusercontent.com/-j-ObyUyjtiI/T1oI4bLTfWI/AAAAAAAAJNI/m5dOrvr4MPE/s720/IMGP4486.JPG

Szlag mnie trafia, bo jechaliśmy jakieś 700 km w jedną stronę, żeby zobaczyć jeden z piękniejszych kawałków Andów. Takich z roślinnością, śniegiem, wulkanami i lamami. No i widzę. Mgłę na szczytach widzę… :mur:

https://lh5.googleusercontent.com/-KxtnWS0a04Y/T1oI5pRooKI/AAAAAAAAJNU/RAt6nMKFvpk/s720/IMGP4487.JPG

Lamy pewnie też zobaczę, o takie, na obrazkach: :mur:
https://lh6.googleusercontent.com/-DpWD46ccD14/T1oI-49AXBI/AAAAAAAAJN0/2G31C4i2ooY/s512/IMGP4508.JPG

Off topic: w Andach są 4 gatunki lamowatych: lama, guanaco, vicuña oraz alpaca. Tylko alpakę da się odróżnić, bo długowłosa)

No ślicznie jest:
https://lh6.googleusercontent.com/-uax3li3cWbk/T1oGwdaKtEI/AAAAAAAAJKw/yx9SbFQ3gJ4/s640/IMG_2878.JPG

Kaktusy dziwne takie:
https://lh6.googleusercontent.com/--nQXx8DpMDo/T1oGxODXx0I/AAAAAAAAJK0/TrEBRTLPvh8/s640/IMG_2885.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-QkNecVRZDJw/T1oGvhp9klI/AAAAAAAAJKk/Fjre3bXhJvk/s640/IMG_2868.JPG

Ale w końcu pojawia się zieleń, soczysta nawet. Pewnie jest tu przepięknie, jak nie ma mgły. Albo chmur…
https://lh5.googleusercontent.com/-l6jDnxS5vT8/T1oI6QqFZMI/AAAAAAAAJNY/RuUwOcjUoRM/s720/IMGP4496.JPG

Widoki są niepowtarzalne:
https://lh3.googleusercontent.com/-y0IAFL5VIuA/T1oGxsJGp9I/AAAAAAAAJK8/poLWpC4mc38/s640/IMG_2893.JPG

Czas na pamiątkowe zdjęcia. Z GÓRAMI W TLE.
https://lh5.googleusercontent.com/-u3sq6FKKy0I/T1oI_ZjVSkI/AAAAAAAAJOA/O7e3miyAaeg/s720/IMGP4516.JPG

Jesteśmy już na 4000 m n.p.m. i po dwóch aspirynach (rozrzedzają krew i zapobiegają tej całej chorobie wysokościowej). Tak trochę kręci mi się w głowie, ale nie do końca jestem pewna, czy to skutek wysokości, czy raczej poprzedniego wieczoru. :dizzy:
To nasze wspólne zdjęcie jest z samowyzwalacza. Ustawiłam go na masce auta, nacisnęłam i podbiegłam 10 m do Dany i Krzycha. I prawie nie umarłam! Po prostu zabrakło mi tlenu! Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu, a serce mało nie wyskoczyło. No dobra, rozumiem już te przestrogi…:cold:

Jest zimno. Bardzo zimno. Przydało się i wełniane poncho, i czapeczka wełniana i zimowe kurtki z Polski…

https://lh5.googleusercontent.com/-U8gsX2D2_Fw/T1oI62tfhxI/AAAAAAAAJNM/zTTAvhEGR8Y/s720/IMGP4500.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-ffMrUbCa8nk/T1oGy6H_JwI/AAAAAAAAJLI/De6gLS3omMY/s640/IMG_2896.JPG

Widoki coraz okazalsze:
https://lh3.googleusercontent.com/-rsWEb4o7lzM/T1oI7SKbfjI/AAAAAAAAJNg/B2CU1vxosR8/s720/IMGP4501.JPG

Ale pniemy się w górę…
Koniec asfaltu, roboty drogowe. Wydrapali wszystko, nie mam pojęcia, jak te wielkie ciężarówki sobie na tym radziły…

https://lh5.googleusercontent.com/-YqfuB7cPQIw/T1oI8LEqkiI/AAAAAAAAJNk/lboiVJZfya0/s720/IMGP4504.JPG

W końcu pytamy jakiegoś majstra (Krzychu miał lekki problem, bo gość jakimś dialektem boliwijskim gadał) jak wygląda dalej. Otóż pada i wiszą chmury i generalnie nie widać nic. Super.

Byliśmy tu:
https://lh5.googleusercontent.com/-3O-e9L4PK10/T1oI9W5h5JI/AAAAAAAAJNw/vHgrxHzKbSA/s720/IMGP4507.JPG

Powoli mgły (a w zasadzie chmury) ograniczają widoczność do kilkunastu metrów. Chcieliśmy zobaczyć ośnieżone wulkany na granicy boliwijsko-chilijskiej i jezioro, ale zdaje się, że nie mamy na to najmniejszych szans. :mur: Wracamy, nie ma sensu pchać się wyżej. Trudno…

Jak już zjedziemy trochę niżej, gdzie mgły są rzadsze, to wyłania się taki widok:
https://lh4.googleusercontent.com/-lhbRTK1UP6g/T1oG0LBtaHI/AAAAAAAAJLM/Ftz3ZQUzc1I/s640/IMG_2909.JPG

Vicuña jako żywo:
https://lh4.googleusercontent.com/-FigGZB530wA/T1oG0kmD8eI/AAAAAAAAJLY/kkt1YA6Ki3w/s640/IMG_2910.JPG

Kolejne widoki są też fajne. Te kamienie leciały na naszych oczach. Ciekawe, czy odbiłyby się od karoserii, czy wleciały do środka? :confused:
https://lh5.googleusercontent.com/-uvSW1NiXWxg/T1oJAweHPMI/AAAAAAAAJOI/VnCNMaec0_A/s720/IMGP4519.JPG

No i ciągle pada, choć słabo raczej:
https://lh3.googleusercontent.com/-p_WlTzgwYKw/T1oJBSSnu_I/AAAAAAAAJOM/UOgLbmH-Ojc/s720/IMGP4525.JPG

Po drodze zatrzymujemy się przy ruinach Pucary, czyli twierdzy, z czasów prekolumbijskich.
Tak w zasadzie z twierdzy zostało głównie ogrodzenie…
https://lh4.googleusercontent.com/-7qkuWquyKe0/T1oJB_F6vlI/AAAAAAAAJOU/aiGAsyW_Yus/s720/IMGP4527.JPG

Widoczność się zdecydowanie polepszyła:
https://lh6.googleusercontent.com/-d_aUvRybAj0/T1oG2IkDt8I/AAAAAAAAJLo/zxBFZ4a8H_I/s640/IMG_2926.JPG

Ale temperatura jeszcze nie:
https://lh3.googleusercontent.com/-BYoIEKxUvJQ/T1oG1hAO5EI/AAAAAAAAJLg/x5y-a83BhIY/s640/IMG_2925.JPG

W pewnej chwili Krzychu głośno myśli: „A tam na dole, pamiętacie, takie suche brody były. I cały czas pada. A jak one nie są już suche? I coś ciężarówki już nas nie mijają…”

No i wykrakał.

Pierwsza rzeczka, która postanowiła przepłynąć drogę: (lajcik zupełny…)
https://lh4.googleusercontent.com/-xrw6zwHyVSo/T1oG36pGb2I/AAAAAAAAJL0/OZ4AajzO0PA/s640/IMG_2932.JPG

Druga rzeczka:
https://lh4.googleusercontent.com/-m-L2zxIZYNA/T1oG5fHcAVI/AAAAAAAAJL8/vxGiv-ZpF34/s640/IMG_2940.JPG

Usiłujemy sobie przypomnieć, ile takich „suchych brodów” po drodze było…

Trzecia rzeczka:
https://lh6.googleusercontent.com/-kfRCk61FABg/T1oG6WZm5nI/AAAAAAAAJME/-9LtGTgLXqU/s640/IMG_2942.JPG

Już wiemy, gdzie te ciężarówki utknęły. Czwarta rzeczka:
https://lh6.googleusercontent.com/-zWjUXDCBQGg/T1oG7kIdW-I/AAAAAAAAJMQ/OV63LY6JHeY/s640/IMG_2954.JPG

Ja się męczę za kierownica ;) a reszta sobie pstryka, co za czasy…
https://lh4.googleusercontent.com/-qqRbJO7Mu8o/T1ozOa58aLI/AAAAAAAAJPM/TLlhbT_xVek/s640/IMG_2952.JPG

Tu już mamy większy problem:
https://lh6.googleusercontent.com/-87onP2oXLCY/T1oG8u4BM2I/AAAAAAAAJMY/9qtBmAPFrrs/s640/IMG_2958.JPG

Ale po namyśle chilijscy i boliwijscy kierowcy postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce.
https://lh3.googleusercontent.com/-7OMDoP2jfQk/T1oG9c4z-4I/AAAAAAAAJMc/1pl7pUFG7Ms/s640/IMG_2963.JPG

Po usunięciu większych głazów przejechała z trudem jedna terenówka, której powozie było potem dokładnie oglądane, i następnych chętnych zabrakło…
Sznureczek aut już długi po obu stronach, ale naciąga fachowa pomoc. Trzeba przyznać – szybka reakcja chilijskich służb drogowych…
https://lh3.googleusercontent.com/-ULJlokB98OE/T1oG-Cu0QwI/AAAAAAAAJMo/1lMxCxLBeXY/s640/IMG_2977.JPG

Tym sposobem spędziliśmy kilka nieplanowanych, dodatkowych godzin na Ruta-11. Na koniec GPS nie wiedzieć dlaczego i po co każe nam zjechać w bok. (Rambo – tu jednak nie masz w ryja, do droga była przepiękna). Droga wije się górkami i dolinami, wąziutka i pusta. Na konie zjeżdżamy do doliny Azapa, gdzie (rzadkość nad rzadkości) są malutkie pola uprawne i sady.
https://lh5.googleusercontent.com/-vvZnOyBp9JA/T1oJDNB2NqI/AAAAAAAAJOg/CBgMCoFtkZw/s720/IMGP4538.JPG

Już po ciemku (czyli około 8 wieczorem) lądujemy w hostelu, gdzie odkrywamy zapchany kibel. Zostawiamy ten problem pijaniutkiemu (podobnie jak wczoraj) właścicielowi i idziemy do miasta.
Arica taka trochę hotelowo – urlopowa jest i dziwimy się ludziom z hostelu, którzy siedzą tu tydzień. Co tu można robić?

Patrząc na komórkę uświadamiam sobie, że właśnie są walentynki. A tu nic… Widać są odporniejsi niż my na amerykańską „kulturę” masową…

Zjedliśmy lody, pospacerowaliśmy po plaży oraz nadmorskim bulwarze, posiedzieliśmy pod palemką i wróciliśmy do hostelu.

https://lh3.googleusercontent.com/--Z8syrGrUBc/T1oJEtvSkgI/AAAAAAAAJOk/yGg0etyB2eU/s720/IMGP4544.JPG

Dana postanowiła zmienić swoje plany i się od Krzycha i mnie odłączyć (dyskusji, jaką tym wywołała wolę publicznie nie przytaczać :mur:), żeby koniecznie spotkać się ze znajomym. Szuka teraz połączenia i miejsca, w którym moglibyśmy wsadzić ją w autobus.

Jakoś humory nam mniej dopisują i spędzamy ten jeden jedyny wieczór w czasie całego wyjazdu NA TRZEŹWO. To nie mogło się dobrze skończyć. Udało mi się zasnąć w okolicy 5 rano…

cdn.

jagna
11.03.2012, 19:35
Dzień 10, 15 luty

Zaczynamy wracać. Jesteśmy w najdalszym punkcie trasy, czyli został tylko powrót. Mamy do lotniska jakieś 2100 km i 5 dni. I jeszcze trochę niezrealizowanych planów ;)

A plan na dziś: 500 km i dojechać pod Tocopilla (wym. Tokopija), skąd następnego dnia rano Dana ma autobus. Część trasy będzie już nam znana, ale do Iquique (wym. Ikike) nie ma innej trasy niż Ruta-5.
Znów przejeżdżamy zatem przez malowniczy Quebrada Camarones (wąwóz po naszemu). To jedno z niewielu miejsc, gdzie można żałować, że nie ma mgły. Bo jak jest, to jest PONIŻEJ drogi. Ale i tak widoki są z tych niesamowitych:
https://lh5.googleusercontent.com/-5DzLpW5V_7M/T1p4RcBR0FI/AAAAAAAAJPo/i9DClvwZH9U/s720/IMGP4549.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-DYFwog2T9Ck/T1p49p6qwXI/AAAAAAAAJSM/WPRZN2gh_Wc/s640/IMG_3025.JPG

Szczególnie jak się podejdzie do krawędzi (bez barierki rzecz jasna) i spojrzy w dół. Tu jeszcze jeden kroczek do tyłu, i…
https://lh4.googleusercontent.com/-JHf8ndCZSwI/T1p4961O_6I/AAAAAAAAJSU/glCXWk2QAww/s640/IMG_3026.JPG

Pamiątkowe zdjęcie z symbolem Panamericany. Nazwa sama w sobie pojawia się rzadko.
https://lh6.googleusercontent.com/-OTpAgIppW1o/T1p4_TISU_I/AAAAAAAAJSc/hjeuiPlxy0Y/s512/IMG_3031.JPG

Na dnie wąwozu Camarones zatrzymują nas carabinieros i dowiadujemy się, że przepaliła się żarówka świateł mijania. Policjanci jak zwykle mili i życzą dobrej drogi i radzą kupić gdzieś kiedyś żarówkę ;) Gdzieś i kiedyś może kupimy ;)

Teraz trzeba się wdrapać na południowe zbocze wąwozu i dalej jedziemy już po płaskowyżu. W okolicy Huary zbaczamy na nowiutką Ruta-15 żeby zobaczyć jeden z symboli północnego Chile : El Gigante de Atacama. To geoglif o wysokości prawie 90 m podobno przedstawiający szamana.

https://lh5.googleusercontent.com/-fumAxY0eQis/T1p4z0FX2pI/AAAAAAAAJR0/B8hTkclb5Ag/s720/IMGP4553.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-9wN5ziGOprQ/T1p5GUKgLOI/AAAAAAAAJTU/cCPr8-pPEVU/s640/IMG_3167.JPG

Dookoła znów kamienie i pustka Atacamy. A w tle Andy…
https://lh4.googleusercontent.com/-uXTp2j8wtko/T1p5EcHUBWI/AAAAAAAAJTI/921f4_iYQqY/s640/IMG_3156.JPG

Czasem trochę piasku:
https://lh4.googleusercontent.com/-bLsp9OBikR8/T1p5FbjgUkI/AAAAAAAAJTQ/LXGmf0iaFmA/s640/IMG_3159.JPG

A tu typowa antena przy pick-upie. Do jazdy po mieście spina się ją do skrzyni. Na początku się zastanawiałam, co za kabłąk z drutu wszyscy mają z tyłu ;)
https://lh4.googleusercontent.com/-DcC7l9Xsi_g/T1p5BqFv3tI/AAAAAAAAJSs/aLcewzPTgbQ/s640/IMG_3076.JPG

Okolice Huary obfitują w małe trąby powietrzne. Gdzie nie spojrzeć, jest ich kilka:
https://lh6.googleusercontent.com/-mbgTEcNx61c/T1p5Ccj-X0I/AAAAAAAAJS4/CFo8O_QBx3Y/s640/IMG_3113.JPG

I znów zjeżdżamy na 0 m n.p.m., do miasta Iquique
https://lh6.googleusercontent.com/-BpokP5th7UU/T1p5HAgn5QI/AAAAAAAAJTg/Pmnqxcr2fUY/s640/IMG_3193.JPG

Miasto jak miasto, kolorowo, gorąco i tłoczno:
https://lh3.googleusercontent.com/-VkUvOfLYQ7s/T1p5Jz999_I/AAAAAAAAJT0/10OueNN2fCI/s640/IMG_3205.JPG

Ale ma ładny rynek, zachowany z czasów, gdy miasto było ważnym ośrodkiem górniczym i wypływały stąd statki z saletrą. Najważniejszy zabytek Iquique, wieża zegarowa:
https://lh5.googleusercontent.com/-kejg3scCrhE/T1p5Kcrlx5I/AAAAAAAAJUA/hXpcaO9ObaI/s640/IMG_3256.JPG

Najładniejsze są jednak drewniane zabytkowe budynki:
https://lh5.googleusercontent.com/-JwebrEfIvsw/T1p4UfdVg7I/AAAAAAAAJQA/b0xlOiINYIU/s720/IMGP4564.JPG

Czasem bajzel architektoniczny lepszy niż u nas:
https://lh4.googleusercontent.com/-FSOQ1slK8rU/T1p4VRrkf3I/AAAAAAAAJQI/Mp5C53ZsgdQ/s720/IMGP4568.JPG

Tak kolonialnie jakoś:
https://lh4.googleusercontent.com/-eezZwwdhZWM/T1p4XJGlisI/AAAAAAAAJQU/tFv8Ll9IaZg/s720/IMGP4570.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-xIwqQws11Mo/T1p4Xy-MulI/AAAAAAAAJQg/3etM0FTQp9w/s720/IMGP4573.JPG

Hmm. Była powódź, trąba powietrzna, ale naprawdę już starczy, dziękujemy…
https://lh4.googleusercontent.com/-tXkk_MUTdBY/T1p48VjEuEI/AAAAAAAAJSI/NVIoaK_OFbc/s512/IMGP4557.JPG

W Iquique wbijamy się na Ruta-1, równoległą do Panamericany, tyle, że biegnącą brzegiem Pacyfiku. Widoki – nie da się opisać. Po prawej ocean, którego fale z hukiem rozbijają się o skały, a z lewej szczyty górskie wznoszące się do 2000 m. W kategorii „droga, na której możesz zaślinić tapicerkę w samochodzie” zajmuje bardzo wysokie miejsce.
Tak troszeczkę może pokaże to ten filmik. Całe 20’

zFPawASKnqQ


Z tym dniem będzie mi się kojarzył czołowy bard Chile – Alberto Plaza. Taki nasz swojski Krzysztof Krawczyk. Proszę o usprawiedliwienie – Nomade nie miało anteny i nie było radia… Musieliśmy zatem nabyć jakieś CD. Dana i Krzychu po konsultacjach z miejscowymi wybrali podobno najbardziej chilijskie z chilijskiego i tak oto mamy do wyboru albo ludową muzykę północnego Chile, albo słodko – romantycznego do bólu Alberto. Po przesłuchaniu każdej z nich jesteśmy pewni, że ta druga jednak jest lepsza ;) Ale tytuł jednej z piosenek „Perfecto bandido” – muszę się przyznać – mnie ujął… Roboczo przetłumaczyłam sobie na „słodki drań”

Na obiadek w formie empanady (czyli gorącego, smażonego pieroga z farszem) oraz melonów i arbuzów zatrzymujemy się po drodze

https://lh4.googleusercontent.com/-J2iJOLzWnsM/T1p5AkL7ZhI/AAAAAAAAJSo/YSTgo4XRsHE/s640/IMG_3039.JPG

Pod wieczór zaczynamy szukać miłej, zacisznej plaży odpowiedniej dla guerrilla camps. Może tu?
https://lh5.googleusercontent.com/-gFUVA6RYBIA/T1p5LMyqpEI/AAAAAAAAJT8/UZIfEHiNu-o/s640/IMG_3302.JPG

Może trochę dalej?
https://lh4.googleusercontent.com/-CLk2sUIdeAk/T1p4ZUoI1dI/AAAAAAAAJQs/mGXDvq1KppU/s720/IMGP4581.JPG

Ta będzie akurat:
https://lh5.googleusercontent.com/-nOdv_yHcF4Q/T1p4aYt1exI/AAAAAAAAJQ0/bgOI-VJQfos/s720/IMGP4583.JPG

To nasz (przynajmniej tak nam się wydaje) ostatni wieczór razem, pięknie zachodzące słońce, więc robimy większą fotosesję:
https://lh4.googleusercontent.com/-9QfOGVsGIZA/T1p4bDHtHnI/AAAAAAAAJQ8/O_o_OyOWvxE/s720/IMGP4584.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-0sO6xO9m-4s/T1p5LzSaCiI/AAAAAAAAJUI/uaL0HDH1nQ4/s640/IMG_3339.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-RqzqOX3odgk/T1p5ON_uKcI/AAAAAAAAJUQ/JGxv-MVuFqU/s640/IMG_3359.JPG

To zdjęcie mi chyba wyszło (no dobra, skromność nie jest moją dominującą cechą)
https://lh5.googleusercontent.com/--rftIAkim8M/T1p4cDjyJbI/AAAAAAAAJRI/TzUrreSAX90/s720/IMGP4585.JPG

Kolejne zdjęcie do katalogu Suzuki:
https://lh4.googleusercontent.com/-esf-fmysxa8/T1p4dbWMQFI/AAAAAAAAJRQ/aZy_iEvF1A0/s720/IMGP4586.JPG

Rozbijamy nasz „partyzancki obóz”:
https://lh6.googleusercontent.com/-twNloUfaTYE/T1p4eL0H3PI/AAAAAAAAJRU/xXFixGqlcz8/s720/IMGP4588.JPG

Krzychu coś majstruje:
https://lh4.googleusercontent.com/-f8xCH9NpauQ/T1p4fLAtsCI/AAAAAAAAJRg/2T8svARqQJ0/s720/IMGP4592.JPG

a słoneczko zachodzi:
https://lh4.googleusercontent.com/-dOR6kDrOp7o/T1p4gm3HUZI/AAAAAAAAJRo/p9oIG2WOmtk/s720/IMGP4593.JPG

Rozgwiazdę udało mi się w całości dowieźć do domu i dołączyła do mojej łazienkowej kolekcji muszli. Trochę świeża jeszcze była, więc nadal lekko podśmierduje zepsutą rybką ;) Krzychu znalazł drugą i obie lądują w samochodowym schowku. Lepiej go bez potrzeby nie otwierać ;)

https://lh4.googleusercontent.com/-MGETzOfPsMY/T1tUhYPXheI/AAAAAAAAJVM/6z7v0hbqRg4/s640/IMG_3444.JPG

Landszafcik totalny:
https://lh5.googleusercontent.com/-N11dSRMsATE/T1pxynV4ATI/AAAAAAAAJPY/sfgUXjUWnWw/s720/IMGP4605.JPG

Siedzimy do późna obok namiotów, obłędnie rozgwieżdżone niebo nad nami, w końcu ktoś mówi: po cholerę będziemy wchodzić do namiotów, jaki taki widok nad głową?

https://lh6.googleusercontent.com/-vtVMWnCLS0A/T1uTn5fXUkI/AAAAAAAAJVs/TNElpAxidZU/s512/IMGP4670a.jpg

Szybko wyciągamy karimaty i śpiwory, między skałami i namiotami prawie nie wieje i zasypiamy patrząc na gwiazdy. Szkoda tylko, że nigdy nie zdążę pomyśleć żadnego życzenia, jak spadają. A może… a może jest tak dobrze, że już nie potrzeba mieć innych życzeń?

cdn...

jagna
15.03.2012, 18:11
Dzień 11, 16 luty

W 1000-gwiazdkowym hotelu spało się świetnie. Złośliwa Dana wstaje pierwsza i chwyta za aparat. To chyba jedyne zdjęcie nadające się do publikacji:
https://lh4.googleusercontent.com/-zloslrfgQiA/T1tWKfiXvKI/AAAAAAAAJVg/UArlBhWUokA/s640/IMG_3452.JPG

Minus spania na plaży – piasek jest wszędzie. Łącznie z moim aparatem, który nie wiedzieć czemu przeleżał na plaży całą noc. Głowę bym dała, że go chowałam do auta…

Śniadanko, toaleta za pomocą 5-litrowych baniaków z wodą i jedziemy do Tocopilla, skąd odjeżdża autobus, który na Danę zawieźć do Calamy.
Tocopilla – topowe miasteczko na wybrzeżu. Stacja benzynowa, market i rynek.
(Off topic: jeśli ktoś szuka pomysłu na biznes życia, to polecam założenie stacji paliw w Chile. Jest ich tak mało i tak rzadko, że przed każdą są długie kolejki).

Na pytanie o dworzec autobusowy w Tocopilla otrzymujemy odpowiedź: nie ma.
Lekka konsternacja. Jak nie ma, jak sprzedali bilet? Cóż, może pan na stacji nie był zbyt rozgarnięty, albo sam nie korzysta?
Próba nr 2, tym razem pani. Odpowiedz „nie wiem”. Hmm. Zawsze to lepiej niż „nie ma”…
Próba nr 3. „Autobusy? Eeee, chyba tam, trzy przecznice w górę”.
No tak. Autobusy są. Tyle, że w warsztacie…
Postanawiamy inaczej sformułować pytanie: skąd odjeżdżają autobusy? Jakby ciut lepiej, trafiamy w okolice rynku i po kolejnych 4 zapytaniach udaje nam się zawęzić obszar poszukiwań do jednej ulicy.
Uff. Jest szansa! Oczywiście brak jakiegokolwiek oznaczenia przystanku, ale ludzie z torbami wskazują, że to może być właśnie tu.

Krótki spacerek po Tocopilla:
https://lh5.googleusercontent.com/-L_QDAIovA0c/T2DwvC-sBuI/AAAAAAAAJV0/4fnk-Mcfzec/s720/IMGP4613.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-3wOWQUqjbfM/T2DwwH7lU9I/AAAAAAAAJWA/x2hi76xeqyo/s720/IMGP4615.JPG

Czekamy na autobus z Daną, bo przy jej roztrzepaniu chcemy być pewni, że zamknęły się za nią drzwi autobusu. Właściwego najlepiej.

Udało się:
https://lh3.googleusercontent.com/-FfEMO5X_BjY/T2DwxLpy1VI/AAAAAAAAJWE/dYIQ6IVxz24/s720/IMGP4617.JPG

Wymuszamy na niej obietnicę, że potwierdzi dotarcie na miejsce oraz znalezienie ze znajomym. Komunikacja nie jest łatwa, zasięg tylko w miastach, czyli co jakieś 200-300 km i do tego nie możemy do siebie dzwonić. SMSy przechodzą, rozmowy – nie. W żadnej z sieci…

Zostaliśmy zatem we dwoje. Średnia arytmetyczna ekipy przesunęła się zdecydowanie z pola „kontrolowany z lekka chaos” na „planowanie przede wszystkim”. Nieco filozoficznie rzucam hasło „Wiesz, ja myślę, że z Daną to jeszcze nie koniec” i widzę lekki popłoch w oczach Krzycha ;)

No więc planujemy końcówkę podróży. Punkt główny: Park Narodowy Tres Cruces. Podobno wysoko, dziko i pięknie. Oraz 800 km od Tocopilla, jest już południe, czyli dojedziemy jutro.

Na razie wracamy na Ruta 1 i grzejemy na południe. Mamy przed sobą jeszcze trochę ładnej drogi wzdłuż Pacyfiku i namawiam Krzycha na krótki chillout plażowy. Za długo wytrzymać na słońcu i tak się nie da. Góra pół godziny, co i tak skutkuje bólem skóry pod wieczór.

To zjeżdżamy z asfaltu:
https://lh3.googleusercontent.com/-z_oN08zK0CM/T2Dw2ch9G8I/AAAAAAAAJWs/EGwndlKDv0c/s720/IMGP4626.JPG

wybrzeże skaliste i klifowe, nie zejdziemy do wody.
https://lh4.googleusercontent.com/-CFJno_R1VkM/T2Dw3rndbmI/AAAAAAAAJW0/rpWo0tDBPLo/s720/IMGP4627.JPG

Udało się kupić żarówkę, to zakładamy:
https://lh4.googleusercontent.com/-23NXBTRc1UY/T2Dw6DhvkxI/AAAAAAAAJXI/tws8oS49Z6A/s720/IMGP4635.JPG

I jedziemy dalej. Obiadek (empanada, a jakże) w przydrożnej knajpie, gdzie jak zwykle stanowimy małą, lokalną sensację. I jak zwykle podejście wszystkich jest przemiłe. Panienka z baru stara się nawet wytrzeć stół przy którym siadamy. Dość dawno tego nie robiła, bo nie bardzo jej to wychodzi. Chyba jest niezbyt zadowolona z efektu rozmazania brudu z kurzem, bo każe nam zmienić stół na czystszy ;)

Wjeżdżamy do Antofagasty,
https://lh3.googleusercontent.com/-wAZ0XlNTsJM/T2Dw7HuuwaI/AAAAAAAAJXM/ntd6eprl9D0/s720/IMGP4638.JPG

gdzie tym razem Krzychu żąda zjechania na bok, bo wypatrzył miejską plażę, na której są falochrony i DA SIĘ popływać.

Plaża pełna rodzin z dziećmi, wakacje w końcu…
https://lh6.googleusercontent.com/-Hc0XOww4hno/T2Dw71UeUdI/AAAAAAAAJXY/NIlLFoo1jOw/s720/IMGP4640.JPG

Za Antofagastą musimy chwilowo pożegnać się z Pacyfikiem, bo Ruta 1 kończy się po prostu w polu, więc musimy wjechać na Panamericanę. Już kiedyś tędy jechaliśmy, ale co zrobić… Jedziemy ślicznym, pustynnym płaskowyżem, czyli znów środkiem mojego ulubionego NICZEGO.
https://lh6.googleusercontent.com/-8DFralfm2EM/T2ILdGMfvfI/AAAAAAAAJYI/7ZgaL3JS5IE/s720/IMGP4270.JPG

Na koniec płaskowyżu zjazd 2 km w dół, czyli serpentyny, znaki „sprawdź hamulce” oraz „ostry zjazd o długości 18 km” i znów widzimy Pacyfik
https://lh6.googleusercontent.com/-wM5gi7P0pTs/T2Dw9bOUJ2I/AAAAAAAAJXc/R_C3PieL9Ag/s720/IMGP4649.JPG

Robi się wieczór, szukamy zatem kolejny raz miłej plaży na guerrilla camp. Ta wygląda miło:
https://lh5.googleusercontent.com/-3uqftjwxavg/T2DxBInQfMI/AAAAAAAAJXo/uDzPeQJQIew/s720/IMGP4659.JPG

Korzystam z faktu, że woda pomiędzy skałami jest ciut (bardzo nikłe ciut) cieplejsza i nie ma fal. Krzychu nakrywa mnie w wannie ;)
https://lh6.googleusercontent.com/-hIPTuNzTKrc/T2Dw-pQL48I/AAAAAAAAJXs/nmB22T3MzX0/s720/IMGP4654.JPG

I już świeża i pachnąca mogę podziwiać widoki:
https://lh3.googleusercontent.com/-i5DNB9Yrzr0/T2DxB7wPI8I/AAAAAAAAJX0/L0IWsTFLgpg/s720/IMGP4666.JPG

Znów wyciągamy karimaty obok namiotu i popijając białe wytrawne podziwiamy widok nad nami.

Tu widać na dole zdjęcia krzyż południa. Normalna lustrzanka, więc cudów nie ma, i dopiero w większym powiększeniu widać trochę gwiazd:
https://lh5.googleusercontent.com/-IhnQm7cOgRQ/T2Dwy-ap-TI/AAAAAAAAJYM/poKT-X1eOsw/s512/IMGP4670.JPG

A to to samo zdjęcie po lekkiej obróbce – i tak właśnie wyglądało tam niebo…
https://lh6.googleusercontent.com/-vtVMWnCLS0A/T1uTn5fXUkI/AAAAAAAAJVs/TNElpAxidZU/s512/IMGP4670a.jpg

cdn...

jagna
18.03.2012, 17:56
Dzień 12, 17 luty

Nasz kolejny dzień w Chile mógłby mieć tytuł „K..wa, to znowu nie tu” , ewentualnie „Rambo – masz w ryja”.

Ale od początku.

Wstajemy rześcy i świeży, to niewątpliwe plusy spania pod gołym niebem ;)
Plany – dojechać do parku Nevado Tres Cruces. Park jest oddalony od wybrzeża oraz Panamericany (czyli po prostu cywilizacji) jakieś 200 km. Czyli czeka nas pętelka o długości 450-500 km. Na jednym zbiorniku, bo stacji tam nie będzie.

Na razie jedziemy główną drogą na południe, do Chañaral. Ja prowadzę. Na rogatkach miasta jak zwykle stoi patrol policji. Ale tym razem policjant wygodzi na drogę i gestem zaprasza do zjechania na bok. Pięknie. Teraz się dowiem jakie są chilijskie konsekwencje jazdy bez prawa jazdy. Zjeżdżam, wysiadamy szybko oboje i udajemy , że to Krzychu prowadził, policjant daleko, może nie zauważy?
Stoimy, czekamy, czekamy, ci się patrzą. W końcu jeden podchodzi i mówi „Eeee, bo zasadzie to nie na was machaliśmy, tylko na ten autobus za wami”. Ufff… Tylko po co w takim razie mi wskakiwał przed maskę?

Nieco dalej widzimy camarones na boku: Koparka opróżnia właśnie wywrotkę…

https://lh4.googleusercontent.com/-l3w3e6f1NaI/T2O9eEukI-I/AAAAAAAAJYs/ET35S_Lwlyk/s640/P1020131.JPG

Tankujemy w Chañaral i zjeżdżamy na C13.
I znów wspinamy się mozolnie od 0 m do… tego nie wie nikt. Górki dookoła są zadziwiająco kolorowe:

https://lh4.googleusercontent.com/-Ss6a5f8khUk/T2O9feCnOqI/AAAAAAAAJY0/VTLHACVHhA0/s640/P1020139.JPG

Chcemy jechać na wschód do La Ola i dalej na południe do parku. Według mojej mapy ma być asfalt aż do La Ola, według Krzycha mapy ma się skończyć 100 km przed La Ola, według Garmina do La Ola nie ma drogi.

(off topic: Kropeczki z nazwą na mapach Chile, to wyłącznie… kropeczki z nazwą. Czasem są dwa domy, czasem przydrożna knajpa, najczęściej nic. Po prostu jakieś miejsce ma nazwę i już. La Ola to właśnie kropeczka z nazwą)

No to jedziemy.
Dojeżdżamy do El Salvador, mniej więcej 2700 m n.p.m., koniec asfaltu. I jak zwykle mi się nie chce ze sobą zgadzać – mapa, Garmin, rzeczywistość. Krzychu idzie zasięgnąć języka, ale wychodzi na to, że nikt tu w góry nie jeździ, bo i po co. Ale podobno do La Ola dojechać się da.
No to jedziemy.

Najpierw mamy to dziwne coś przypominające ubite błotko, jeżdżą jeszcze kopalniane pick-upy – słowem miodzio:
https://lh6.googleusercontent.com/-rKpZmTqsDPA/T2O9iEoSPHI/AAAAAAAAJZE/Ojr0TBGtRqw/s720/IMGP4683.JPG

Ale do Pedernales i La Ola każą nam odbić w bok (na mojej mapie, jak w mordę strzelił – prosto...)

Na razie szuter jak marzenie:
https://lh6.googleusercontent.com/-OZPMs-saCcU/T2O9iyhjwKI/AAAAAAAAJZQ/8u1eOR7DoEg/s912/IMGP4686.JPG

Widoki też:
https://lh5.googleusercontent.com/-Mt54mEc3yQs/T2O9kZokgeI/AAAAAAAAJZU/YHd-uTB8gts/s912/IMGP4689.JPG

Mijamy pas startowy (szutrowy oczywiście). Kto miałby tu lądować? I po co? Chyba, że szefostwo kopalni…

Droga świetna, drogowskaz pokazuje „La Ola 90 km”. Byle nie patrzeć w prawo, bo tam przepaść. Tak na oko coś pomiędzy 1000 a 1500 m w dół ;)

https://lh5.googleusercontent.com/-3F1rawn1f_4/T2O9nbqELcI/AAAAAAAAJZs/geond4QJMSU/s720/IMGP4694.JPG

Górki ciągle jak pomalowane w paseczki:
https://lh4.googleusercontent.com/-D2dK7YMgfjA/T2O9mcN35AI/AAAAAAAAJZk/uX9nKLsToqQ/s720/IMGP4693.JPG

Niestety po jakiś 20 km pięknej drogi dojeżdżamy do jakiejś elektrowni i luksus się kończy. Robi się bardzo kamieniście, wąsko, kręto i do góry. Oraz przepaść, tym razem z lewej. Mamy dylemat. Prędkość spada do 20 km/h, do La Oli jeszcze ze 70 km, a przecież gorsza droga ma się zacząć dopiero tam! Jest na tyle wąsko, że nie ma mowy o zawróceniu. Myślimy, liczymy kilometry, czas i paliwo. Krzychu to głos rozsądku, a ja mam ochotę spróbować dalej. Głos rozsądku zwycięża ;) Zawracamy, wjedziemy do parku od południa. Najcięższy argument – jak coś się stanie, to znajdą nas za tydzień. Albo za miesiąc. To kompletne pustkowie…

https://lh4.googleusercontent.com/-aarmEnLePLw/T2O9hI1YQxI/AAAAAAAAJZA/dO4Ev3KoY6U/s720/IMGP4679.JPG

Wracamy do główniej drogi i zjeżdżamy w dół. Droga ładna, ale już kompletnie nie wiemy, gdzie jesteśmy. Podobnie jak Garmin (Rambo, masz w …)

https://lh5.googleusercontent.com/-3vf3DPpFBa4/T2O9oXO06PI/AAAAAAAAJZ0/ImeUJDOZ3Q4/s912/IMGP4698.JPG

Po zjechaniu serpentynami trafiamy na nowy asfalt i chyba nową drogę, bo według wszystkich dostępnych nam materiałów kartograficznych jesteśmy na środku pustyni. Trafiamy jednak tam, gdzie chcemy ;) Odbijamy na C17, jedziemy 70 km na południe i ma być ładny skrót do Ruta 31, która prowadzi do parku. Skrót „unpaved”, na oko 20 km. jest na mapie, jest na GPSie. I nawet jest w rzeczywistości!
To jedziemy. Początek skrótu – rewelacja
https://lh3.googleusercontent.com/-kwJ4AxzyDGU/T2O9q9FQQFI/AAAAAAAAJaM/x2Yc6LVjrZs/s912/IMGP4710.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-soCaG58q_OM/T2O9oz51SHI/AAAAAAAAJaA/J3niiOnI268/s912/IMGP4703.JPG

Ale robi się ciaśniej:
https://lh4.googleusercontent.com/-TI0Ur2ut8Zk/T2O9qBCECKI/AAAAAAAAJaE/p1F05GQq7c8/s912/IMGP4709.JPG

Zapinamy 4x4 i jedziemy dalej. Zaczynają się dookoła pojawiać jakieś porzucone maszyny górnicze, w końcu jedziemy wąwozem między skałami, w których są wydrążone jakieś tunele. Wąsko i stromo. A GPS twardo obstaje, że jedziemy dobrze.
W końcu prowadzący Krzychu zatrzymuje się przed kolejnym ostrym zjazdem w dół, bo wygląda na to, że to ostatnie miejsce do ewentualnego zawrócenia. Schodzimy i parzymy. Urwiska, jeziorka (kaczki nawet pływają), jakieś generatory, kable. Krzychu na końcu drogi dostrzega koparkę, która blokuje przejazd. I oczywiście ani żywej duszy... Przeklinając GPSa zawracamy, co nie jest łatwe. Wracamy jakieś 10 km (kolejny dziś raz...) na asfalt i za 500 m widzimy kolejny zjazd w lewo, tym razem oznaczony drogowskazem...

Krzychu ma dość i oddaje mi kierownicę ;) Dojeżdżamy do Ruta-31, która prowadzi w stronę parku oraz przejścia granicznego z Argentyną na przełęczy św. Franciszka. Do przejścia jest jakieś 70 km, a przy drodze stoi znak: „Uwaga. Przy złej pogodzie dojazd do granicy zajmuje 5 godzin”. Na szczęście pogoda jest ładna.
Droga mało uczęszczana, bo nie asfaltowa, tylko znów ten udeptany błotko-szuter. I znów przejeżdżam przez „suche brody” i w oczach widzę płynącą po deszczu rzekę... Oby nie padało, bo jutro musimy tędy wracać.

Dojeżdżamy do granic parku i skręcamy w bok. Czas do namysłu. Znów patrzymy na mapy, na GPS, i przede wszystkim na wskaźnik paliwa. Przez te wszystkie nawrotki mamy go mało. Nie ma szans na objechanie parku. Najbliższa stacja w Copiapó, jakieś 150 km w drugą stronę. Szkoda czasu, robi się już szarawo. no trudno. Wbijemy się w park ile się będzie dało (wychodzi nam, że na sam szczyt) i zawrócimy...

Jedziemy szuterkiem jakieś 10 km w głąb i szukamy ładnego miejsca na spanie. Oczywiście ani żywej duszy dookoła...

To miejsce jest fajne:
https://lh4.googleusercontent.com/-3_LZaOGazGA/T2O9rdkXPaI/AAAAAAAAJaU/bY_Qyamkks8/s912/IMGP4713.JPG

Zostajemy w tym szerokim wąwozie na noc. Jest pochmurno, więc nici z gwiazd. Zastanawiamy się, czy znów zmarzniemy, bo jesteśmy na ponad 2000 m n.p.m. , ale noc jest w miarę ciepła.

Tradycyjnie białe wytrawne i idziemy spać. W nocy budzi mas jakieś zwierzę wydające z siebie jakieś „łiiiiiii” na przemian z „uuuuaaaaa”. Nie była to lama... Zwierzę poszło, zasypiamy znów. Po pewnym czasie budzi mnie Krzychu: „Aga. Aga! Aga!!!!! Deszcz pada!!!

cdn.

Paluch
18.03.2012, 22:25
Łooohoho powiało grozą :drif:. No dalej proszę :lukacz:...

jagna
25.03.2012, 22:35
Dzień 13, 18 luty

Noc. Leżymy w namiocie na pustkowiu o romantycznej nazwie La Cebolla. W wąwozie górskim na wysokości 2000 m. A tu pada. Zbierać szybko manatki i spadać? No dobra, nie siejmy paniki. Jest sucho jak pieprz, może wsiąknie? Ustalamy, że dopóki nie leje, śpimy dalej.
Po jakimś czasie, kiedy słyszę, że chwilowo przestało, wychodzę z namiotu za potrzebą. Dobrze, że mam czołówkę, bo chyba namiotu bym z powrotem nie znalazła… Stoję przez chwilę na dworze. I rozumiem już, co znaczy „cisza aż dzwoniła w uszach”. Nie ma dookoła nic. Nawet szumu wiatru…
Na ziemi ciężko znaleźć ślady po deszczu – wszystko pięknie wsiąka. Czyli możemy spokojnie spać do rana…

Rano sprzątamy butelki z wczorajszego wieczora, śniadanko i ruszamy w głąb parku. Nie dam sobie dziś odebrać kierownicy ;) Przy śniadaniu mijają nas dwie cysterny z wodą i aż trąbią ze zdziwienia, co my tu robimy ;)
https://lh6.googleusercontent.com/-v2VMuClj1gc/T29fbZj9gFI/AAAAAAAAJa0/2VoQbvbHaDA/s640/P1020152.JPG

Mamy według Garmina ok. 40 km do przełęczy. Za nią jest małe jeziorko i (podobno) schronisko. Droga prowadzi wąwozem. Szuter, raczej szeroki, choć po raz pierwszy trafia się tarka i telepie nami przez 10 km. Po drodze widzimy ekipę z namiotami i pickupem – to jedyni ludzie, jakich spotkamy.
Niestety pogoda nie za ładna, pochmurno i szaro.
https://lh4.googleusercontent.com/-HQ99QyjjHco/T29f5QdXdmI/AAAAAAAAJec/e0OTeTHUAyA/s720/IMGP4741.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-PhaaP0iXElM/T29f6ZqQPQI/AAAAAAAAJek/kZUazDteF4w/s512/IMGP4743.JPG

Ale i tak droga robi wrażenie.

Tak mniej więcej do 3500 m n.p.m. droga łagodnie idzie do góry, mijamy czasem strumyczki i nawet zielono dookoła nich jest (głównie trawa pampasowa, widać ją na zdjęciu poniżej). Przy jednym ze strumyczków widzimy cysterny, które rano nas mijały. Pompują wodę. Ciekawe, gdzie ją wiozą…

https://lh4.googleusercontent.com/-jEYQZk2nwA0/T29fd_zxGQI/AAAAAAAAJbQ/namKTWi2tFo/s640/P1020155.JPG

Przed nami widać szczyty i przełęcz, na którą mamy wjechać:
https://lh3.googleusercontent.com/-JqtSBzAYg3w/T29f4R16_JI/AAAAAAAAJeU/sgxXvT1XI2Q/s720/IMGP4733.JPG

W końcu zaczynają się serpentyny. Zapinam 4x4 i dalej przed siebie. Patrzę i patrzę na GPSa i oczom nie dowierzam: linia prosta , jak w mordę strzelił. No właśnie. Od pewno czasu się cicho zastanawiam, jak to jest: jedziemy i jedziemy, a do celu nieustannie 15 km.
Serpentynki fajne. Ostro pod górę, momentami zakręty po 180 stopni, a poniżej przepaść. Tak jakby czasem tył w uślizgu szedł, ale co tam. Fajnie się jedzie. Gorzej, że wskaźnik paliwa zaczął opadać w dół z prędkością światła prawie.
Nomade znów brakuje powietrza, trzeba często redukować...
Dojeżdżamy na przełęcz:
https://lh4.googleusercontent.com/-5C58QHXhG5U/T29fcVlzIRI/AAAAAAAAJbA/dMmjhsQKnAY/s720/IMGP4721.JPG

zatrzymuję auto i patrzę na milczącego od pewnego czasu Krzycha. Może wysokość mu dolega, to w końcu ponad 4100 m n.p.m.? I minę ma jakąś dziwną… Więc pytam: „Krzychu? Coś się stało? Źle się poczułeś?”
Jego odpowiedz (po lekkiej cenzurze) brzmiała mniej więcej tak: „Aga!!!! K…wa mać!!!!! Jak ty jechałaś!!!!!!! Przecież prawie cały czas w poślizgu szłaś!!!! Hołowczyc jesteś czy co??!! Serpentyny, przepaście, a ty 80 na godz. zapierdalasz na trójce !!!!”

Oj tam. Sześćdziesiąt najwyżej…

No przecież piękna droga była:
https://lh5.googleusercontent.com/-ylRIU5ZtKkw/T29f1tovLeI/AAAAAAAAJd8/yLmQ5iB_xzg/s720/IMGP4716.JPG

A Nomade w końcu wygląda fachowo:
https://lh4.googleusercontent.com/-muu3oY5VwhE/T29fdPtYH4I/AAAAAAAAJbI/afAiIuyD8i0/s720/IMGP4746.JPG

Tu już Krzychu po odzyskaniu normalnej barwy twarzy:
https://lh6.googleusercontent.com/-VmtQH0ECwwY/T29f2uPQASI/AAAAAAAAJeI/M5RJl7OhycY/s720/IMGP4718.JPG

Oraz ja już po totalnym opieprzu:
https://lh5.googleusercontent.com/-fMO9ZfTBMSk/T29f33NqIxI/AAAAAAAAJeQ/Hcz1aOaKhIY/s720/IMGP4719.JPG

widok na drugą stronę i jezioro:
https://lh6.googleusercontent.com/-zogG6BPAT3s/T29f01VX6vI/AAAAAAAAJd4/saT5ad5HKyA/s720/IMGP4714.JPG

Po drugiej stronie znów serpenty o nieznanej długości (wg Garmina mamy 4 km PROSTO). Analizując zawartość baku stwierdzamy, że jezioro doskonale widać stąd i nie mamy potrzeby zjeżdżać w dół. Zrobiliśmy już ze 60 km, a jeszcze trzeba wrócić co Copiapó, gdzie jest najbliższa stacja.
Udaję , że bardzo się przejęłam Krzychowym ochrzanem i oddaję kierownicę ;)
No faktycznie, z boku droga wygląda bardziej stromo:

pqW0aUiEiBI

Pierwszych kilkaset metrów Krzychu zjeżdża na jedynce. Ja profilaktycznie już nic nie mówię…

Ale za to wychodzi słońce i widoki zaczynają zwalać z nóg. Przynajmniej mnie ;)

https://lh5.googleusercontent.com/-QhD_-8cnEFI/T29f8WX4Q5I/AAAAAAAAJew/u_RylygJHWU/s720/IMGP4750.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-clizS2guIDE/T2iFXJDBMdI/AAAAAAAAJag/qJJPTGByvPQ/s720/IMGP4749.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-n2pJ7O_R254/T29fj-QrgoI/AAAAAAAAJb8/9fHGmiw3Xo8/s720/IMGP4753.JPG

Z boku szczyty jakby piaskiem pokryte:
https://lh6.googleusercontent.com/-uJxus6mcU6o/T29fklR8yFI/AAAAAAAAJcE/ZSZ9jfd-Vhc/s720/IMGP4759.JPG

Czasem znów trochę zielonego:
https://lh5.googleusercontent.com/-NE2iQTx0Dn0/T29flTo40MI/AAAAAAAAJcY/_E80umgaCf0/s720/IMGP4760.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-njaAiX9Vdxk/T29fmsVMQGI/AAAAAAAAJcU/8NmGznSs4Wk/s720/IMGP4764.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-jbb4krZAP5U/T29fnbqGtJI/AAAAAAAAJcg/EW8VbqsbbWI/s720/IMGP4768.JPG

Fajne jest to, że na drodze, gdzie nie ma NIKOGO i prowadzi do żadnej miejscowości, są znaki i drogowskazy:
https://lh4.googleusercontent.com/-dIIVir74BbE/T29fpYDHGmI/AAAAAAAAJcs/EtegRTswBjc/s720/IMGP4772.JPG

Ale np. La Puerta z tego drogowskazu to tylko kropka na mapie. Punkt charakterystyczny z własną nazwą. Asfalt będzie za 90 km w Copiapó ;)

Droga podoba mi się niesamowicie. Droga, góry, pustka, cisza… I jak to wytłumaczyć – co się tu podoba?

https://lh3.googleusercontent.com/-sd1wQFKJKnI/T29fqBgnwrI/AAAAAAAAJc0/A9fpiEqCYJI/s720/IMGP4773.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-Wb9A3OmiJPk/T29fsC74BjI/AAAAAAAAJc8/5zPA_Ib_iOY/s720/IMGP4774.JPG

Znów góry w paski kolorowe:
https://lh6.googleusercontent.com/-vMVELjHRT9U/T29fueHpNnI/AAAAAAAAJdM/jwW5blfoPqs/s720/IMGP4775.JPG

No i jesteśmy z powrotem w „cywilizacji” czyli na Ruta 31. Jeszcze nie asfalt, ale można jechać dużo szybciej. Krzychu nadal nie chce oddać kierownicy ;) Hm. Wczoraj, jak spał to jakoś mu nie przeszkadzało jak tu jechałam 120 km/h ;)

Dojeżdżamy do Copiapó, które poprzednim razem nam się bardzo spodobało. Przebieranie (znów ponad 30 stopni), tankowanie, jedzenie, zakupy, jest już po południu, dzień był pełen wrażeń ;) Szczególnie dla Krzycha ;)

W parku spotkamy lokalny zespół grający coś w pobliżu reggae i kupujemy kolejne CD. Chilijskiej muzyce ludowej mówimy chwilowo „starczy”.

Czas poszukać fajnej plaży na nocleg. W „Lonely Planet” ładny opis Parque National Llanos de Challe, jakieś 100 km na południe od Copiapó. Odbijamy z Panamericany w stronę Pacyfiku. 60 km szutrem. Patrzę pytająco na Krzycha. „No masz, tu jest płasko, może nas nie zabijesz”. I znów kierownica moja ;)

Park słynie głównie z kaktusów:
https://lh5.googleusercontent.com/-t83cR53uwDI/T29fgJcVZDI/AAAAAAAAJbo/4Mh8sPsEHYY/s640/P1020175.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-DYGAMFhPZxc/T29fwwBop6I/AAAAAAAAJdU/s1NzYvxeI7c/s512/IMGP4780.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-TJ8l2M67eBA/T29fvvYJT_I/AAAAAAAAJdI/xma4cOVk-QQ/s720/IMGP4779.JPG

Szuterek momentami uklepany na maxa:
https://lh3.googleusercontent.com/--FVMW1kd5ME/T29fycTGKyI/AAAAAAAAJdc/jK3siaoyihQ/s720/IMGP4781.JPG

Wbijamy się na plażę w okolicy Carrizal Bajo. Wjeżdżając na plażę przez skały zaczepiamy pięknie podwoziem. Może nie będą go zbyt dokładnie oglądać w wypożyczalni…

https://lh4.googleusercontent.com/-VtKkx1kUX6g/T29fzfIfs6I/AAAAAAAAJdo/vC9Bicxaiwk/s720/IMGP4784.JPG

Taki fajny dzień trzeba odpowiednio zakończyć. Wino, oliwki, pomarańcze…
https://lh6.googleusercontent.com/-cG39auK0hCU/T29fhu8M17I/AAAAAAAAJbs/4YQWa6s8BBI/s512/P1020188.JPG

Kolejny zachód słońca nad Pacyfikiem:
https://lh5.googleusercontent.com/-p55lGD0e2kg/T29fetJ3VuI/AAAAAAAAJbY/_cgrjS2YfLo/s720/IMGP4787.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-n4drPVJphUA/T29f0DxMQ6I/AAAAAAAAJdw/IWwhVnG4BGw/s720/IMGP4790.JPG

I kolejne podziwianie nieba. Tu krzyż południa nad górami przed obróbką:
https://lh4.googleusercontent.com/-My9GbKpVnf4/T29ffKdgfKI/AAAAAAAAJbg/rsgk3dCH234/s512/IMGP4798.JPG

oraz po:
https://lh4.googleusercontent.com/-rETd2vQbWls/T29fiOSslmI/AAAAAAAAJb4/hDOX4GggCQE/s512/IMGP4798a.jpg

cdn..

Ronin
27.03.2012, 11:34
:lukacz::lukacz::Thumbs_Up:

jagna
29.03.2012, 19:00
Na pisanie relacji (choć już naprawdę końcówka została) jakoś czasu brak ostatnio :dizzy:, więc dla podtrzymania wątku pozwalam sobie przekleić wypowiedź Krzycha (z forum GSów) na temat mojej "Hołowczycowej" jazdy przez Andy.

cyt. "Do tego odcinka swoje trzy grosze muszę wtrącić :
Podczas całej wyprawy, włączając w to powódź na Atacamie, pozrywane drogi i 300 kg kamienie spadające tuż przed maską Nomady, nie bałem się tak bardzo jak podczas tego podjazdu w wykonaniu Agnieszki.
Co tam że raz z jednej, a raz z drugiej strony były 800 metrowe przepaście, a pod kołami luźne kamienie, Aga prowadziła tak, jakby kręciła ósemki na Torze Poznań na suchym i czystym asfalcie... Szczęście że nic nie jechało z góry...
Wiedziałem, że nie powinni w samolocie wyświetlać Thelmy i Luizy , bo myślę że to ostatnia scena z tego filmu tak ją natchnęła ...."

Koniec cytatu
:mad:

Ronin
29.03.2012, 20:23
wiem jak to jest ;) ale czekam na ciąg dalszy :)

jagna
30.03.2012, 19:22
Czas kończyć powoli, odcinek przedostatni:

Dzień 14, 19 luty

Kolejna noc na plaży za nami, już ostatnia niestety…
Wczoraj dostałam smsa od Dany, że właśnie po raz n-ty zmieniła plany i chce jeszcze się z nami zobaczyć. Byliśmy 2 dni poza zasięgiem, więc nie mamy pojęcia, gdzie chwilowo Dana jest i umawiamy się w Valparaíso, gdzie mamy zarezerwowany hostel. To znaczy łudzimy się, że jeszcze mamy, bo najpierw Krzychu zmienił trójkę na dwójkę, a potem Dana znów na większy…

Poranek na plaży:
https://lh4.googleusercontent.com/-Q5Kn2bfKjOU/T3XR4z3rGNI/AAAAAAAAJfU/ziCm0GRg3JI/s720/IMGP4806.JPG

Pakując się, wkurzamy się, że kolejny dzień zapomnieliśmy wyrzucić w mieście śmieci. W Chile nie wynaleziono jeszcze niczego podobnego do przydrożnych kubłów na śmieci. I wozimy ze sobą coraz ładniej pachnące resztki z ostatnich 5ciu dni. I nie wspomnę lepiej ile pustych butelek po białym wytrawnym. Jakoś nie możemy się przemóc, żeby zrobić to co Chilijczycy: zostawić śmieci zapakowane w reklamówkę. Na ich obronę można tylko powiedzieć , że od czasu do czasu przyjeżdża ekipa, która te reklamówki zbiera. Ale i tak zaśmiecone plaże nie są rzadkością…

Ostatni rzut oka na kaktusy plażowe:
https://lh5.googleusercontent.com/-t5Qfw4-1MSQ/T3XR7FnvDhI/AAAAAAAAJfc/FmYW_XFEDrY/s720/IMGP4809.JPG

I jedziemy.

Najpierw boczną dróżką do Huasco, gdzie podobno jest ładny deptak nad morzem. A na deptaku... niemożliwe... a jednak... kosze na śmieci!!! Opchnęliśmy w nich chyba z pięć reklamówek :Sarcastic:
https://lh5.googleusercontent.com/-aORDDWjrh1M/T3XR9c2C-oI/AAAAAAAAJfk/Osvjraest2c/s720/IMGP4811.JPG

Deptak, jak deptak, ale jest port rybacki:

https://lh5.googleusercontent.com/-NfV9Wf7aG9M/T3XSABxjOLI/AAAAAAAAJfs/GQeA5p6K_XE/s720/IMGP4812.JPG

do którego właśnie wracają rybacy:

https://lh3.googleusercontent.com/-A3pkCSyFRlc/T3XSGEVxtNI/AAAAAAAAJf8/y18QHh8-5TE/s720/IMGP4816.JPG

dookoła jest mnóstwo dobrze zakamuflowanych pelikanów:
https://lh4.googleusercontent.com/-Gb9rD3QzsHM/T3XSCukckFI/AAAAAAAAJf0/UQyM5YNzkZc/s720/IMGP4815.JPG

Połów nie należy do obfitych i jest upłynniany od razu w porcie:
https://lh6.googleusercontent.com/-l1Rhl-sdk18/T3XSHWTvwPI/AAAAAAAAJgI/Xwmql8jiRRo/s720/IMGP4817.JPG

na życzenie klienta filetowanie:
https://lh3.googleusercontent.com/-aQBm5LjyLZk/T3XSMg5HpeI/AAAAAAAAJgQ/HEfhXY1DppU/s720/IMGP4818.JPG

Resztki lądują w wodzie, zabijają się o nie pelikany. Do czasu aż nadpływają dwie foki i pelikany robią szybki odwrót na z góry upatrzone pozycje:
https://lh3.googleusercontent.com/-P5ZdxRv41og/T3XSNtR7ffI/AAAAAAAAJgc/s1Tehaw69O0/s720/IMGP4821.JPG

Wyjeżdżamy z Huasco, przed nami jakieś 600 km, ostatni kawałek Panamericany.
https://lh3.googleusercontent.com/-H0EUn_mPIcw/T3XSPNdF4RI/AAAAAAAAJgg/pf85Xiyq1lY/s720/IMGP4828.JPG

Zatrzymujemy się w południe w Los Hornos (czyli po naszemu – Piece) – mieścinka nad oceanem z góry wygląda ładnie, a nam się marzy rybka na obiad.

Połowa z tych kolorowych chałup to knajpy:
https://lh6.googleusercontent.com/-8QMEREh4MXk/T3XSVP2QJ7I/AAAAAAAAJg8/uqJQy2cC7UM/s720/IMGP4833.JPG

Zamawiamy po rybce na zasadzie „ta z nazwa brzmi ładnie”. Ryby są tu podawane z ogromnym talerzem przeróżnych warzyw i bardzo mi to pasuje. Dla koneserów są też frytki i inne takie… Standardem jest też zamawianie na stolik ogromnej, najlepiej 2,5 l, różowo- lub pomarańczowoneonowej fanty. Już chyba wiemy, skąd te „oponki” u Chilijek ;)

W knajpie, jak to na kraj latynoski przystało, czekamy. Na kelnerkę, na rybę, na rachunek… Oj, czasem to czekanie nie jest na europejskie nerwy…

Krzychu czeka:
https://lh6.googleusercontent.com/-4I4MF7Ot32w/T3XSPmQ6PyI/AAAAAAAAJgk/d6HEpSp1RnI/s720/IMGP4829.JPG

Port w Los Hornos:
https://lh6.googleusercontent.com/-E9rFCDoiuVE/T3XSRAAUjcI/AAAAAAAAJgs/w1VWK18IqMQ/s720/IMGP4831.JPG

Plaża w Los Hornos:
https://lh6.googleusercontent.com/-KgPOxQYqqR0/T3XSTIUQHyI/AAAAAAAAJg0/CZxKvS8AF_E/s720/IMGP4832.JPG

Najedzeni leżymy chwilę na plaży i czas ruszać do Valparaíso. Valparaíso leży na wysokości Santiago, ale nad Pacyfikiem. Uchodzi za jedno z ładniejszych miejsc w Chile, położone na kilkunastu wzgórzach, kręte wąskie uliczki itp. Zachęceni opisem w Lonely Planet i przyrównaniem do Lizbony (którą ja byłam zachwycona) chcemy spędzić tam ostatni dzień, mamy zarezerwowane 2 noclegi w centrum.

Przychodzi sms od Dany, że jest już w hostelu, zajęła łóżka i poszła na miasto z jakimś Hiszpanem. Cała Dana ;)

Po drodze jeszcze zdjęcie „popieprzonego drzewa”, których w Chile środkowym pełno.

https://lh4.googleusercontent.com/-UhQsXh5O4UA/T3XRvCcSIAI/AAAAAAAAJfM/oFqxAVcEZGE/s720/IMGP4826.JPG

To czerwone to łuski, a w środku ziarenka pieprzu.

Już po ciemku dobijamy do Valparaíso. Gdyby nie dokładne informacje z hostelu, w życiu byśmy go nie znaleźli. Mały problem: do drzwi hostelu prowadzi chyba ze sto stopni stromych schodów. Walizek nie wciągniemy, a nie bardzo nam się widzi pozostawienie Nomady z bagażami na wierzchu. Właścicielka hostelu zaleca zaparkowanie w parkingu wielopoziomowym kilkaset metrów dalej.
Millenium Hostel – ghrrrr… Na koniec trafił się nam najbardziej syfiasty nocleg. W zasadzie oprócz pościeli wszystko było mniej lub bardziej brudne… A łazienka przeszła już sama siebie… Udając, że nie widzę miliona włosów pod czymś plastikowym, na czym stoję biorę prysznic (pierwszy od ładnych kilku dni) i idziemy odreagować na miasto.
W pierwszej z brzegu knajpie wpadamy na Danę oraz Hiszpana. Jak się okazuje, jest to jedna z trzech knajp, jakie po 23. funkcjonują w Valparaíso.

Miasto o północy wygląda mniej więcej tak:
https://lh4.googleusercontent.com/-nYW5s5pHYcw/T3Xbip6005I/AAAAAAAAJhM/l1mvJShDNZo/s720/IMGP4836.JPG

Jesteśmy lekko zdegustowani. Taka atrakcja miała być i co? Do hostelu wracać się nie chce, knajp w zasadzie brak, plaży nie ma (jest ogromny port). Lądujemy w końcu w jakimś barze na piwie i ćwiczymy rozmówki hiszpańsko – angielskie z Barcelończykiem...

jagna
30.03.2012, 22:50
W ramach przerywnika przed ostatnim (last, but not least) już odcinkiem zaprezentuję zdjęcie zrobione w Valparaiso.

Zapewne najbardziej interesujące dla Czarnuchów ze wszystkich dotychczas przedstawionych :mad:

https://lh6.googleusercontent.com/-KgV1HtyiQyQ/T3YN37u4-wI/AAAAAAAAJhU/YRJFeXjeM1s/s720/IMGP4889.JPG

luki.gd
03.04.2012, 02:17
Ave! w temacie wątku, pozdrawiam z Argentyny! :) Zacząłem w Chile w Santiago, a teraz jestem w Argentynie w San Martin de Los Andes... dziś widziałem jedną Afro na drodze, poza tym motocykli mało, za to szutrow od groma :)

jagna
15.05.2012, 19:19
Muszę albo dokończyć tę relację, albo przestać jeździć na zloty ;)
mając dość pytań "kiedy, no, kiedy"...

Achtung, achtung, uwaga, uwaga, odcinek ostatni!!

Dzień 15, 20 luty

Po śniadaniu zastanawiamy się, co w tym Valparaíso możemy robić. Trochę się wkurzam, bo trzeba było ten dzień zostać dłużej w trasie, ale wszyscy tak piali z zachwytu nad tym miastem, że nie można było nie ulec. Postanawiamy dać Valparaíso drugą szansę i zobaczyć je za dnia, po czym wyjechać za miasto. Namawiam resztę (bo wzięliśmy pod skrzydła Barcelończyka) na ogród botaniczny gdzieś pod miastem.
Najpierw spacer.
No dobra, może i ma w sobie coś te Valparaíso. Dla mnie – strasznie przypomina Lizbonę. Kolorowe domy, wąskie ulice, wszędzie wzgórza. I mnóstwo knajp, których wczoraj nie było!
Więc jeśli ktoś lubi szwędanie się po klimatycznym mieście od kafejki do kafejki – być może Valparaíso będzie jego miejscem na ziemi.

To droga do naszego hostelu:
https://lh5.googleusercontent.com/-_mXmBJ0v8pA/T7JwkhsYDOI/AAAAAAAAJic/O6GNaF8mQAo/s512/IMGP4838.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-FlUbFmikd5U/T7JwoTJXHzI/AAAAAAAAJik/BqAKNh09-7k/s512/IMGP4841.JPG

Widok na morze:
https://lh5.googleusercontent.com/-OLoAisByGxI/T7JwsL3uTCI/AAAAAAAAJis/rrA3x5AUg3M/s720/IMGP4848.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-jNKszvSMQ38/T7Jw4NA9vTI/AAAAAAAAJi0/h_NhMiwkg3o/s720/IMGP4849.JPG

Kolorowo:
https://lh6.googleusercontent.com/-P9RkO6w-9Rg/T7Jw66zcqwI/AAAAAAAAJi8/l2pT127Xe-o/s720/IMGP4852.JPG

https://lh3.googleusercontent.com/-eUbz4LLUm1E/T7JxB0ZtI6I/AAAAAAAAJjE/toQF8d_uH9M/s720/IMGP4856.JPG

Lokalna sztuka:
https://lh4.googleusercontent.com/-CQwFtrNOSNE/T7JxR2weAfI/AAAAAAAAJkQ/XXwGQgLifUk/s640/IMG_3648.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/-SIkSLV-ALP8/T7JxlxvMg8I/AAAAAAAAJmY/fz0ogYr_JrE/s512/IMG_3671.JPG

Prehistoryczne środki lokomocji:
https://lh4.googleusercontent.com/-h6GJXFybpys/T7JxKeH0x6I/AAAAAAAAJjc/bGpefW2lusY/s720/IMGP4860.JPG

czasem mniej cywilizowanie:
https://lh6.googleusercontent.com/-gHdAlcfNcNs/T7JxLXfWn4I/AAAAAAAAJjg/c00wzgkqNTM/s512/IMGP4861.JPG

Bierzemy naszą Nomadę i ruszamy za miasto. Nasz poznaniak nie może znieść zakurzonych szyb:
https://lh5.googleusercontent.com/-A109yzBpwBc/T7JxSujY5nI/AAAAAAAAJkY/6k-iKvP-75w/s640/IMG_3711.JPG

Ogród botaniczny – hm, widywałam ciekawsze, ale jest zielono i jest cień. W dodatku można po nim jeździć samochodem! My nasz zostawiamy jednak przy kasie i ruszamy nóżkami. Dawno tego nie robiliśmy…
https://lh6.googleusercontent.com/-q1Kk_-dj9CI/T7JxMTCOV8I/AAAAAAAAJjs/MjpDUOowkfY/s512/IMGP4864.JPG

Czasem nóżki bolą i trzeba przysiąść na moment:
https://lh4.googleusercontent.com/-8p9lqjoffhU/T7JxUks7S2I/AAAAAAAAJks/4i6V1ru1jz0/s640/IMG_3727.JPG

a czasem się polansować:
https://lh3.googleusercontent.com/-fLfxvmcL4EU/T7JxWSw_P-I/AAAAAAAAJk0/dgAgGcMD4Mc/s640/IMG_3738.JPG

w końcu zlegamy na trawniku:
https://lh3.googleusercontent.com/-LtYC5wCWzQM/T7JxZ5zdZVI/AAAAAAAAJlE/Gs3YmsH2ztk/s640/IMG_3757.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-tMPp6SkJcMs/T7JxYmmTGyI/AAAAAAAAJk8/8J5sxk06kPY/s640/IMG_3746.JPG

dołączają do nas słynne chilijskie bezpańskie psy. Jak zwykle rasowe i jak zwykle przyjazne..
https://lh5.googleusercontent.com/-7uenu5ypZjI/T7JxP2I7x5I/AAAAAAAAJkE/6uG80XEsMwI/s720/IMGP4882.JPG

Chyba po godzinie leżenia idziemy w ostatni kawałek parku: kaktusiarnię i ogród francuski.
https://lh3.googleusercontent.com/--lf2ulGeL3M/T7Jxbb0fT4I/AAAAAAAAJlM/4TFjl8nWRwE/s512/IMG_3765.JPG

No rozmaryn, mówię ci! Rosemary! A cholera go wie, jak to jest po hiszpańsku!
https://lh3.googleusercontent.com/-hV0cdkQvEuM/T7JxcGI0urI/AAAAAAAAJlU/spkbiYnV3aw/s640/IMG_3778.JPG

Ja im zaraz znajdę, jak to jest po hiszpańsku…
https://lh4.googleusercontent.com/-KG-f2OQSIT8/T7JxeqaPBRI/AAAAAAAAJlk/eJr8kqi3oXE/s512/IMG_3799.JPG

Romantycznie tu…
https://lh4.googleusercontent.com/-UCRqvLRj9PQ/T7Jxdo9zjNI/AAAAAAAAJlc/M3CvoZ2o7-c/s512/IMG_3789.JPG

… i jeszcze bardziej romantycznie…
https://lh6.googleusercontent.com/-voNQnjvNrfg/T7Jxflax-oI/AAAAAAAAJlo/MM5TNUdVcW4/s512/IMG_3801.JPG

a teraz to już Romantizität na całego!
https://lh6.googleusercontent.com/-SFyWK17YIrs/T7JxmmKpQ8I/AAAAAAAAJmg/5zKiIivSYVY/s512/IMG_3803.JPG

Starczy tych roślinek, w brzuchu burczy, jedziemy coś zjeść. Wybór pada na miejscowość przyległą do Valparaíso, gdzie podobno uciekło całe życie nocne ;) to Viña del Mar. Główna miejscowość wypoczynkowa dla mieszkańców Santiago.
Jest tu jeden z oryginalnych posągów z Wysp Wielkanocnych:
https://lh4.googleusercontent.com/-R55KqqauW1o/T7JxQ87-hdI/AAAAAAAAJkI/XwvVBcjmBfU/s512/IMGP4887.JPG

oraz piękny nadmorski bulwar:
https://lh5.googleusercontent.com/-Jwk_ihlbZyc/T7JxgmekDqI/AAAAAAAAJlw/WUl_N_IsdXo/s640/IMG_3820.JPG

gdzie spotykamy AT:
https://lh6.googleusercontent.com/-KgV1HtyiQyQ/T3YN37u4-wI/AAAAAAAAJhU/YRJFeXjeM1s/s720/IMGP4889.JPG

i kładziemy się po raz ostatni tej zimy na plaży:
https://lh3.googleusercontent.com/-QB5BXYCYhqg/T7JxTvz24iI/AAAAAAAAJkg/Xy23OO6wR14/s720/IMGP4891.JPG

po czym ruszamy na poszukiwanie knajpy, która nie narazi nas na kompletne bankructwo. Viña del Mar jest mocno snobistyczna, to jakieś zupełnie inne Chile… Nawet pick-upów brak… Są za to kabriolety w dużych ilościach ;)

W końcu znajdujemy coś przyzwoitego w bocznej uliczce. Ja kuszę się na zapiekane małże, podobno jakieś strasznie lokalne, tylko tu występują. W każdym razie – niebo w gębie… Dana, mimo ostrzeżeń kelnera, bierze jakiś stek na ostro i po pół godziny prawie zieje ogniem.

https://lh3.googleusercontent.com/-UpBC0bBwHIs/T7Jxh5NZsqI/AAAAAAAAJl4/k49LK8YymJA/s640/IMG_3822.JPG

Jeszcze ostatnie zakupy białego wytrawnego , robi się wieczór, czas wracać do Valparaíso. Bierzemy z hostelu kieliszki (prawie wszystkie udało nam się później oddać) wino pod pachę i szukamy ciekawego miejsca na pożegnalny wieczór. Niestety, podobnie jak wczoraj, w Valparaíso wszystkie knajpki zamykają się o 22. To idziemy do portu. Tam życie wre. Kilka ogromnych statków jest właśnie rozładowywanych, a pół miasta przyszło łowić ryby. Siadamy na schodkach i patrzymy, sącząc białe wytrawne.
https://lh6.googleusercontent.com/-N2neuTzAxdE/T7Jxi6e0ufI/AAAAAAAAJmA/6C7FxGrfHTc/s640/P1020236.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-OdUiCqQjTOc/T7JrylPXp8I/AAAAAAAAJiE/FgPxk36GSxQ/s640/P1020260.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-ox2uJY9TIKw/T7Jrx2KKyvI/AAAAAAAAJiA/A8ZIr_IQkZE/s640/P1020256.JPG

Siedzimy, gadamy, oglądamy, pijemy. Nagle gość z boku zaczyna wydawać z siebie dziwne syki i macha porozumiewawczo. Nie bardzo wiemy o co godzi. W końcu widzimy, że zza rogu wyłania się patrol policji i łapiemy. W Chile nie wolno publicznie spożywać alkoholu! Szybko chowamy butelki i kieliszki i udajemy stuprocentowo trzeźwych. Uff… Za to grozi nawet areszt…

Policja znika i spokojnie dokańczamy wytrawne… Dziś wyjątkowo mało, w końcu jutro odlot…

Rano skromne hostelowe śniadanko i ruszamy w stronę Santiago.
Ponieważ do hostelu nie dało się dojechać samochodem, wszystkie bagaże zostały w aucie. I trzeba je jakoś upchnąć do walizek, znaleźć zimowe ciuchy itp. I nie mamy kompletnie gdzie tego zrobić. Na środku ulicy? Postanawiamy po drodze zatrzymać się na jakimś parkingu i tam dokonać niemożliwego, czyli zmieścić wszystko w walizkach…
Efekt jest taki:

https://lh3.googleusercontent.com/-RpCloc4xO1I/T7Jxk4qtNUI/AAAAAAAAJmU/FPXfoDyzOqE/s640/IMG_3828.JPG

Krzychu wyrzuca stare buty, ale i tak nie chcą mu wleźć dwa poncha, ja już siadam na walizce… po godzinie walki możemy jechać dalej. Robi się korek na autostradzie, a musimy jeszcze oddać auto w wypożyczalni, i nie wiemy ile to potrwa. Robi się nerwowo, za 2 godz. odlatuje moja Iberia (Krzychu leci 2 h później Air France, Dana zostaje) i ustalamy, że dam Krzychowi moją kartę kredytową (doceńcie to zaufanie!) i on załatwi zapłatę za auto, już po odstawieniu mnie na lotnisko.
Na lotnisku lekki chaos (Poldniowa Ameryka w końcu), ale jakoś się odnajduję. Niestety nie mam rezerwacji więc ląduję w ostatnim rzędzie. Między dwoma toaletami… :mur:No cóż. Nie było to moje najprzyjemniejsze 13 godzin w życiu… Na szczęście obok siada sympatyczna i gadatliwa Szwajcarka i jest z kim pogadać. Zasnąć za bardzo nie mogę, bo mimo stoperów słyszę trzaskanie drzwi, a przede wszystkim razi światło z toalet.
Rano lądujemy w Madrycie, przesiadka, i po kilku godzinach Berlin Tegel, gdzie czeka na mnie kontrola celna, Fazi oraz informacja o zagubionych kluczykach od mojego auta… Przez następne dwie godziny, czekając na przylot Krzycha, usiłuję nie popełnić morderstwa na Fazim oraz obiecuję sobie solennie brać zawsze kluczyki ze sobą. Ląduje Air France, wyławiam z tłumu Krzycha, ładujemy się do VW i bez dokumentów oraz z zapasowymi kluczykami wracamy do ojczyzny…

Y eso es fin de cuentos sobre nuestro viaje… *

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać klimat Chile. Warto go obwiedzić, choćby po to, żeby poczuć to wielkie, niesamowite NIC.

Dla mnie to fantastyczny kraj z krajobrazami zapierającymi dech w piersi i wspaniałymi ludźmi. Jeszcze kiedyś tam wrócę, w końcu została do zdobycia Patagonia…
Dziękuję wszystkim czytelnikom za cierpliwość. Mam nadzieję, że się jeszcze tu spotkamy ;)

*I to już koniec naszej podróży.

wilczyca
16.05.2012, 22:06
Eh, Jagna... Niesamowite to Nic...

Za to cała Twoja opowieść to wielkie Coś. Niesamowite Coś :) Jak Ty to wszystko spamiętałaś? Szczególnie, że wypiłaś dziesiąt litrów białego wina w międzyczasie ;)

Dzięki za ten ciepły powiew przygody w mroźne, zimowe dni.

Niech żyje przygoda!

Ronin
22.05.2012, 12:16
Dzięki za relację :) Dobrze się czytało ;)